Kiedy właściciele tego miejsca, rozważali, co mogą uczynić, by przemienić ten opuszczony budynek, na magiczną i urokliwą kawiarnię, postanowili poszukać podpowiedzi u znajomego zielarza. W taki sposób, pięćdziesiąt lat temu zasadzone zostały tu pierwsze nasiona Hibiskusa Ognistego. Dziś ta roślina oplata całą powierzchnię między żywopłotem, a murami, tworząc wyjątkowy, zielony dach. Spełnia on nie tylko kwestie estetyczne! Roślina ta, cały rok emanuje ciepłem, dzięki czemu, kawy można napić się tutaj nawet w środku zimy, wciąż siedząc w ogródku. Jakkolwiek niskie temperatury by nie przepełniały Wielką Brytanię, tu, pod Ognistym Hibiskusem i tak będzie ciepło.
Jeśli nie wiesz, na który z powyższych się zdecydować - rzuć kostką z literą, by to los zadecydował za Ciebie! Opisy tych czarodziejskich napojów znajdziesz w naszym spisie.
gorące napoje: a) Bazyliszkowe Macchiato b) Chochlikowe cappuccino c) Cytrynowy Raj d) Dyptamowy smakosz e) Imbirowa mątwa f) Malinowy Chruśniak g) Sen Memortka h) Smocze espresso i) Syrenie Latte j) Wiśniowy Gryf
alkohole: a) Boddingtons Pub Ale b) Dymiące Piwo Simisona c) Grzany miód Bungbarrela d) Jagodowy jabol e) Kłębolot f) Łzy Morgany le Fay g) Malinowy Znikacz h) Miętowy Memortek i) Różowy Druzgotek j) Smocza Krew
Autor
Wiadomość
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Patrzyła wyczekująco na Elijaha, obserwując jak jego twarz przechodzą różne emocje: zamyślenie, powaga, rozbawienie, niezrozumienie (Rozłościłam go?). Jego odpowiedzi jednak nie mogła już zrozumieć opacznie, zwłaszcza w połączeniu z jego intensywnym spojrzeniem. Odruchowo sięgnęła dłonią, aby założyć sobie kosmyk włosów za ucho, wracając pamięcią do identycznego gestu wykonanego przez Krukona po ich teleportacji. W odpowiedzi jedynie uśmiechnęła się nieco zawstydzona, nie chcąc aby kompleksy zaważyły na jej wypowiedzi i zepsuły tę chwilę. Otuchy dodawał jej fakt, że Elijah tak pewnie na nią patrzył, jednocześnie wciąż borykając się z metmorfomagią. Jeżeli w takiej chwili wciąż jest pewny siebie, to na pewno wystarczy mu odwagi za ich dwoje. Starała się nie skupiać na kolorze jego włosów i odkładać wszelkie pytania związane z jego darem na inną okazję, albo przynajmniej odłożyć je dziś nieco w czasie. Nie dało się jednak ukryć, że ją to fascynowało - w końcu nigdy wcześniej nie poznała metamorfomaga, a tu miała ich parkę tuż pod ręką. Podziękowała za komplement, jednocześnie śmiejąc się z komentarza o dresach, mając świadomość, że zapewne rozbawiło ich zupełnie co innego. Ciężko jej było w ogóle wyobrazić siebie w dresach, bo… zwyczajnie żadnych nie miała, o czym Eli zapewne kiedyś się dowie. Po domu wolała chodzić w wygodnych sukienkach, które przez wieloletnie używanie nie nadawały się już do paradowania w nich publicznie. Takie komentarze powoli uświadamiały Pandorze, że Eli faktycznie chyba jednak z niej nie żartuje i… możliwe, że naprawdę się mu spodobała. - Oh, ja myślę, że Caelestine jest cudowna - zapewniła z ciepłym uśmiechem - Jest bardzo miła i delikatna, chociaż na początku wydawała mi się dużo wycofana. Ale ja mam same dobre myśli o… em, ja Ciebie przepraszam, ale nie umiem wymówić waszego nazwiska - przerwała na chwilę, próbując ułożyć sobie to słowo w ustach, jednak zrezygnowała dość szybko, uśmiechając się z poczuciem winy. - Ja was wszystkich jeszcze nie poznałam, ale słyszałam, że Cassius jest… - zatrzymała się na chwilę, odszukując wypowiedź Puchonki w głowie, aby zacytować ją względnie poprawnie - ...odważny, przystojny, zdolny i romantyczny. To Wy chyba macie wiele wspólnego - dokończyła, zaciskając drobną dłoń mocniej na bukiecie z liści, który nadal leżał na jej udach. Nawet nie zauważyła, że nachyliła się z zainteresowaniem w jego stronę, póki nie odsunęła się nieco w tył, zaskoczona nagłym pojawieniem Elaine. Uśmiechnęła się do niej radośnie, walcząc z chęcią wstania, aby ją wyściskać. Nie czuła się wciąż zbyt pewnie z przytulaniem ludzi w Hogwarcie, zwłaszcza po sytuacji z Fire na lekcji wróżbiarstwa. Dodatkowo fakt, że znajdowali się w pracy Krukonki w połączeniu z jej oficjalnym przywitaniem, sprawił, że tym bardziej nie zdobyła w sobie odwagi na ten gest. - Dobrze Ciebie widzieć - szepnęła z uśmiechem na ustach i nieskrywaną ulgą w głosie, starając się połączyć z nią spojrzeniami. Nieświadomość co konkretnie jej się stało sprawiała, że jej wyobraźnia podsyłała jej najgorsze scenariusze. Widząc jednak, że Elaine naprawdę jest w stanie pracować, uspokoił ją znacząco. Dostrzegając gest czułości między rodzeństwem mimowolnie się zawstydziła, jakby była świadkiem jakiejś intymnej sceny. Odwróciła mimowolnie wzrok gdzieś w bok, ale to nie tak, że miała coś przeciwko, po prostu… nie potrafiła wyobrazić sobie siebie i swojego brata w takiej sytuacji. Zamyśliła się nad tym, po czym zdusiła w sobie ten zalążek zazdrości, myślami powracając do kawiarni pod hibiskusem. Zdezorientowana nie skupiła się na obcym języku i przytaknęła odruchowo w odpowiedzi na pytające spojrzenie Elijaha, zakładając, że na pewno wybrał jej coś odpowiedniego. Przeniosła wzrok na dziewczynę, ciekawa odpowiedzi o stan jej zdrowia i mimowolnie uniosła zmartwione brwi ku górze.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Widok uśmiechniętego brata będącego w towarzystwie podobnie uśmiechniętej dziewczyny było pięknym zakończeniem jej zmiany. Do tej radości dołączył jej uśmiech, kiedy na moment przymknęła powieki ciesząc się drobnym czułym gestem. Samopiszące pióro zapisało wszystko w notesiku, a ona mogła spędzić te nielegalne trzy minuty przy ich stoliku. Sięgnęła dłonią do ramienia Pandory i ścisnęła je lekko i serdecznie. - Mam nadzieję, że dobrze się bawicie. - na pytanie o samopoczucie skierowała wzrok na brata i dyskretnie pogłaskała go po policzku i szyi, odsunęła malutki kosmyk włosów z płatka jego ucha, jakby tym gestem miała na wszystko odpowiedzieć. - W porządku. Zaraz kończę pracę i idę z Rileyem na randkę. - wiedziała, że te słowa powinny go uspokoić, by mógł w pełni skupić się na własnej. - Ale zamówienie zdążę wam przynieść. Nie pozwolę nikomu innemu. - zanim miałaby mieć kłopoty z tytułu zbyt długiego zatrzymywania się przy jednym stoliku, wróciła na zaplecze, gdzie podała treść zamówienia. Kiedy ktoś inny przygotowywał gorące napoje, Ela, korzystając z chwilowego luzu nałożyła starannie czekoladowe ciacha na talerzyki. Dołożyła na ich środek lukrowane bladoróżowe kwiatki, aby widok był milszy. Nim minęło siedem minut na tacy miała już szklankę intensywnie aromatycznej imbirowej mątwy i kolorowe bazyliszkowe macchiato z unosząca się nad bitą śmietaną parą. Wróciła do stolika i starając się zachować profesjonalną minę i nie szczerzyć w ich stronę, rozłożyła zamówienie na stoliku. - Proszę. Do tego kawałki ciacha. Specjalna łyżeczka również. - wszystek ładnie ułożyła i dokładnie w tym momencie wybiła godzina końca jej zmiany. Szczerze powiedziawszy, nie mogła się doczekać tej pory. Puściła im oczko, ruszyła na zaplecze, gdzie błyskawicznie się przebrała, pożegnała się z baristą, ze zmiennikiem i szefem, który jedynie machnął ręką, aby zamykała odpocząć. Poprawiła torebkę na ramieniu i ostatni raz zachaczyła o ich stolik. Nie mogła się oprzeć, delikatnie przytuliła Pandorę. - Ślicznie wyglądasz. - to samo zrobiła z zadowolonym braciszkiem. - Smacznego i widzimy się wieczorem. - wyszła poza ogrodzenie kawiarni, pomachała Pandorze i Elijahowi a następnie teleportowała się z głośnym trzaskiem.
Zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
– Swansea – powiedział dość wolno i wyraźnie, żeby zapamiętała jak się to wymawia. Nie przeszkadzało mu, że mogłaby je przekręcić, ale wolałby, by jej urocze pomyłki językowe tyczyły się głównie jego, nie całej rodziny. – Jak połączenie łabędzi i morza. – Dodał z uśmiechem, zastanawiając się nad tym co powiedziała. Delikatność była tym, czego z pewnością nie można było odmówić Caelestine, wycofanie zresztą tak samo, czy w istocie była zaś cudowna? Nie miał powodu, by nie wierzyć w osąd Pandory, chociaż z drugiej strony może chwaliła jego kuzynkę żeby było mu miło, że myśli dobrze o członkach jego rodziny? Podejrzewał, że Czeszka nie ma pojęcia, że jego relacje z rudowłosą Swansea wcale nie są zbyt zażyła. Podobnie było chyba z Cassiusem. Tak, zdecydowanie nie miała pojęcia o tym jaki rodzaj rodzinnej zażyłości łączył ich ze sobą. Kiedy powiedziała „Cassius jest...” i zawiesiła głos, zdążył dodać w głowie kilka epitetów. Nadęty? Wredny? Fałszywy? Jakkolwiek wcześniej wiele by dał za napój, w którym mógłby bezmyślnie mieszać łyżeczką, tak teraz podziękował Merlinowi, że jeszcze go nie ma. Gdyby bowiem nabrał go w usta nim usłyszał w jaki sposób zakończyła swoją myśl, pewnie wyplułby go i na stół, i na Pandę, z zaskoczenia nie potrafiąc utrzymać go w buzi. Romantyczny. R O M A N T Y C Z N Y. W odczuciu Pandory Cassius taki właśnie był. Nie potrafił ukryć zaskoczenia, które pojawiło się głównie w oczach, ale odbiło się też na minie. Uważała, że jego kuzyn był przystojny? Nie, zaraz, mówiła przecież, że jeszcze go nie poznała. Zmusił się do rozluźnienia mięśni, a zmarszczka powstała między jego brwiami stała się płytsza. – Mniej niż Ci się wydaje – mruknął i wcale nie miał przy tym pewności, że go dosłyszała – właściwie w ogóle mu na tym nie zależało. Obecność Elaine była w tej sytuacji absolutnym zbawieniem, z łatwością odciągnęła ich uwagę od niewygodnego tematu Cassiusa. Jednak rodzina nie była chyba najlepszym tematem do poruszenia na pierwszej nie-randce. – Ja bawię się cudownie – uśmiechnął się, zarówno do swoich słów, jak i ciepłego gestu, jakim obdarzyła go siostra. Z jego perspektywy tak zwykłego... ale czy dla Pandory nie nazbyt zażyłego? Posłał jej zainteresowane spojrzenie, ale nie chciał wypytywać jej o szczegóły wspomnianej randki, świadom, że siostra jest w pracy i nie może wdać się w długie rozmowy. Usilnie starał się zdusić w sobie to delikatne ukłucie zazdrości, jakie w sobie poczuł. Czy kiedykolwiek się go pozbędzie? – Dziękuję! – zawołał za nią, gdy szła przygotować ich zamówienie. Powrócił do Pandory, która na krótki moment zeszła chyba na dalszy plan... zrobiło mu się głupio, że tak ją tu porzucił. Przyjrzał jej się, szukając oznak tego, że miałoby być jej przykro. – Jak widać jest cała i zdrowa. I uparta żeby pracować – z bezradności tylko wzruszył ramionami. Skoro Elaine utrzymywała, że praca nie sprawia jej problemu, nic ani nikt nie mógł jej przed tym powstrzymać. Nawet on, choć trzeba przyznać, że miał na nią duży wpływ. – O czymś mówiłem... Ach, tak! Wspomniałem w liście do Ciebie o pewnej propozycji, ale wolałem złożyć Ci ją osobiście. I tym razem przerwała im jego siostra, przynosząc zamówienie w ekspresowym tempie. Powstrzymując śmiech, poczekał aż wyłoży wszystko na stół, a potem pożegnał ją znaczącym „baw się dobrze, do zobaczenia”, świadczącym o tym, że w domu przemagluje ją w sprawie tej całej randki z Fairwynem. – Na Merlina! Chciałem żebyś zapozowała dla mnie w sesji zdjęciowej. – wydusił w końcu, nie mając siły na kolejne wstępy. Przygarnął do siebie filiżankę z imbirową herbatą i zamieszał w niej łyżeczką, niepewny jej odpowiedzi. Cieszył się, że w końcu mógł zająć czymś dłonie.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Powtórzyła za nim nazwisko, ale i tak obiecując sobie w duchu, że później poprosi kogoś, aby z nią to przećwiczył. W końcu na świeżo ciężko jest powtórzyć je błędnie. Zupełnie co innego, gdy sama będzie musiała sobie przypomnieć prawidłowe brzmienie. Musiała jednak przyznać, że rozłożenie nazwiska na dwa znane jej słowa, zdecydowanie ułatwiło jej przynajmniej jego zapamiętanie. Trochę nawet pozazdrościła im tak pięknie brzmiącego i artystycznego imienia, myśląc, że chętnie by się z nimi wymieniła. Jej nazwisko zawsze wydawało jej się pospolicie proste, a do tego błędnie wypowiadane przez jej rodaków. Nie mogła mieć do nikogo pretensji - w Czechasz niezbyt często uczą francuskiego, a ona sama nie znała go prawie w ogóle, więc nie czuła się autorytetem do poprawy. Efekt był taki, że pewnie sama błędnie wypowiadała swoje nazwisko, nawet tego nie wiedząc. Przegryzła wargę zmartwiona reakcją Elijaha. Trudno było zignorować jego zdziwienie, jednak bardziej zmartwiła ją ta niezgoda wersji w rodzinie. Może nie znała Caelestine zbyt dobrze, jednak poczuła, że pojawiła się między nimi ta nić porozumienia i naprawdę uwierzyła w jej obraz Cassiusa. Teraz jednak ta wiara została zachwiana między autorytetem Puchonki a Krukona. Ucieszyło ją, że nie podważył tego, co powiedziała o samej rudowłosej, bo wtedy zdecydowanie miałaby mętlik w głowie. W końcu ją poznała osobiście i miała same pozytywne wrażenia. Nie zrozumiała słów, które wymamrotał zdecydowanie zbyt cicho jak na jej możliwości, więc nie odebrała ich zbyt optymistycznie. Zrozumiała już, że stwierdzenie, które w jej mniemaniu miało być komplementem, odniosło raczej odwrotny skutek, więc obiecała sobie nie wspominać już członków jego rodziny, a gdy tylko będzie miała ku temu sposobność - chętnie pozna Cassiusa, aby móc ocenić jego charakter osobiście. Elijah wydawał się lubić nawet Fire, która jak na razie potraktowała ją najgorzej ze wszystkich poznanych od początku września uczniów, więc jak problematyczny może być jego kuzyn? Nie zdążyła jednak dać ponieść się lękom, bo w tej samej chwili jej uwagę rozproszył powrót Elaine, które swoim podejściem rozwiała wszystkie jej wątpliwości. - Ona jest cudowna - wymsknęło jej się z uśmiechem, gdy tylko dziewczyna zniknęła z ich oczu, po czym na chwilę przegryzła wargę, uświadamiając sobie, że przecież miała nie mówić już o innych Swansea. - Słucham Ciebie - przytaknęła mu, pochylając się nieco do przodu, po chwili jednak odsuwając się nieco w tył, by zrobić miejsce ich zamówieniu. Dopiero teraz, gdy spojrzała na przyniesione im pyszności, zdała sobie sprawę, że nigdy nie wspomniała Elijahowi, że jest weganką. Nie zdążyła jednak zmartwić się tym na poważnie, bo ku jej pozytywnemu zdziwieniu, poczuła uścisk Elaine, który z przyjemnością odwzajemniła, uważając, żeby nie strącić z kolan swojego bukietu - Ty też. Miłej zabawki - powiedziała do niej cicho, uśmiechając się przy tym ciepło, wypuszczając ją z objęć… - Ja? - zapytała zdziwiona, powoli opuszczając dłoń, którą odmachiwała oddalającej się Krukonce. Gdy przeczytała w liście o propozycji, spodziewała się raczej jakieś prośby odnośnie kółka zainteresowań lub czegoś związanego z Souhvězdí. - Oh, Ejże, ja nie… - zaczęła, poprawiając okulary, jednak uświadomiła sobie, że skoro Caelestine udało się zrobić tak piękne zdjęcie, to Elijah powinien osiągnąć jeszcze lepszy efekt. Nie potrafiła ukryć lekkiej ekscytacji, którą czuła na myśl o nowych zdjęciach. Z drugiej jednak strony nie był amatorem, a więc i jego wymagania względem pozowania powinny być wyższe. - Ja widziałam Twoje zdjęcia na wizbooku i są dużo piękne, ale ja nie wiem czy ja będę umiała. Ja nie chcę żebyś marnował… to co zapisuje zdjęcia - wytłumaczyła się ze swoich obaw najlepiej jak potrafiła. - Oczywiście ja się z przyjemnością zgodzę, jeśli Ty chcesz brać to ryzyko - dodała szybko, aby nie pomyślał, że próbuje go spławić. Chociaż raz pomyślała o tym, że jej słowa mogą zostać odebrane w zły sposób.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przytaknął, zdecydowanie zgadzając się z nią w kwestii cudowności Elaine. Musiał porządnie ugryźć się w język, by nie zacząć rozwodzić się na temat swojej siostry – założyłby się, że Pandora niekoniecznie chciała wysłuchiwać o tym jak istotną kobietą jest dla niego bliźniaczka. Była jego pocieszeniem i ukojeniem, wsparciem i oparciem, wypełniała jego życie i myśli; była jego Iskierką, w cięższych chwilach powodem do wstania z łóżka. Tylko razem byli kompletni. Cieszył się, że dziewczyny ewidentnie się lubiły, to był chyba dobry znak. W gruncie rzeczy w kwestii Gabrielle Elaine miała sporo obiekcji... poniekąd słusznych, jak się potem okazało. Jasne, może nie okazała się być wilowatym potworem, za którego ta ją uważała, ale ewidentnie nie było im pisane być razem, co zrozumiał po serii niepowodzeń i nieudanych spotkań. To nauczyło go ufać osądowi siostry, która nie tylko miała wyczuloną intuicję, ale przede wszystkim chciała dla niego wszystkiego co najlepsze. Nie zniósłby kolejnej batalii, tamta kłótnia... wolał o niej nie myśleć, bo napawała go mieszanką negatywnych emocji. Nie wiedziałby co robić, gdyby Pandora nie przypadła Elaine do gustu. Chciałby walczyć, to pewne, ale kosztowałoby go to wiele sił. Zatrzymał dłoń, którą mieszał w filiżance i spojrzał na nią pytająco kiedy odmówiła. Z jakiegoś powodu ubodło go to mocniej, niż mógłby się spodziewać. Nie przypuszczał, że od razu go zbyje, nawet nie zastanawiając się ówcześnie. To było jak pięciosekundowy zawał, bo dziewczyna zaraz zaczęła prostować swoje słowa, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to najlepiej. – Kliszę – wtrącił, uświadamiając ją czym jest to, co zapisuje zdjęcia. Przygryzł wargę, słuchając jej uważnie, choć w ogóle się z nią nie zgadzał. W końcu podniósł do warg filiżankę, a kiedy tylko upił łyka, napój zabarwił się na delikatny róż, odpowiadający zauroczeniu pod jakim się aktualnie znajdował. Kiedy ją odstawiał, uśmiechnął się ciepło. – Nie sądzę żeby to było ryzyko, przyglądałem Ci się czasem i... – zawahał się, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co niewyrażalne. Dla niego to było oczywiste, ale nie zawsze potrafił wyłożyć swoje myśli w zrozumiały dla innych sposób. To chyba dlatego dawniej był z niego taki milczek. – To przeczucie. Brzmi głupio, ale po prostu wiem, że dasz sobie radę. Poza tym też przeglądałem Twojego wizbooka i masz tam naprawdę ładne zdjęcia. Czy wychodził właśnie na jakiegoś creepa, przyznając się, że nie tylko przewertował jej wiza, ale przyglądał jej się w realnym świecie? Merlinie, dlaczego to musiało być takie trudne? Ilekroć zdawało mu się, że w końcu udało mu się wyjść na prostą, nagle mówił lub robił coś, co pogrążało go jeszcze bardziej. – Nie chcę Cię zmuszać, to powinna być przede wszystkim dobra zabawa, ale tak sobie pomyślałem, że rezerwat Shercliffe'ów tu, w Dolinie, albo Zakazany Las to idealne miejsca na jesienną sesję. Pasujesz mi do złotych kolorów jesieni. – Wziął jeszcze jednego łyka swojej imbirowej, różowej herbaty, po czym zerknął w jej nietknięty kubek i zmarszczył brwi. – Coś nie tak? Jeszcze wcale jej nie tknęłaś...
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Walczyła ze sobą co właściwie powinna zrobić z zamówieniem. Z jednej strony skoro zostało już zrealizowane, to nie ma sensu, aby się marnowało i powinna je wypić. Z drugiej strony może warto było zaproponować wymianę? W końcu od takiej ilości mleka z pewnością zrobi jej się niedobrze. Nie mogła wybaczyć sobie, że była na tyle rozkojarzona, żeby ani razu nie wspomnieć o tym chłopakowi, ale... jakoś ciągle coś ją rozpraszało. Zdecydowała, że dzielnie wypije całą kawę, nie chcąc sprawiać Elijahowi przykrości i po prostu wspomni o swoim weganizmie dużo później z nadzieją, że nie połączy tej informacji z ich spotkaniem pod hibiskusem. Chwyciła filiżankę w dłoń, jednak nie uniosła jej, zajęta rozmową. - Klisza? - powtórzyła zdziwiona, w ogóle nie myśląc wcześniej o tym słowie - A to nie coś w brzuchu? Ślepa kliszka... - zmarszczył delikatnie brwi, poprawiając w skupieniu okulary, jakby nagle miała przypomnieć sobie definicję słownikową, jednak ten moment nigdy nie nadszedł, rozpraszając się jego kolejnymi słowami. Z resztą doszła do wniosku, że musiało jej się coś pomylić i ślepa kliszka musiała być jakimś defektem kliszy przez błędny sposób robienia zdjęć. Oparła brodę o dłoń i uśmiechnęła się, mrużąc z zadowolenia oczy. Nie dało się ukryć, że ucieszyła ją informacja o tym, że i on przejrzał jej wizbooka, co więcej - pochwalił zdjęcia, które w większości wykonywała samodzielnie. I choć sama nie chciała tego przyznać przed sobą, to najbardziej ucieszyły ją te urwane słowa "przyglądałem Ci się czasem", przez które na jej policzkach zakwitł delikatny róż. Zapewne gdyby jakaś jej koleżanka miała podobną sytuację, to podpowiedziałaby jej, że najbardziej powinna się cieszyć z komentarza o zdjęciach, ponieważ była to pochwała jej umiejętności, a nie wyglądu, na który nie ma aż tak dużego wpływu. W praktyce jednak okazywało się, że jej przyziemne rady dawane koleżankom nijak się mają do stosowania ich przez nią samą w rzeczywistości. Czyżby przez Elijaha zaczynała jednak odrywać się do ziemi? - Oh, ja bym bardzo chciała zdjęcia w Zakazanym Lesie i ja nie wiem co to za rezerwat, ale jeżeli tam jest chociaż trochę jak w lesie, to ja bardzo chętnie tam pójdę - ożywiła się na samą wzmiankę o miejscu, które pokochała od pierwszego spojrzenia i poczuła przyjemne łaskotanie w żołądku, że będzie mogła tam wybrać się właśnie z Krukonem. Zmieszała się jednak, słysząc jego kolejne słowa i automatycznie sięgnęła po filiżankę, przykładając ją do ust. W ostatniej chwili jednak zrezygnowała z upicia mlecznego napoju i odrywając wargi od porcelany, westchnęła zmartwiona. - Ejże, ja Tobie muszę się do czegoś przyznać - zaczęła, unosząc delikatnie zmarszczone brwi. - Ja zapomniałam Tobie powiedzieć. Ja nie pomyślałam... - zrobiła pauzę, nie wiedząc jak powinna to powiedzieć, aby nie pomyślał, że takie zamówienie to jego błąd. - Ja jestem weganką - dodała ciszej, po czym szybko zapewniła: - Ale ja to wypiję i zjem, tylko... może Ty byś mi też trochę pomógł. Ja nie chcę żeby się marnowało...
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
/nie wiem, czy powyższy wątek trwa, ale jest dość stary, więc się wciskam <3 Jakby co, dzieje się w innym czasie!
Dominik zjawił się na miejscu piętnaście minut przed czasem. Na dzisiejszy dzień nic sobie nie planował i było mu aż dziwnie, że nie pracuje. Jeśli nie miał zaplanowanych sesji tatuaży to chodził robić zdjęcia. Dzisiejszy dzień zarezerwował tylko na spotkanie z @Beatrice L. O. O. Dear. Jako że ostatnio nie miał okazji jakoś często przywdziewać eleganckiego stroju, bo tatuowanie czy fotografowanie w marynarce było dość niewygodne, to skorzystał z tego właśnie dziś. Założył jeden z nowszych strojów, który miał na sobie rzadko ze względu na brak okoliczności, na które mógłby go wybrać. Teraz, stojąc przed szafą, zawahał się przez chwilę, wpatrując się w ładną, szarą marynarkę. Nie podążał za bardzo za swoim tokiem myślenia, ale zastanawiał się przez kilka sekund, jak się ubrać i czy ten strój będzie odpowiedni. W końcu porzucił te rozmyślania i po prostu wyjął marynarkę z szafy razem z białą koszulą i pasującymi do marynarki spodniami. Kiedy już się ubrał stwierdził, że to była dobra decyzja, bo dawno nie czuł się ze sobą tak dobrze (patrz av). Jednak nawet elegancki ubiór nie był w stanie pokryć zmęczenia, które odbijało się na twarzy Rowle'a. Nadal nie zwalniał tempa pracy, usiłując tym pokryć inne problemy, które cisnęły się do jego głowy. Wszedł do kawiarni i wybrał stolik w ogrodzie. Miejsce to słynęło z magicznych hibiskusów, które roztaczały ciepło tak, że można było nadal pozostawać na dworzu, nawet zimą. Dominikowi podobało się to miejsce, miało swój klimat, dlatego spotkanie zaproponował właśnie tutaj. Nie zamówił nic od razu, czekając aż zjawi się Beatrice. Nie widzieli się od pamiętnego przyjęcia zaręczynowego Emily i Nathaniela. Miał nadzieję, że między nimi wszystko będzie w porządku, zresztą przecież Trice ucieszyła się na prezent i propozycję spotkania. Dominik nawet nie sądził, że czekał na jej odpowiedź w lekkim stresie i po jej miłych odpowiedziach wnioskował, że nie jest na niego zła. Po drodze kupił mały bukiecik kilku rodzajów kwiatów, bo coś mu wewnętrznie podpowiedziało, że powinien to zrobić.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Naprawdę ucieszyła się, gdy w liście przesłanym przez Dominika zobaczyła delikatną propozycję spotkania się. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że chłopak nic dla niej nie znaczył. Znaczył bardzo wiele. Od dłuższego czasu. Tylko jakoś tak to wszystko bardzo się z czasem pomieszało i Trice nie wiedziała, co może zrobić, by to wszystko naprawić. Próba jakiej się podjęła na przyjęciu zaręczynowym Dominika siostry, nie wypadła najkorzystniej. A że ich życie potoczyło się takimi a nie innymi ścieżkami, nie było sposobności do tego, by ponownie się spotkać od tamtego feralnego wieczoru. Beatrice ponownie wyjechała, jednak nie na tak długi czas i nie odcięła się kompletnie ponownie od wszystkich. Po prostu perspektywa samotnych świąt nikogo nie napawała optymizmem. Nie mogła pojawić się w Brighton, nie po tym wszystkim, co się stało. Nie mogłaby spojrzeć w oczy ojcu i mamie, udawać, że należyty porządek wciąż jest zachowany. Ponadto, uważała, że święta to taki czas, gdzie nie można naprzykrzać się innym ludziom. Zdecydowała się więc na odległy Meksyk, do którego zaprosiła ją niedawno poznana czarownica. Dzięki temu miała sposobność do ponownego zwiedzenia choć skrawka tego wspaniałego kraju i nie użalania się nad sobą w samotności. Powrót do Doliny po okresie świątecznym był wspaniałym pomysłem. Musiała w końcu zacząć żyć normalnie, choć nawet nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Dlatego uznała, że spotkanie z Dominikiem będzie idealnym wstępem do tego, by zdecydować o swoim losie. Podświadomie czuła, że jakieś decyzje dzisiaj zapadną. Nie wiadomo, czy dobre, czy złe. Ale coś stanie się na pewno. Nie mogła pozwolić sobie na to, by widział ją w złym stanie. Dlatego starannie dobrała strój na dzisiejsze spotkanie. Zaśmiała się sama do siebie, gdy spojrzała w lustro; naprawdę rzadko kiedy zdarzało jej się nosić tak jasne ubrania. No ale cóż, nowy rok, nowa ja! Czy jakoś tak... Teleportowała się przed drzwi kawiarni, chwilę przed wyznaczonym terminem. Nie zapomniała o wcześniejszej wskazówce Dominika, aby spryskać się ofiarowanymi przez niego perfumami. Ruszyła w głąb kawiarni czują jak ogarnia ją lekki stres. Do tego momentu nie zdawała sobie sprawy z faktu, że po części boi się tego spotkania. Znalazła go nader szybko. Musiała od razu przyznać, że wyglądał uroczo na tle tego tarasu. Coś dziwnego przekręciło się w jej żołądku. Coś, o co posiadanie siebie od dłuższego czasu nie podejrzewała. - Dominik. - powiedziała cicho, ciepły uśmiech rozlał się na jej wargach. Podeszła do chłopaka, nie do końca wiedząc na jakie zachowanie może sobie pozwolić. W końcu zdecydowała się na delikatne przytulenie i nic nie znaczący całus w polik. - Tak się cieszę, że Cię widzę. - dodała po chwili, odsuwając się na krok od chłopaka.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
To prawda, na przyjęciu zaręczynowym za dużo było skumulowanych emocji. I to złych emocji, które dały ujście pod wpływem różnych wydarzeń. W tym pojawienia się Beatrice po kilku miesiącach milczenia. Nierealne było, aby udało im się ostatecznie dogadać, uspokoić i, hm, pogodzić tego samego wieczoru. Choć "pogodzić" to nie jest zbyt fortunne określenie, w końcu o nic się nie pokłócili. Po prostu kontakt nagle został zerwany i, jakby nie patrzeć, Dominik poczuł się trochę urażony i zraniony. Teraz jednak minęło parę miesięcy, Dominik był w stanie na spokojnie podejść do tematu. Emocje opadły, sam sobie wytłumaczył parę rzeczy, zrozumiał. Dawne przykrości nie miały już takiego znaczenia. Dominik nie był osobą, która długo chowa urazę. Zamyślił się, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w jakiś mało znaczący cel. Nie zauważył upływającego czasu, więc lekko zdezorientowany usłyszał głos, wypowiadający jego imię. Wracał do rzeczywistości, uśmiechając się mimowolnie, kiedy rozpoznał właścicielkę głosu. Dawno go nie słyszał i mimo ich ostatniego spotkania poczuł miłe ciepło. Jakby nie patrzeć miał z tym głosem dużo więcej miłych niż przykrych wspomnień. W końcu każdy ma prawo się pogubić. Odwrócił się i wzrokiem natrafił na smukłą postać w jasnym stroju. W jego twarzy odbiło się pozytywne zaskoczenie i podziw. Wstał, kiedy do niego podeszła i przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy. Tak dawno nie widział na niej tak szczerego i ciepłego uśmiechu... Teraz, pozbawiony negatywnych emocji, dopiero mógł stwierdzić, jak bardzo za nią tęsknił. Przyjaciółka ze szkoły, nieśmiała sympatia... - Beatrice - posłał jej uśmiech. Odwzajemnił jej pocałunek w policzek i przytulił ją na przywitanie. Ścisnął mocniej, korzystając z okazji, że ma ją w ramionach. Poczuł znajome kształty i piękne perfumy, które podarował jej na święta. W tym momencie nie liczyło się to, co było. - Czuję to samo. Tęskniłem - powiedział szczerze, pod wpływem chwili, kiedy odsunęła się na krok. Może perfumy z amortencją też miały w tym swój udział? - Pięknie wyglądasz, czyżby nowe upodobania kolorystyczne? - powiedział, starając się wrócić jego standardowy ton. Nie było to tak naturalne, jak kiedyś, w końcu trochę się między nimi wydarzyło. Był lekko spięty, ale starał się tego po sobie nie pokazać. Odchrząknął, bo złapał się na tym, że przyglądał jej się o kilka sekund za długo. - Zapraszam - uśmiechnął się i poprowadził do stolika. - Ach - uniósł z blatu bukiecik i wyciągnął w kierunku Trice. - Czego się napijesz? - zapytał na początek, kiedy usiedli.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wiedziała, że Dominik nie jest tym typem człowieka, który długi czas będzie chował urazę. Znała go nie od dziś i naprawdę była w stanie przewidzieć jego różne reakcje na swoje i innych ludzi czyny. Co prawda swoją ucieczką wystawiła ich znajomość na naprawdę mocną próbę, ale nie traciła nadziei, że nie wszystko jeszcze stracone. Po prostu bardzo lubiła tego chłopaka. Naprawdę dobrze czuła się w jego towarzystwie. Może będą w stanie kontynuować tę znajomość? To prawdopodobnie te rozterki powodowały, że delikatnie stresowała się przed ich spotkaniem. Pomimo że znała chłopaka dobrze, nie mogła mieć stu procentowej pewności odnośnie tego, jak to wszystko wyjdzie. Mogła tylko żywić nadzieję, że któryś ze scenariuszy powstałych w jej głowie się spełni. Byle nie te najmroczniejsze i wszystko powinno pójść dobrze. Teraz, gdy stał tuż przed nią, nie rozumiała, dlaczego wcześniej się tak stresowała. Przecież to był jej Dominik. Ten, którego znała od lat i z którym wiele ją łączyło. Uśmiech rozświetlający jego twarz, dodał jej otuchy. Tak samo uścisk, którym oboje się obdarowali. Dłuższy niżby wypadało, choć Beatrice kompletnie to nie przeszkadzało. Te ramiona nigdy nie krępowały, mogłaby w nich tkwić naprawdę długi czas. - Też tęskniłam za Tobą. - dopiero gdy powiedział te słowa, zdała sobie sprawę z faktu, że były całkowicie szczere. Wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale przedłużająca się nieobecność Dominika w jej życiu, była jej kompletnie nie na rękę. Długi czas musiał upłynąć, nim to wszystko zrozumiała. Machnęła lekceważąco ręką, teoretycznie nie zwracając uwagi na swój ubiór. Prawda była taka, że komplement z jego ust bardzo ją ucieszył, choć nie chciała dać tego po sobie poznać w tym momencie. - Nie wiem, co mnie podkusiło, aby to założyć, ale jak widać, opłacało się. Co nie zmienia faktu, że to chyba jednak nie moje kolory - skomentowała jego słowa. I tak prawdopodobnie miała pozostać wierna wszelakim odcieniom czerni, granatu czy fioletu, w których czuła się nadzwyczaj komfortowo. Choć niekiedy można było zrobić wyjątek, który miał być potwierdzeniem reguły. Tak jak w tym wypadku, bo przecież to nie było normalne spotkanie. Mimowolnie jej wzrok powędrował na mały bukiecik kwiatów, który Dominik właśnie podniósł ze stolika. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie zrobiło to na niej kompletnie żadnego wrażenia. Nic nie mogła poradzić na to, że na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. - Bardzo Ci dziękuję. - odpowiedziała, utkwiwszy swoje czarne oczy w jego własnych źrenicach. Był to tak miły i niespodziewany gest, którego kompletnie się nie spodziewała. Usiadła na wskazanym przez chłopaka krześle, delikatnie poprawiając fałdy spódnicy, by wciąż prezentowała się tak dobrze, jak dotychczas. Na jego pytanie, zwróciła swój wzrok na kartę, która znajdowała się przed nią na stoliku. Jedno spojrzenie wystarczyło, by podjąć decyzję. - Myślę, że wybiorę syrenie latte. - powiedziała po dłuższej chwili, posyłając mu dłuższe spojrzenie. Złożyła swoje dłonie na blacie stolika, wyuczonym od lat gestem. - Co się u Ciebie działo od naszego ostatniego spotkania? - zapytała mimochodem. Jej ton tylko pozornie pozbawiony był ciekawości, swobodny, luźny. Tak naprawdę bardzo ją intrygowało, co się działo w jego życiu.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Fakt, Beatrice swoją ucieczką wystawiła ich znajomość na próbę, ale chyba więź między nimi była silna. Na tyle silna, że udało im się spotkać na neutralnym gruncie po ostantim burzliwym spotkaniu. I oboje mieli nadzieję na pozytywne zakończenie tego spotkania i dalszy ciąg znajomości. Przyjaźnili się z Beatrice od lat szkolnych, szkoda by było zaprzepaścić te lata na rzecz jednego potknięcia. Które swoją drogą mogło spotkać każdego. Dominik sam miewał ostatnimi czasy momenty, gdy chciał gdzieś wyjechać i odciąć się na jakiś czas od wszystkiego. Zaczynał ją po prostu coraz bardziej rozumieć. Poczuł przyjemne ciepło, kiedy wyznała, że też za nim tęskniła. Przez ostatnie miesiące czuł wiecznie wewnętrzny chłód, spowodowany rodzinną sytuacją i ogólnym spadkiem formy. Teraz ten lód zaczął się chwilowo topić i miał nadzieję, że spędzi miły dzień, a to, co go trapi nie będzie miało znaczenia. - Moim zdaniem we wszystkich kolorach ci do twarzy - powiedział szarmancko, uśmiechając się. - Jednak chyba rzeczywiście masz rację, że ciemniejsze to bardziej twoje kolory. Współgrają z odcieniem włosów. Czy coś tam. Chciałbym wymyslić coś inteligentnego, ale chyba się nie znam - powiedział, rozkładając ręce z wyrazem rezygnacji. Uśmiechnął się zadowolony, widząc jej reakcję na bukiecik. Z przyjemnością obserwował jak jej policzek pokrył się lekkim rumieńcem.. - Mam nadzieję, że w miarę trafiłem z kwiatkami. Jakie są twoje ulubione? - zapytał niespodziewanie, bo albo mu umknęła ta informacja, albo w ogóle tego nie wiedział. A czuł, że powinien. Liczył też, że w miarę upływu ich spotkania powróci ten swobodny ton, którym zawsze się uraczali. Jednak nie wszystko od razu, musieli ponownie sobie zaufać i odepchnąć na daleki plan wydarzenie, które ich porózniło. Sądził jednak, że byli na dobrej drodze, skoro oboje tego chcieli. - Ja mam wątpliwość czy pozostać wiernym smoczemu espresso czy może spróbować czegoś innego - powiedział powoli, przyglądając się karcie. - Może spróbuję Bazyliszkowego Macchiato. Najwyżej później zamówię espresso - uśmiechnął się i złożył zamówienie, kiedy podszedł ktoś z obsługi. Spojrzał na nią uważnie, zastanawiając się, jak ująć to, co się u niego działo. - Szczerze mówiąc - zaczął - to jednocześnie nie za wiele i bardzo dużo - uśmiechnął się półgębkiem. - Sama wiesz... Życie nie może się obyć bez rodzinnych konfliktów. Poza tym oddaję się pracy. Niektórzy twierdzą, że chyba za bardzo, ale trudno mi przestać - powiedział i upił łyk kawy, którą właśnie dostali. - Dobre, ale chyba za słabe jak na kawę - osądził i przeniósł wzrok na dziewczynę. - A ty? Co robiłaś? Jak spędziłaś święta? - zapytał, a w głowie mimowolnie pojawił mu sie obraz Beatrice pośród padającego śniegu, idącej przez Dolinę Godryka z jakimś przystojniakiem. Niemal parsknął śmiechem na swoje wyobrażenie i szybko wykurzył je z głowy. Nie rozumiał, czemu jego mózg wytworzył ten obraz.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie zdawała sobie sprawy z tego, w jakiej sytuacji się znajdował. Mogła tylko podejrzewać, że zaręczyny siostry oraz cała sytuacja z nimi związana, do najprzyjemniejszych nie należała. Pamiętała, co sama czuła, gdy jej ojciec obwieścił "wspaniałe" wieści o jej niedalekim zamążpójściu. Gniew, rozgoryczenie, jakby ktoś uderzył ją nożem prosto w serce. Nie wiedziała, co na ten temat sądziło jej rodzeństwo, choć łudziła się, że w niewielkim stopniu przejmowali się losem siostry. Chłód, który jemu towarzyszył od niedawana, jej nie opuszczał od wielu miesięcy. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy znów wspomniał o jej stroju. Skoro robił na nim wrażenie, to chyba jednak wysiłki się opłaciły, prawda? Nawet jeśli nie przyznałaby sama przed sobą otwarcie, że taki był jej cel, to jej podświadomość doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Miło było słyszeć komplementy, kompletnie nie wymuszone, tak naturalne dla nich obojga, jak oddychanie. -Oh, Dominik. - zaśmiała się delikatnie, jak na damę z dobrego domu przystało. - Widzę, że wciąż pamiętasz, jak prawić komplementy kobiecie. Skupmy się jednak na czymś ważniejszym. - to powiedziawszy demonstracyjnie wyciągnęła dłoń w jego stronę, jakby próbowała go pokazać. - Jak ty szałowo wyglądasz! Czyżbyś po tym spotkaniu zmierzał na jakąś randkę? - nie mogła pominąć delikatnej uszczypliwości w swoich słowach, ale jakby na podkreślenie jej, puściła oko w kierunku mężczyzny. - Są wspaniałe, naprawdę. Nie spodziewałam się. - odpowiedziała zgodnie z tym co myślała. Chwilę następnie milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią na zadane przez Dominika pytanie. Błądziła wzrokiem po bliżej nieokreślonej przestrzeni, rozpamiętując w myślach ten wspaniały kolor, zapach...- Słoneczniki. - odpowiedziała, skupiając swój wzrok ponownie na Rowle'u. -Wiem, raczej nie tego się spodziewałeś po kimś takim jak ja. Ale przypominają mi słońce. A słońca tak często brakuje w Wielkiej Brytanii. Tak, sądzę, że to słoneczniki. - nie była pewna, czy to wytłumaczenie było tym, co on chciał usłyszeć, ale nie mogła się powstrzymać przed tym, by je powiedzieć. Pamiętała, jak jej dawny narzeczony był zdziwiony jej gustem co do kwiatów. Myślałby kto, że do kogoś takiego jak ona, pasują tylko róże, czy inne wspaniałe kwiaty. Prawda była kompletnie inna. - Kiedy mnie nie było, odwiedziłam znajomych czarodziei we Włoszech. Jakie tam mają wspaniałe espresso. - rzuciła z nutką rozmarzenia w głosie. Wciąż czuła pod językiem ten wspaniały smak kawy o poranku, połączonej z idealnie wypieczonym rogalikiem. Tak, w tym momencie sądziła, że nikt nie umie robić tak dobrej kawy jak Włosi. Momentalnie skupiła całą swoją uwagę na nim i na każdej zmarszczkę na jego twarzy, która mogłaby się pojawić po wypowiadanych przezeń słowach. Chciała dokładnie wiedzieć, co się z nim dzieje, jak się czuje. W końcu nie od dziś zależało mu na nim. - Rodzinne konflikty. Chyba mogłabym pisać doktorat na ten temat. - prychnęła, krzywiąc się delikatnie. Podniosła zamówioną filiżankę do ust i upiła niewielki łyk. Delikatnie oblizała usta, na których pozostała kropelka kawy pomieszanej z pianką. - Chyba też powinnam postawić na espresso. - zaśmiała się delikatnie. Odstawiła naczynie na stolik, zastanawiając się, od czego zacząć odpowiedź. - W Brighton nie miałam po co się pojawiać, po tym wszystkim, co się stało. Samotnie spędzone święta w Dolinie Godryka również nie były moim marzeniem. Dlatego ponownie odwiedziłam Meksyk i znajomą, która tam mieszka. I to chyba była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. - gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób on wyobrażał sobie, że spędziła święta, zapewne parsknęłaby śmiechem. Na szczęście nie umiała czytać w myślach, dlatego pozostała wierna oryginalnej historii.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Prawdę mówiąc to sytuacje ich rodzin były bardzo podobne, jeśli nie wręcz identyczne. Córka zmuszona do aranżowanego małżeństwa. Beatrice musiała w dużym stopniu rozumieć rozgoryczenie Emily. Dominik też je rozumiał, dlatego na początku starał się podchodzić do siostry łagodnie, dopóki Emily nie zamknęła się przed nim i nie miała zamiaru mu wybaczyć. I dlatego też właśnie zaproponował spotkanie z Beatrice, bo kiedy wszystko sobie przemyślał już na chłodno i spokojnie potrafił zrozumieć motywy jej postępowania. Dominik rzadko się denerwował, jeszcze rzadziej żywił urazę przez dłuższy czas. Musiał wyrobić w sobie dojrzałą postawę, opiekuńczość i zrozumienie dla ludzi. Jako najstarszy brat, zastępujący rodzeństwu matkę i nierzadko ojca musiał nauczyć się bycia sprawiedliwym i panowania nad emocjami. Miał nadzieję, że choć w jakimś stopniu mu się to udało i z każdą kłótnią z rodzeństwem odczuwał swego rodzaju porażkę wychowawczą. Uśmiechnął się szeroko, skłaniając głowę dwornie. - Mam to we krwi, to mój wyjątkowy talent - odrzekł i rozbawiony spuścił wzrok na jej kolejne słowa. - Och, czekaj, myślałem, że już na nią dotarłem - powiedział i wyprostował się, rozglądając się gorączkowo wokół. - Ale, niech stracę, zostanę tu - powiedział, podtrzymując ton uszczypliwości. Powoli udawało im się wracać na dawne tory ich rozmów. - Mówisz, że nie pasuję do faceta, który przynosi kobiecie kwiaty? Nie wiem czy powinienen się obrazić czy wyciągnąć wnioski - rzekł z uśmiechem, kręcąc głową. Jednak cieszył się, że sprawił jej niespodziankę. Wyglądała na autentycznie zadowoloną, więc punkt dla niego! Rzeczywiście nie spodziewał się akurat słoneczników. Oczywiście, najczęstszą odpowiedzią są róże, które mimo swojej urody są już jakby oklepane. Są tulipany, niezapominajki, narcyzy, żonklie, stokrotki... Rzadko pojawiają się słoneczniki. Wyjątkowe. Ale czego innego spodziewać się po Beatrice, jak nie wyjątkowości? Zresztą, jak Dominik zaczął się tak nad tym zastanawiać to rzeczywiście słoneczniki nie są doceniane, a naprawdę są piękne. Trzeba tylko dłużej na nie popatrzeć i nie wyobrażać sobie kwiatków jako delikatnych roślinek z cienką łodyżką. Spojrzał na Beatrice z odrobiną zdziwienia i podziwu. - Jesteś zagadką, z jednej strony sympatia do ciemnych kolorów, a z drugiej miłość do słońca. Łamanie schematów i nieoczywiste odpowiedzi. Podoba mi się - zakończył, spoglądając na dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Na wspomnienie włoskiej kawy niemal poczuł jej smak, mimo że nigdy nie był we Włoszech i nie próbował tamtejszego espresso. Jednak wyobrażał sobie, że jest jeszcze lepsze niż to, które pije na co dzień. Przez chwilę żałował, że zamówił inną kawę. - Chciałbym go kiedyś spróbować. Zapisuję Włochy na liście miejsc do odwiedzenia - stwierdził i naprawdę miał zamiar kiedyś zrealizować ten pomysł. Może połączyć to z jego zawodem fotografa? Sesje na tle włoskich krajobrazów, to byłoby coś. Napił się kawy i przyznał rację Beatrice. - W takim razie potem zamawiamy espresso. Jak widać, nie ma co wydziwiać - uśmiechnął się, odkładając macchiato na stolik. - Fakt, u mnie też się zebrało parę historii na dobrą książkę - powiedział z krzywym uśmiechem. Wolałby nie mieć ich w swoim życiorysie, ale życie ma to do siebie, że nie słucha tego, co człowiek by chciał. Kiwał głową z powagą, wysłuchując jej historii. Pewnie postąpiłby tak, jak ona. Brak możliwości spędzenia świąt z rodziną, samotne święta... Rzeczywiście lepszym rozwiązaniem był wyjazd gdzieś, gdzie nie rozpamiętywało się swoich problemów. - Też tak myślę. I jeszcze Meksyk... - uśmiechnął się mimowolnie. - Miłe wspomnienia - spojrzał na nią wymownie, a kąciki ust zadrgały mu lekko.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
To wszystko było bardzo podobne. Można by sądzić, że pod pewnymi względami, każdy czystokrwisty ród czarodziejów zachowywał się dokładnie w ten sam sposób. Wyznawali jakieś swoje wartości i nikt z najstarszych członków rodziny, w ogóle nie brał pod uwagę faktu, że można myśleć inaczej. Że można chcieć żyć inaczej. Tak jak w przypadku Beatrice, jej ojciec prawdopodobnie uznał, że w zasadzie wyświadcza jej przysługę i powinna mu być wdzięczna. Skoro sama nie mogła poradzić sobie ze znalezieniem partnera, to on postanowił to zrobić za nią. Nie brał pod uwagę faktu, że córka może nie chcieć, myśleć w inny sposób, niż on. Zapewne w przypadku siostry Dominika, sytuacja wyglądała w bardzo podobny sposób. Najważniejszym było przedłużenie rodu, a potem rób to, co ci się podoba, byle by skandalu to nie przyniosło zbyt wielkiego... Nie spodziewała się, że będzie chciał ich spotkanie w prost nazwać randką. Nie przywykła do tego po prostu. Można śmiało powiedzieć, że minęły lata od momentu, gdy była na jakiejś po raz ostatni. Dlatego nie zamierzała ukrywać, że miłym było usłyszeć coś podobnego. Może jednak nie wszystko było stracone, skoro oboje myśleli w podobny sposób? - Z braku lepszych perspektyw, to nawet i ja jestem w porządku? - no nie mogła sobie odmówić, aby dalej się z nim nie droczyć. Tym bardziej naturalnym było to, że po wypowiedzeniu tych słów, wytknęła język w jego stronę. To dziwne, że tak swobodnie i luźno czuła się w jego towarzystwie. Jakby to było czymś kompletnie normalnym. Jakby wcale nie wydarzyło się to wszystko, co miało miejsce. Głupia myśl pojawiła się w jej głowie. A może właśnie to wszystko musiało się stać, by doprowadzić nas do tego miejsca, do tej relacji? Nie mogła udawać, że coś w tym rozumowaniu jednak mogło się zgadzać. Westchnęła słysząc jego kolejne słowa, choć nie strąciły one uśmiechu z jej ust. - To nie tak, przecież wiesz. Po prostu się tego nie spodziewałam. - Bo kompletnie nie wiedziałam, czego mogłabym się spodziewać. Przeszło jej przez myśl, choć nie zdecydowała się na to, by te słowa wypowiedzieć głośno. Czasami Trice sądziła, że w ogóle jest jedną wielką sprzecznością. Robiła kompletnie nie takie rzeczy, których należałoby się po niej spodziewać i lubiła to, co inni uznawali za bzdurne bądź bezsensowne. Taka już po prostu była i nie potrafiła zachowywać się inaczej. Może to i lepiej? Dzięki temu wszystkiemu wciąż potrafiła pozostać sobą, kompletnie wypisującą się z jakichkolwiek schematów, które dostarczało życie. - Zapewne jeszcze wiele rzeczy mogłoby Cię zaskoczyć w mojej osobie. - odpowiedziała tylko, uśmiechając się w tajemniczy sposób. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby on sam postanowił odkrywać te wszystkie zawiłości jej umysłu. Znali się nie od dziś, wiedział o niej naprawdę wiele rzeczy. Ona śmiało mogła powiedzieć, że równie dużo wie na jego temat. Nie oznaczało to jednak, że to wystarczająco. Pewnie mogłabym godzinami rozmawiać z nim o głupotach, zaspokajając swoją wewnętrzną ciekawość. Racząc go historiami, których nikt wcześniej nie słyszał. - Jaki jest Twój ulubiony kolor? - zapytała po chwili, delikatnie przekrzywiając głowę i przyglądając się jego sylwetce. - Koniecznie! - miała dziwne przeczucie, że Dominik bardzo dobrze odnalazłby się we Włoszech. - To piękny kraj, można by wręcz rzec, że magiczny. Przebywając tam, w niektórych miejscach miałam wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu. - wspomnienie wąskich, brukowanych uliczek oraz specyficznie rozwieszonego prania pomiędzy budynkami rozkwitło w jej umyśle. Leniwy uśmiech sugerujący rozmarzenie wpełzł na pełne wargi. Tak, Włochy to zapewne jeden z jej ulubionych krajów. - Nie jest tak źle... - powiedziała niepewnie, ponownie unosząc szklankę do ust. Kolejny łyk nie był już tak dobry. Widać im dalej w las, tym gorzej. - Choć mogłoby być lepiej... - dodała po chwili, odstawiając znów szklankę na stół. Zanim wybrała się ponownie do Meksyku, pierwsza osoba, o której pomyślała, był właśnie Dominik. I chwile, które z nim w tym miejscu spędziła. Bardzo namiętne chwile. Śmiało mogła powiedzieć, że to właśnie wtedy pojawiło się między nimi coś więcej. - Bardzo miłe wspomnienia. - odpowiedziała po chwili, również przyglądając mu się z uśmiechem. - Wiesz, zastanawiałam się nad tym wszystkim. Nad tym, co się wydarzyło wtedy, co miało miejsce na przyjęciu Twojej siostry... - nieświadomie przygryzła delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad tym, co dalej powiedzieć. Chyba nie było sensu dłużej odwlekać tego, co nieuniknione. - Nie chcę Cię stracić Dominik. Nie kłamałam wtedy i nie kłamię teraz; jesteś dla mnie bardzo ważny. Tylko nie wiem, co ty na to. - patrzyła mu prosto w oczy, szukając czegokolwiek na jego twarzy, co w niemy sposób odpowiedziałoby na zadane pytanie.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Dominik zawsze myślał, że jego rodzina nieco odsunęła się od stereotypowych zasad wyznawanych przez wiele wieków przez czystokrywiste rody. Ojciec i bracia żywili niby niechęć do mugoli, ale właściwie najstarszy Rowle nie zauważał, żeby coś go mocno ograniczało. Dopóki ojciec nie wyskoczył z zaręczynami, do których Emily została zmuszona, czego Dominik totalnie się nie spodziewał. Głowie rodziny Rowle chyba coś się poprzestawiało w mózgu po chorobie. Ciekawe, który z nich będzie kolejną ofiarą. On nie miał zamiaru zgadzać się na szalone pomysły ojca. Nie sądził, że ten go wyklnie czy wydziedziczy. Choć nie sądził też, że wpadnie na pomysł aranżowanego małżeństwa... Cóż, właściwie on też od początku nie nazywał ich spotkania randką, choć chyba wewnętrznie tak to traktował. Lubił ubierać się elegancko, ale dzisiaj szykował się zdecydowanie staranniej. Spojrzał na nią z błyskiem w oku. - Wciąż czytasz mi w myślach - uśmiechnął się wesoło. - Jak się postarasz to może nie będę żałował, że zostałem - odrzekł, drocząc się z nią. Dobrze wiedziała przecież, że to żarty, a on wiedział, że może sobie na takie żartobliwe uszczypliwości pozwolić. To była jedna z cech charakterystycznych ich relacji. Wskazał na nią palcem, unosząc brew. - Oj, bo zaraz użyję jęzlep i już nie będziesz taka niegrzeczna - zagroził, marszcząc brwi. Mimo że oczywiście wolałby, żeby wszystkie te zdarzenia się nie rozegrały to zapewne zgodziłby się z tym, o czym myślała. Czasem potrzebny jest bodziec, aby ludzie podjęli jakieś decyzje lub zaczęli zachowywać się w inny sposób. I mimo że po Hogwarcie mu jej brakowało to dopiero, kiedy wróciła, zniknęła i ponownie wróciła, odczuł jak bardzo jest potrzebna w jego życiu. Zasępił się na chwilę. - Hm, to źle. Obiecuję poprawę. Tylko uważaj, żebyś nie miała dość bukietów ode mnie - ostrzegł ją, rozciągając usta w uśmiechu. Spojrzał na nią uważnie, patrząc jej w oczy przez kilka długich sekund. - W takim razie chciałbym je odnaleźć - powiedział po chwili milczenia. I nie były to słowa lekko rzucone, bez pokrycia. Mówił szczerze, chciałby odkrywać ją każdego dnia. I to nie tylko w sytuacjach, które miałyby go zaskoczyć, tylko w takich codziennych. Mimo że przyjaźnili się parę lat to przecież nie wiedział, jaki ma poranny rytuał, po której stronie łóżka woli leżeć, co robi przed snem w pierwszej kolejności, jak się zachowuje, gdy wraca zmęczona czy zdenerwowana po pracy i czy wlewa mleko do płatków czy sypie płatki na mleko. I może jej myśli biegły podobnym torem albo to tylko zbieg okoliczności, że nagle zadała mu takie pytanie. - Chyba i w tym względzie byśmy się dogadali. Po moich strojach i kolorystyce mieszkania widać, że lubię biel, czerń i odcienie szarości. Kiedy myślę sam o sobie to widzę raczej stonowane barwy. Gdybym jednak miał wybrać kolor... - zamyślił się na chwilę. - Szmaragdowy - zadecydował. - A twój? Masz jakiś konkretny wśród tych ciemnych kolorów? Czy żółte jak słońce i słoneczniki? - zainteresował się. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy opowiadała o Włoszech. Rozmarzony wyraz jej twarzy sugerował, że darzy ten kraj ogromną sympatią. - Będę pewnie porzebował przewodnika - powiedział, patrząc na dziewczynę wymownie i sięgnął po macchiato. Nie było złe, więc z powodzeniem na pewno dopije je do końca, ale to nie jest to czego oczekiwał po kawie. Trochę mocniej zacisnął dłonie na szklance, kiedy dotarli w końcu do tematu Meksyku, a stąd niedaleko było do tematów poważniejszych niż ulubiony kolor. Dominik wiedział przecież, że w końcu będą musieli go poruszyć. Trochę się wydarzyło i nie dałoby się utrzymać relacji bez wyjaśnienia sobie paru kwesti. Zatrzymał na niej wzrok i przyglądał się dłuższą chwilę, a jego twarz przybrała poważniejszy wyraz. Widział jej w oczach pytanie, może nadzieję i lekką obawę, jaka będzie jego odpowiedź. Nachylił się i oparł łokcie na stoliku. - Właśnie zasugerowałem ci, że jesteśmy na randce, że chciałbym przynosić ci kwiaty, poznać wszystko, co możliwe i zabrać do Włoch - powiedział poważnym tonem, ale wrodzona wesołość zadrgała w kącikach ust. - Czy to brzmi jak deklaracja dla zwykłej znajomej? - zapytał retorycznie, a w oczach pojawiły się wesołe ogniki. Nie umiał być zupełnie poważny, kiedy słowa Beatrice sprawił, że zabiło mu serce. Kiedy jej nie było próbował, oczywiście, zapomnieć. I nawet mu się to udawało, dlatego był tak wstrząśnięty jej widokiem na przyjęciu i nie potrafił powiedzieć jej tego, co ona wyznała jemu. Teraz minęło parę miesięcy, zdążył ochłonąć i przemyśleć wiele rzeczy i... Wyciągnął rękę i złapał jej dłoń ponad stolikiem. - Też nie chcę cię stracić. Chcę ciebie w moim życiu - powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice wiedziała to nie od dziś, że Dominik nie jest typem człowieka, który pozwoli sobą zawładnąć, w każdej dziedzinie życia. Mogła tylko podejrzewać, że przypadku ewentualnych planów jego ojca, względem własnego syna, ten sprzeciwił by się postanowieniom. Nie miała jednak pewności co do tego, jak trafne są jej myśli. Może to było tylko pobożne życzenie. Może jednak okazałoby się, że Dominik z podkulonym gonem poszedłby za głosem ojca... Nie, jej Dominik by tego nie zrobił. Nie mógłby. Znała go na tyle, by wiedzieć, jak to faktycznie mogłoby wyglądać. Parsknęła krótkim śmiechem w odpowiedzi na jego słowa. - Ja samą swoją osobą sprawiam, że nie możesz żałować tego spotkania i ewentualnej utraconej randki! - nie mogła powstrzymać się od tego typu komentarza. Swoboda, która wkradła się pomiędzy tych dwoje, kompletnie jej odpowiadała. Po wydarzeniach, w których uczestniczyła aktywnie ostatnimi czasy, tęskniła za odrobiną normalności, czegoś, co upewni ją w przekonaniu, że wciąż jest człowiekiem. Ta randka była zdecydowanie tego typu spotkaniem. Tym, które z powrotem jest w stanie wprowadzić dziewczynę na normalne tory życia, ustabilizować wszystko to, co się tak nie ładnie poplątało. -Dominiku, oboje wiem, że nie mógł byś tego jednak zrobić. - rzuciła lekko, choć kompletnie nie pewna tych słów. Może jednak byłaby w stanie doprowadzić go do takiego nastroju, że miałby dosyć słuchania jej... Kto wie, do czego była zdolna. Gdyby nie to, że władała płynnie metamorfomagią, na jej licu na pewno zakwitłby piękny, naprawdę mocy rumieniec. Nie potrzebowała czytać w myślach Dominika, by wiedzieć, że słowa przez niego wypowiadane, są w pełni prawdziwe. Nie wiedzieć czemu poczuła się naprawdę kimś ważnym. Po prostu czuła, że w tym momencie dla niego nie liczył się nikt inny, niż ona sama. Wiedziała, że w drugą stronę działa to tak samo. Cała jej uwaga była skupiona na Rowle'u i tak miało już pozostać do końca ich spotkania. I prawdopodobnie jeszcze wiele godzin później będzie rozmyślać na temat tego, co tu właściwie miało miejsce, w tej niewielkiej knajpce w Dolinie. - Mam nadzieję, że będzie ku temu sposobność. - odpowiedziała tylko cichym głosem. Nie mogła zdobyć się na nic więcej w tym momencie. Jakby cała jej brawura nagle uleciała, a on odkrył wszystkie jej najmroczniejsze sekrety. Była dla kogoś ważna. To naprawdę było czymś niesamowitym dla niej. - Nie jesteś przewidywalnym. - zawyrokowała po chwili, gdy opowiedział na temat swojego gustu odnośnie kolorów. - Gdyby się tak nad tym zastanowić, to miałoby nawet sens. Mój ulubiony? Fiolet. - nie potrzebowała nawet sekundy, by odpowiedzieć na to pytanie. Doskonale czuła się w tej tonacji kolorystycznej i często korzystała z jej uroków. Już dawno nauczyła się, że do jej cery, koloru włosów, czy bardzo ciemnych tęczówek, właśnie to wygląda najlepiej. W pewnym sensie, nawet jej to odpowiadało. Uznawała naprawdę, że fiolet, to jest kolor, który będzie towarzyszył jej zawsze. - Wiesz, gdzie możesz mnie znaleźć. - odpowiedziała tylko, na wzmiankę dotyczącą ewentualnego oprowadzania chłopaka po tym wspaniałym kraju. Sama tam przebywając, nie zwiedziła, tyle, ile by chciała, ale wystarczająco, by poruszył on jej serce. Sama myśl o tym, by spędzić tam chwilę z tym mężczyzną, tylko dodawała temu wszystkiemu uroku. Chyba nie mogłaby nawet próbować wyobrazić sobie tego wszystkiego w lepszych kolorach, niż obecnie. Nawet by tego nie chciała. Sekundy zamieniły się w godziny, gdy po wypowiedzeniu swoich słów, czekała na odpowiedź ze strony Dominika. Jej serce kompletnie nierównomiernie do mijanego czasu, biło jakby jutra miało nie być. Stresowała się. Cholernie mocno. Niby wiedziała, czego mogłaby się spodziewać, ale czy mogłaby mieć odnośnie tego pewność? Nigdy nie mogła jej mieć. Wielokrotnie nauczyła się w życiu, że potrafi ono zaskoczyć w najmniej odpowiednim momencie, krzywdząc najdotkliwiej. Pewnie dlatego, póki nie usłyszała w prost jego słów, czekała na nie w zniecierpliwieniu. pozwoliła sobie na delikatne wypuszczenie nieświadomie przetrzymanego w płucach powietrza. W taki sposób, by nie wydało się to nazbyt oczywistym. Zamrugała kilka razy bardzo szybko, jakby na potwierdzenie przed samą sobą, że wcale nie śni. Czyżby w końcu wszystko mogło się poukładać? Czy to zawsze chodziło o Dominika? -Niekoniecznie dla takiej zupełnie zwykłej znajomości. - odparła tylko cicho, pozwalając, aby ich palce spotkały się ponad blatem stołu, który teraz niepotrzebnie ich dzielił. Dotyk znajomej dłoni był prawie że całkowicie nierealnym. Pozwoliła sobie na to, by swoimi palcami objąć jego własne, patrząc wciąż prosto w jego oczy. -Cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy. - dodała po chwili.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Przekrzywił lekko głowę i przyglądał jej się przez chwilę, nadając spojrzeniu krytyczny wyraz. Skorzystał z okazji, żeby przyglądać jej się w milczeniu, bez skrępowania. Sycił wzrok lśniącymi, czarnymi włosami, oczami w tym samym kolorze, których spojrzenie było skupione tylko na nim; drobnym zarysem ramion obleczonym delikatnym materiałem w pastelowym kolorze. Spojrzał na dłonie, które obejmowały filiżankę z kawą. A potem znów przeniósł wzrok na jej twarz. Zdecydowanie wolał oryginalną Beatrice niż jej metamorfomagowe wcielenie. Choć tamta blondynka również zasługiwała na uwagę. Ale to w prawdziwej Beatrice się... Bał się jeszcze takich deklaracji, przez wzgląd na wydarzenia z ostatnich miesięcy, ale skoro samo przyszło mu to na myśl... - W ostateczności mogę ci przyznać rację - odezwał się w końcu, udając, że łaskawie zgadza się z jej słowami. - Może i bym nie mógł... A może bym mógł. Nie masz pewności do czego jestem zdolny w ostateczności, więc lepiej tego nie sprawdzaj - nachylił się z lekko mroczną miną. Jednak nie wydarzyło się aż tyle, żeby Dominik diametralnie zmienił swój charakter i każdy wiedział, że nie rzuciłby poważnego zaklęcia na kobietę. Ale czy jęzlep jest takie poważne...? Mogłoby być zabawnie, gdyby rzucali w siebie niegroźnymi zaklęciami. Nie odpowiedział na jej słowa, wypowiedziane tak cicho, że cieszył się z ciszy panującej w kawiarni. Skoro miała nadzieję, że taka sposobność będzie... On miał zamiar z tego skorzystać. Uśmiechał się coraz szerzej, bo wraz z wypowiedzianymi przez nią zdaniami, nabierał pewności, że coś między nimi może być; że to, co mówiła na przyjęciu dalej jest faktem i może w końcu mogliby być szczęśliwi. - Dobrze to słyszeć, bo mam wrażenie, że moje zachowanie da się przewidzieć na minimum dziesięć kolejnych ruchów - zaśmiał się, stosując porównanie do szachów. Właściwie było w tym trochę prawdy, nie zmieniał się mocno i naprawdę schemat postępowania dało się przewidzieć. Prędzej chował pod skorupą swoje uczucia, które kumulowały się w nim, wybuchając w końcu ze zdwojoną siłą. Może lepiej byłoby wylewać z siebie żale na bieżąco, a nie tak, jak on - nie mówić nic. Takie zamykanie się w sobie, udawanie, że nic się nie dzieje albo pokrywanie poważnych spraw żartem powoli zżera człowieka od środka. Zapamiętał ten kolor i każda fioletowa rzecz będzie mu się teraz kojarzyć z Beatrice. Uśmiechnął się szerzej i mocniej ścisnął jej dłoń. - Właśnie - potwierdził jej słowa. - Nie wydaje mi się, żeby nasza znajomość określona była mianem zwykłej, prawda? - szukał w jej oczach potwierdzenia. - I nie chcę, żeby taka była - powiedział, sam potwierdzając swoje własne słowa. Chciał, żeby była pewna tego, co jej powiedział. Że nie mówi już nawet tylko o relacji przyjacielskiej. Tylko o czymś więcej. Gładził kciukiem wierzch jej dłoni, czując pod palcem gładką skórę damskiej dłoni. Zawiesił wzrok na tym widoku i miał ochotę przyciągnąć jej palce do ust i złożyć na nich pocałunek. Jednak blat stołu dzielił ich uparcie. Miał jednak nadzieję, że będzie miał okazję to zrobić. - Też się cieszę. Nie zostawiaj mnie - ostatnie trzy słowa wyrwały się mimowolnie wprost z męskiego serca, spragnionego bezpiecznej przystani w tych poplątanych czasach, w których musiał się aktualnie odnaleźć. Niby umiał mówić o uczuciach, według Charliego zawsze wiedział, co powiedzieć. On był tym od gadki. Niby umiał walczyć o osoby, na których mu zależało, ale nie lubił żebrać o uwagę i nie robił tego. Miał wrażenie, że te trzy słowa były jak odkrycie całego siebie, że siedział teraz nagi, odarty ze swojej bezpiecznej skorupy, w której mógł się zamknąć, gdyby coś nie wyszło. Często uważał, że jest zbyt wrażliwy, jak na faceta, więc skrzętnie to ukrywał. Był dżentelmenem, ale umiał żartować, droczyć się, uchodził za ujmującego faceta z poczuciem humoru. Niewiele osób mogło zajrzeć głębiej. Czy wymagałby za dużo, gdyby chciał, choć pół słowa, które znaczyłoby, że Beatrice jest jego?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Miała ochotę prychnąć pod nosem na dźwięk wypowiadanych przez niego słów. Nie zrobiła jednak tego. Nie widziała w tym sensu. Dlatego pozwoliła sobie w zamian za to na przekręcenie oczami, jakby tym gestem chciała powiedzieć "tak tak Dominiku, masz rację, jakiś ty straszny". Uśmiech tańczący na jej wargach jakby potwierdzał to, co autor miał na myśli. Dalej była święcie przekonana co do poprawności swoich myśli. Po prostu nie mieściło jej się w głowie, że Dominik faktycznie mógłby coś takiego względem niej zrobić. Nie i tyle. Nie miała pojęcia, w jaki sposób mógłby ją do tego przekonać. Chyba faktycznie rzucając takowe zaklęcie. Kompletnie natomiast nie zgadzała się z kolejnymi wypowiedzianymi przez niego słowami. Nie powiedziałaby, że dokładnie jest w stanie określić, co Dominik mógłby zrobić. Chyba niewłaściwie się pod tym względem oceniał. -No właśnie tu cię zaskoczę. - uśmiechnęła się w dosyć tajemniczy sposób. Jakby w odruchu odrzuciła na plecy niesforny kosmyk włosów, który ośmielił się delikatnie przesłonić jej widok na mężczyznę. - Nie jesteś tak przewidywalny, jakby ci się mogło wydawać. Wręcz przeciwnie. Nie zawsze jestem pewna, co zrobisz. - myślami była gdzieś indziej. Jakby wspominała to, co odległe, niedoścignione. Co wydarzyło się jakby w kompletnie innym życiu. Jeszcze nie tak dawno nie ośmieliłaby się pomyśleć, że właściwie było to jej życie. Teraz, patrząc na mężczyznę siedzącego na przeciw, mogła przypuszczać, że jej się to przytrafiło. Bo przecież wtedy, te kilka miesięcy wcześniej, zupełnie nie mogła przypuszczać, co właściwie chodziło mu po głowie w tym Meksyku. Nie mogła zrozumieć jego działania, przewidzieć go. Czy to nie wystarczający dowód na to, że w tym wypadku się mylił? Ona od pewnego czasu była zdania, że wszystko, co ważne,, należało mówić bez ogródek. Bez względu na to, czy przekazywana wiadomość miała być radosna, czy raczej należeć do tych ponurych. Niestety, jej nauka była bardzo bolesna, wręcz bezlitosna. Ale skuteczna. Szybko przywykła do nowego stanu rzeczy i poznała, że to nawet lepsze rozwiązanie niż to, do którego przywykła na przestrzeni lat. Dlatego, gdyby tylko wiedziała, co na ten temat sądzi Dominik, zapewne spróbowałaby mu przemówić do rozumu. Nie należało uszczęśliwiać wszystkich wokół, kosztem samego siebie. Teraz wiedziała to doskonale. - Nie powinno się mieć takich myśli względem zwyczajnych znajomych, jak ja względem ciebie. - odpowiedziała po bardzo długiej chwili. To, w jaki sposób ją traktował, onieśmielało kobietę. Nie mogła powiedzieć, kiedy ostatni raz czuła się w podobny sposób. W relacji tak nieskomplikowanej, pięknej w swojej prostocie. To wszystko, co Dominik jej dziś przekazał, dla niej stanowiło początek czegoś nowego. Jeszcze nie była pewna, w jaki sposób powinna to poprawnie nazwać. Wiedziała natomiast, co chce osiągnąć. Chciała być blisko Dominika. Jak najbliżej się da. Widywać go każdego dnia ze świadomością, że nie nadejdzie dzień, w którym miałaby go dość. Mogłaby godzinami patrzeć w te piękne, mądre oczy, zachwycać się tym uroczym uśmiechem, którym właśnie ją obdarowywał. - To nie jest zwykła znajomość. Chyba nigdy nie była. - dodała nieśmiało. Rozkoszowała się dotykiem jego opuszków palców na swojej dłoni. Ta chwila mogłaby dla niej trwać wiecznie. Nieświadomie podjęła jakąś decyzję, która w tym momencie zaważyła na jej przyszłym losie. Śmiało mogła powiedzieć, że w dużej mierze był on w rękach Dominika, czy ten tego chciał, czy nie. Jego ostatnie słowa wywarły na niej największe jak dotychczas wrażenie. Nie miała pojęcia jakim cudem, jej twarz pozostała niezmienna. Może to lata praktyki samokontroli właśnie o tym zaważyły? W końcu od zawsze uczono ją kontrolować swoje odruchy. Co nie zmienia faktu, że nie zapanowała nad sobą do końca. Jej włosy zaczęły powoli zmieniać swój kolor u nasady choć ona nie mogła jeszcze tego widzieć. Początkowo były to tylko małe, różowe odrosty, które z czasem stawały się coraz dłuższe i dłuższe, niemalże całkowicie zastępując naturalny czarny pigment. Dopiero wtedy Beatrice zauważyła to i potrząsnęła głową, by doprowadzić swoje włosy do stanu z przed chwili. Całe zajście nie mogło trwać dłużej niż zaledwie kilka sekund. -Nigdy nie pozwoliłabym sobie na ponowne popełnienie tego błędu. - powiedziała z głębi serca. Nie mogła wiedzieć, czy to oświadczenie, deklaracja jej uczuć, wystarczą w tym momencie Dominikowi. Miała jednak świadomość prawdziwości wypowiadanych przez nią słów.
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Spojrzał na nią surowo, że nie wierzy w jego mroczną stronę, ale potem nie wytrzymał i prychnął rozbrajającym śmiechem. Fakt, nie wiedział, co mogłoby się stać, aby rzucać zaklęciem w kobietę, a szczególnie w nią. Chyba, że właśnie dla zabawy. Uśmiechnął się tylko na jej słowa. A Meksyk... Co było w Meksyku? Sam nie wiedział, co chodziło mu wtedy po głowie. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Niby byli przyjaciółmi, ale przyciąganie fizyczne było tak silne, że nie chciał mu się opierać. Cała jednak sytuacja była jakby badaniem gruntu, nie wiedział, czy ona odczuwa to samo, a - jak okazało się, że tak - to co to dla niej znaczy. Oboje byli wtedy niepewni, czy robią dobrze czy nie i jakie to będzie miało konsekwencje. Nie bez powodu jednak przyjaźnili się i tak łatwo ponownie po rozłące złapali wspólny język. Dominik zawsze czuł się w jej towarzystwie bardzo dobrze, ale chyba nie chciał wyobrażać sobie za dużo. Jej zniknięcie i powrót dały mu jednak odrobinę więcej pewności, że to, co czuje do Beatrice to nie tylko zwykłe przyjacielskie uczucie. A to przyciąganie to nie tylko pociąg seksualny. Nachylił sie do niej. - Jakich myśli? - zapytał cicho, spoglądając jej w oczy i uśmiechnął się łobuzersko. Odchylił się z powrotem. - Albo nie mów, opowiesz mi następnym razem, będe miał na, co czekać - mrugnął do niej, posyłając jej szeroki uśmiech. Nie mógł się od niego powstrzymać. Wewnątrz, powoli, zaczynało rozbudzać się szczęście, którego nie śmiał wcześniej dopuścić do wypłynięcia na wierzch. Nie wiedział, czy uczucie do Beatrice przyniesie mu kolejne rozczarowanie czy jednak... Czy jednak w końcu coś zacznie się układać. Nic więc dziwnego, że kiedy niejako potwierdziła, że nadal nie jest jej obojętny uśmiechał się ciągle jak głupi. - Nie, nigdy nie była zwyczajna - zgodził się, patrząc w jej piękne oczy, szczęśliwy, że może trzymać jej dłoń. Bez wahania i niedopowiedzeń, pewny, że ona też tego chce. Ze zdumieniem obserwował zmianę koloru jej włosów, której dziewczyna jeszcze nie zauważyła. W kilka sekund Beatrice stała się różowowłosą kobietą. Zaraz jednak zauważyła zmianę i szybko powróciła do naturalnego koloru. Dominik za to spojrzał na nią ponownie, kiedy wypowiedziała kolejne zdanie. Słowa, które spowodowały, że ogarnął go błogi spokój i pewność, że teraz będzie tylko lepiej. Błedy pójdą w niepamięć jako konieczna lekcja w ich relacji, zachowa jej przyjaźń i... I coś więcej, coś, czego oboje chcieli. To szczęście znaleźć kogoś, kto odwzajemnia uczucia i można o nich mówić otwarcie. I to właśnie szczęście niemal rozsadzało mu serce i musiał wziąc głęboki oddech, żeby je uspokoić. Teraz już nie mógł się powstrzymać i przysunął swoje krzesło bliżej dziewczyny. W końcu uniósł do góry jej dłoń i złożył na jej skórze pocałunek pełen czułości. Potem przytulił drobną rękę do swojego policzka i z usmiechem szczęścia spoglądał w jej twarz, sycąc się tym widokiem. Później przegadali parę godzin i nim się spostrzegli była już dość późna godzina. Dominik zapłacił rachunek i wyszli na chłodne wieczorne powietrze. Objął Beatrice ramieniem, chcąc oddać jej trochę swego ciepła, gdyby było jej zbyt zimno. Odprowadził dziewczynę do domu i na pożegnanie zrobił to, czego pragnął, od kiedy tylko zobaczył ją dzisiejszego dnia. Przyciągnął pannę Dear do siebie, jedną dłonią obejmując ją w talii, a drugą odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła. Objął jej twarz, muskając kciukiem policzek. Patrzył jej w oczy przez krótką chwilę, a potem pochylił się i nareszcie złączył ich usta w pocałunku. Poczuł się nagle bardzo lekko, jakby wszystkie problemy zniknęły, jakby świat wokół nie istniał. Mógłby tak trwać do końca świata, ale, niestety, tak się nie dało. Odsunął się lekko i oparł swoje czoło o czoło Beatrice. Przymknął na chwilę oczy i pozwolił sobie na ciche westchnięcie. Potem spojrzał ponownie w jej twarz i uśmiechnął się. - Dobranoc, Beatrice - powiedział cicho, kradnąc jeszcze jednego całusa. Poczekał aż wejdzie do domu i wtedy sam wrócił do siebie.
/zt
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jego śmiech był naprawdę miłym doświadczeniem. Dziwna myśl pojawiła się w głowie Beatrice. Tak powinno wyglądać spotkanie dwojga ludzi, którzy naprawdę się lubią. Bez zbędnych komplikacji, nieporozumień, niedomówień. Po prostu śmiech, dużo radości i czerpania pełnymi garściami z obcowania w towarzystwie tej drugiej osoby. Bez zbędnych kłótni. Czysta radość. A jeśli temu wszystkiemu towarzyszyły dodatkowo inne jeszcze uczucia, podobne temu, które zagnieździło się w sercu Beatrice, to chyba wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Tak prosto było siedzieć tutaj, w towarzystwie Dominika i nie przejmować się żadnymi zmartwieniami. Tym, co było, co mogłoby się wydarzyć gdyby. Czerpała z tego doświadczenia całymi garściami świadoma faktu, że mogłaby zatracić się w tym odczuciu. Naprawdę zapomnieć o tym wszystkim, co miało miejsce. Po prostu żyć dalej, jako szczęśliwa osoba. Już miała odpowiedzieć na kolejne zadane przez niego pytanie, kiedy niespodziewanie sam sobie udzielił na nie odpowiedzi. Skoro uznał, że nie chce teraz wiedzieć, co to za myśli, dla niej lepiej. Mogła mieć nadzieję na to, że jeszcze niejednokrotnie będzie okazja do tego, by powiedzieć mu, co też siedziało w jej głowie na tej pierwszej randce. -Tak, będzie na co czekać. Może to przyspieszy kolejne spotkanie. - znów uśmiechała się, choć słowo randka mimo wszystko jeszcze nie chciało przejść jej przez gardło. Tak nowe i niespodziewane było to wszystko, że wciąż czuła się w tym obco. Nie wątpiła, aby z każdym kolejnym spotkaniem miało być lepiej. Miała na to ogromne nadzieje. Nim się obejrzała, zrobiła się późna godzina. Czas w jego towarzystwie ulatywał w błyskawicznym wręcz tempie, co z jednej strony cieszyło a z drugiej smuciło panienkę Dear. Nie miała jeszcze ochoty na to, aby zakończyć to spotkanie, rozstać się w tym momencie z Dominikiem. Dlatego niezmiernie ucieszyła się, gdy ten zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Był to co prawda kawałek drogi, ale dzięki temu mogli jeszcze przez jakiś czas cieszyć się wzajemnym towarzystwem. Dlatego ten spacer był bardzo miłym doświadczeniem, w szczególności jeśli weźmie się pod uwagę to, jak otoczył ją swoim ramieniem. Mogła ukradkiem napawać się zapachem jego perfum, co skutecznie rozpraszało jej uwagę, ale nie narzekała. Wiedziała, że to raczej byłby skłonny jej wybaczyć. Nim się obejrzała, dotarli na miejsce. O ile wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości, tak teraz Rowle bardzo szybko je rozwiał. Nawet nie zorientowała się kiedy, po prostu całowała go z równie wielkim zaangażowaniem, co on ją. Nim się obejrzała, jej dłonie przyciągały go do siebie, oplatając się wokół jego karku. W tym momencie bardzo cieszyła się z rozwoju wypadków. Jakaś dziwna myśl, która kiełkowała w zakamarkach jej jaźni od samego początku ich spotkania, nagle ulotniła się w bliżej nieznanym kierunku. Wiedziała, że wszystko ułoży się dobrze. Patrząc w jego oczy, widziała taką samą radość, która i na jej własnej twarzy musiała mieć odzwierciedlenie. Mogłaby tak zastygnąć na długie godziny. -Dobranoc Dominiku. - wyszeptała w końcu i po ponownym pocałunku, w końcu ich spotkanie dobiegło końca.
/Zt.
Wendy O. Pierce
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : kilka piegów na ramionach, podłużna blizna na lewym przedramieniu i mnóstwo wdzięku
Dolina Godryka była jednym z tych miejsc, które inspirowało Wendy najbardziej. Myśl o całej jej historii, o zapisanym w każdym milimetrze ziemi czasie i o wydarzeniach, które miały tu miejsce, sprawiała, że wyobraźnia panny Pierce zaczynała niemal szaleć. Ta kawiarnia natomiast była jedną z jej ulubionych na calutkich Wyspach – kwitnący roślinny parasol koił jej nerwy i pomagał skupić się na pracy, zupełnie wyłączyć całą resztę świata, no i zawsze znajdowała tu pusty stolik w możliwie zacisznym miejscu. Choć gwar rozmów potrafił przynieść ze sobą jakieś istotniejsze wartości, gdy zabierała się za wiersze – wolała skoncentrować się na własnym wnętrzu i na tym, co się w nim dzieje. Dziś jednak nie zamierzała parać się poezją. Historia, która ewoluowała w jej głowie dzięki pomocy Chrisa, domagała się rozszerzenia i stopniowego przekształcenia w powieść. Wendy zajęła więc miejsce w ogródku, dość blisko ściany, zamówiła imbirową mątwę i wyjęła z torebki swój pokaźny, oprawiony w skórę notes. Pobieżnie przejrzała szkice, które zostały na kilku kartkach po spotkaniu z Christopherem. Gdy na nie patrzyła, całość opowieści zaczynała układać się w jej głowie, a samo wyobrażenie ostatecznych ilustracji, które stworzy O’Connor, sprawiało, że uśmiechała się pod noskiem i nie mogła się doczekać, aż jej nowa powieść zyska ostateczny kształt, okładkę i całą artystyczną oprawę. Wendy poprawiła białą chustę na głowie, która miała ją ochronić przed ewentualnymi ciekawskimi spojrzeniami, wyjęła pióro i zabrała się do pracy. Krótką chwilę szukała odpowiedniej strony, bo zawsze pisała na losowo wybranych kartkach, a potem starała się to złożyć do kupy. Niektórzy ludzie mają chorobliwą tendencję do utrudniania sobie życia. Skinieniem głowy podziękowała za herbatę i przytknęła stalówkę do papieru. Wzięła spokojny, długi oddech, zaciągając się zapachem imbirowej mątwy i kartek dziennika, i zaczęła pisać. Aurora Henderson leżała w samym tylko szlafroku – cienkim, satynowym, obnażającym część jej nieidealnych ud i nagiej klatki piersiowej. Lewa ręka zsunęła się z łóżka i muskała dębową podłogę w geście ostatniego pożegnania. Na jasnej, wykrochmalonej zaledwie dzień wcześniej pościeli wykwitła już czerniejąca plama krwi. Przód ciała pozostał jednak idealnie biały, nietknięty – jak róża damasceńska, piękna i wciąż pełna życia, spoczywająca w prawej dłoni Aurory, oparta gdzieś na wysokości jej mostka, przytulona jak przyjaciółka – i jedyny świadek zbrodni. Walter, który wszedł przodem do sypialni pani Henderson, zarejestrował zapach kwiatu. Przebijał się on nawet przez woń krwi i dawał poczucie przebywania w rosarium, a nie na miejscu morderstwa. Walter myślał rzeczowo, choć dopiero zaczynał karierę aurora – niewiele w nim było współczucia i miękkości, które charakteryzowały nawet część jego starszych kolegów. Rudowłosa, koło pięćdziesiątki, cios miał miejsce z tyłu, prawdopodobnie kobieta była już wtedy w łóżku, bo na podłodze i innych meblach nie ma śladów posoki. Na drzwiach nie znaleźli śladów włamania. Czeka ich trudna sprawa… Gdy po godzinie Wendy oderwała się od notesu, kilka (losowo wybranych) stron było zapisanych maczkiem. Sięgnęła po filiżankę. Herbata, zupełnie zimna, przyjemnie ją otrzeźwiła, pomagając wrócić do rzeczywistości. Panna Pierce wypiła ją niemal duszkiem, a potem spakowała torebkę, zapłaciła i wyszła. Z nieba skapywały jeszcze ostatnie promienie zachodzącego słońca. W jej pamięci nie został ani jeden ślad krwi i ani jedna róża.
/zt
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Machinalnie przewrócił kolejną stronę książki czytając ją w kompletnym zamyśleniu. Linijka po linijce wczytywał się w kolejne informacje, absolutnie odcinając się od świata zewnętrznego i pogrążając się jedynie w tym, co znajdowało się przed nim. Na pewno siedział tu już minimum godzinę – w najdalszym kącie kawiarni, z dala od innych gości, z tyłu zabezpieczony grubą warstwą rosnącego tu od lat hibiskusa. Jego przewrażliwienie na punkcie zachodzenia go od tyłu często dawało o sobie znać, choć zwykle siadał w ten sposób po prostu automatycznie, nawet nie zastanawiając się dlaczego i po co. Kwestia głupiego przyzwyczajenia. W zasadzie nie pamiętał, kiedy ostatni raz siedział - jak gdyby nigdy nic - w jakimś publicznym miejscu, czytając książkę i popijając wodę. W międzyczasie dla niecałkowitego uznania go za wariata zamówił espresso, które również przyniesiono mu ze szklanką przezroczystego płynu. Ostatnio działo się tyle, że praktycznie lawirował pomiędzy swoim domem, Hogwartem, a kilkoma innymi miejscami nie robiąc nic poza tym. Po prostu. Zresztą ostatnich kilka miesięcy całkowicie wyłączyło go z życia i po prostu nie miał czasu i chęci, aby jakikolwiek moment w trakcie dnia spędzać z książką. Miał więc sporo do nadrobienia, a dzisiejszy dzień zapowiadał się całkowicie leniwie. Zwykle w takich momentach cała sytuacja odmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni, ale miał nadzieję, że tym razem tak nie będzie. Miał.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Pracowała tu dobry rok. To dziwne wejść do kawiarni i nie być rozpoznaną. Przypomniała sobie też spotkanie z Leonelem i poczuła ukłucie żalu, że nie utrzymują już kontaktu. Pamiętała wizytę Elijaha z Pandorą, ich zakochane w sobie spojrzenia... tak wiele się tu wydarzyło i tak wiele zmieniło. Stałe było jedno - wyśmienita kawa, dlatego też przed powrotem do domu postanowiła zamówić na wynos cudowny napój. Ubrana była elegancko i wydawała się przez to kilka lat starsza. Na wysokim obcasie, w granatowej spódniczce i śnieżnobiałej koszuli zakrytej żakietem. Do tego nienaganny makijaż, bursztynowe włosy rozpuszczone na ramionach i wysoko podniesiona broda. Stała przy kontuarze w oczekiwaniu na realizację zamówienia i leniwie wodziła wzrokiem po znajomej kawiarence. Uśmiechnęła się na widok ognistego hibiskusa, którego niegdyś musiała ośmiokrotnie przygaszać gdy chciał za bardzo zapłonąć. Drgnęła kiedy ujrzała na wpół ukrytego tam mężczyznę o niezwykle znajomym wyrazie twarzy. Uniosła wysoko brwi dostrzegając, że to profesor Voralberg. Przekonana była, że uda się jej z nim porozmawiać dopiero w Hogwarcie kiedy podejmie decyzję dotyczącą powrotu do Czech bądź pozostania w Wielkiej Brytanii. Czy to nie przeznaczenie go tu przywiodło? To była okazja idealna do przeprowadzenia z nim jednej z trudniejszych rozmów. Uśmiechnęła się sama do siebie i poprosiła kelnerkę, aby zamówienie dostarczyła jednak do stolika przy tym panu, który chował się za hibiskusem. Poprawiła torebkę na ramieniu i podeszła w jego kierunku, a jej przybycie zwiastował stukot obcasów. - Dzień dobry. - zagadnęła go melodyjnie, spoglądając na niego intensywnie. Nie czuła skrępowania. Czuła potrzebę porozmawiania z nim na wiadomy temat przed którym nikt nie ucieknie. - Chciałabym z panem porozmawiać. Sęk w tym, że nie wiem jeszcze czy będę kontynuować naukę w zamku... a więc mogę się dosiąść na chwilę? - zapytała tonem sugerującym, że naprawdę potrzebuje z nim porozmawiać. Podczas jego ostatniej wizyty w rezydencji było to niemożliwe, a on sam raczej nie wyglądał na skorego do pogawędek ze siostrą swojej dziewczyny. Tutaj nie było Élé. Tu mogli swobodnie porozmawiać i mogła poręczyć, że nikt nie będzie im przeszkadzać.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Miał deja vu. Nawet nie musiał przypominać sobie kiedy dokładnie działa się podobna sytuacja, bo takich momentów się nie zapomina. Zasadniczą różnicą był fakt, że wtedy był w barze, a teraz w kawiarni, gdzie niczym niezwykłym nie było czytanie książki w asyście popijania kawy. W środku dnia, a nie w nocy w akompaniamencie tanecznej muzyki na środku pubu. Mimo wszystko znowu ktoś mu przerwał, ba! żeby było śmieszniej była to nawet prawie ta sama osoba, która zrobiła to wtedy. Brakowało jeszcze, aby skomentowała fakt, że pije wodę. To, że identycznie zatrzymał ją też palcem, doczytując akapit do końca i każąc jej czekać było całkowitym przypadkiem i przyzwyczajeniem. Nie potrafił przerwać w połowie strony nie dowiadując się co było dalej. Miała szczęście, że był pośrodku rozdziału i nie kazał jej czekać aż i jego zakończy, ale takim wariatem nie był. Ostatnie zdanie, słowo, litera, kropka. Przymknął lekturę i odstawił ją na stolik, podnosząc na nią swój wzrok i w zasadzie nie wiedząc jak zareagować na jej obecność. Ale dzień dobry odpowiedział. - Tak, proszę. – powiedział dość zwyczajnie, powstrzymując się, aby nie dodać pytania o to, czy rodzinnym u nich było przeszkadzanie ludziom, kiedy coś robili, a szczególnie jemu. Z drugiej strony Elaine przynajmniej go znała, czego nie mógł powiedzieć o Éléonore rok temu. Ta pierwsza przynajmniej od początku miała pewność, że nie był żadnym psychopatycznym mordercą. Chociaż… Nie dopytał o to, co się stało, o co chciała zapytać i o czym rozmawiać. Trwał w ciszy i nawet nie można było powiedzieć, że oczekująco. Po prostu, tak jak zawsze, najzwyczajniej w świecie na nią patrzył i czekał aż to ona zacznie, bo w końcu to ona miała do niego jakąś sprawę. I jak Merlina kochał, jeżeli zapyta o Éléonore, to uśmiechnie się, po czym spali jej włosy tym ognistym hibiskusem. Nie wiedział, czy miał na tyle siły psychicznej, aby z nią na ten temat rozmawiać.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Cokolwiek by nie sądziła o związku siostry tak musiała go zaakceptować. Éléonore twardo stała po jego stronie i wydawała się w nim zakochana. Wierzyła siostrze, ale... Alexandrowi? Nie miała bladego pojęcia co siedzi w jego głowie, a ten nie wydawał się skory do dzielenia choćby najmniejszą myślą. Zmarszczyła brwi kiedy kazał jej czekać. Czy on nie zdaje sobie sprawy jak bardzo ważne jest, aby reszta rodziny własnej dziewczyny go polubiła? Musiał to utrudniać? Patrzyła na niego cały czas przez te kilkanaście sekund gdy doczytywał książkę. W innej sytuacji zainteresowała się tytułem, ale teraz miała to w poważaniu. Usiadła naprzeciw niego, torebkę zawiesiła na krześle, nogę założyła na nogę, a splecione dłonie położyła na stoliku. Patrzyła na jego oblicze i przypomniała sobie co ją w nim denerwuje. Uboga mimika. Rozmawiała o tym z Éléonore i doprawdy, nie wiedziała skąd bierze cierpliwość do jego spokojnej, jednostajnej i niemalże znudzonej mimiki. Musiał się diametralnie zmieniać skoro Éléonore się w nim zakochała. Elaine, jako hobbystyczna artystka zajmująca się niegdyś rysowaniem portretów, była niezwykle wyczulona na punkcie mimiki. Alexander Voralberg jej nie posiadał. Można dostać od tego palpitacji. - Niebawem kończę studia i przestanę być studentką Ravenclawu, którym się pan opiekuje. Nie planuję pojawiać się w Hogwarcie w żaden ze sposobów. - mówiła spokojnie, ale tonem pewnym siebie. - Mam przypuszczenie, że jednak spotkam pana jeszcze niejednokrotnie i to nie w warunkach przypadkowych. - popatrzyła nań wymownie. Zmieniła się w ciągu ostatniego roku. Nabrała wewnętrznej siły, która wbrew pozorom była łatwa do zdmuchnięcia. Mimo wszystko w jej oczach pojawił się upór stworzony z żalu i cierpienia. Pewna doza zaciętości. - Nie wiem jak pana, ale bardzo mnie uwiera tytułowanie pana profesorem w salonie rezydencji mojego domu. Mamy tam taką zasadę, że wszyscy zwracają się do siebie po imieniu. Nie ukrywam też, że to bardzo deprymujące zwracanie się do mnie per "panno" kiedy moja siostra mówi do mnie per "iskierko". To pewien dysonans. Nie uważa pan? - dopiero kiedy zamilkła kelnerka przyniosła jej kawę. Podziękowała jednak nawet na nią nie spojrzała. Bez cienia uśmiechu wpatrywała się w mężczyznę. Nawet jeśli poczuje się urażony to siłą rzeczy, nie jest to spotkanie nauczyciel-student. Muszą się nauczyć jakoś koegzystować w sferze poza szkolnej. Przez Fairwyna przeszła małe prywatne piekło. Przez niego musiała wyjechać i odsunąć się od rodziny bo inaczej cierpiała katusze przy szczęściu rodzeństwa. Nie mogła znieść własnego złamanego serca. Wróciła. Nie wiedziała na jak długo, ale nie zamierzała teraz stać z boku i być tylko cieniem. Potrzebowała wyjaśnić tę sprawę skoro jest facetem jej siostry. Nie była pewna czy go lubi acz wiedziała, że jest silnym czarodziejem.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
A czy ona nie zdawała sobie sprawy z tego, w jak bardzo głębokim poważaniu momentami on miał to wszystko? To nie było tak, że jej nie szanował, broń Merlinie, niemniej jednak to ona zakłócała jego zajęcie, a nie na odwrót. Nie powinna mieć raczej nic przeciwko temu, aby dokończył choć ten kawałek, a z jego tempem czytania zajęło to prawdopodobnie mniej niż minutę. Zapewne dla niego bardzo szybko, a dla niej trwającą nieskończoność, ale jednak właśnie około sześćdziesiąt sekund. Zawsze mogło być gorzej – przecież mógł powiedzieć, że nie ma ochoty rozmawiać i ma sobie stąd iść. To nie byłoby wcale takie nieprawdopodobne zważywszy na jego charakter, ale Krukonka miała to do siebie, że sam nie wiedział czy potrafił jej odmówić. Co prawda po tej delikatnej, wstydliwej istocie pozostało tylko wspomnienie, ale i tak… cóż. Elaine to Elaine. - Zapewne. – mruknął i choć wiedział co miała na myśli, to jednak nie spodziewał się kontynuacji tematu w taką, a nie inną stronę. Przyglądał się jej sylwetce w całkowitym spokoju. Była chyba aż za bardzo pewna siebie. Na tyle, że miał wrażenie, iż musiała zrobić z trzydzieści oddechów zanim się do niego przysiadła, z drugie tyle zanim postanowiła z nim porozmawiać na taki temat. Sam nie wiedział, dlaczego go to rozbawiło – ten upór w oczach, który dobrze kojarzył – dlatego też kącik ust mu drgnął, aczkolwiek nie uśmiechnął się bardziej. Były do siebie aż za bardzo podobne, nawet jeśli młodsza siostra Éléonore zmieniła swój wygląd, to charakterem, cóż. - Jeżeli mam być szczery to całkowicie mi to nie przeszkadza. – odchylił się na krześle nie spuszczając z niej wzroku i unosząc nieco brwi ku górze zastanawiając się co mu na to odpowie. Nie miał zamiaru jej prowokować, ani nic w tym stylu, po prostu powiedział co wiedział, a nie miał przecież w zwyczaju kłamać. Jakby tak dłużej nad tym pomyśleć, to nawet się nie zastanawiał nad takimi trywialnymi rzeczami jak tytulatura, a już na pewno nie w momencie, kiedy obmyślał plan ucieczki z rezydencji zamiast tam pozostać. Dzikus. Pewnie dlatego tam nie chodzi. Rody miały swoje dziwne zasady, których on nigdy nie zrozumie i których nie chce nawet zrozumieć. Poza tym czy to nie logiczne, że rodzina zwraca się do siebie zdrobniale? On raczej nie był jej częścią, a przynajmniej za taką się nie uważał. Westchnął lekko. - Ale skoro jest to aż tak dla pani… – czy powinien ugryźć się w język? – …mierzwiące, to możemy to zmienić. – poprawił się na krześle, pochylając się nieco w jej stronę. Chwycił za swoją filiżankę z espresso i upił z niej łyk, zgrabnie odstawiając ją z powrotem i oczekując jej odpowiedzi. Choć chyba mógł się spodziewać co dokładnie powie.