Kiedy właściciele tego miejsca, rozważali, co mogą uczynić, by przemienić ten opuszczony budynek, na magiczną i urokliwą kawiarnię, postanowili poszukać podpowiedzi u znajomego zielarza. W taki sposób, pięćdziesiąt lat temu zasadzone zostały tu pierwsze nasiona Hibiskusa Ognistego. Dziś ta roślina oplata całą powierzchnię między żywopłotem, a murami, tworząc wyjątkowy, zielony dach. Spełnia on nie tylko kwestie estetyczne! Roślina ta, cały rok emanuje ciepłem, dzięki czemu, kawy można napić się tutaj nawet w środku zimy, wciąż siedząc w ogródku. Jakkolwiek niskie temperatury by nie przepełniały Wielką Brytanię, tu, pod Ognistym Hibiskusem i tak będzie ciepło.
Jeśli nie wiesz, na który z powyższych się zdecydować - rzuć kostką z literą, by to los zadecydował za Ciebie! Opisy tych czarodziejskich napojów znajdziesz w naszym spisie.
gorące napoje: a) Bazyliszkowe Macchiato b) Chochlikowe cappuccino c) Cytrynowy Raj d) Dyptamowy smakosz e) Imbirowa mątwa f) Malinowy Chruśniak g) Sen Memortka h) Smocze espresso i) Syrenie Latte j) Wiśniowy Gryf
alkohole: a) Boddingtons Pub Ale b) Dymiące Piwo Simisona c) Grzany miód Bungbarrela d) Jagodowy jabol e) Kłębolot f) Łzy Morgany le Fay g) Malinowy Znikacz h) Miętowy Memortek i) Różowy Druzgotek j) Smocza Krew
Mimo że sam również pochodził z czystokrwistego rodu, mało kto wiedział, że w istocie był czarodziejem półkrwi, a sporo czasu spędził także ze swą mugolską matką. Być może to z tego względu nie przepadał za niektórymi magicznymi udziwnieniami, nawet jeśli na co dzień nie wyobrażał sobie życia bez różdżki. Ale choćby takie pióro samopiszące czy papierosy z kompletnie niepotrzebnymi efektami wizualnymi i nie tylko… to wszystko wydawało mu się niekiedy zbędne i właśnie przesadnie dekoncentrujące. Ludzie zewsząd napychani byli takimi kolorowymi bajerami i zapominali chyba o tym, co najważniejsze. Z drugiej strony pod tym kątem świat mugoli niewiele się różnił. Nie potrafili oni może posługiwać się magią, ale także wprowadzali mnóstwo technologicznych innowacji, które często nie miały żadnego realnego zastosowania. - Nawet nie wiesz jak bardzo się z Tobą w tej kwestii zgadzam. – Zdawał sobie sprawę z tego, że sam także był kiedyś dzieckiem, ale jednak nie mógł się przemóc do tych wiecznie wrzeszczących istot. Gdyby istniała taka możliwość, najchętniej wysłałby je na inną planetę, a jeśli nie same te bachory, to chociaż takich rodziców, którzy kompletnie nie zwracali uwagi na nieznośne zachowanie swoich latorośli. Nie potrafił ich zrozumieć, choć sam także nie był ojcem, więc być może nie powinien oceniać kogoś, w czyją sytuację nie był w stanie się w pełni wczuć. Ale cóż… z tego też względu zdecydowanie nie było mu do pozostania rodzicem śpieszno. Jakoś nie wyobrażał sobie siebie w tej roli i nie był pewien czy podoła, jeśli kiedyś faktycznie się to wydarzy. - Widzę, że szef dość sztywno trzyma się reguł. – Westchnął ciężko, mimo że właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. – Szkoda. – Musiał raczyć się tym ciemnym, niedobrym piwem sam, chociaż wreszcie udało mu się spić ostatniego łyka i zdecydował się zamówić kolejne. Tym razem takie, nad którego wyborem nie będzie musiał rzewnie płakać. - Możesz mi podać jeszcze Boddingtonsa? – Zapytał uprzejmie, spoglądając z uśmiechem na kelnerkę. Kiedy ta wspomniała o tym, że może spotkać się z nim za dwie godziny, miał już proponować miejsce, ale właśnie w tym momencie usłyszał brzęk upadającej na podłogę pieprzniczki. Jak się okazało, Elaine wcale nie koloryzowała, a ta rodzina potrafiła jej nieźle dać w kość. Wskazał jej gestem dłoni, żeby się nim nie przejmowała, a sam obserwował sytuację z perspektywy postronnego świadka. Mógł jej co prawda pomóc, ale skoro miała takiego szefa-bufona stwierdził, że taką przysługą może jej jedynie wyrządzić większą krzywdę. Siedział więc dalej przy barze, mając nadzieję, że dzieciak niczego więcej już nie zmaluje. - O Dolinie Godryka i o tym, że widzimy się później, żebyś mogła się ze mną napić piwa. Może niekoniecznie za dwie godziny, muszę jeszcze coś załatwić, ale odpowiadałaby Ci dwudziesta? – Zaproponował pasującą jemu samemu godzinę, choć nad miejscem wolał jednak zastanowić się już wspólnie. Znał niemalże wszystkie bary w Londynie, więc być może wolał, by tym razem to ktoś inny wybrał swój ulubiony lokal. - A co do doliny… wydawało mi się, że znam ją dobrze, a jednak ostatnio okazuje się, że jest jeszcze wiele miejsc, których nie zwiedziłem. – Odpowiedział zgodnie z prawdą, bo i nie miał zwykle tyle czasu, by podejść do odwiedzin w Dolinie Godryka nieco bardziej turystycznie – Na przykład kilka dni temu po raz pierwszy byłem nad strumieniem. Wydaje mi się jednak, że te plotki o kryjącym się tam bogactwie są trochę przesadzone. Nie sądzisz? – Dodał zaraz po tym na potwierdzenie swoich słów, przypominając sobie przy tym jak brodził po płytkiej wodzie jak idiota w poszukiwaniu drogocennych kamieni. Nie znalazł kompletnie nic wartościowego, więc nie wiedział czy powinien wierzyć innym czarodziejom, którzy rzekomo na takich podróżach pomnożyli kilkukrotnie swój majątek.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Największą zmorą kawiarni jest dziecko. Szczególnie niewychowane, a najgorsze to takie, którego magia postanawiała rozszaleć się na jej zmianie. Była świadkiem kilku takich sytuacji i zawsze wiązało się to z nerwami. Lubiła kontaktować się ludźmi, cieszyła się, że może z nimi rozmawiać, poznawać ich większą ilość i nawiązywać relacje. Mimo, że ostatnio straciła ochotę na większe towarzystwo, to wciąż czerpała jakąś radość z pracy. Samo obserwowanie mimiki i twarzy czarodziejów było na swój sposób fascynujące. Czasami jednak bywały takie dni, kiedy miała ochotę posłać ich do piekła. - O, oczywiście, jak najbardziej. - zabrała od niego opróżniony kufel i zaniosła do skrzynki, gdzie później będą szorowane na błysk. Darowała sobie czekanie na realizację zamówienia, sama przygotowała piwo Boddingtonsa. Nie było jej raptem chwilę i już przed Leonelem stał drugi kufel, czyściutki z pienistym alkoholem o wyrazistym zapachu. Rzuciła ponownie okiem na kawiarenkę czy nie potrzeba jej interwencji. Dyskretnie kuknęła na rodzinkę i cieszyła się, że zajęli się rozlewaniem cytrynowego raju na świeżo wyprany i wyprasowany obrus. Coś czuła, że zanim wyjdzie z pracy będzie musiała go poddać porządnym zaklęciom czyszczącym. - Jasne, jak najbardziej. - uff, będzie miała czas, by się przebrać, umyć i uczesać włosy, ponownie umalować, dobrać odpowiednie ubranie i dostosować je do swojej nudnej urody, której nie mogła poprawić magią. - Znasz "Zębatkę"? Jest kilka przecznic stąd. To pub, więc będzie tam twoja ulubiona whiskey. - posłała mu pogodny uśmiech. - Jadłeś godrykowskie wściekłe kałamarnice zapiekane w serze? - zapytała z błyskiem w oku. Nie była pewna skąd Leonel pochodzi, ale skoro nie znał się dobrze na Dolinie, miło będzie go nieco doszkolić w tej lokacji. Och, po chwili dowiedziała się, że jednak tu wędrował. Wywróciła oczami słysząc o strumieniu. - To nie plotki, Leo. Wierz mi, to nie są plotki i wiele czarownic i czarodziejów tam chodzi. Zapewniam cię, że można tam zarobić jak się ma szczęście. - oparła się łokciem o blat i popatrzyła mu prosto w oczy, by zyskał pewność, że sobie Elaine nie żartuje. Sama miała pecha, jeśli chodzi o łapanie tych wartościowych kamyków, to domena Elijaha, jeśli chodzi o chwytanie Merlina za nogi. Ledwie powiedziała ostatnie słowo, a już została zawołana przez... rodzinkę. Stłumiła stęknięcie, ponownie przeprosiła cicho Leonela i pomknęła żwawo w kierunku klientów, przybierając na usta formalny uśmiech. Tym razem była debata na temat małej ilości serwetek na stoliku, o niewygodnych krzesełkach (gdyby pan miał mniejszy zadek byłoby idealnie, ale przecież panu tego głośno nie powiem...) i solidne zapytanie dlaczego nie można tutaj oddawać się paleniu mugolskiego tytoniu. Wróciła do Leonela po piętnastu minutach. Przez ten czas dogadała się z rodzinką, a i zabrała dwa zamówienia od gości, którzy postanowili wejść równocześnie, ale i nie razem. Sięgnęła po butelkę wody mineralnej i napiła się sporej ilości. Żałowała, że to nie jest nic mocniejszego. - Próbowałeś szczęścia nad godrykowskim strumieniem? - zapytała rada, że może na chwilę oderwać się od tej formalności na rzecz miłej pogawędki, niestety przerywanej, ale i przez nią docenianej.
Dziecko było największą zmorą nie tylko kawiarni, ale i całego świata. No dobrze, być może trochę przeszkadzał, bo małolaty znacząco się od siebie różniły. Spotkał już w życiu takie, które nie sprawiały wielu kłopotów, ale jednak miał wrażenie, że w większości z nich drzemie jakaś bestia rodem z piekła. Zdawał sobie sprawę z tego, że w lwiej części przypadków to wina podejścia rodziców i bezstresowego wychowania, ale jednocześnie nie czuł się zobowiązany do znoszenia takich niedogodności. Właściwie to może dlatego spędzał więcej czasu w pubach niż herbaciarniach czy kawiarniach, bo tam takich bęcwałów raczej się nie spotykało. - Dzięki. – Rzucił krótko, patrząc jak Elaine uwija się z jego zamówieniem. Nie musiał długo czekać, aż kolejny kufel pojawił się przed nim, a jego zawartość napawała go znacznie większym entuzjazmem niżeli poprzedni trunek. Pomyślał jednak, że to ostatnia przyjemność, przynajmniej na tę chwilę. Był w końcu środek dnia, a on pozwalał sobie już na kolejną szklanicę browaru. Musiał przystopować, jeśli chciał zachować dobrą formę na wieczór. Co prawda głowę do alkoholu miał mocną, ale taka kumulacja niekiedy potrafiła doprowadzić do nieprzewidzianych skutków. Nie wiedział, jaką radość zrobił dziewczynie, opóźniając nieco godzinę ich spotkania po pracy. Niby miał świadomość tego, że kobiety lubią się jeszcze przed takimi wyjściami poprawić, przebrać czy po prostu chwilę wypocząć, ale z uwagi na to, że sam na co dzień żył w biegu, często zdarzało mu się o tym zapominać. Cieszył się natomiast z tego, że w swej rozmowie nie natrafili na żadne problemy natury organizacyjnej i że Elaine miała dla niego wieczorem trochę czasu. - Zębatkę? Może być i Zębatka. – Odpowiedział, starając się sobie przypomnieć ten pub. Wydawało mu się, że zna je wszystkie, a jednak sama nazwa nic mu nie mówiła. Może powinien częściej bywać w Dolinie Godryka? Ostatecznie stwierdził, że był tam chyba raz, ale nadal nie pamiętał wystroju, więc w gruncie rzeczy cieszył się z takiego doboru lokalu. Przynajmniej już teraz wiedział, że nie będzie nudno. - Nie miałem jeszcze okazji, ale z tego co widzę, powinienem nadrobić zaległości. – Dodał, widząc błysk w oku dziewczyny. Była podekscytowana, kiedy mówiła o tym daniu, więc sam nabrał ochoty, żeby go spróbować. Trzeba było jej oddać to, że była niezwykle przekonująca i miała jakiś swój wrodzony urok osobisty. Trudno było się z nią nie zgodzić i nie przyglądać się jej nazbyt długo, ale to był chyba ogólnie jego problem w relacjach z atrakcyjnymi kobietami. Ot, każdy miał jakieś słabości. - Skoro tak mówisz, może jednak odwiedzę jeszcze kiedyś to miejsce. Może następnym razem los się do mnie uśmiechnie. – Po tych słowach niestety ich rozmowa znów została przerwana, a Krukonka musiała udać się w podskokach do swych upierdliwych klientów. Jemu to nie przeszkadzało, chociaż nie chciałby być w jej skórze. Nie był pewien czy potrafiłby być dla nich tak miły jak ona. Zresztą Swansea chyba też miała już na dzisiaj dosyć pracy, bo kiedy wróciła, zadała mu pytanie, po którym był dość mocno zaskoczony. Czy czasem nie mówili o tym przed chwilą? Chyba że w Dolinie Godryka był jeszcze inny strumień, o którym on nie miał zielonego pojęcia. - Chyba mówiliśmy o tym samym miejscu? To tak jak wspominałem, niestety nie miałem ostatnio zbyt wiele szczęścia. Poszukiwacz skarbów ze mnie marny. – Wziął głęboki oddech, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Akurat teraz przydałby mu się taki nagły dopływ gotówki, ale najwyraźniej nie miał talentu do poławiania drogocennych kamieni szlachetnych. Znacznie lepiej szło mu za to wyszukiwanie unikatowych artefaktów, choć o tym nie zamierzał z oczywistych pobudek wspominać. - Wracając do tych kałamarnic… podają je w Zębatce? – Zapytał, nie kryjąc swojej ciekawości. Mówili w końcu o pubie, a w takich rzadko kiedy podawali jedzenie. Z drugiej strony nie znał tej potrawy, równie dobrze mogła być to jakaś przekąska do piwa. Nawet tak brzmiała. Niewykluczone więc było, że będą mogli ją zamówić wspólnie wieczorem. Właśnie, w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że podczas przyjemnej rozmowy czas leciał niezwykle szybko. Postanowił więc sobie, że jak tylko dopije Boddingtonsa, opuści progi kawiarni. Póki co jednak sączył jeszcze złocisty trunek, czekając z niecierpliwością na odpowiedzi swej towarzyszki.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Dopiero po podaniu mu drugiego piwa zastanowiła się czy to jego zwyczaj czy może jest smakoszem alkoholi. Czy w takim wypadku nie powinien ograniczyć się do sączenia? Dochodziła dopiero piętnasta, a on miał za sobą już dymiące piwo. Co prawda nie było jakoś szczególnie mocne, ale jednak alkohol to alkohol. Przypomniał się jej sylwester, kiedy to pił odpowiednią ilość drinków i win, a i zachowywał się trzeźwo, zwłaszcza przy wspólnych tańcach. Ile to razy się im udało kiedy Lou i Elijah porywali kogo innego? Jeśli pamięć jej nie myli to z pięć razy na pewno. Delikatnie rozmarzyła się za tamtym dniem, bowiem wtedy wyglądało wszystko inaczej niż dzisiaj, w kwietniu. Dobrze zrobiłoby jej wyjście na imprezę, jednak nie zawsze miała ochotę. Pojawienie się propozycji Leolena nadawało takiemu spotkaniu ciekawszych barw, a więc chętniej myślała o wieczorze. Nie wspomni przecież, że gdyby nie on, nie zrobiłaby nic pożytecznego ani relaksującego dla siebie. Leo stał się jej dzisiejszą motywacją, by wyglądać pozytywnie. Naprawdę czerpała przyjemność z tej przerywanej pogawędki i miała nadzieję, że on po części również. - Pójdziemy do Zębatki razem, a więc myślę, że nadrobisz zaległości. Widzę, że jesteś z tych, co mają dobrą głowę, więc się doskonale na to składa. - zastanowiła się czy teleportacja zniszczy jej fryzurę? Może powinna iść na pieszo? Elijah potrafił chyba prowadzić auta... ale nie była pewna, a przecież nie poprosi go teraz o odprowadzenie, bo wzbudziłaby jego zainteresowanie z kim się Elaine chce spotkać - pierwszy raz od dwóch miesięcy, a to przy panience Swansea jest coś niespotykanego. - Nie tylko ty, strumień wybiera sobie kiedy chce pokazać skarby a kiedy figę z makiem. Trzeba trafić na odpowiedni moment. Plotki mówią, że najlepiej szukać tam z samego rana. Nie wiem ile w tym prawdy, ale zawsze warto spróbować. - doradziła z czystej sympatii. Sama będzie musiała się tam wybrać na dniach i sprawdzić czy się uda, jednak nie proponowała wspólnego wyjścia. Już na jedno są umówieni. - Tak, to przekąska. Trochę się rusza na talerzu, więc trzeba je zagryźć szybko po podaniu, jeśli mają nie spieprzać pod stół. Rzadko uwzględniają tam reklamację. - opowiedziała i chwilę po tym na blat wjechały zamówione przez klientów napoje i alkohole. Wsunęła je na tacę, tę uniosła na odpowiednią wysokość i modląc się, by się nie potknęła z nimi, pomanewrowała do odpowiednich osób. Kto by pomyślał, że dwie lampki alkoholu i dzbanuszek z napojem może tak ciążyć na ramieniu, które w dodatku miała nieco wrażliwsze przez te przeklęte doświadczenia w mrocznych miejscach. Wróciła do Leonela i przetarła tacę ściereczką. - Dobre piwa? Wierz lub nie, ale nie próbowałam niczego z naszego menu. Nie miałam kiedy, więc liczę na szczerą opinię. - zagaiła i zerknęła na tykający na ścianie zegar. Tak! Została jeszcze godzina i kończy się jej zmiana. Wytarła dłonie w fartuszek i zaczęła chować na półkę wyczyszczone kufle i szklanki. Miała jednak możliwość, by kontynuować z Leonelem rozmowę.
Niestety pił procentowych trunków zbyt wiele i to, że miał mocną głowę nie miało tutaj większego znaczenia. Jego organizm po prostu za bardzo się chyba do alkoholu przyzwyczaił, co oczywiście nie oznaczało, że Leonel nigdy się nie upijał. Zdarzało mu się, szczególnie w chwilach, kiedy whiskey służyło mu do zalania smutków. Dzisiaj na szczęście taka sytuacja nie miała miejsca, raczej towarzyszył mu dobry humor, więc sam stwierdził, że dwa piwa do wieczora mu wystarczą. Musiał dać swojej wątrobie odpocząć przez te kilka godzin, żeby czasem w Zębatce sam sobie nie spłatał nieprzyjemnego figla. Akurat w towarzystwie Elaine wolał bowiem trzymać się na własnych nogach i nie pleść jakichś wierutnych bzdur. Zresztą niekiedy sam zdawał sobie sprawę z tego, że powinien choć w części ograniczyć spożycie tego typu napitków. - Widzę, że chcesz spożytkować ten wieczór jak najlepiej. – Odpowiedział wyraźnie rozbawiony jej słowami. Na balu sylwestrowym rzeczywiście się z nią nieźle wybawił i wytańczył, ale w gruncie rzeczy jej nie znał i nie wiedział czy to takie imprezowe zwierzę, które raz po raz wołało o kolejnego drinka, czy może jednak spokojna osóbka, która dawkowała sobie z przezorności procenty, byleby nie doprowadzić do swojego stanu upojenia. Jemu było to właściwie obojętne, o ile tylko miał okazję spędzić czas w interesującym go towarzystwie. Gdyby jednak wiedział jak wielką wagę panienka Swansea przykłada do swojego wyglądu, pewnie śmiałby się jeszcze głośniej. Była naprawdę atrakcyjną dziewczyną i nie musiała się martwić o tak małe mankamenty jak potencjalnie nieułożona fryzura. - Ten strumień nie zapałał do mnie sympatią, chociaż fakt, że nie byłem tam z samego rana. Następnym razem posłucham Twojej rady i dam znać czy pomogło. – Nie wiedział na ile porada Elaine jest wiarygodna, poza tym ona sama przyznała, że to jedynie plotki. Mimo wszystko stwierdził, że warto spróbować, skoro nic więcej poza kolejnym niepowodzeniem nie miał do stracenia. Sam również nie proponował jednak wspólnych poszukiwań, w szczególności przez wzgląd na to, że nie był pewien, kiedy będzie miał na nie wystarczająco dużo czasu. Nieraz zdarzały mu się takie wolne dni jak ten, a niekiedy miał pracy tyle, że zapominał jak się nazywa; wszystko zależało od grafiku i ułożenia zmian. - Obawiam się w takim razie, że mogę ich zbyt wiele nie zjeść… chociaż reklamacji raczej nie będę próbował składać. – Dodał a propos słynnych kałamarnic, wyobrażając sobie kawałki macek uciekających z talerza. Nie przyznał na głos, że w jakimś stopniu zniechęcało go to do spróbowania przekąski; zwykle za bardzo koncentrował się na swoim drinku, więc zdecydowanie wolałby coś, co nie będzie uciekało pod stół, ale skoro już obiecał, nie zamierzał się z tego planu wycofywać. - Nie jestem fanem tego dymiącego, bo nieszczególnie przepadam za ciemnymi piwami, chociaż jak mniemam ono także ma swoich zwolenników. – Powiedział szczerze, bo i nie sądził, by w jakiś sposób mógł swoją opinią Elaine urazić. W końcu to ona warzyła ten trunek, ona jedynie go sprzedawała i wątpił, by oczekiwała samych superlatywów. – Za to Boddingtonsa mogę polecić z czystym serem. Jeśli już piję piwo, to jest to z pewnością jedno z lepszych. – Kontynuował swój wywód, dopijając ostatnie łyki złocistego trunku. Nie chciał już pannie Swansea dłużej przeszkadzać, skoro mieli się zobaczyć wieczorem. Dziewczyna musiała biegać z tacą od klienta do klienta, a ze sam pracował w gastronomii, wiedział że końcówka zmiany bywała najgorsza. Położył więc na ladzie odpowiednią sumę galeonów, rzecz jasna, z napiwkiem i sięgnął po swój płaszcz. - Muszę się zbierać. – Westchnął ciężko, bo i szkoda było opuszczać to miejsce. – Dwudziesta w Zębatce. – Potwierdził jednak umówione przez nich wcześniej spotkanie, obdarowując Elaine subtelnym uśmiechem. Po wyjściu z kawiarni docenił jeden plus: mógł wreszcie zapalić papierosa, i tak też zrobił. Zaciągając się co chwila tytoniowym dymem, pokierował się w stronę bardziej odległych zakątków Doliny Godryka.
zt.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Leonel nie zdawał sobie nawet sprawy jak wiele mógł zdziałać zapraszając Elaine do swojego towarzystwa. Przez dwa miesiące nie dawała się nigdzie wyciągnąć, a gdy już się komuś cudem udało to zmykała do siebie po paru godzinach udawania dobrej zabawy. Leo nie wiedział nic na temat jej samopoczucia, a więc jego propozycja została inaczej rozpatrzona. Ba, Elaine zauważyła, że naprawdę chciała się z nim spotkać. Z kimś, kto nie zadaje niewygodnych pytań a dawkuje uśmiech pozostawiając niedosyt i potrzebę sprawdzenia co mogłoby wywołać go z powrotem. Skinęła głową miło pocieszona, że wziął sobie radę do serca mimo, że to zaledwie plotka. To też będzie pretekst, by się mogli do siebie wzajemnie odezwać z pomocą listów. - Mają też inne przekąski, całkiem smaczne. - dopowiedziała na wypadek, gdyby uprzejmość nie pozwalała mu na jawne okazanie niechęci do polecanego dania. Zabrała od niego drugi kufel, gdy już dokończył pić piwo. - Dzięki za radę, będę pamiętać. Może kupię bratu dla smaku. - odparła i zapisała sobie w myślach zakup w swoim miejscu pracy. Z pewnością butelka się przyda. Leonel zaczął się zbierać akurat wtedy, kiedy kątem oka zauważyła, że jest potrzebna na sali. Podziękowała za napiwek szerokim uśmiechem. To miłe z jego strony. - Do zobaczenia niedługo. - uniosła doń dłoń, gdy wychodził z kawiarenki. Nie mogła pozwolić sobie na wzdychanie, bo na horyzoncie pojawił się szef. Nabrała więc tempa i przez ostatnią godzinę nie zatrzymała się nawet na chwilę, zwłaszcza, że do środka wparowała sześcioosobowa grupka ludzi, której trzeba było powiększyć stolik i obrus. Poczuła niewyobrażalną ulgę, gdy zobaczyła swojego zmiennika. Sprzątanie po ostatnich klientach zostawiała na jego głowie, a sama mogła deportować się do domu, by zrobić się na bóstwo przed dzisiejszym wieczorem.
Ostatnio wykazałaś się dużą pracowitością, odbywając nadprogramowy kurs na lokaja, który nie tylko zapewnił Ci kilka dodatkowych galeonów w kieszeni, ale przede wszystkim podniósł Twoje kompetencje. Nie pozostało to bez wpływu na relację z szefem, która zacieśniła się ostatnimi czasy. Widać było, że obdarzył Cię zaufaniem, powierzał Ci coraz odpowiedzialniejsze zadania, samemu coraz częściej znikając. Nic dziwnego, był bardzo zapracowanym człowiekiem – wiecznie w biegu albo na jakimś spotkaniu, czasem wpadał na moment, rozdawał dyspozycje i znowu uciekał. To był wyjątkowo intensywny dzień, sala pękała w szwach, a goście kawiarni zdawali się być nie w humorach – byli znacznie bardziej wymagający i zdecydowanie mniej wyrozumiali (to chyba ta zmienna pogoda doprowadzała wszystkich do szału). Tymaczsem szef przyprowadził ze sobą nową kelnerkę i po krótkim wprowadzeniu postanowił, że ze względu na wzmożony ruch od razu będzie obsługiwać klientów. Oczywiście oczekiwał... nie, właściwie był zupełnie przekonany, że dasz radę ogarnąć świeżynkę – poklepał Cię po ramieniu, mówiąc, że „na pewno dasz sobie radę, Swansea, tak dobrze Ci przecież idzie”. Zostawił Ci kulę u nogi w postaci zupełnie nowej dziewczyny, a sam zniknął na zapleczu, gnając jak zwykle w sobie tylko znanych sprawach. Patrząc na „nową”, mogłaś zastanawiać się co takiego sprawiło, że dostała tę pracę – ledwo trzymała tacę, myliła zamówienia, a jakość przygotowywanych przez nią napoi pozostawiała wiele do życzenia. Musiała mocno nakłamać w swoim CV... a może to kwestia nieprzeciętnie długich nóg przyciągających uwagę męskiej części klienteli, latynoskiej urody i sarnich, niewinnych oczu? Najgorsze było w tym wszystkim to, że była naprawdę miła i wrażliwa, i trudno było gniewać się na nią za drobne przewinienia. Więcej – ze strzępków rozmów jakie udało Wam się odbyć w mniej intensywnych chwilach, można było wywnioskować, że z łatwością mogłybyście się zaprzyjaźnić. Choć opornie, przez dłuższy czas udało Wam się uniknąć katastrofy... aż do momentu kiedy spuściłaś ją z oczu aby rozliczyć się z klientem. Dziewczyna użyła ulubionej zastawy szefa, wyciąganej tylko na specjalne okazje, a w dodatku wzięła na tacę zdecydowanie więcej niż była w stanie donieść do klienta... w pewnym momencie rozległ się huk; dziewczyna stanęła jak wryta, patrząc na delikatną, ręcznie zdobioną porcelanę, która teraz rozprysnęła się w drobne kawałeczki, potem spojrzała na Ciebie i ze łzami w oczach uciekła do pracowniczej toalety, zostawiając Cię samą z całym tym bałaganem. Zaczęłaś sprzątać, nie było na to innej rady... zanim jednak zdążyłaś uporać się z powstałym pobojowiskiem, w drzwiach stanął szef, który szybko zorientował się w sytuacji. Pal licho gdyby była to standardowa zastawa, ale stłuczona porcelana była dla niego wyjątkowo cenna. Widać było, że jest wściekły i za ułamek sekundy wybuchnie z pełną mocą, a Ty będziesz jedyną osobą, której się oberwie... ...chyba że wyjaśnisz mu kto jest sprawcą całej sytuacji, mimo świadomości, że tamta miła dziewczyna z całą pewnością straci pracę?
Możesz wziąć na siebie winę, licząc się z gniewem szefa albo zgodnie z prawdą powiedzieć, że winna jest nowa kelnerka, która płacze właśnie w toalecie.
______________________
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nim się obejrzała odkryła, że szef powierzał jej coraz to poważniejsze zadania. To oznaka zaufania, którą powitała z zaskoczeniem ale i zaszczytem. Zapracowywanie się przyniosło w końcu efekty i dzięki temu zyskała w oczach pracodawcy. Dzień należał do jednych z najbardziej pracowitych tego sezonu. Ludzie wlewali się do środka i zamiast miło spędzać czas postanowili dla zabawy wyżywać się na obsłudze sklepu. Dla Elaine takie zachowania nie były czymś niewyobrażalnie trudnym do przeskoczenia. Panowała nad tonem głosu i mimiką, a co większych idiotów przeklinała soczyście w myślach. Z jednej strony ucieszyła się, kiedy dowiedziała się o dodatkowej parze rąk do pomocy. Miło byłoby mieć czas na napicie się wody - chociaż tyle! Nic z tych rzeczy, szef obarczył ją odpowiedzialnością za dziewczynę i zniknął. Elaine została sama z bardzo ładną koleżanką, która po godzinie okazała się cholernie niebezpieczna dla otoczenia, jeśli chodzi o transport naczyń i zbieranie zamówień. Elaine zwątpiła. Miała ogrom pracy, co rusz biegała od klienta do klienta, pomagała przy realizacji, sprzątała, łagodziła gniew, a tutaj musiała mieć oczy skierowane na dziewczynę. Gdyby nie była taka sympatyczna i... niewinna, w żołnierskich słowach kazałaby się jej ogarnąć i zacząć pracować, a nie wszystko rozwalać. Niestety widziała wyraźnie, że ta się stara, choć nic jej nie wychodzi. Dosłownie do piętnaście minut Swansea musiała porzucać to, czym się aktualnie zajmowała i gnać na oślep (na obcasach!), by ratować sytuację. Udawało się zażegnać katastrofę i naprawdę Elaine nie wiedziała jak to było możliwe, że jeszcze nic się złego nie stało. Czyżby naprawdę nauczyła się funkcjonować w handlu i pracy z ludźmi? Może to już to doświadczenie, że intuicyjnie wyczuwała moment katastrofy? Nie. Okazało się, że to zwykły łut szczęścia. Elaine tylko zbierała zamówienie. Stała przed klientelą z lewitującym przy głowie notatnikiem i samopiszącym piórem i naprawdę, z ręką na sercu, nie przewidziała, że nowa wpadnie na taki pomysł. Przerażona, z pewnością blada, obserwowała proces roztrzaskiwania się ulubionej zastawy szefa. W myślach huknęło głośniej niż w rzeczywistości. Nie ta! Tylko nie ta! Każda, ale nie ta! On ma na jej punkcie fioła! Niech no avada wszystkich trzaśnie, szef nas zabije! O dziwo bez potykania się o własne nogi dopadła do miejsca zdarzenia podczas, kiedy dziewczyna zwiała zapłakana i przestraszona jak nigdy dotąd. Elaine wpatrywała się oniemiała w bałagan... potrzebowała dwóch sekund, aby zacząć sprzątać i jednocześnie przepraszać obecnych zebranych za hałas. W najgorszym z możliwych momentów przyszedł szef. Jego miny Elaine nie zapomni chyba nigdy. Wiedziała co się teraz stanie. Znała tę pulsującą żyłkę na jego skroni. Nim otworzył usta, szybko do niego podeszła i byleby zapobiec dodatkowej katastrofie, odezwała się łagodnym acz rzeczowym tonem: - Szefie, wszystko szefowi wyjaśnię. - popatrzyła mu prosto w oczy świadoma, że ktoś dzisiaj pożegna się ze sporą ilości pensji w wypłacie... - Nie wspomniałam nowej, że nie wolno ruszać tej zastawy. Przepraszam pana najmocniej. Naprawdę umknął mi ten fakt, przez co popełniła błąd i doszło do katastrofy. Sam pan rozumie, jest dzisiaj tłok, mamy sporo zamówień i zysku... z ręką na sercu przysięgam panu, że naprawdę zapomniałam. Naprawię tę zastawę, zostanę nawet po pracy by tego dopilnować, a nową zobliguję do pomocy. Jeszcze raz bardzo mocno pana przepraszam. - mówiła szybko, by nie dać mu szansy na wrzask. Modliła się cicho w duchu, by tę zastawę dało się naprawić! Wiadomo, że zaklęcie nie zawsze daje radę, jeśli szkody są zbyt wielkie, a jednak była nadzieja, że się uda... o ile do tego czasu szef nie zrobi im do końca zmiany piekła na ziemi.
Zanosiło się na niemała katastrofę, oczy zdenerwowanego szefa zdawały się ciskać gromy, a twarz czerwieniała i czerwieniała... prawdopodobnie przed prawdziwym wybuchem powstrzymywał go tylko fakt, że restauracja pełna była gości, przed którymi nie chciał robić scen. Otworzył usta, by głosem przeszyć niewygodną ciszę, ale ubiegłaś go swoimi szybkimi wyjaśnieniami. Wysłuchał Cię. Nie był zadowolony, to jasne, ale nie odebrał Ci możliwości wytłumaczenia się. – Powinnaś była bardziej uważać. – wyciągnął różdżkę i machnął nią nad zastawą. Ta zaczęła się odbudowywać, ale... niestety nie wyszło to zbyt dobrze, kawałki były zbyt drobne i za bardzo ze sobą wymieszane, było widać, że ktoś majstrował przy filiżankach. Zmełł w ustach przekleństwo, ten efekt zdecydowanie go nie satysfakcjonował. – Zbierz to i wyrzuć, potrącę Wam za to z pensji. I uprzątnij porządnie ten bałagan. – pokręcił głową, niezadowolony i poszedł na zaplecze, by rozmówić się jeszcze z drugą kelnerką. Przecież nie mogła siedzieć zamknięta w toalecie aż do końca dnia.
Karin tęskniła za Anglią. Od ponad pół roku wciąż była za granicą podróżując po całym świecie od zlecenia do zlecenia. Dlatego też bardzo się ucieszyła gdy napisał do niej skandynawski inwestor prosząc by towarzyszyła mu na uroczystym otwarciu jego nowego hotelu w Wielkiej Brytanii. Zlecenie przyjęła od razu, a później, gdy sprawdzała lokalizację nowego obiektu z radością stwierdziła, ze mieści się on raptem 200 km od słynnej Doliny Godryka. Do tej pory dziewczyna nie miała okazji odwiedzić miasteczka, znała je tylko ze słyszenia. Dlatego właśnie postarała się przybyć do Anglii dzień wcześniej, by mieć choć jeden dzień na zanurzenie się znów w świecie magii. Przez ostatnie dwa lata nie często miała ku temu okazję. Jej praca była ściśle związana ze światem mugoli, wiec musiała się w nim dosłownie zatopić. Dlatego właśnie dziś, koło południa Karin stanęła na drodze prowadzącej do miasteczka. Wciągnęła głęboko w płuca przesycone magią powietrze. Cudowne uczucie. Dziewczyna powoli spacerowała po mieście, aż trafiła do Herbaciarni pod Hibiskusem. Weszła do środka z zachwytem rozglądając się po lokalu. Usiadła przy jednym ze stolików i niespiesznie zaczęła przeglądać kartę oferowanych napojów.
Kolejny dzień w pracy nie zapowiadał się w żaden sposób nadzwyczajnie. Gości trochę było, ale jakoś nie za wiele. W środku tygodnia nie było tu tyle pracy, co w weekendy, do tego Dolina Godryka nie była Londynem... Na brak zajęć narzekać nie mógł, choć na szczęście nie był tutaj sam. Większość rzeczy i tak załatwiało się tutaj dzięki magii, w kuchni zaczarowana szczotka sama zmywała naczynia, trzeba było tylko czuwać nad ilością zużywanego płynu i wody. Napoje i posiłki zaś trzeba było przygotowywać, jednak roznoszenie ich również odbywało się dzięki magii, kawiarnia zatem działała dość sprawnie. Zadaniem Aidena było więc właściwie tylko przyjmowanie i rejestrowanie nowych zamówień. Przygotowywaniem ich i tak zajmował się ktoś inny, Krukon nie znał się tak dobrze na gotowaniu. Od czasu do czasu musiał też zwrócić uwagę na zmywak, żeby nie przedobrzyć w jedną lub drugą stronę z płynami, no i poukładać przygotowane dania i napoje do podania - nic trudnego. Większość czasu spędzał zatem z nosem w książce. Miał ze sobą Praktyczne użycie magii leczniczej, którą to książkę niedawno kupił sobie na Pokątnej za pierwsze zarobione tutaj pieniądze. Próbował z niej nauczyć się jakiegoś nowego zaklęcia, tak żeby zaimponować nauczycielom po powrocie do Hogwartu. Już owutemy zdawał z nadzieją, że podejmie się w przyszłości pracy uzdrowiciela, nauka magii leczniczej była zatem dla niego absolutną podstawą. Znalazł w książce jedno zaklęcie, którego jeszcze nie znał, a które mogłoby być dla niego bardzo przydatne - zaklęcie udrożniające drogi oddechowe. Był bardzo ciekawy, czy zadziała ono również na nieco inne obiekty, więc wziął jakiś mały, pusty woreczek i wepchnął tam na siłę jakiś śmieć, który przed chwilą wygrzebał z kosza. - Anapneo! - próbował rzucić zaklęcie i po kilku próbach dostrzegł, że woreczek nieco się rozszerzył, ale śmieć nie chciał z niego wylecieć. Zachęcony tym co prawda niewielkim, ale jednak sukcesem, kontynuował i w końcu mu się to udało - woreczek rozszerzył się, a śmieć wypadł z niego jak z katapulty. Radość Aidena była jednak nieco przedwczesna, bo ugodził w tył głowy jakąś klientkę, której nie zauważył, a więc musiała dopiero przyjść. Cóż, na szczęście była to tylko stara gazeta, więc nic nie mogło jej się stać... - Przepraszam panią bardzo! - zawołał nerwowo, kiedy podbiegł do niej. - To... to było przez przypadek, to... to śmietnik zaczął się buntować, bo za dużo próbowaliśmy tam wcisnąć! Chyba muszę już wynieść śmieci, ale to zaraz... - wymyślił sobie jakąś wymówkę na poczekaniu w duchu trzymając kciuki tylko za to, żeby szef się o tym nie dowiedział. Musiał coś z tym zrobić, chociaż śmieci w koszu prawdę mówiąc wcale nie było. Oby tylko nikt tego nie sprawdził... - Teraz jest coś ważniejszego, bo muszę panią obsłużyć... No to... co pani podać? - zorientował się, że nie wziął z kuchni swojego notesu. No trudno, ten jeden raz będzie musiał wysilić swoje szare komórki, przynajmniej te w lewej półkuli jego mózgu, żeby zapamiętać czego życzy sobie klientka. Nie mogło to w końcu być takie trudne, prawda?
Karin siedziała spokojnie przy stoliku zastanawiając się właśnie którą kawę sobie zamówić, gdy nagle poczuła delikatne, lecz stanowcze uderzenie w tył głowy. Zaskoczona znieruchomiała na moment zastanawiając się, co to właściwie było. Wyprostowała się po chwili i zanim zdążyła się dobrze rozejrzeć obok niej stał młody, na oko 20-letni chłopak z wyraźnie zakłopotaną miną. Widząc jego zdenerwowanie i nieporadną próbę wyjaśnienia incydentu, dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. -Nic się nie stało. Wypadki się zdarzają- powiedziała uśmiechając sie trochę szerzej i ze zrozumieniem. Chłopak wyraźnie chciał się w jej oczach jakoś zrehabilitować i próbując odzyskać fason zapytał ja o wybór z karty. -Poproszę chochlikowe cappuccino.- odpowiedziała wciąż delikatnie się uśmiechając.- Oferujecie też coś do jedzenia, czy tylko napoje?- spytała zerkając na kartę, w której były tylko gorące napoje i alkohole. No co? Zapytać zawsze można, moze wprowadzili cos nowego i jeszcze zaktualizowali karty?
- Chochlikowe cappuccino... - odpowiedział nerwowo, powtarzając jej słowa i starając się zapamiętać. Chochlikowe cappuccino, chochlikowe cappuccino... - powtarzał sobie w myślach, z czego to klientka za moment go wyrwała swoim pytaniem. - Coś do jedzenia? - zapytał, jakby prosząc o powtórzenie i nie do końca łapiąc kontakt, cały czas zdenerwowany incydentem, jaki się przydarzył. Powtarzał sobie w duchu: opanuj się, Aiden, nic się nie stało, po prostu był mały wypadek nie wyrządzający szkód, a ty zapomniałeś notatnika, to nic wielkiego, bez problemu wszystko zapamiętasz... - Ekhm... - odchrząknął, co miało być symbolicznym momentem jego wracania do stanu normalnego. - Do każdego napoju coś załączamy. Do gorących napojów jakieś ciastka, jeśli sobie pani życzy. W cenie napoju! - miał nadzieję, że za moment ktoś tu przyjdzie, bo w tej chwili pozostawał sam na posterunku. Elaine, gdzie jesteś? - pytał w duchu, bo jemu jeszcze nigdy nie dane było czegokolwiek większego tutaj przygotowywać. Na kuchni nie znał się kompletnie, nawet jeżeli nie musiał przecież nic przygotowywać, to nie miał ani bladego, ani zielonego, ani w ogóle żadnego innego pojęcia nawet o tym, gdzie te wszystkie ciastka i inne pierdoły są, nie mówiąc już o tym że nawet jeśli jakimś cudem udałoby mu się je znaleźć, to i tak nie wiedział jakie do jakich napojów podają. To wykraczało poza zakres jego obowiązków. Kompetencji zresztą też...
Chłopak wyraźnie się denerwował. I to co raz bardziej. Hej, przecież Karin nie jest aż taka straszna! A już na pewno nie w tej pomarańczowej sukience w stylu boho, którą udało jej wyhaczyć na przecenie z Rotterdamie tydzień temu. (to, ze dobrze zarabia nie znaczy, ze już nie lubi wyprzedaży) Patrząc na to jak chłopak niemal trzęsie sie ze stresu Panna Cortez westchnęła głęboko. -Więc poproszę samo cappuccino. Ale najpierw proszę wziąć 3 głębokie wdechy, bo za raz pan jakiejś arytmii dostanie. - powiedziała kwitując to znów uprzejmym uśmiechem. Kurs dla dam przydaje się w każdej sytuacji, ale nie wymazał "jej stylu". Uwaga o arytmii może nie była szczytem uprzejmości, ale z doświadczenia wie, ze czasem warto coś takiego powiedzieć, bo daną osobę doprowadzić do pionu. Miała nadzieję, ze kelner w końcu trochę się uspokoi, bo dalsze nerwy groziły co najmniej rozlaną kawą.
- Och, wszystko ze mną w porządku, proszę się nie przejmować! - uśmiechnął się. Co mu się kurde stało? Przecież on zawsze jest opanowany i stres mu nie straszny. A może on po prostu do tej pory nie wiedział co to jest prawdziwy stres? No bo co go niby mogło stresować? Owutemy? Pikuś! To było nic w porównaniu z tym, że za moment może wylecieć na zbitą mordę za źle dobrane ciasteczka do kawy... - Już wszystko robię, momencik! - tak, opanował się. Przynajmniej tyle mu się udało. Wewnątrz czuł jednak, że to może się nie udać. A prawdopodobieństwo porażki jest... wręcz bardzo duże. Bez problemu udawało mu się rzucić jakieś tam zaklęcie czy uwarzyć eliksir, w tym był niezły, ale baristyka... To co innego. Nikt go tego nie nauczył, a on sam od kawy raczej stronił, skąd więc miał wiedzieć jak przygotowywać jakąś ekskluzywną. Od tego byli tutaj inni! Wszedł do kuchni i zaczął gorączkowo przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Na przepis nie liczył, ale może jakąś puszkę z odpowiednią kawą z instrukcją jak należy ją przygotować, ślad po jej wcześniejszym przygotowaniu, który by go na to naprowadził, cokolwiek...
Chłopak wyraźnie się uspokoił. No, przynajmniej trochę. I poszedł na zaplecze, żeby zrealizować jej zamówienie. Patrząc na jego zachowanie to był chyba jeden z pierwszych jego dni w tej pracy,dlatego Karin starała się być bezproblemowym klientem. Bo po co biednemu chłopakowi dokładać jeszcze stresów? Dziewczyna rozejrzała się po kawiarni. Gości było niewielu. Jakaś para przy oknie i staruszka z pieskiem na tarasie. Było tu cicho i spokojnie, a za razem tak ciepło i przytulnie. Aż chciało by sie zostać na dłużej. Kawiarnia chyba była nastawiona na przyjezdnych, bo z tyłu menu zamieszczono mapkę całego miasteczka z zaznaczonymi najciekawszymi punktami. Karin zaczęła ją niespiesznie studiować zastanawiając sie gdzie pójdzie później.
Aiden przetrząsał chyba wszystkie możliwe szafki w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mu teraz pomóc. Spróbował nawet na wszelki wypadek użyć zaklęcia przywołującego, ale to też nie poskutkowało. Zaczął się zastanawiać nawet nad wysłaniem sowy do kogoś, kto zna się na tym cholerstwie, ale to by zajęło zbyt dużo czasu. No jak w ogóle oni mogli zostawić go tutaj samego? On ma się tutaj zajmować obsługą klientów, a nie robieniem kawy. Trudno, będzie improwizował. Wiedział mniej więcej jak wygląda i jak smakuje to dziwactwo, zaczął więc zaglądać do wszystkich puszek i słoików, wrzucał do filiżanki wszystko, co wyglądało mu na takie, dzięki czemu mógł przygotować akurat coś takiego. Wziął ich nawet kilka, tak żeby przygotować więcej niż jedną próbkę i samemu zdegustować, czy to się do czegokolwiek nadaje. Zerkał co i rusz na salę, żeby zobaczyć czy klientka się nie niecierpliwi, bo to jednak już trochę trwało... Gdyby była tu Elaine, z przyrządzeniem tego napitku nie byłoby żadnego problemu, a tak - musi się męczyć. No nic, zrobił kilka takich eksperymentalnych kaw, przy pomocy łyżeczki posmakował każdej, aby stwierdzić czy nadają się do picia, udało mu się nawet znaleźć te laseczki, dzięki którym kawa mogła zmieniać smak, ale nie miał bladego pojęcia gdzie są tutaj chochliki. Cóż, będzie trzeba obyć się jakoś bez nich. - Wingardium Leviosa! - wybór najlepszej jak mu się zdawało kawy, obrót i trach, a potem posłał już filiżankę z "chochlikowym cappucino" (a w każdym razie z czymś w tym stylu) w kierunku stolika obsługiwanej przez siebie klientki. Wychylił głowę z pomieszczenia służbowego, obserwując jej reakcję, jednak nie odważył się póki co stamtąd wyjść. W przypadku odruchu wymiotnego miał różdżkę w pogotowiu. W każdym razie znów puls skoczył mu do bardzo wysokich wartości, ręce zaczęły się pocić, a w środku zrobiło mu się bardzo gorąco...
Chwile po tym jak kelner zniknął na zapleczu, dało się stamtąd słyszeć dość niepokojące odgłosy. Trzaskanie szafek, brzęk naczyń, szczęk sztućców, gwizdanie czajnika.. niby nic takiego, gdyby wszystko nie było trochę za głośne jak na normalną pracę, a do tego co chwile przerywane odgłosami, świadczącymi o tym, że coś spadło na ziemię. W końcu jednak nastała cisza, a po kolejnych kilku minutach na jej stolik przyleciała filiżanka. Płyn, który zaserwowano Karin miał mocno zieloną barwę i orzechowy zapach. Delikatna pianka, której właściwie prawie nie było, unosiła się na brzegach naczynia i otoczyła załączoną biało-brązową laskę, która zapewne miała zmienić smak napoju. Karin powoli powąchała płyn i podmuchała by trochę ostygł. Po chwili wzięła delikatny łyczek. Napój był bardzo gorący wiec delikatnie sparzyła sobie język, ale mimo to dało się wyczuć silny smak orzechów. Trochę zbyt silny, jak na jej gust, ale wiadomo- każda kawiarnia ma swój przepis. Dziewczyna odstawiła wiec naczynie na stolik by poczekać aż płyn trochę ostygnie.
Aiden stale obserwował reakcję klientki na przygotowane przez niego chochlikowe capuccino, powoli się uspokajając. Cóż, zawsze przynajmniej można się czegoś nauczyć, prawda? Usiadł z powrotem na zajmowane wcześniej miejsce i wrócił do czytania książki, choć tym razem nie mógł się na niej skupić. Równie dobrze mógł czytać ją do góry nogami... Cały czas zerkał nerwowo na salę, czy nie dochodzi tam do jakichś nieprzewidzianych akcji wywołanych jego działaniem, ale klientka ani nie wypluła napoju po jego spróbowaniu, nie wyglądało też na to, aby miała jakikolwiek odruch wymiotny, więc chyba wszystko było w porządku... Nie chciał jednak w tej chwili do niej podchodzić, lepiej poczekać aż wypije...
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zmieszała się lekko na pytanie o kurs teleportacji. Nie dlatego, że wstydziła się, że nie posiada uprawnień. Do mówienia o tym już przywykła. Zareagowała jednak na sposób w jaki Elijah zadał to pytanie, po którym poczuła się jakby nie zrobiła czegoś oczywistego i błahego, co każdy szanujący się czarodziej ma już za sobą. Szybko pomyślała jednak, że chłopak na pewno nie patrzy przez to na nią z góry, a zwyczajnie jest ciekawy różnic między ich państwami. Powtórzyła sobie w myślach, że przemawia przez nią lęk, że źle wypadnie w oczach Krukona i nie powinna nadinterpretować jego słów. W takiej świadomości samej siebie i swoich uczuć pomagało jej prowadzenie pamiętnika, który ułatwia jej w chociaż częściowemu wychwyceniu takich sytuacji. - My robimy, ale ja wolałam się uczyć do innych egzaminów - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Teleportacja od początku ją nieco przerażała, więc mimowolnie rozpraszała jej skupienie podczas nauki do ważniejszych dla niej przedmiotów. Wolała tymczasowo zrezygnować z takiego przywileju, ale być zadowolona z wyników, które świadczyły o siedmiu latach jej edukacji. - Ale ja na pewno kiedyś zrobię - dodała, po czym przeniosła wzrok na oczy Elijaha i uśmiechnęła się do niego zaczepnie - Ale wtedy ja nie będę miała pretekst, żeby Ciebie o to prosić. Dopiero w ustach chłopaka wyczuła dwuznaczność tego co powiedziała. Zachichotała niekontrolowanie, ale jednak krótko, faktycznie przez moment zapominając o teleportacji. Widziała go kilka razy podczas rzucania zaklęć (jego expulso było imponujące!), więc teraz starała się nie myśleć o tej niefortunnej lekcji zaklęć. Ścisnęła go tylko mocniej i zanim się zorientowała, straciła grunt pod nogami, odruchowo zaciskając mocno powieki. Nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku wydłużało jej te dwie sekundy, które składały się na teleportacje, po czym znów poczuła jak jej stopy trafiają na ziemię, a kolana lekko uginają się pod wpływem skoku przestrzennego. Przez jakiś czas nie otwierała oczu, dalej ściskając rękę Elijaha, czując zawroty w głowie i starając się samodzielnie złapać równowagę. - Ty często się teleportujesz z kimś? - zapytała jeszcze nieco słabym głosem, powoli unosząc powieki. Częściowo była ciekawa czy tylko ona zareagowała tak po teleportacji, a częściowo chciała nawiązać do ich poprzedniej rozmowy o "zbyt częstym próbowaniu". Jego reakcja nie dawała jej spokoju i słowa "nie myślisz chyba, że ja..." powracały do jej głowy, wciąż to z nowym zakończeniem zdania. Co chciał powiedzieć, ale zrezygnował? Kusiło ją też, aby wypytać czy często miewa problemy z metamorfomagią i czy domyśla się co może być przyczyną tych zaburzeń. A może powinien pójść z tym problemem do św. Munga? Odsunęła jednak od siebie te myśli, obiecując sobie, że zapyta o to, jeżeli tylko będzie ku temu odpowiednia okazja i będzie pewna, że nie urazi tym Eliego. - O, jak tu pięknie. Hibiskus Ognisty - rozpoznała od razu, dopiero teraz rozumiejąc nazwę kawiarni. - Jaki dobry pomysł! Ja nie myślałam, że tak można go wykorzystać. - wyraźnie się ożywiła, puszczając rękę chłopaka i wciąż nieco chwiejnie podeszła bliżej, aby przyjrzeć się roślinie. Przycisnęła liściany bukiet do piersi, odwracając się ponownie do Elijaha, jakby chciała samym swoim płomiennym spojrzeniem wyrazić, że lepszego miejsca nie mógł dla niej wybrać.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
– W takim razie może nigdy go nie rób. – na wargach Krukona zamajaczył uśmiech wskazujący na to, że chętnie zostałby jej osobistym... teleporterem? Był gotów skazać się na jej częste towarzystwo; ba, zrobiłby to z wielką chęcią. Przyjrzał jej się badawczo kiedy tylko poczuł pod stopami twardy grunt. Czy czuła się dobrze? Czy się nie rozszczepiła? Czy w ogóle była świadoma, że mogłaby się rozszczepić? Czy było to dla niej nieprzyjemne przeżycie? Choć sam nie miał problemu z teleportacją, był świadomy, że wiele osób znosiło ją naprawdę źle. Doszukiwał się w jej twarzy reakcji i był w pełnej gotowości, by złapać ją w razie gdyby nogi zupełnie się pod nią ugięły. Miała zamknięte oczy i chyba trochę pobladła (a może to zwykły kontrast z wcześniejszym rumieńcem?), ale nie wyglądała, jakby czuła się naprawdę źle. – Wszystko w porządku? – zapytał z nieudawaną troską, wyciągając dłoń by odsunąć z jej twarzy zbłąkany rudawy kosmyk, który musiał wymsknąć się w czasie teleportacji. Zastanowił się przez chwilę, słysząc jej pytanie. – Zazwyczaj z Elaine, razem czujemy się... lepiej. – Zawahał się, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że podkreślanie bliskich relacji z siostrą mogło nie być najlepszym pomysłem. Dla niego było to naturalne, obecność bliźniaczki była dla niego równie oczywista jak to, że w otaczającym ich powietrzu znajduje się tlen; i tak samo potrzebna mu do życia. Przez to zapominał, że dla osób z poza ich rodziny było to niekiedy dziwne. Nie bez powodu w czasie wakacji spotkał się z plotkami, jakoby miał być z nią bliżej niżeli wypadałoby z własną siostrą. Czuł obrzydzenie na samą myśl o podobnych przypuszczeniach i wystraszył się, że i Pandora mogłaby tak pomyśleć. Kto wie, może pogłoski dalej krążyły po szkole? A może sama byłaby zdolna do wyciągnięcia podobnego wniosku? Na wszelki wypadek postanowił dodać: – i z mamą bo tego nie lubi. Kiedy teleportuje się sama, dopadają ją mdłości. Właściwie dlaczego o to pytała? Co miała na myśli? Czy istniała możliwość, że Pandora próbowała wybadać czy przyprowadza w to miejsce dużo różnych dziewczyn? Zabawne, bo na randce w Dolinie był „tylko” z Esther, która na dodatek sama pochodziła z tego miejsca. Gabrielle, na której zależało mu o wiele bardziej, nigdy nie zabrał w rodzinne strony. Z drugiej strony, nie można powiedzieć, by kiedykolwiek byli na randce, czy chociażby nie-randce, jak było w tym wypadku. Kiedy tak się zastanowić, jego życie uczuciowe było naprawdę dziwaczne, zwłaszcza jak na osobę, która przykładała do niego przecież całkiem dużą wagę. Poczuł dziwną pustkę kiedy puściła jego rękę i odprowadził ją spojrzeniem, samemu nie ruszając się z miejsca, by pozwolić jej w spokoju obejrzeć roślinę. Dopiero kiedy odwróciła się znów przodem do niego, jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech, którego nie potrafiłby powstrzymać, nawet gdyby bardzo chciał. – Możemy usiąść w ogródku, dzięki hibiskusowi jest zawsze ciepło – pospieszył z wyjaśnieniami, nawet jeśli zdawało mu się, że właściwości tej rośliny są jej dobrze znane – może tam? – wskazał stolik dla dwojga znajdujący się w przytulnym kącie pod ścianą i ruszył w jego stronę – daj, powieszę Twój płaszcz – pomógł jej go zdjąć i odwiesił oba płaszcze na pobliski wieszak. Poprawił mankiety podwiniętej do łokci koszuli i wrócił do swojej towarzyszki. Miał ochotę odsunąć dla niej krzesło, dokładnie tak jak czytał w niektórych mugolskich powieściach, ale niestety, jak na złość, w ich świecie odsuwały się one same. Kiedy tylko zajęli miejsca, przyfrunęły do nich karty menu. Tchnięty tym widokiem, zapytał – Byłaś kiedyś w mugolskiej kawiarni? – uniósł na nią wzrok znad karty – albo restauracji – dodał, bo konkretne miejsce nie miało dla niego właściwie znaczenia. Chciał dowiedzieć się jakie było jej doświadczenie z mugolami, a przede wszystkim w jaki sposób się do nich odnosiła. W gruncie rzeczy to była dla niego naprawdę istotna kwestia – sam bardzo się nimi interesował, ale z drugiej strony zazwyczaj kończył na obserwacjach. – Chyba wezmę sobie jakąś herbatę... – dodał ciszej, wodząc wzrokiem po karcie, choć właściwie dokładnie wiedział co się w niej znajduje.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Przez jakiś czas czuła jeszcze na policzku dotyk jego dłoni i nie mogła powstrzymać się przed odruchem, aby powtórzyć w tym miejscu jego gest, chociaż nie było tam już żadnego kosmyka. Jego troska sprawiała, że czuła się... bezpieczna. Mimowolnie pomyślała, że zazdrości Elaine, że całe życie miała Elijaha blisko siebie, że mogła dorastać i rozwijać się otoczona wsparciem i ochroną bliskiej osoby. Jej brat z pewnością przyszedłby zawalczyć o jej honor czy stanąłby w jej obronie, ale nigdy nie było go obok, więc wszelkie przejawy jakiejkolwiek czułości poznała dopiero wśród przyjaciół. - Wasza więź jest piękna. Ja bym chciała mieć takiego brata jak Ty - wyznała, muskając jego ramię dłonią i uśmiechając się do niego ciepło. To chyba właśnie przez to poczucie bezpieczeństwa czuła się na tyle pewnie, by odsunąć się od niego, chociaż nogi wciąż się pod nią uginały. Głęboko wierzyła w to, że ma ją na oku i zdąży zareagować, gdyby straciła równowagę lub zasłabła. Starała się nie pokazać po sobie, że nie dokładnie o taką odpowiedź jej chodziło. Odniosła też pozytywne wrażenie po tym, że w pierwszej kolejności pomyślał o wymienieniu członków rodziny, a nie innych kobiet. Może była naiwna, ale nie potrafiła wierzyć, że było to jedynie wyrachowanie. Przytaknęła mu, ufając, że skoro dobrze zna tę kawiarnię, to na pewno wybrał najdogodniejsze miejsce. Zwróciła uwagę, że przy stoliku dwuosobowym nie będzie miejsca dla Elaine, jeżeli zechce zrobić sobie przerwę i do nich dosiąść, jednak coś powstrzymało ją przed powiedzeniem tego na głos. Elijah na pewno nie zapomniał o ukochanej siostrze i w razie potrzeby znajdzie dla niej miejsce. Położyła bukiecik na krańcu stolika, nie do końca wiedząc co powinna z nim zrobić, ale nie chcąc też się z nim rozstawać. Zdziwiła się nieco, gdy zaproponował jej pomoc z płaszczem, bo do tej pory widziała to jedynie na starych mugolskich filmach. Po zastanowieniu obaj z męskich, poznanych przez nią reprezentantów rodu Swansea, zachowywało się jak na prawdziwych dżentelmenów przystało. Mimowolnie przypomniało jej się jak Gabriel otworzył przed nią drzwi czy podał rękę, pomagając jej przygotować się do zadania na treningu lub jak Elijah udał, że nie widzi jej rozpiętego guzika, nie mówiąc już o tym jak bohatersko stanął w jej obronie. To wszystko przypomniało jej o sprawie, która zastanawiała ją jeszcze od pierwszego dnia zajęć w Hogwarcie. - Dlaczego Ty mi nie powiedziałeś, że ja źle mówię Twoje imię? - zapytała, po części rozbawiona, po części jednak lekko nadąsana nabrała powietrza w policzki. Po chwili jednak pomyślała, że dla tak dobrze wychowanego chłopaka jej bezpośredni komentarz mógł wydać się prostacki, więc wyprostowała się nieco i lekko zawstydzona skubnęła palcami grzywkę, jakby chciała ją poprawić. Przygładziła nierówności na koszuli i spódnicy, po czym usiadła przy stoliku, przekładając bukiecik w bezpieczne miejsce na swoich kolanach. - Właściwie, to ja zawsze szłam dużo do mugolskich kawiarni - powiedziała, łapiąc ostrożnie kartę menu, po czym zamyśliła się na chwilę, nie będąc pewna czy czuje się komfortowo z podzieleniem się dalszymi informacjami. - W takiej... prawdziwej restauracji.... to ja nie byłam - przyznała, obserwując uważnie reakcję Elijaha - mugolskiej ani czarodziejskiej - dodała ciszej, otwierając menu, po chwili jednak odłożyła je zamknięte na stolik i uśmiechnęła się zaczepnie do Krukona. - Ja bym chciała, żebyś Ty wybrał za mnie. Po części kierowała się tym, że była pewna, że chłopak dobrze zna się na tutejszych specjalnościach, ale po części też chciała sprawdzić czy zdecyduje się wybrać jej napój z jakimś efektem, żeby łagodnie odgryźć się za numer jaki Souhvězdí wykręciło wszystkim podczas uczty powitalnej. Była pewna, że nie znajdują się tutaj tak szalone herbatki, jakimi uraczono ich na lekcji wróżbiarstwa, więc nie czuła dużego zagrożenia. - Ja lubię jeść co sama zrobię - powróciła szybko do poprzedniego tematu, chcąc chociaż po części wytłumaczyć swój brak doświadczenia. Oczywiście jadła nie raz w barze, stołówce czy gospodzie, jednak czuła, że nie o to została zapytana. - I wiedzieć czy składniki są zgodne ze mną - dodała, nie będąc pewna czy wyraziła się poprawnie i z zakłopotaniem poprawiła okulary. Zastanowił ją też motyw, którym kierował się chłopak zadając jej to pytanie. Chciał się dowiedzieć czy pochodzi z mugolskiej rodziny? Czy było to dla niego ważne? W jego przypadku nie trudno było się domyślić, że musi pochodzić z rodziny czarodziejów. Tylu Swanseów w jednej szkole nie mogło być przypadkiem. - Ty się interesujesz mugolologią? Nie... Mugololo... - przerwała na chwilę, przywołując z pamięci spis zajęć do wyboru, jaki podano im na początku roku. - Mugoloznawstwem - dopowiedziała w końcu z przepraszającym uśmiechem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zbiła go z tropu. Nie wiedział czy taki był jej zamiar, ale udało jej się to, kolejny raz w ciągu tego krótkiego spotkania. Chciałaby mieć takiego brata jak on? BRATA?! To było nawet gorsze, niż gdyby powiedziała, że chciałaby mieć takiego chłopaka jak on. Chociaż... może nie? Przecież nie miał szans zostać jej bratem, więc może nie było aż tak źle, jak wydało mu się w pierwszym momencie? Tak czy inaczej, poczuł nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka i obudziło się w nim nagłe poczucie, że to naprawdę czas, by dać jej do zrozumienia, że nie chce być tylko osobą, która jest dobrym wzorem do poszukiwań – jakie by one nie były. Jego obawa, że został zaszufladkowany najwyraźniej się potwierdzała, ale to nie tak, że go to demotywowało. Wręcz przeciwnie, budziło w nim to niekoniecznie zrozumiałą wolę walki. – Mimo wszystko cieszę się, że nie jestem Twoim bratem – zaśmiał się, choć mówił jak najbardziej poważnie – to mogłoby być problematyczne. – Chciał jakoś zaznaczyć, że naprawdę nie myśli o niej jak o „siostrze”, ani nawet przyjaciółce – w każdym razie nie tylko. Jednocześnie udało mu się tym podkreślić, że z rodzonymi siostrami nie łączy go nic niezdrowego. Na Merlina, chyba w końcu odzyskiwał rezon po chwilowym zagubieniu, jakie ogarnęło go pod zamkową bramą! Nie lubił mówić i myśleć o sobie jak o dżentelmenie i było tak w pewnym sensie dlatego, że gdyby sam siebie uważał za takowego, to chyba by oznaczało, że zupełnie nim nie jest. Chyba nie do końca wypadało mu uznawać się za kogoś, kim bardzo chciał być. Nie znał może mugolskich filmów (choć z pewnością przypadłyby mu one do gustu, zwłaszcza te stare), ale czytałpochłaniał dużo książek, w których odnajdywał wzory do naśladowania. W pewnym sensie była to też kwestia wychowania, to oczywiste – Swansea potrafili się zachować i nawet ten buc, Cassius, miał wpojone pewne zasady, nawet jeśli nie zwykł używać ich w codziennym życiu. Różnili się nawet w tej kwestii... Popatrzył na nią, trochę ogłupiały i zaśmiał się mimowolnie. – A, to – chciał machnąć ręką, ale wtedy dostrzegł w niej coś, co go zaniepokoiło. Czy ona była na niego o to zła? – Uznałem, że to oryginalne i urocze. Nikt tak do mnie nie mówi, myślałem, że w ten sposób je skracasz. – Nieznacznie wzruszył ramionami, chcąc tym samym pokazać, że nie przejmuje się, że przekręcała jego imię. Zaraz jednak zaczął się zastanawiać czy tym gestem nie pokazał przypadkiem zbyt dużej obojętności. Przecież to nie tak, że wcale go to nie obchodziło! Oby nie uraził jej tym jeszcze bardziej... – Ejże mi się podoba. – dodał tak na wszelki wypadek, dokładając do tego uśmiech. Kiedy powiedziała mu, że często bywała w mugolskich kawiarniach, otworzył szerzej oczy i nachylił się bliżej niej, wyraźnie pochłonięty tematem. – Serio?! – zapytał bez zastanowienia pełnym ekscytacji głosem. Zaraz zrobiło mu się przez to głupio. Czy robił z siebie debila? Jeśli bywała tam często, to znaczy, że stanowiło to dla niej normę, a skoro tak, traktowanie tego jak czegoś niezwykłego musiało jej się wydawać głupie. Paradoksalnie Elijah ze swoją niewiedzą odnośnie do mugolskich kawiarni czuł się równie niepewnie, co Pandora w kwestii restauracji. Odchrząknął i nieco się wyprostował. – Jeśli będziesz miała ochotę, zabiorę Cię do którejś restauracji. Kiedy tylko będziesz chciała, nawet dzisiaj. Chyba, że będziesz miała mnie już dość, nie wykluczam takiej możliwości. Było w niej coś takiego, że słowa przychodziły mu z łatwością. Zazwyczaj był raczej lakoniczny – mówił tylko to, co trzeba było, nie ubierał swoich zdań w niepotrzebne epitety i sam z siebie nie opowiadał za wiele o samym sobie. Ale dziś... dziś czuł, że naprawdę ma na to ochotę. Dlatego w momencie kiedy zapytała go o mugoli, nastąpiło ostateczne zwolnienie blokady. – O tak, bardzo. To znaczy... nie wiem jaki jest tego powód, ale mugole szalenie mnie interesują. Mam nawet mugolski aparat i wiesz co? Robi nieruchome zdjęcia. – może było to oczywiste odkrycie, ale on brzmiał tak, jakby właśnie opowiadał jej o czymś, co powinno być dla niej wielką niewiadomą. – Zdaje mi się, że czasem niosą o wiele głębszy przekaz niż ruchome obrazki, magiczne zdjęcia są... – zmarszczył brwi, szukając odpowiedniego słowa – banalne. Płytkie. Za łatwe. Nie pozostawiają wyobraźni pola do po... och. Przepraszam. – Uciekł na moment wzrokiem, zdając sobie sprawę, że zamiast mówić od mugolach, odbiegł w stronę sztuki. O tej zaś mógłby mówić całymi godzinami. „Idioto, skup się”. – Często bywam w mugolskiej części Londynu, lubię chodzić w tłumie i ich obserwować. Czasem robię im zdjęcia. Ale zawsze bałem się wejść do kawiarni, tylko patrzyłem jak siedzą tam i popijają swoją kawę. – oparł brodę o złożoną w pięść dłoń, nagle zastanawiając się czy było to tchórzowskie zachowanie. Sam nie wiedział czego się bał, ale samemu... samemu dziwnie było mu tam wchodzić, a Elaine z całą pewnością nie dałaby się tam zaciągnąć. Siostra zdecydowanie nie podzielała jego zainteresowania niemagicznym światem. Zajrzał przez okno i widząc tam Elaine, miał ochotę pomachać jej, aby zwróciła na nich uwagę. Ona jednak w tym samym momencie, jakby wiedziona charakterystyczną dla nich intuicją, spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się na znak, że zaraz podejdzie. Elijah powrócił wzrokiem do Pandory. – Czyli lubisz gotować? W Hogwarcie łatwo się od tego odzwyczaić kiedy wszystko podtykane jest nam pod nosy, ale też czasem lubię coś przyrządzić. Do niedawna pracowałem w herbaciarni u pani Puddifoot w Hogsmeade, często piekłem dla nich ciasteczka. – Nie uważał tego za mało męskie zajęcie, dlatego nie miał problemu z tym, żeby się do tego przyznać. Nagle przypomniał sobie o tym, że miał jej wybrać kawę, dlatego ponownie otworzył menu, zastanawiając się co mogłoby być dla niej odpowiednie. Zdał sobie nagle sprawę, że w ogóle nie zna jej gustu! Wolała coś mocnego, czy raczej słodkiego? Wyglądała na dziewczynę, która lubi kawę z dużą ilością mleka, ale co jeśli to tylko pozory? Czy w ogóle po wyglądzie i zachowaniu dało się wybrać odpowiedni napój...?
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Zaśmiała się, starając się powstrzymać ten wybuch zasłaniając usta dłonią. W pewnym sensie śmieszyło ją, że najwidoczniej wszyscy oprócz Fire, myśleli, że robi to specjalnie. Okazuje się, że jedynie ona poznała się na jej głupocie. - Moe mnie powiedziała - wytłumaczyła rozbawiona. - No... właściwie to Fire, ale Moe była miła i mnie to wyjaśniła już po treningu - zastanowiła się przez chwilę, jakby walczyła sama ze sobą, po czym dodała niepewnie: - Elijah. Brzmi dużo ładnie, ale jak Ty pozwolisz, to ja bym wolała wrócić do Ejże... Skoro Tobie się podoba. - Uśmiechnęła się, spoglądając na niego nieco rozmarzona, opierając policzek o dłoń. Po chwili jednak przypomniała sobie, że nie wypada trzymać łokci na stole, więc schowała je pod stół, aby przytrzymać bukiecik na kolanach. Pandora mówiąc o bracie nieprzypadkowo użyła słów, że chciałaby mieć takiego brata "JAK" Eli, a nie że chciałaby, aby to Elijah był jej bratem. A przynajmniej ona nie pomyślała, że chłopak może odebrać to zdanie w inny sposób. Dlatego właśnie słysząc jego odpowiedź zmartwiła się, że to z nią coś jest nie tak, że Krukon uznał za bycie jej bratem za problem. - Ejże, ja bym chciała wiedzieć... Co Ty miałeś na myśli, mówiąc, że bycie moim bratem to by było problematyczne? - zapytała, przypominając sobie teraz tę scenę sprzed kilku(nastu?) minut. Wciąż nie potrafiła myśleć o tym spotkaniu w kategorii randki, co było z jej strony reakcją obronną przed zranieniem. Nie chciała aby okazało się, że źle zrozumie intencje chłopaka, a później zostanie wyśmiana, że ktoś taki jak on miałby w ogóle zainteresować się jej osobą. Podświadomie też wciąż bała się tego, że okaże się kobieciarzem, który wybrał sobie ją za łatwy cel, który ma datę ważności w postaci końca roku. Słyszała też kilka plotek, w które nie do końca była w stanie wierzyć. Z czasem na pewno zapyta się go o wszystko. - Serio, serio - przytaknęła, uśmiechając się przegryzając wargę, nie będąc do końca pewna czy chłopak z niej nie żartuje. - To Ty myślisz, że ja jestem ubrana odpowiednio na restaurację? - zapytała zaskoczona żywą propozycją Elijaha, jednocześnie pozując teatralnie, próbując zaprezentować swoją kreację nie wstając z krzesła. Starała się jednak trochę odbiec od tematu, bo niezależnie od tego jak bardzo chciałaby się wybrać do restauracji, zwłaszcza w takim towarzystwie, to zdecydowanie nie zamierzała się przyznawać, że jej na to zwyczajnie nie stać. Gdy ktoś pochodził z bogatej rodziny i chwilowo zabrakło mu gotówki, nie czuł się skrępowany, aby mówić głośno o tym jaki jest "spłukany". Gdy jednak ktoś wychował się, ucząc się jak oszczędzać pieniądze, to wypowiedzenie takich słów, zdawało się być równie trudne, co walka z bazyliszkiem na pięści. Dopiero gdy Krukon rozgadał się o swoim podejściu do mugoli, Pandora rozluźniła się całkowicie, rozumiejąc, że się z niej nie nabija. Potrafiła zrozumieć tę ekscytację, chociaż nie do końca ją podzielała. W jej wypadku był to bardziej... sentyment i skojarzenie z błogim spokojem czy prostotą. Niemniej słuchając słów przepełnionych pasją, zaczynała czuć się spokojniej i swobodniej, chociażby z faktu, że nie musiała stresować się budowaniem wypowiedzi w obcym dla niej języku. Nie było też się dokąd śpieszyć z rozmową. W końcu mieli przed sobą zupełnie dwa różne światy, które będą przed sobą stopniowo odkrywać. - Ty mów o czym chcesz, spokojnie. Miło mnie się Ciebie słucha - przyznała, choć poczuła, że chce coś wtrącić w odpowiedzi. - Ja z Caelestine robiłyśmy razem zdjęcia, ale ja nie potrafiłam ich ruszyć... Słyszałam, że trzeba je dać do eliksiru - samo wspomnienie rudowłosej wywołało na jej twarzy delikatny uśmiech. Musiała przyznać, że znajdowała się całkowicie pod wpływem uroku Puchonki. - Ona mi nawet wysłała bliźniaka zdjęcia, które mnie zrobiła - dodała, przypominając sobie, że kompletnie zapomniała pochwalić się nim na wizbooku. - Koniecznie ja muszę Ci je pokazać. Caelestine ma talent, to może Ty byś jej coś pomógł? Przechyliła lekko głowę w bok, zastanawiając się co przerażającego jest w mugolskich kawiarniach. Osobiście trochę przerażały ją urządzenia do spieniania mleka, więc potrafiła zrozumieć, że dla Eliego mogło to być coś równie banalnego. Może przeraziły go te potworne dźwięki mielenia kawy? - Może my pójdziemy razem? Do takiej kawiarni co Ty ją fotografowałeś - zaproponowała, chcąc dzięki temu skupić jego uwagę na dużo tańszej opcji od tej którą on zaproponował. Trochę krępowało ją umawianie się na "kolejny raz", gdy ten dopiero się zaczął. Tak wiele rzeczy mogło pójść źle i chociaż zwyczajnie o tym nie myślała... dziś powracały do niej słowa Fire, że jest dosłownie "nudna". Miała tylko nadzieję, że w jej głosie nie czuć tych wątpliwości i starała się nadrabiać uśmiechem, co na szczęście przychodziło jej z łatwością, gdy tylko patrzyła na ekspresyjną twarz Eliego. - Naprawdę? - zdziwiła się, może nawet zbyt mocno, pochylając się nieco do przodu - Ja się staram piec i chyba mnie nawet wychodzi. Ja... wysyłałam perník Elaine i mówiła, że ona poczęstowała...- wyrzuciła z siebie, milknąc gwałtownie, przypominając sobie, że Elijaha nie było wtedy w państwie. Zaczerwieniła się, nie wiedząc jak wybrnąć z tej nagłej ekscytacji. - Więc może Ty mnie czegoś nauczysz - wypaliła w końcu, po zdecydowanie zbyt długiej przerwie, by wydało się to swobodne, po czym poprawiła swoje okulary, spuszczając wzrok na ozdoby na stole.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Miała dzisiaj urawnie głowy. Druga kelnerka zachorowała na coś zakaźnego i Elaine musiała nadążać z wszystkimi zamówieniami i sprzątaniem stolików. Wróciła już do kondycji fizycznej, ale wciąż była lekko zestresowana, gdy ktoś podnosił niechcący głos. Nie zauważyła od razu brata, bowiem zajmowała się obsługiwaniem stolika starszego czarodzieja mającego problem ze słuchem, jak i również z mówieniem, co znacznie spowalniało proces składania zamówienia. Będąc przy kontuarze poczuła na sobie czyjś wzrok, a gdy odwróciła się i zobaczyła oczy brata dzień od razu stał się piękniejszy. Obolałe pięty od nowych obcasów nie były istotne, lekka frustracja zirytowanym dzisiaj baristą również nie miało już znaczenia bowiem zobaczyła w miejscu swojej pracy brata. Gdy powiodła wzrokiem do dziewczyny obok, jej buzię rozjaśnił ogromny uśmiech. Pandora! Pandora i Elijah przyszli ją odwiedzić... O nie, to nie tak. Oni tutaj przyszli razem. We dwoje. Po wykładach w Hogwarcie... Do jej serca wlało się dużo ciepła. Sięgnęła ponad blatem do wewnętrznej półeczki, zgarnęła stamtąd notesik i orle pióro. Poprawiła włosy, aby wyglądać nienagannie i ruszyła w ich kierunku, a jej przybycie zwiastował stukot obcasów. - Dzień dobry, witam w kawiarni "Pod hibiskusem". - uśmiechała się do nich bardzo ciepło, bardzo pogodnie, a jednak recytowała wymuszoną formułkę mimo, że wydawała się teraz taka śmieszna. Wyłapywała pojedynczo ich wzrok.Pandorę widziała pierwszy raz od... dwóch tygodni, więc tym bardziej cieszyła się na jej widok. - Na tę pogodę polecam państwu Imbirową mątwę chyba, że wolicie osłodzić sobie dzisiejsze spotkanie to jestem pewna, że Wasze podniebienia zostaną rozpieszczone przez Chochlikowe capuccino. - rwała się, by ich przytulić, wycałować, dotknąć, pogłaskać, a nie mogła, bo nie miała pewności czy szef nie patrzy. Kręcił się od czasu do czasu po kawiarni... Niby to chcąc wyczarować kwiatka na ich stoliku nachyliła się by móc szepnąć: - Ale się cieszę, że was widzę, kochani. Naprawdę. Polecam to capuccino, jest dzisiaj na nie promocja i jest na bieżąco przygotowywane, więc będzie smaczne. - ścisnęła dyskretnie dłoń brata, a Pandorze posłała bardzo ciepły uśmiech. Czemu była taka zarumieniona? Bardzo szybko przywołała się do porządku, aby nie dociekać, bo to ich prywatne spotkanie, a ona jest w pracy. Zapewne gdy wróci do domu Elijah nie odpędzi się od jej pogodnych i cholernie ciekawych spojrzeń, wszak nie będzie wymuszać od niego zeznań... zapyta tylko kilka razy. Albo milion. Wyprostowała się i zerknęła ukradkiem przez ramię - miała jeszcze minutkę czy dwie nielegalnego "wolnego".
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wyraz jego twarzy zmienił się z delikatnego uśmiechu i trochę rozmarzonego spojrzenia w minę wyrażającą czyste niezrozumienie. Może wyraził się niejasno? A skoro tak, to co Pandora wywnioskowała z jego słów? Zmarszczył nieznacznie brwi. – Jak to „co miałem na myśli”? – powtórzył za nią zamyślonym tonem. Może po prostu chciała, by wprost przyznał się do tego, że mu się podoba? Może był zbyt oszczędny w komplementach i przez to poczuła się niedoceniona? Na brodę Merlina, całe wieki nie był na żadnej randce i najwyraźniej zupełnie wyszedł z wprawy. Uśmiechnął się na moment tak, jakby opowiedziała świetny żart, ale zaraz spoważniał, wpatrując się w nią intensywnie. – Myślałem, że to oczywiste, przepraszam. Nie chciałbym żebyś była moją siostrą, bo nie mógłbym patrzeć na Ciebie jak na kobietę. A w tym momencie chyba nie umiałbym przestać. – Żałował, że jeszcze nie ma przed sobą napoju, w którym mógłby teraz pomieszać łyżeczką albo napić się łyka, który pozwoliłby mu łatwiej przejść nad tym wyznaniem do normalności. Jak na złość jego metamorfomagia ani myślała z nim współpracować – kosmyki jego włosów (które, swoją drogą, bez przerwy stopniowo ciemniały i jaśniały) na moment pokrył pastelowy róż i musiał wziąć głębszy wdech, by nie poczerwienieć na twarzy. Nie uciekł jednak wzrokiem, a błękitne tęczówki jaśniały radością – choć tak było przecież prawie od początku spotkania. Skinął delikatnie głową, omiatając jej sylwetkę (a przynajmniej tę część, którą mógł dojrzeć) wzrokiem. Dziś miała zapięte wszystkie guziki. – Jasne, że odpowiednio. Wyglądasz bardzo ładnie. Chociaż... to może nie być kwestia stroju. Podejrzewam, że wyglądałabyś ładnie nawet w rozciągniętym dresie. – Zaśmiał się, próbując sobie to wyobrazić. Właściwie... chętnie zobaczyłby ją w wyciągniętym dresie. Chętnie zobaczyłby ją również bez niego. Po prawdzie to mógłby na nią patrzeć cały czas. Przywołał się do porządku, skupiając się na rozmowie, która z chwili na chwilę stawała się coraz przyjemniejsza. Nie miał pojęcia, ba, w życiu by nie podejrzewał, że mógł wprowadzić ją w zakłopotanie. Nie przywiązywał wagi do pieniędzy, szczególnie kiedy chodziło o innych. Swansea zawsze mieli wszystkiego pod dostatkiem, ale przecież to nie tak, że był rozpuszczonym paniczem z wielkiego rodu. Pracował i zarabiał na swoje utrzymanie, choć częściowo uniezależniając się od zawartości portfeli rodziców. – Zdjęć z mugolskiego aparatu nie da się ożywić żadnym sposobem, a te z magicznego, kiedy są nieożywione, sporo tracą na jakości. Byłaś w parze z Caelestine? Chętnie zobaczę zdjęcia! Jak Ci się z nią pracowało? – był naprawdę ciekawy, bo rudowłosa kuzynka była osobą, która z całej rodziny stanowiła dla niego chyba największą zagadkę. Nie znał jej i była to jego wina, ale nie potrafił się przemóc, z tyłu głowy mając cały czas myśl, że jest to siostra Cassiusa. To było z jego strony dość płytkie, bo przecież wszyscy Swansea bardzo się od siebie różnili i tak naprawdę nie było powodu, by Caelestine miała być równie wredna co jej brat. – O, to ciasto. Elaine mi o nim wspomniała, ale nie zdążyłem się załapać. Podobno było pyszne. – Było mu przykro, że nie mógł go spróbować, ale z drugiej strony miło, że o nich myślała. Ciasto było przesłane głównie dla Elaine, to jasne, ale mimo wszystko i on poczuł się z tym miło. – Słuchaj, w kwestii tych zdjęć. Chętnie pójdę do mugolskiej kawiarni, ale mam też dla Ciebie... Zawiesił głos, bo do kwiarnianego ogródka wyszła Elaine, na której widok od razu cały się rozpromienił (nawet jeśli promieniał również przy Pandorze). Nawet jego włosy na moment wróciły do normy, przybierając odcień bardzo jasnego blondu i upodabniając się tym samym do jej fryzury. Wyprostował się i z rozszerzającym się stopniowo uśmiechem czekał aż skończy wszystkie oficjalne formułki. Kiedy się nachyliła, szybko oderwał się od krzesła na tyle, by sięgnąć jej policzka, który ucałował. – Dla mnie może być imbirowa mątwa, a dla mojej uroczej towarzyszki... hmm, może bazyliszkowe macchiato? Dorzuć nam jeszcze po ciastku czekoladowym. – Zerknął na Pandorę, bo porządził się i czuł się z tym dziwnie, nawet jeśli sama go prosiła. Nie miał przy tym pojęcia, że dziewczyna nie jada ani nie pija produktów mlecznych i macchiato z klasycznym krowim mlekiem nie jest wcale dobrym pomysłem. – Jak się czujesz? – zwrócił się jeszcze do Elaine troskliwym tonem.