Osoby: Lucas Kray&Lilith Nox Miejsce rozgrywki: Pustkowie Rok rozgrywki: Parę dni przed zakończeniem roku szkolnego, ówczesnego roku. Okoliczności: Lucas potrzebował parę chwil samotności tego popołudnia, jednak jest to dosyć trudne gdy zna się taką osobę jak Lilith.
Było już dobrze po szesnastej, na horyzoncie widać było słońce które powoli opadało. Na szczęście było lato, dzień był dłuższy i można go było spożytkować na wiele sposobów. Jednak Lucas miał inny pomysł na spędzenie reszty tego dnia, miał ochotę usiąść na środku miejsca zwanego potocznie pustkowiem. Była to przestrzeń wypełniona trawą i niczym więcej o nierównej powierzchni, jego celem była największa wokół górka więc i tam ruszył. Ubrany był w czarną koszulkę, jak zwykle w skórzaną kurtkę i ciemne dżinsy. Pod pachą trzymał butelkę "Starej Ognistej Whisky Ogdena" za którą po prostu przepadał, może więc jednak to co mówi się o szkotach jest prawdziwe. Lucasowi brakuje tylko kiltu, by stać się pełnoprawnie jednym z nich. Obejrzał się wokół, wydawało się być ciepło chociaż na takim terenie podmuchy wiatru muskały jego kilkudniowy zarost. Ów zarost nawet mu pasuje, jednak to po prostu lenistwo sprawia że takowy posiada na co dzień. Wydaje się przez niego o kilka lat starszy, co tylko według niego jest atutem. Usiadł wreszcie na trawie, pogrążony w myślach odkręcił butelkę i pociągnął mocno z gwinta patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Nic nie jest lepsze niż samotność, mawiał jego ojciec często przed pójściem spać. - Samotność jest mi pisana, to że mam charakter taki.. a nie inny ułatwia mi sprawę, chyba. - Wzruszył ramionami i ponownie pociągnął szkocką. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś na niego doniesie. Chociaż.. kogo to obchodzi, zwłaszcza że jest ślizgonem?
Lilith spacerowała bez najmniejszego celu. W samotności podziwiając nieboskłon i otaczający ją krajobraz. Koniec roku… dlaczego to tak szybko mija? Tak bardzo nie chciała wracać do domu, że aż na samą myśl o tym robiło jej się słabo. Może właśnie dlatego wyruszyła na nieznaną wyprawę, z nadzieją, że się zgubi i będzie mogła zostać w Hogwarcie choćby jedną chwilę dłużej. Kochała to miejsce, było dla niej bardzo ważne i nie byłaby w stanie wyobrazić sobie życia bez niego. W zwiewnej, czerwonej sukience podążała na sam wierzchołek górki. Tam jest najlepszy widok, najpiękniejsza panorama… przyjemniej byłoby obejrzeć ją z kimkolwiek, ale… miała przeczucie, żeby nikogo nie zabierać ze sobą dzisiaj. Że powinna sama zjawić się w tym miejscu o tej konkretnej porze. Nigdy nie rozumiała swojego instynktu, ale zawsze słuchała się go nie narzekając. Kiedy udało jej się dotrzeć na miejsce jej wzrok przykuł czarny punkt siedzący sobie spokojnie i pijący bez żadnego strachu whisky. Lilitka zaśmiała się pod nosem i w jej głowie od razu pojawił się obraz wilka, którego tym razem spotkał kapturek… no cóż, nawet przypasowała do tej sytuacji kolorystycznie! Będzie ciekawie! Gryffonka zbliżała się powoli do pana Kraya. Jakby była jakiś drapieżnikiem, polującym na swoją ofiarę. Uważnie stąpając po trawie, gotowa zaatakować w każdej chwili. Miała nadzieję, że chłopak jej nie zauważy, a ona będzie mogła wykonać swój plan powitania go… Tak więc skradając się i obserwując go bacznie zatrzymała się dopiero w momencie, w którym mogłaby ‘zaatakować’ tą niewinną owieczkę… znaczy się wilka… ale wtedy nie niewinnego… nie ważne! Czekając, aż chłopak odstawi na chwilę butelkę wyskoczyła z miejsca i przytuliła go od tyłu widocznie uradowana. - Lucaaaaaas! – powiedziała bardzo przeciągle, można było ją w tym momencie porównać do rozbawionego kociaka, który dostał mleczko i szczęśliwy dziękuje za pyszny posiłek – Co za spotkanie! Nie spodziewałam się ciebie tutaj! No, no, no. Panie Kray, skoro ona pojawiła się na horyzoncie, to o samotności może pan tylko pomarzyć, bo żeby się jej pozbyć… musiałby się pan bardzo natrudzić, by to dokonać.
Szumiło mu nieco w głowie, chyba najwidoczniej alkohol nieco dezaktywował zmysły ślizgona. Poszło po myśli Gryfonki, odstawił butelkę na bok i westchnął głośno łapiąc sporo powietrza do płuc. Przetarł nieco zmęczone oczy, chciał się dosłownie walnąć na trawie gdy nagle.. ktoś go uściskał? Jego zmysły się szybko pobudziły, położył dłoń na jej dłoni badając z kim ma do czynienia. Nie musiał się odwracać, wystarczyło że Lilith wypowiedziała jego imię. Jego uczucia w stosunku niej były jedną wielką zagadką, niby dowiedział się kim jest dziewczyna.. jednak ręki tak szybko nie zabrał. Chciał pobyć sam, być jak alfa całego stada.. jednak teraz jest po prostu szarym wilkiem który ma problem ze zjedzeniem dziewczynki w czerwonym kapturku, ironia losu się wkrada. - Nie spodziewałem się tu nikogo, szczerze mówiąc jedynym żyjącym organizmem które wykryłem w okolicy to ja. Może zacznę od prostego pytania, co tu robisz akurat w ten dzień? - Zerknął przez ramię by przyjrzeć się jej twarzy, jego była.. no cóż. Nie było widać po nim wielu uczuć, może usta co jakiś czas drgnęły jakby miały dodać jakąś wiązankę o nieznanej treści. Wyprostował się, dźwignął się z trudem na proste nogi jakby całe życie nagle z niego upłynęło. Zerknął na nią, a także na jej ubiór dodając. - Żyła sobie pewna mała, słodka dziewczynka. Zawsze się uśmiechała, a każdy kto ją ujrzał zakochiwał się w niej od pierwszego wejrzenia. Przypominasz mi taką osobę, wiesz kim ona była? Niewiele osób zna tą bajkę, a co dziwne ja jako Ślizgon znam ją dosyć dobrze. - Stwierdził patrząc na nią, był od niej nieco wyższy co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Lucas był postawny, oraz wysoki co tylko potęgowało strach przed nim. A Lilith.. była oślepiona, nie widziała w nim nic co obciążałoby go w jakikolwiek sposób. No może prócz tej chwili, w której po prostu musiał się napić. Trzeba jednak pamiętać żelazną zasadę, wszystko jest dla ludzi. O ile można go takowym nazwać.
Sam fakt, że jej zasadzka się udała, spotęgował jej radość na twarzy. Jeżeli było to w ogóle możliwe, żeby ta radość i ekscytacja były jeszcze większe i bardziej wyraźne. Kiedy jego dłoń powędrowała na jej… nie zwróciła na nią większej uwagi… jedynie przez głowę przeleciała jej myśl: „Ciepła…”. Nie chciała jej odrzucać, bo i niby dlaczego miała to robić? Nie widziała w tym geście nic więcej jak tylko odruch po jej ataku. Och… ta dziewczyna czasami była taka niedomyślna. Ale gdyby nie ta jej ślepota, nie byłoby tak ciekawie, nieprawdaż? - Jaaa? – wydukała ponownie udając koci ton, z zamyśleniem wlepiła spojrzenie w panoramę, która się przed nimi kreowała… tak, ten widok był piękny i niemożliwy do zapomnienia. Nawet najmniej wrażliwy człowiek byłby w stanie się zatrzymać i nim zachwycić – za niedługo koniec szkoły… a ja chciałam się pozachwycać pięknem Hogwartu – powiedziała prosto z mostu, szczerze, z szerokim uśmiechem – przychodzę tutaj co roku kilka dni przez zakończeniem… taki mój malutki rytuał! – dodała po chwili odsuwając się w końcu od niego. Słysząc początek jego opowieści spojrzała na niego zaskoczona, a z każdym kolejnym słowem, jej wzrok świdrował go coraz bardziej. Zafascynowanie i ciekawość biła z jej oczu, w których tańczyły również dwa płomyczki żądające zachłannie całej opowieści. - Opowiedz mi ją! Proszę! – powiedziała bez wahania łapiąc go za dłoń. Miała nadzieję, że w ten sposób uda się jej go przekonać do dokończenia bajki… nie sądziłam, że istnieje taka opowieść, której ona nie zna. Nie była w stanie nawet oderwać od niego swojego spojrzenia.
Najwidoczniej chyba było to złym pomysłem by wspomnieć o tej bajce, powiedział w myślach wiązankę średnio przyjaznych słów. Już miał się w jakikolwiek sposób wykręcić gdy Lilith złapała go za dłoń, a historia tej bajki była przeciwna temu co się teraz działo. Nie był najlepszą osobą do mówienia z pamięci całych bajek, więc odpowiedział. - Ten.. siadaj zanim się rozmyślę. Ta wersja może różnić się od orginalnej, bo nie pamiętam jej tak bardzo szczegółowo. - Przeprowadził ją kawałek żeby usiadła na lewo od niego, sam podniósł butelkę i usiadł na jej miejscu. Upił niedużą ilość ognistej, a później rozpoczął. Żyła sobie dziewczynka, którą wszyscy zwali czerwonym kapturkiem, nazywali ją tak , gdyż cały czas nosiła aksamitny czerwony kapturek od babci. Pewnego dnia mama wysłała Czerwonego Kapturka do chorej babci z plackiem i butelką wina w koszyku. Czerwony Kapturek spotkał w lesie wilka, który zwrócił uwagę dziewczynki na słonko, które pięknie świeciło, śpiewające ptaki i leśne kwiaty. Kapturek pomyślał, że babcia ucieszy się jeśli przyniesie jej bukiet kwiatów i zaczęła je zbierać oddalając się coraz bardziej w las. Tymczasem wilk pobiegł do domku babci. Przedstawił się jako czerwony kapturek, a gdy babcia pozwoliła mu wejść do środka pożarł ją i przebrał się w jej ubranie. Wkrótce na miejsce przybył także Czerwony Kapturek. Zdziwił się gdy zobaczył otwarte drzwi. Babcia wyglądała bardzo dziwnie. Kapturek pytał dlaczego ma takie wielkie uszy, oczy, ręce a wilk odpowiadał na każde z pytań. Wyskoczył potem z łóżka i pożarł Czerwonego Kapturka. Opodal chatki przechodził myśliwy. Zdziwił się słysząc głośne chrapanie. Postanowił sprawdzić czy u babci wszytko w porządku. Gdy zobaczył śpiącego wilka chciał go zastrzelić ale pomyślał, że może jeszcze uda się uratować babcię i Czerwonego Kapturka. Rozciął więc wilkowi brzuch, z którego wyskoczyła dziewczynka z babcią. Kapturek przyniósł wielkie kamienie, które zaszyto wilkowi w brzuchu. Kiedy wilk się obudził chciał uciec ale kamienie były zbyt ciężkie więc padł martwy. Po skończeniu ów historii zdał sobie sprawę że nie była ona sobra, a skoro on był wilkiem i ona ów dziewczynką.. to i na myśliwego przyjdzie pora. Teraz po prostu się przymknął i zerknął przed siebie jakby szukając odpowiedzi czemu jeszcze tu siedzi i dalej rozmawia z Lilith. Według niego to są dwa inne światy, a ona coś jednak w tym widzi.
Dziewczyna posłusznie wykonała każde polecenie nie odwracając wzroku od ślizgona, a słysząc jego wypowiedź i to co zrobił zanim ją rozpoczął zaśmiała się pod nosem. Te gesty poruszyły jej wyobraźnie i czuła się jak mała dziewczynka, która męczy kogoś starszego, żeby opowiedział jej bajkę. Gdy rozpoczęła się opowieść, Lilith wpatrywała się w niego z wielką uwagą. Nie znała jeszcze wszystkich mugolskich bajek, dlatego właśnie ta jedna ciekawiła ją bardzo. Jednak nie spodziewała się opowieści o czerwonym kapturku! Tak więc kapturek rozkochiwał w sobie wszystkich? Nie wiedziała o tym. To dało jej nowe światło na tą sprawę. Słuchała z uwagą, każdego słowa nie odrywając od niego oczu, a kiedy skończył wpatrywała się przez dłuższą chwilę w ciszy. - Szkoda mi go… – wydukała w końcu nie wychodząc ze swojego zamyślenia - mówię o wilku – dodała po chwili i przyjrzała się słońcu – ten myśliwy był nad wyraz okrutny! Nawet jeżeli zjadł kapturka i babcie, to… to… to dalej mi szkoda wilka to takie niesprawiedliwe! – krzyknęła bardziej sama do siebie i jednym gwałtownym ruchem padła na trawę. Miała zamknięte oczy, a czując jak wiatr muska jej skórę w tym momencie, uśmiechnęła się pod nosem, jednocześnie drżąc z tego niespodziewanego chłodu. - On był tylko głodny… – nastała chwila ciszy i spokoju… nie trwała aż tak długo jak mogli to odczuć oboje. Panienka Nox leżała na trawie nie wykonując żadnego gestu, z zamkniętymi oczami mogła teraz przypominać śpiącą królewnę zaklętą przez wrzeciono na sto lat snu. Wybudzić ją ze snu mógł tylko pocałunek księcia… Ale nie… nie była w stanie tak długo leżeć i się nie ruszać, zerwała się do pozycji siedzącej i znowu wróciła do niego ze świata marzeń. - Wymyślmy lepszą wersję czerwonego kapturka, w którym to wilk nie kończy w tak tragiczny sposób, co ty na to?
Wysłuchał co ma do powiedzenia i stwierdził bez namysłu. - Należało mi się.. to znaczy mu, należało mu się. Wszystko co było w tej baśni było sprawiedliwe, wilk mógł wybrać inną ofiarę.. a tymczasem był tak zachłanny że chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, w przenośni i dosłownie. - Zerknął przez ramię kiedy Lilith jakoś zniknęła mu z oczu, najwidoczniej zapatrzył się przed siebie dlatego też tak szybko nie zauważył że po prostu położyła się na trawie. Początkowo myślał że po prostu zasnęła, wpatrywał się w nią dłuższą chwilę i ziewnął cicho gdy nagle jak gdyby nic z powrotem znalazła się obok niego i zaczęła znów wylewać z siebie całe te dobro. - Jesteś przeciwieństwem mnie, każda rzecz dla Ciebie musi być dobra gdy dla mnie.. wręcz przeciwnie. Żeruję na cierpieniu innych, a także nie widzę tego co ty. Dla mnie dobra wersja Czerwonego Kapturka nie będzie istnieć, nawet jeżeli jest takowa to i tak zapamiętam tą którą znam obecnie. - Stwierdził kładąc się na trawie i wkładając dłonie pod głowę, westchnął cicho patrząc na bezchmurne niebo. No bo co miał dodać prócz tego co właśnie powiedział? Że nie potrafi wymyślić dobrego zakończenia, bo po prostu nie przejdzie mu takowe przez myśl?
Dziewczyna wpatrywała się w niego w ciszy z wielką uwagą. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, to prawda, ale żeby była ona, aż tak negatywna? Narzucanie się nic nie pomoże, a wręcz przeciwnie może zepsuć sytuację. - Lucas – jej głos był prawie szeptem, tak jakby to, co chciała teraz powiedzieć miało być największą na świecie tajemnicą, o której nikt nie może wiedzieć – teraz wydaje mi się, jakbyś widział mnie jako chodzące dobro, jakiegoś aniołka latającego z miejsca na miejsce… – no cóż, nie mogła zaprzeczyć, że tak się zachowywała i mogła stwarzać mylne wrażenie szczęśliwej, odważnej, otwartej, dobrej do szpiku kości. Może i tak było, ale… -Nic nie jest tylko białe, ani tylko czarne – powiedziała z przekonaniem – mówisz, że żerujesz na cierpieniu innych, tak? – wydukała niepewnie. Nawet w jej ustach brzmiało to przerażająco – Przypominasz mi wilka z tej bajki… może właśnie dlatego nie jestem w stanie pozwolić mu na takie zakończenie… może dlatego chciałabym, by dostał drugą szansę… – ton głosu dziewczyny się zmienił. Tak spokojny, tak bardzo… ciepły? Można powiedzieć, że w tym tonie ukryto całą gamę uczuć, które mogły poruszyć serduszko – bo wiesz… ludzie z natury chcą dla siebie jak najlepiej… więc nawet jeżeli… – przegryzła niepewnie wargę – żerujesz na cierpieniu innych, to masz ku temu na pewno dobre powody… Na chwilę zamilkła. Musiała poukładać sobie w głowie wszystkie myśli, które pojawiły się niespodziewanie. Lilith odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu głęboko w oczy. - A jeżeli będziesz szukał swojego kapturka do pożarcia, przyjdź do mnie… jestem w miarę odporna na cierpienie, więc na mnie możesz żerować do woli! – uśmiechała się, bez żadnego zawahania, bez żadnego grymasu. Po prostu powiedziała to szczerze, prosto z serca – Wiesz… jeżeli trudno ci dostrzec to co ja widzę… to mogę cię tego nauczyć… – wyciągnęła w jego stronę dłonie i ułożyła na jego policzkach. Nie odrywała od niego spojrzenia, tak bardzo intensywnego – ale musisz mi na to pozwolić… – w tym momencie delikatnie odwróciła jego głowę w stronę panoramy, która się przed nimi rozciągała – co widzisz?
Zmarszczył czoło spoglądając na nią, usiadł ponownie wyprostowując się i słysząc swoje imię. - Pragnę Ci przypomnieć, o ile dobrze wiem że jesteś Gryfonką. Tiara przydziału nigdy się nie myli, powinnaś pamiętać o takich rzeczach. A co charakteryzuje Gryfonów, odwaga, honor i dobro. A co charakteryzuje tym samym Ślizgonów? Podstępność i przebiegłość, to nasze atuty które za wszelką cenę kreujemy. - Zacisnął zęby przypominając sobie ten dzień, jakby to było wczoraj. Dobrze pamiętał gdzie chciał trafić, los pokierował go najwidoczniej dalej rzucając go wtedy na głęboką wodę. Hogwart to było dla niego jedyne miejsce w którym mógł zapomnieć o domu. - Czarna jest śmierć, a białe jest to co człowiek zobaczy po śmierci. Wszyscy są skazani na to samo, by umrzeć. Prędzej czy później na każdego przyjdzie pora, a co ciekawe.. ja jestem zawsze na to gotów. - Chyba pierwszy raz na jego twarzy pojawił się szczery, nie kłamliwy uśmiech. Tylko czy w tej chwili ktoś chciałby go zobaczyć? Po kilku jej zdaniach po prostu jej przerwał, mniej więcej w momencie w którym stwierdziła że mógłby na niej żerować. - Owszem, żeruję na różnych osobach. Ale nigdy na tych, którym oddałem część swojego marnego zaufania. Jej dłonie były gorące.. albo to wina alkoholu którego póki co nie zamierzał ruszać, by móc jeszcze w miarę myśleć. Nie wiedząc czemu nie potrafił się skoncentrować ani na chwilę, po prostu ujął jedną z jej dłoni dodając. - Podejmujesz się właśnie prawdopodobnie niemożliwego, ale jak nie spróbuję to pewnie nigdy nie będę wiedział. Odwrócił się przy jej pomocy w stronę ów panoramy, odpowiedział dosyć pewnie. - Niebo i trawę.. no i nierówność w każdym calu..
Nawiązanie do domów ją ukuło. Racja tiara nigdy się nie myliła, jednakże… - Podstępność, przebiegłość, zaradność, ambicja i spryt, kontra męstwo, odwaga, szczerość, szlachetność i sprawiedliwość – wyrecytowała z pamięci cechy danych domów – nie lubię tego… ograniczanie człowieka przez wybór kapelusza… wiesz… ja powinnam być ślizgonką. – powiedziała z szerokim uśmiechem – Mój brat jest ślizgonem, moi rodzice byli ślizgonami, moi dziadkowie również należeli do Slytherinu. Moja rodzina, to rodzina czysto krwistych czarodziejów należących do tego dumnego domu Salazara Slytherin… – jej spojrzenie było nieobecne, a wyraz twarzy… trochę smutny? Chyba można było to tak nazwać – z wyjątkiem mnie. Dziewczyna przeżywała to za każdym razem. Nie była odważna, bała się prawie wszystkiego co ją otaczało, nie była szlachetna, ani sprawiedliwa, działała według własnych zasad. Uczono ją od dziecka by nienawidzić szlamy, a każdy kto ma w rodzinie mugola powinien być potępiony, a jednak jakimś cudem jest całkowitym przeciwieństwem swojej rodziny. - Powinnam być tobą… a jednak jestem mną, tylko dlatego, że jestem uparta jak osioł… – nie można zmienić człowieka, dopóki on sam nie będzie chciał się zmienić. Nie ważne jak bardzo będzie się starać, nie ważne jak bardzo będzie walczyć z jego nawykami, nie może go zmienić… i nawet nie jest pewna czy do końca chce. - Wiesz... lubię Cię takiego jakim jesteś… bez względu na to czy jesteś… czarny, czy biały. Gdybyś umarł na pewno byłoby mi smutno i tęskniłabym za tobą… – dziewczyna wzięła głęboki oddech by uspokoić emocje – nie ważne czy uważasz siebie za czerń, nie ważne, że uważasz, że żerujesz na cierpieniu, to jest nie ważne… bo dopóki jesteś Lucasem, to nic nie może być od tego ważniejsze! Kiedy dotarła w swojej wypowiedzi do tego momentu, uśmiechnęła się szeroko, humor wrócił do niej tak szybko jak wyparował. - Niebo… trawa… nierówność, co jeszcze?
Nawet sam Lucas nie pamiętał tej całej formułki która w gruncie rzeczy nie była aż tak długa, jednak skoro pamiętała te wszystkie jego cechy domu.. to musi to coś oznaczać. Podrapał się po zaroście dodając. - Slytherin do Ciebie nie pasuje, będąc tutaj nie wykryłem w tobie żadnej rzeczy która by mnie w jakikolwiek sposób nakierowało na twój dom. Co do twojej rodziny.. bywa, ja nie mam nikogo kto mógłby mi w jakikolwiek sposób pomóc czy nawet po prostu ze mną porozmawiać. Jestem sam, a jakoś muszę sobie radzić. Co dziwne, moja matka była przeciwieństwem mnie pod względem charakteru. Ja jestem tym diabłem, a ona była aniołem. - Stwierdził krzywiąc się pod nosem, wyprostował się strzelając kręgami i podparł się dłońmi. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem, jakby nagle wszystko z niego uszło i została sama sucha powłoka bez duszy.- Ledwo mnie znasz, a odczuwasz wobec mnie emocje? Poza tym, dostałem twój list. Chyba powinienem Ci podziękować, czy coś w ten deseń. - Mruknął drapiąc się po potylicy, rozmowa o jakichkolwiek uczuciach przechodziła mu z trudem przez gardło. Nienawidził się rozklejać, czy nawet ukazywać drobnych przejawów szczęścia przed Gryfonami czy innymi domami które dosyć dobrze znały Pana Kray'a. Ile to razy wyczynił coś dziwnego, albo zrobił coś o czym było bardzo, bardzo głośno. Zapewne i to Panna Lilith słyszała o Wilku, tak jak ten w baśni miał swoją ciemną historię i los toczył jak mu pokazano. - Czemu Ci na mnie zależy, Lilith? Czemu chcesz spędzić jakikolwiek czas ze mną, skoro możesz go wykorzystać z bratem? - Zapytał podwijając rękawy skórzanej kurtki, słysząc wzmiankę o panoramie dodał. - Słońce.. i chyba tyle.
- No właśnie! – zaczęła natychmiast – Rodzina mnie nie identyfikuje, nic mnie nie będzie identyfikować tylko ja sama! Więc, więc jeżeli chcę być kimś kim nie jestem… to po prostu muszę w to uwierzyć – wpatrywała się w niego ukradkiem. Myślała nad tym wszystkim. Czy aby na pewno dobrze zrobiła wtrącając się do tej rozmowy, nie mogła teraz zrezygnować – ja też jestem diablicą – powiedziała z szerokim uśmiechem – i nie tylko z imienia! – dodała puszczając mu oczko – Ja mojego demona wytresowałam i zapięłam na smyczy w głębi serca… to nie jest proste, ale opłaca się postarać. Nie jestem kimś, kto powinien Ci radzić, albo kto powinien mówić Ci jak żyć tylko, że ja… – nie skończyła. Zamilkła nie umiejąc dokończyć tego zdania. Ale jakoś musiała, wzięła głęboki oddech – nie jestem w stanie patrzeć jak cierpisz… – dodała po chwili i przyciągnęła do siebie kolana. Skuliła się w tej pozycji ponownie wpatrując się w nieboskłon. - Lubię Cię… nie wiem dlaczego, ale tak po prostu jest… czasami instynkt podpowiada mi różne rzeczy… wierzę mu i prawie nigdy się na nim nie zawiodłam. Gdybyś był niebezpieczny, gdybym powinna cię unikać, czego i tak bym nie zrobiła, znając mnie, to mój instynkt poinformował by mnie. Ale tak nie jest… wręcz przeciwnie, czuję, że jesteś osobą, której mogę zaufać i dla której mogę się poświęcić… – wydukała lekko… zawstydzona? Możliwe. Trudno było o tym mówić jak ufa instynktowi, ale… dla niej to było coś ważnego – nie musisz mi za nic dziękować. Nie zrobiłam tego, żebyś mi dziękował, a po to, żebyś się uśmiechnął – jego reakcja ją przeraziła, był taki… pusty, taki… zagryzła dolną wargę nie mogąc oderwać od niego spojrzenia. Nie chciała odwracać wzroku, chciała dokładnie widzieć ten stan, by móc mu zapobiec… no ale właśnie… czemu? - Czemu? – powtórzyła w zamyśleniu i zmieniła natychmiast swoją pozycję przechodząc na czworaka do chłopaka – Mamy niebo, trawę, słońce i pełno nierówności – zmieniła temat i zaśmiała się pod nosem – a jednak siedzisz tutaj, a nie za murami zamku, bądź za murami jakiejś knajpki… – podniosła się i złożyła na jego policzku pocałunek, gdy po chwili się odsunęła jej wyraz twarzy się nie zmienił, a jednak… wydawał się być inny. Jej uśmiech, nie tak wielki, a jednak cieplejszy, jej spojrzenie nie tak intensywne, a tak czułe. - Zależy mi na tobie, bo najzwyczajniej w świecie jesteś tutaj… a ja nie wiedząc czemu nie byłabym w stanie zapomnieć o takim samotnym wilku… pragnę ci dać odrobinę więcej niż masz i mam nadzieję, że jednak nie będę się z tym narzucać, a bardziej poprawię ci nastrój…
- Diablica to pojęcie względne, nie nazwałbym Cię tak ze wzglęsu na twoją urodę. Chociaż.. w dzisiejszych czasach uroda bywa zdradliwa i to dzięki niej osiąga się sukcesy. - Coś w tym było co Lilith mimo wszytko musiała przyznać, zapewne żyje w otoczeniu takich osób na codzień tak jak Lucas. - Ja.. w żaden sposób nie cierpię po prostu zapewne na takiego wyglądam. - Odpowiedział starając się wybrnąć z tego stwierdzenia. Wylał na wierzch to co zawsze ukrywał, a to go nie w pełni satyafakcjonowało. Każdy ma swój słaby dzień, a Lucasa spotkał akurat dziś. Parę dni przed zakończeniem ostatniego semestru, zazwyczaj wtedy balował. - Uśmiech na mojej twarzy to żadkość więc jeżeli jakikolwiek pojawił się do tej pory to stałaś się cudo twórczyniom. Paleta moich uczuć ogranicza się w wielkim stopniu do tych negatywnych. Niespodziewanie Gryfonka zrobiła coś na co Ślizgon by nie wpadł, złożyła pocałunek na jego policzku co sprawiło że naszedła go niespodziewana fala ciepła która sprawiła że Lucas poszedł za impulsem. Ruszył się z miejsca tuż za jej ruchem, uniósł dłonią jej podbródek by patrzyła wprost w jego oczy. Trzeba było szczerze powiedzieć że oczy są jednym z jego atutów, głębokie i ciemne że aż można się w nich zatracić. Zbliżył się swymi ustami do jej i zatrzymał się dosłownie kilka milimetrów przed nimi. Jeżeli odczuwa takie uczucie, chciał aby i ona zadziałała impulsywnie.
Nie spodziewała się takiego obrotu akcji. Nie spostrzegła nawet kiedy chłopak złapał ją za podbródek i zbliżył się do niej niebezpiecznie, jednak nie wykonał żadnego ruchu, jakby oczekiwał na jej pozwolenie, bądź jej gest. Jej policzki zarumieniły się, a ona z niedowierzeniem wpatrywała się głęboko w jego oczy. Czuła się… czuła się jakby ktoś ją zahipnotyzował. Nie potrafiła oderwać od nich oczu, a każda… każda kolejne chwila wciągała ją coraz głębiej, a ona nie potrafiła pokonać tej siły. Z jednej strony czuła się jakby tak naprawdę jej tutaj nie było, jakby była w innym wszechświecie, a jej ciało… ciało pragnęło jakiegokolwiek dotyku, nawet tego, który chłopak jej zaproponował. Impuls… instynkt. To tak silne uczucie, któremu nie mogła się nigdy oprzeć, które słuchała bez przerwy. Już traciła kontrolę, już czuła jak poddaje się tej sytuacji, kiedy przed jej oczami pojawiło się coś, co zmusiło ją do wycofania się. - Ja… – wydukała i poczuła jak po jej policzkach spływają łzy. Ona nie często płakała, a jak już się to zdarzało, to miało naprawdę silny wpływ na jej osobę – przepraszam, ale… – odsunęła się od niego. Dlaczego ona zawsze to robi? Zachowuje się swobodnie, naturalnie do wszystkich, a potem rani ich swoim zachowaniem. To ona dała chłopakowi zalążek, to ona pozwoliła na rozwój tej sytuacji, a teraz? Lilith zaśmiała się pod nosem i otarła policzki z tym dziwnym uśmiechem. - Przepraszam, to nie twoja wina, ja po prostu… mam kogoś kogo kocham… – dziewczyna opuściła wzrok i przegryzła dolną wargę. Zacisnęła dłonie na sukience chcąc uspokoić rozkołatane serce – nie jestem wstanie nawet pod wpływem impulsu zdradzić tej osoby… nawet jeżeli wiem, że nigdy nie uda mi się z nią być… dlatego przepraszam cię… – nie była w stanie teraz na to się zgodzić, nie kiedy w myślach i przed oczami miała jego… myśl, że mogłaby go stracić sprawiała, że po jej policzkach znowu popłynęły łzy. - Co? – powiedziała zdezorientowana – Straszna ze mnie beksa – zaśmiała się natychmiast i zaczęła ocierać łzy – …a to wszystko ze strachu – dodała po chwili i pociągnęła nosem – nie chciałabym Cię zranić… a do tego nie chciałabym stracić więzi, jaką udało mi się z tobą zbudować… dlatego proszę wybacz mi. To była zwykła sytuacja, kilka chwil, z których mogli się śmiać, a ona… ona podeszła do tego tak emocjonalnie, tak intensywnie. Naprawdę bała się, że przez to wszystko zrani kogokolwiek, a tego… tego bała się najbardziej na świecie i to sprawiało, że nie potrafiła powstrzymać łez i emocji.
Cóż, było tak blisko i jednak.. tak daleko w jednej chwili. Mógł się spodziewać takiego obrotu sytuacji od samego początku, te wszystkie znaki.. i tak dalej były po prostu zwykłym przejawem przejęcia się "biednym" Lucasem. On jednak nie potrzebował niczyjej pomocy, poczuł się teraz jakby żerował sam na sobie i odebrał sobie zbyt wiele. Sięgnął po butelkę szkockiej i wypił jej zawartość do końca, nie było tam tego zbyt wiele. Nie przyszedł z pełną butelką, trzeba wspomnieć na sam początek tego wszystkiego. - Dzięki tobie zdałem sobie sprawę ze wszystkiego co mam, miłość, związki i inne tego typu rzeczy są wielkim przejawem słabości która otacza mnie - Złego od początku, aż po sam koniec Wilka. Mówiłem Ci Lilith i miałem tym samym rację, ta baśń nie może mieć dobrego zakończenia. Wiesz dlaczego? Bo ja jako Wilk jestem mniej ludzki niż ten z opowieści, to On mógłby się ode mnie nauczyć wszystkiego co teraz potrafię. Nie potrzebuję Lilith związków, rodziny, ani miłości. Zdałem sobie sprawę że potrzebuję widoku cierpienia, niekoniecznie kogoś innego. Ja jestem obiektem, ja jestem Wilkiem, ja.. będę kimś kim moja matka nie chciała bym został... będę alfą. Cisnął butelką jak najdalej dodając. - Żegnaj, Lilith. Na pewno o tobie nie zapomnę, dodając przy okazji. Wiesz co widzę przed sobą? Swoją przeszłość, pustą i obojętną każdemu. - Uśmiechnął się i włożył ręce do kieszeni, po prostu zaczął iść w stronę swojego dormitorium.
To wszystko co powiedział bolało ją. Tak bardzo starała się zbudować z nim jakąkolwiek reakcję i zniszczyła to wszystko w ułamku chwili. - Proszę nie… – tylko tyle udało jej się wydukać, jednak był to głos, który trudno było usłyszeć. Słuchała go z uwagą do samego końca, nie mogąc wydusić z siebie nawet jednego słowa, a w momencie, w którym zaczął odchodzić, oprzytomniała. - Nie! – krzyknęła wstając z ziemi. Jej nogi trzęsły się, nie wiedziała dlaczego, wpatrywała się w odchodzącego Lucasa, którego… nie wiedziała jak zatrzymać, a przede wszystkim nie wiedziała jak to zrobić. - Nie podoba mi się to ani trochę! – krzyknęła tak głośno jak tylko potrafiła – Będę do potęgi samolubna, będę cię nachodzić, będę cię męczyć moją osobą bez względu na wszystko! – urwała nagle biorąc głębokie oddechy. To było męczące. – Nie zostawię cię… – powiedziała już ciszej, jednak dostatecznie głośno… - Bez względu na wszystko… – jej głos stawał się coraz słabszy, widocznie na brak sił – Dla mnie nigdy nie będziesz obojętny! – ponownie wysiliła się na krzyk, najgłośniejszy jaki potrafiła, żeby po nim opaść zmęczona na trawę i wpatrywać się w plecy chłopaka. Była wykończona. Już dawno tak nie płakała, już dawno nie targały nią tak emocje i to właśnie dlatego zmęczyło ją to tak bardzo. - Przepraszam Luca… – szept to było jedyne na co ją było teraz stać.