Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Uśmiechnęła się lekko na jego słowa skruchy. Phi! Może nauczy się, że nie wypada nikomu czytać w myślach, szczególnie jej. Głaskała małego królika, cały czas zerkając w stronę drzwi. Na kogo wciąż liczyła? Pragnęła usłyszeć barytonowi głos, spojrzeć na brązową czuprynę i ponownie... Ech, szkoda słów. Miała też nadzieję,że zaraz dojdą inni uczniowie Wyższej Szkoły Magii i Czarodziejstwa, a następnie zacznie się prawdziwa impreza - z dużą ilością alkoholu, grami "tylko po 22" oraz mnóstwem tańca. Prawdę mówiąc to ślizgonśka krew organizowała najlepsze imprezy. Tam nie było miejsca na jakiekolwiek reguły, zasady z resztą były zawsze łamane. Cóż, za wspomnienia! Jednak jak mogłaby zapomnieć nocy nad klifem? To było doprawdy zabawne, ale wtedy istniał inny świat. Niezapomniane ostatnie lata Hogwartu? Czując zawrót głowy, przysiadła na fotelu. Muzyka echem zaczynała się jej odbijać, a świat wirować. Wciąż gładząc sierść królika, przymknęła oczy, wmawiając sobie, że to kolejny gratis ciąży. A jednak nie... Pieruńskie uczucie nie chciało odejść, a w dodatku z każdym ułamkiem sekundy potęgowało się. Wiedziała, że to nie jest sprawa niejedzenia, bowiem dziś zjadła solidne śniadanie. I wtem poczuła silne ukucie w okolicy podbrzuszna. Spięła się cała, chcąc zatuszować owe zagranie, jednak nie wyszło jej. Prędko oddała króliczynę Hannie, mamrocząc coś, że musi już iść. Nie wiedziała dlaczego, ale pociągnęła dziewczynę za sobą. Chciała mieć kogoś przy sobie? Może, może. Ledwo gdy przekroczyła próg Wspólnej Komnaty, zemdlała z bólu, a błękitna spódnica dynamicznie zaczęła zabarwiać się na bordowy kolor krwi.
Całkowicie wyłączyła się z rozmowy pomiędzy dziewczyną, a studentem, najprawdopodobniej organizatorem tej imprezy. Zbyt przejęta była gorączkowym rozmyślaniem nad obecnym stanem cywilnym Cassandry by przejąć się tak błahymi rzeczami jak uprzejmości które pomiędzy sobą wymieniali. Co prawda wzruszyła ramionami gdy złapała spojrzenie Phersu oznajmiające, że to nie pora na wyjaśnienia, ale tylko po to by w ten sposób oznajmić jej, że to nie jej sprawa, choć w rzeczywistości ciekawość niemal zżerała ją od środa. Kolejno uśmiechała się, przytakiwała i kiwała głową jakby chcąc przez to udowodnić, że całą sobą niemo uczestniczy w ich konwersacji. Ich słowa przemykały obok jej ucha nawet na chwilę nie zaglądając do jej umysłu i momentami łapała się na tym, że gesty które prezentowała zebranym czasami byłby nie na miejscu. Nie przejęła się tym zbytnio, miała o wiele ważniejsze rzeczy na głowie. Stała, nie zauważając nawet, że jej towarzysze już zniknęli i cały czas rozpatrywała w głowie ewentualne opcje co do zmiany nazwiska Cassie. Do głowy wpadł jej pomysł jakoby zmieniła je pod wpływem kaprysu, ale nawet sama ruda musiała przyznać, że to zbyt banalne. Znajdowałaby się w tym stanie melancholii jeszcze jakiś czas lecz delikatne, anemiczne wręcz szarpnięcie dłoni wyrwało ją z głębokiego transu i dodatkowo orzeźwiło w chwili gdy znalazły się na korytarzu gdzie powietrze było chłodniejsze. Początkowo zdezorientowana rzucała krótkie spojrzenia na gładkie ściany, a gdy zobaczyła bladą postać Cassandry na ziemi aż wypuściła królika z rąk, który jednym zgrabnym kicnięciem wylądował na ziemi i cały obserwował całe zajście. - O mój boże, źle się czujesz ! - Stwierdziła głośno wypuszczając powietrze z płuc z głośnym świstem i nachylając się nad postacią dziewczyny która z przymkniętymi powiekami przypominała niemal cień człowieka, martwą, aczkolwiek piękną jego kopię. Jej oddech przyspieszył momentalnie gdy po chwili zauważyła powiększającą się plamę krwi która w szybkim tempie barwiła jasny materiał. - Cass, Cass. Błagam cię, tylko nie umieraj. - Powtarzała nerwowo szturchając jej ramię i wytrzeszczając oczy. Ogarnęła ją niespotykana dotąd panika przez którą poczęła wydawać z siebie niezidentyfikowane jęki za każdym razem gdy szturchała jej ramię. Uroniła też kilka łez pomieszanych, które połykała gdy przeklinała na wszystkich bogów, dyrektorów, duchów i innych za to, że chcą jej zabrać Cassandrę. Dłoń odruchowo przycisnęła do jej podbrzusza jakby chciała w ten sposób zatamować krew. Jednocześnie ciągnęła jej bezwładną sylwetkę przez korytarze, pozostawiając za sobą czerwone smugi pomieszane z łzami które ciekły po jej policzkach. W tym momencie chciała tylko jej pomóc, a jedynym dobrym wyjściem wydawało się zabranie jej stąd. Dotarła do błoni gdzie wysłała dziewczynę w odpowiednie miejsce, samą. Nie miała odwagi wybrać się razem z nią, zbyt się bała, że gdy dotrą będzie obejmowała zimną, pozbawioną życia Phersu, niegdyś Lancaster. Łatwiej było uciec, co też zrobiła.
Po pierwszym Tańcu, z Julią. odetchnął i rozejrzał się w koło kogoś brakowało, zastanowił się tak dwie studentki, które dopiero poznał, znikły, chyba opuściły zabawę może tylko wyszły i rozmawiają za drzwiami, zastanawiał się. Podziękował Juli za taniec, kłaniając się uprzejmie, i posyłając jej uśmiech rozradowanego amanta. Dziękuję Ci za taniec, wybacz mi na chwilę moja droga, muszę sprawdzić gdzie podziały się dwie Damy które nas opuściły. Ruszył nic nie podejrzewawszy w kierunku, drzwi, dotknął drzwi, i zajrzał za nie, nie zobaczył ich, już miał zamykać i wracać do zabawy, zastanawiając się czemu się nie pożegnały, gdy zauważył plamę rozlanej na podłodze. Natychmiast wybiegł na korytarz, i rozglądając się za obiema dziewczynami, wydobył różdżkę Expecto Patronum, z jego różdżki wzbił się Srebrny Kruk : POTRZEBUJĘ POMOCY, PILNE POKÓJ WSPÓLNY STUDENTÓW MOŻLIWY ATAK NA DWIE STUDENTKI CASSANDRE PHERUSU I HANNE GLAU DOŁĄCZ PRĘDKO RUSZAM W POŚCIG: posłał go do Szymona. Patrząc jak się oddala ruszył śladem krwi poruszając się szybko i zdecydowanie, gotując się do walki.
Szymon siedział w swoim pokoju gdy wleciał srebrny kruk z wieśćmi od Aleksandra, gdy otrzymał wiadomość, chwycił swą szatę, zapiął klamrę na ręce tuż za nadgarstkiem klamra podtrzymywała pokrowiec na nóż, w biegu ubierał szatę, dobiegając do pokoju studentów zwolnił lekko, na całym przyjęciu nie był obecny gdyż nie lubi takich tłumnych pokazówek. psychicznie był przygotowany na walkę złe wieści mogły oznaczać tylko to, psychika Szymona jak u samurai gdy tylko myśl walki przebrnęła przez jego umysł, był już w stanie pół medytacji, wyostrzone zmysły, koncentracja. Zbliżając się do Aleksandra w jednej ręce trzymał różdżkę... -Co się stało?- wycedził przez zaciśnięte zęby, jego mina nie zwiastowała niczego dobrego miał ochotę wybić wszystkich tępych studentów którzy nie zwróciły uwagi na nagły brak dwóch studentek.
- Mea Culpa Krewniaku, opuściły komnatę na krótko, a muzyka zagłuszała dźwięki z zewnątrz, właściwie to i w momencie, jak nic tam nie gra, komnata jest wygłuszona, ale i tak winę ponoszę ja, zapomniałem odpowiednio zabezpieczyć komnaty, ale to Hogwart na Merlina ponoć najbezpieczniejszy budynek na świecie, a skrzydło studenckie jest otoczone z wszystkich stron,- mówił spokojnie w pełnej gotowości- faktem jest że Piękniś też był z Nami to myślałem że przypilnuje Dam, ale najwyraźniej pokładałem w nim złudną nadzieję, Ruszajmy bo ślad wiedzie dalej i nie traćmy czasu na pogaduszki trzeba złapać sprawce.- Przyśpieszył nabierając tępa rozwścieczonego Byka. Pod nosem klnąc po walijsku. /Błonia, łąka Polana/
Nawet, gdybyście błagali ją na kolanach, pytając jak znalazła się w Wspólnej Komnacie, to nie mogłaby wam tego powiedzieć. Szła za Stevem jak w amoku, patrząc na jego plecy, choć i tak ich nie widząc. Nie pytajcie mnie, co się jej stało, dlaczego i jak. Tego nie wiem. Pewnie ta mała bójka przypomniała jej o jakimś wieczorze z Kaleiem, ale mniejsza o to. Co jakiś czas z tego dziwnego odrętwienia wyrywał ją mocniejszy ucisk na nadgarstek, trzymany przez nie do końca uspokojonego jeszcze Amerykanina. Dopiero, kiedy poczuła znajomy zapach WK, mgiełka osunęła się z jej oczu i sama dziewczyna ożyła. Przyspieszyła kroku, posadziła przyjaciela na kanapie i przyjrzała się mu uważnie. Tak na wszelki wypadek, chcąc sprawdzić, czy aby na pewno nic mu się nie stało. Odetchnęła z ulgą, nie widząc nigdzie śladów krwi i klapnęła na sofę koło niego. - Wszystko w porządku? Nic cię nie boli? - Zapytała jeszcze dla upewnienia się i spojrzała na niego zatroskanym spojrzeniem. Uderzenie o ścianę nie jest rzeczą przyjemną, ani też bezpieczną, więc nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby chłopak sobie jednak coś uszkodził. Czego w ogóle dotyczył konflikt między nim, a Grigorim? Jak to się zaczęło? Cóż, w tym przypadku pamięć ponownie ją zawodziła. - O co poszło? - Spojrzała na niego niepewnie, mając nadzieję, że student nie wybuchnie, przypominając sobie całą sytuację.
Jak to jak? Oczywiście Steve ją tam zaprowadził. A przez całą drogę puszczał wiązankę na temat Grigoriego. Nie rozumiał, skąd w nim tyle gniewu. No, chyba, że związał się z panienką Fontaine, lecz czy chociaż raz mógłby się zabawić, a nie zachowywać jak małpa?! Miał dosyć takiego zachowywania, gdzie jak małe dzieci, ciągle będą sobie dopiekać. Oczywiście, Steve to bardzo lubił, bowiem oglądanie bielizny Tamary w Wielkiej Sali było misją wartą zachodu. Na jej miejscu Thomas nigdy by nie wspominał jakieś tam byłej dziewczyny. W sumie było ich tak wiele, że niezbyt pamiętał imiona, ale to mało ważne! Nie wiedział, dlaczego trzyma dłoń Courtney tak kurczowo. Nie bał się, no skądże! Po prostu... to było miłe, że ktoś się nim zainteresował, a nie jak małpa skakał wokół wili. - Och, nie przyglądaj mi się tak, żyje - fuknął wściekły, bo czuł się jak małe dziecko, które nabroiło i teraz zatroskana mamusia przyklei mu tysiące plastrów. Bolał go brzuch, może nieco kręgosłup, ale nic więcej. - Nie pogardziłbym masażem. - odpowiedział pewnie, próbując rozruszać kark. O nie, jak on piekł... Jeszcze mu się zemści! Co prawda, skończył turniej przed nim, czyli... Biedny Grigori! Była taka słodziutka, gdy się martwiła. Może częściej powinien wchodzić w bójki? Chociaż kto wie, czy mogłaby znosić znowu to samo, co w Salem. W końcu tam nie było dnia, aby to Courtney nie opatrywała Ridleya, bądź Steve. Rzecz jasna Thomas bronił swojego przyjaciela. Dlań rozsądniej było komuś dopiec psychicznie niźli fizycznie. - Jeeeeesteśmy wrogami - rzekł ogólnie, rozkładając się na kanapie. Bo co miał jej powiedzieć?! Że w właściwie nigdy się nie lubili, a potem zaczęli robić sobie na złość? I to, że... Steve zaliczył Tamarę? Zgrozo, nie! Ułożył głowę na jej kolanach, bawiąc się jej kawałkiem sukienki. - On jest małpą. abbreviated piece of nothing! - warknął wściekły. Nie wiadomo, dlaczego Steve zdenerwowany zawsze rzucał nowościami ze slangu amerykańskiego. Po prostu miał dosyć tej sytuacji. Dostał za to, że Grigori się podniecił i mógł lecieć do wili. Co za niedorzeczność!
O! Na przykład tej wiązanki już nie słyszała. Biedaczka... sypie się już z tej starości, hłe hłe. No dobrze, może i nie była stara, ani też nie podstarzała. Ale nosiła na sobie wór doświadczeń i czegoś tam jeszcze, ale autorka kończy już ględzić, bo gubi się w zeznaniach. Powodów mogło być wiele. Od najzwyczajniejszych hormonów, które w końcu buzują w każdym młodym mężczyźnie, po zainteresowanie samą Effie, która przecież była piękną wilą, a wyraźnie stanęła po stronie Grigoriego. Dogryzanie sobie nawzajem przynajmniej ubarwia życie. Niektórym osobom nawet wroga poskąpiono i do tej grupy zalicza się sama Courtney. Wiadome przecież było, że studentka Steve'a bardzo sobie ceni. Na wile była odporna, na urok Grigoriego również (hłe, hłe... jasne), więc rzeczą oczywistą było, że zainteresuje się przyjacielem z Salem. Gniewna reakcja studenta trochę ją zaskoczyła, ale w gruncie rzeczy spodziewała się, ze część jego gniewu przejdzie na nią. Mówiła sobie, że to nic, że to normalne, ale trochę jednak ją ten fakt dotknął. Mimo to jednak, jako dobra samarytanka postanowiła, że ową uwagę przemilczy i z uśmiechem przeniosła się na oparcie kanapy, by rozmasować obolały kark chłopaka. Zawahała się tylko na moment, bo jej ręce jak zawsze były strasznie zimne, a przecież nie chciała sprawić mu jakiegokolwiek bólu. Ktoś by powiedział, że jest przewrażliwiona, że przesadza i że chyba się w nim zakochała, że tak się przejmuje. Ale nie. O przyjaciół dbała jak o nikogo innego na świecie i te wszystkie wątpliwości brały się właśnie stąd. W końcu jednak dotknęła delikatnie szyi Steve'a i przesunęła po niej powoli dłonią, naciskając na najbardziej spięte mięśnie. Sztuki masażu nauczyła się od osób wręcz urodzonych do tego i choć było to stosunkowo dawno, w studentce od razu rozbudziły się wspomnienia owych tygodni. Pozostało mieć tylko nadzieję, że cała czynność choć trochę pomoże obolałemu Amerykaninowi. Czasy w Salem można śmiało określić jednym słowem - krwawe. Rodem z horroru, ale prawdę w sobie miały. Bójki były tam codziennością, a to najczęściej ona, a nie szkolna pielęgniarka ratowała przystojne twarze znanych sobie uczniów przed bliznami czy choćby siniakami. Po skończonym masażu zsunęła się na poprzednie miejsce, zrzucając przy okazji niewygodne buty na obcasie. Kiedy poczuła na swoich nogach głowę przyjaciela, jej palce zaczęły automatycznie kręcić tylko im znane wzory wśród gęstych włosów. Racja, Steve nie powinien wspominać przy Courtney o Tamarze. Studentka nie miała go, co prawda za świętoszka, ale wierzyła, że chłopak nie nadużywa swoich wdzięków do takich... celów. - Yhym. Rozumiem - Pokiwała głową, w zamyśleniu patrząc na wesoły ogień w kominku. Oczywiście, zrozumiała określenie, którego użył student. I choć nie lubiła słuchać podobnych określeń i zazwyczaj robiła komuś, kto ich używa, jakiś edukacyjny wykład, dzisiaj po prostu to przemilczała. Po części dlatego, że ujawniłaby niechcący, na czym stoi jej znajomość z Rosjaninem. Po chwili ciszy, wcale nie krępującej, przeniosła wzrok na profil przyjaciela. - Co zrobisz po zakończeniu turnieju i roku tutaj. Wyjedziesz czy zostaniesz?
To przykre! Powinna całkowicie zająć się jego osoba, a nie w myślach obwiniać się za wiek. Cóż, dla Steve była jeszcze bardzo młoda. W końcu piersi miała jędrne, zmarszczek w ogóle – czegóż ona wybrzydzała? Zapewne gdyby nie była przyjaciółką (od kiedy przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje?!) chętnie by się nią zainteresował! Kennedy nie po to truł jej o Grigorim, aby się wygadać. Jako bliska znajoma miała go tak samo znienawidzić i czcić go podobną treścią. Amen! Wiele powodów zwykle się ze sobą nie kleiły. Bowiem jakże Pan Howard mógłby kierować się tylko i wyłącznie hormonami czy zwykłym podobaniem do wili? Tu nawet nie chodziło o kobietę. Wszak ona była tylko widzem, pionkiem w okrutnej grze mężczyzn. Wychodził z zasady, że z kim się pieprzysz, do tego przystajesz. Więc czyżby i panienka Effie była wpisana do dość bogatej grupy osób „nie warto się zadawać”? Ależ oczywiście! Steve był tak zaślepiony własny egoizmem, że tak szybko nie zauważy uczuć Courtney. Zwykle każdą kobietę traktował tak samo, dawał jej kawałek świata zachodniego w paskudnej Anglii. Jakaś narzekała? Śmiałaby tylko! Steve jak było napisane wcześniej, niezbyt przejmuje się uczuciami innych. Może tam zatrzyma się niedługo i weźmie pod lupę swoje zachowanie, lecz po co?! Jest duży, a dużych chłopców nie traktuje się właśnie w ten sposób. Tyle razy opatrywała go po „opresji”, że powinna się przyzwyczaić. Czasem nawet szeptał jej czule, że jest w tym mistrzynią, jego własną boginią. Czyżby nie wyniosła z tego nauk? Zamruczał radośnie, kiedy tylko jej dłonie dotknęły karku. Co z tego, że były zimne! Właśnie się rozgrzeją. Przymknął oczy, rozkoszując się jej dotykiem. Proszę, proszę, nie dość, że dobrze opatruje to i masuje! Co i raz mruczał, czy przechylał głowę na boki, aby miała dostęp do spiętych mięśni. Dziwił się, że dotyk Courtney jest dość niepewny. Wszak może kilka razy ją ugryzł dla zabawy, lecz podczas takiej przyjemności będzie grzecznym chłopcem! Gdy tylko skończyła, ujął jej dłoń i ot tak ucałował. Chyba w ten sposób wymawiał słowo „dziękuję”. - Jesteś niesamowita – oparł głowę o oparcie kanapy, wciąż nie otwierając oczu. Te przyjemne ciepło powoli roznosiło się po jego ciele, dając ulgę spiętym mięśniom. Teraz już nie był tak zły jak wcześniej. Czyżby Courtney posiadała jakieś zdolności co do uspakajania wilka? Pomógł jej zsunąć się na poprzednie miejsce, niewinnie (!) przytrzymując jej talię. Jeszcze by tylko brakowało, aby Anderson miała limo pod okiem. Jej wiara była dość naiwna. Przecież taki był Steve. - Po prostu jest chodzącym idiotą, który podpala wszystko wokół – cóż za aluzja do JEGO WALIZKI! - a do tego trafia na jakąś wilę, która nie zauważa jego pieruńskiego charakteru i idzie z nim kilkakrotnie do łóżka. Co ona w nim widzi?! Iskierki ognia w oczach – rzekł, przerysowując całą sytuacją, a na koniec wręcz wywracając oczami. Syknął cicho, gdy za mocno pociągnęła kosmyk włosów. Nagle uznał, że ją cholernie kocha. W idealnej porze zmieniła temat, nawet nie udzielając na nic odpowiedzi. Dlatego była jego boginią. Zawsze ratowała z opresji. Uniósł głowę tak, żeby na nią spojrzeć. Czy na prawdę pytała Kennedy o plany na przyszłość? Napiął na chwilę mięśnie twarzy. - Zależy, czy wykonam rozkaz ojca i w ogóle od wielu czynników. Chyba mam jeszcze czas na decyzję? - spytał z nadzieją. Po chwili uniósł się, czując się zupełnie niekomfortowo. Amerykanin jak widać szybko się nudził! Zaczął szukać w kieszeniach paczki papierosów. - A Ty? Zostaniesz, wyjeżdżasz? Bierzesz angielskiego królewicza ze sobą? - spytał, wciąż przeszukując zawartość swoich spodni. Dla niego rozmawianie o takich tematach nie było niczym szczególnym. Ba! Otwarcie zapewne by spytał, czy Courtney kimkolwiek sypia. Nietaktowny idiota! Nie wiedział, że panienka Anderson się w nim podkochuje. Przykre, przykre. W końcu odnalazł paczkę papierosów i wręcz radośnie w końcu zaszczycić Courtney spojrzeniem. Złapał się na małym faux – pas. Przyjaźnili się tyle lat, a on nie wiedział, czy pali... Wyciągnął paczkę w jej kierunku, czekając na odpowiedzi.
Ależ ona zajmuje się jego osobą! Może nie w stu procentach, ale w przynajmniej dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. To i tak dużo, biorąc pod uwagę, że Courtney myśli zazwyczaj myśli o milionie rzeczy, w dodatku pomijając tą najważniejszą. A o Steve przecież nie śmiałaby zapomnieć! Ciekawe skąd on wiedział o tyle o jej piersiach, hę? Czyżby podglądał ją kiedyś w łazience? A może nie pamiętała o jakiejś nocnej przygodzie po pijaku? Oj, oby nie. To zapewne musiałoby być przyjemne, ale seks z przyjacielem, nawet w czasie upojenia alkoholowego, to nie najlepszy pomysł. Przyjmujemy zasad ę „Wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem, tak?”. Cóż… to może być trudne, ale postara się wprawić w czyn ową domenę. Nie do końca jest jej to, co prawda, na rękę, ale cóż. Racja, hormony i jakieś cieplejsze uczucia do kobiety może i podsyciły ogień między tą dwójką, jednak na pewno nie były jedynymi podpałkami całego konfliktu. Te jakże gorące uczucie miało korzenie o wiele głębiej. Możliwe, że nawet chodziło tu o poczucie zagrożenia własnej pozycji, może wszystko wzięło się z chęci rywalizacji. Kto wie, na męskiej psychice się nie znam, więc nie mi opowiadać o jej tajnikach. Zdecydowanie. Nie szkodzi. Courtney nie ma w zwyczaju długo się na kogokolwiek gniewać czy brać do siebie takich wybuchów. W dziewczynie budził się każdemu znany instynkt macierzyński, a że nie miała, na kim go wyładować, ofiarą padł biedny Steve. Ale spokojnie, to się więcej nie powtórzy… chyba. Może i uczyła się na własnych błędach, ale miała krótką pamięć i co nieco z głowy jej uciekało. Tym bardziej niemiłe wspomnienia nie miały zwyczaju gościć w jej rudej główce dłużej niż parę dni. Trzeba przyznać, że takiej pozytywnej reakcji się nie spodziewała. Przyjemnie jej się zrobiło na serduszku wiedząc, że pomogła przyjacielowi w potrzebie, choć była ona błaha. Dotyk czyni cuda, jak mówią. Niepewny? Wiele czynników na to działało, ale żaden nie był winą studenta. Leżały raczej one u podnóża niezrozumiałej psychiki C., czego naprawdę nie warto wyjaśniać. Uśmiechnęła się na ten gest, jak jej się wydawało, podziękowania. - To nie ja jestem niesamowita, to sztuka świata. Chociaż… skoro tak mówisz, to pewnie prawda. – Zaśmiała się krótko. Sam dotyk może i znaczył wiele, ale potrzeba było też umiejętności. A te nabyła podczas podróży. U osób, które miały tą umiejętność we krwi. Spokojnie, potraktowała to przytrzymanie w talii, jako taki gest. Nie widziała w nim jakichkolwiek podtekstów czy tym podobnych spraw. Taki był, ale ona nie przyjmowała tego do końca do wiadomości. I stąd wynikały problemy czy jakieś kłótnie. Nadmiar emocji u Amerykanina sprawił, że odruchowo przyciągnęła rękę do siebie, równocześnie pociągając chłopaka za kosmyk. Z zaskoczenia wyplątała palce z jego włosów i delikatnie położyła tylko rękę na jego głowie. Nie mówiła nic, bo najzwyczajniej nie miała co. Zacząć prawić kazania? Nie. Przytakiwanie było głupie, bo przecież cisza była tak samo przyzwalająca. Poza tym nie chciała się powtarzać. Zapewne bardzo by się ucieszyła, kiedy usłyszałaby taki komplement. Aczkolwiek może lepiej nie próbować, bo jeszcze stałaby się pyszna czy egoistyczna. A przecież całe życie się od tego wystrzegała! Pozostańmy jednak przy teraźniejszości. Gdybanie, mimo że przyjemne, to jest dość nieprecyzyjne, ot co. Zauważywszy napięcie na jego twarzy, otworzyła usta chcąc powiedzieć, że nie musi odpowiadać, jeśli nie chce. Że nie naciska i że ona rozumie, ale już ją uprzedził. - Jasne, że masz. – Uśmiechnęła się, biorąc dłonie z jego głowy. Przyzwyczaiła się do tych jego nagłych zmian. I doskonale je rozumiała. No bo ile można leżeć! Jeszcze by jej tu zasnął i co? – Zależy od wielu czynników. Oczywiście, nawet gdybym została, to i tak znikałabym co jakiś czas. W końcu tyle miejsc jeszcze na mnie czeka! Angielskiego królewicza? Królewicze są przereklamowani. Zdecydowanie wolę petersburskie tygrysy. Nie mogła powstrzymać się od choćby krótkiego śmiechu. Zapewne Steve nie wiedział, o kogo chodzi, ale jeśli go to zainteresuje, to zapyta. Przecież nie będzie mu tutaj opowiadała o jednym takim, co śmiał wedrzeć się do jej serca. Chwilunia… autorce wyraźnie umknął jakiś fakt o relacjach tej dwójki. Wszak ja nawet nie wiedziałam, że Court się w nim kocha! Asz, teraz to ja popełniłam niezłe faux – pas. - Nie, dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego. Kiedyś paliła, teraz nie pali… a w każdym razie nie papierosy. Kobieta zmienną jest, jak to mówią. Tak więc nie ma, co się przejmować.
Och, sto to i tak za mało. Oj, biedny żywot Thomasa! Wciąż zapewne pamiętał, że Courtney należy do osób mocno zakręconych, ale gdzież one mogłyby przyćmić jego egoizm, narcyzm. Na szczęście nie wiedział, czy byłaby wstanie o nim zapomnieć czy też nie. W końcu mógłby ją odrzucić, a to wcale nie byłoby dobre! To pytanie jest zupełnie nie na miejscu. No bo skąd Thomas mógłby wiedzieć o jej piersiach? Podglądanie w łazience było dla niego zwykłą amatorką. Wszak mógłby wejść i sobie legalnie popatrzeć! Poza tym on nigdy nie był niewinny i czasem zapominał, gdzie mieszczą się oczy... Troszeczkę głupio byłoby mu po pijaku ją niecnie wykorzystać, a potem rzucić zaklęcie zapomnienia. Wszak każda z nich ma uważać tę noc za najlepszą w swoim życiu! Seks był seksem. Dla Steve to kwestia formalności, a nie połączenia w jednej chwili wszystkich możliwych uczuć wyższych. W końcu miłość nie istniała, czyż nie? Niestety ta zasada musiała wpływać na jej życie. Bowiem jakby tylko zobaczył ją z tą tępą ciotą (co z tego, że niestety nią nie był)... Nawet siła najwyższa czy widok jej nagich piersi nie powstrzymałby go przed kolejnym ciosem oraz ukaraniem Courtney. I nie liczyłby się nawet w tym momencie długoletnia przyjaźń. Bo czyż nie ona złamała zasady? Nie wiem, czy to dobre określenie „matka Steve”, ale... przecież on jej właściwie nie miał. Dlatego potrzebował panny Anderson. Któż inny powie mu „stop”? Oczywiście wątpliwe będzie, że posłucha w pierwszej chwili, lecz zastanowi się, pomyśli. A potem zrobi tak, aby nie wyszło, że „miała rację”. - You r fuckin' kiddin me. - odpowiedział na to jakże skromne powiedzenie. Jakże nie była niesamowita?! Takie rozgrzewanie ciała mogło wręcz... działać cuda. W zasadzie nie obraziłby się, gdyby opowiedziała mu nieco o tych podróżach i na jakich Latynosach uczyła się owej sztuki. Wszak pół historii dopowiedziałby sobie sam. „Cicha woda brzegi rwie”. Ot co! - Nie przerywaj – jęknął niezadowolony, gdy jej dłoń jedynie spoczęła na czuprynie. To że tam syknął czy stęknął, to przecież nic nie oznaczało. Przynajmniej nie tak istotnego. Chętnie by wręcz po prostu zasnął na tych jej kolanach, mrucząc pod nosem co mu się tam śni. Albo lepiej nie, bo wyjdą z tego opowieści tylko dla dorosłych. I wtedy wstał. Po prostu, aby nie zasnąć, aby... po prostu odsunąć się od Courtney. Wszak przyjaciółka to rzecz święta. - Jak na razie wszystko idzie nie po mojej myśli, a doskonale wiesz, po co tu jesteśmy – rzekł nieco załamany, spoglądając w jej stronę. Misja była misją, a w danej chwili kończyła się fiaskiem. Wszak nawet nie znał hasła do tego piekielnego gabinetu! A kradzenie rzeczy pod obecność samego Garetha byłaby skrajną głupotą. - Cała Ty – lekko się uśmiechnął, słuchając dalej. Znana z podróży i szeroko pojętego „poznawania świata”. Był ciekaw, jakie wtedy zasady łamie, jaka jest podczas wielkich odkryć. Gdzie jeszcze nie była? - Petersburskie? - złamał ją za słowo. Choć geografia Amerykanów zawsze leżała i kwiczała, on był wręcz pewien, że to jedno z rosyjskich miast, z którego dodatkowo pochodził Grigori Orlov! Steve ponownie cały się najeżył. Masaż już przestał być tak użyteczny jak przed dwoma minutami. Chwycił wręcz dynamicznie papierosa i mocno się nim zaciągnął. Och, chciał jej nawet zaproponować zapalenie po studencku, ale w takiej sytuacji, to niech się dziewka lepiej tłumaczy, bo mogą pojawić się złe panny iskierki!
Oj no, przepraszam, ale więcej niż sto procent dla Stiwa nie da rady wycisnąć, choćby niewiadomo jak bardzo się starała. Przecież by go nie zapomniała! Mówiłam o tym. I kto tu jest biedny? Raczej ona niż on. No wiesz, sama o tym wspomniałaś. A teraz mi mówisz, że pytanie jest nie na miejscu. To, że uczepiłam się słówka, to już inna sprawa. Z tą łazienką to może i prawda, ale zawsze warto się upewnić. Poza tym, Court, jako osoba przezorna i dbająca o swoją prywatność, kąpiąc się zawsze zamykała drzwi na zaklęcie. Zapominanie, gdzie mieszczą się oczy jest akurat cechą wielu mężczyzn, nie tylko Stiwa. Nie wiem, na co oni się tak napalają, bo piersi, to piersi. Taka sama część ciała jak brzuch czy nogi… no ludzie! Rzeczywiście, trochę głupio by wyszło, biorąc pod uwagę fakt, że Court była jego przyjaciółką, a wykorzystywanie raczej nie jest mile widziane u tak bliskiej osoby. Nie jestem jednak pewna, czy dziewczyna nie wolałaby mimo wszystko oberwać zaklęciem zapomnienia. Słyszała co prawda, że Stiw zna się na rzeczy, ale jednak… dla niej seks był czymś więcej, niż formalnością. Nie potrzeba było miłości, żeby odczuwać z niego przyjemność, to jest pewne. Mimo wszystko… eh, nieważne. Na szczęście, nie utrzymywała jakiś wielce bliskich kontaktów z tą „tępą ciotą”, więc nie będzie zmuszona pokazywać mu nadaremno piersi, czego zapewne i tak by nie zrobiła, ale to jedynie mogę przypuszczać. Wszak nie jestem pewna, do czego zdolna jest Kortni by ratować przyjaźń. Poza tym… zasady są po to, żeby je łamać, czyż nie? Prawda jest taka, że nikt. Tylko panna Anderson ma tyle rozumu (nie obrażając innych osób, of kors), żeby powiedzieć mu w odpowiednim momencie „STOP!”. I nie ważne, że czasem jej nie słucha. Będzie mu to powtarzać, aż zrozumie. Może i tak się do tego nie przyzna, ale będzie wiedział, o co chodzi. Pomyśli i zastanowi się nad tym, co mu powiedziała, a to jest dla niej najważniejsze. Przewróciła oczami, uśmiechając się skromnie. Może i to była prawda. Może i była niesamowita, a jej dotyk działał cuda, ale nie była jedną z tych osób, które mówią o tym otwarcie. Ach, na podróżach można być niegrzecznym, jak to mówią. Owszem, rwie, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, prawda? A jednak przerwała. Za późno powiedział te dwa słówka, niby niewinne, a jednak znaczące wiele. Kiedy dotarło do niej, co powiedział, ten już dreptał w te i we w te. Trudno… chętnie by posłuchała, co też tam opowiada przez sen, ale cóż. Może kiedy indziej jej się to uda. Hyhy, zakradnie się do jego sypialni, żeby popatrzeć jak słodko śpi i podsłuchać, co nieco. Od kiedy to bliskość Court mu przesadzała, hę? No, ale dobrze. Skoro tak czuje się bardziej komfortowo… - Wiem, wiem. Jeszcze uda ci się je zdobyć. – Uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Cóż więcej mogła zrobić? Owszem, gdyby uruchomiła kontakty wśród nauczycieli, to może udałoby jej się zdobyć to cholerne hasło, ale nic nie jest pewne. A jeśli przez to straciłaby przyjaźń Irka, to nigdy by sobie tego nie wybaczyła. - Owszem. Cała ja. – Zaśmiała się z tej jakże dziwnej wymiany zdań. Och, jakie zasady łamie? To pozostanie jej słodką tajemnicą, ot co. Tylko niektórzy, z którymi podczas podróży się spotykała, wiedzą o co chodzi i co też wyprawiała. A o to, gdzie nie była mógłby ją śmiało zapytać. Otworzyła szeroko oczy, zdając sobie sprawę, że Grigori również jest z Petersburga. Ależ z niej idiotka! Bawi się w zagadki i proszę! Wplątała się w pułapkę! - Spokojnie… - wstała i chwyciła go uspokajająco za ramię. – Nie chodzi o… niego… Oparła czoło na swojej dłoni, śmiejąc się cichutko z tej całej absurdalnej sytuacji. No błagam! Jak mógł pomyśleć, że ona i panicz Orlov… znaczy, że ona kocha Grigoriego… nie… To przecież irracjonalne…
Steve'wowi chyba naprawdę brakowało przyjaciela z krwi i kości. Takiego który właśnie w sytuacjach bez wyjścia po prostu będzie milczał lub skutecznie odwróci jego uwagę. I nie, nie seksem. Jakimś szaleństwem. Właśnie ten rzeczownik kojarzył mu się z Ameryką. Na kontynencie mlekiem i miodem płynącym nie było czas na zastanawianie się, jak zabić nudę. Ona wręcz nie miała prawa wejść bezczelnie do ich życia i nim rządzić. A tu? Co dawała im Anglia? Można byłoby pokusić się o określenie, że skóra w wielu miejscach była „black and blue” i kompletnie nic się z tego nie wynosiło. Oprócz nienawiści do tylu osób. W zasadzie to Courtney była czymś „nieziemskim”. Aż dziw bierze, że z nim wytrzymywała tak długo i nigdy go nie uderzyła za mówienie głupot. Zawsze była przy Steve, nawet jeśli był pijany i dosłownie wymiotował pod siebie. Wszak ileż razy to się zdarzało! Nawet jak patrzył się na jej piersi. Nie, nie, nie! Steve kompletnie się na nie nie patrzył, przecież był bardzo grzecznym chłopcem, który od urodzenia wyznawał życie w celibacie. Zwłaszcza wierzył bardzo głęboko w przyjaźń damsko – męską. Do tego stopnia, że chyba Courtney naprawdę była jedyną przyjaciółką, z którą nie wszedł w głębsze relacje, przynajmniej te jednorazowe! Paskudna, że tak się opiera. Nogi, brzuch czy tam podbródek też posiadali mężczyźni! A te... one pobudzały wyobraźnie. Zdecydowanie lepiej niźli wielostronicowa księga. Courtney jeszcze traktuje seks jak coś świętego, bo nie została zraniona, nie nauczyła się, że owa „świętość” mija się z „zawodem”, „brakiem zaufania” i „miłością – grą”.Thomas podskórne czuł, że Courtney nigdy nie była pionkiem w czyjś rękach. Nie grała w coś co nazywało się uczuciem na wieczność. A potem ono jak bańka mydlana po prostu rozpryskiwało się w powietrzu, zostawiając po sobie jedynie gorzki zapach mydła. - Boisz się wyzwań? - spytał, kiedy tylko pomyślał, dlaczego oni nigdy nie byli razem. Ich związek właśnie stanowiłby pewnego rodzaju ryzyko. Co z tego, że złamałaby on serca połowy kobiety w tym zamku, ba! W Ameryce! Ileż razy stopowała jego dłonie, które wbrew pozorom były obietnicą do niezapomnianej przygody. Zmarszczył brwi, smakując jeszcze raz papierosa. - Naprawdę nie chcesz zapalić? - spytał się, siadając blisko niej. Jedyne co miał na myśli, to oczywiście zapalenie po studencku. Wydawała mu się jakaś ogromnie zdystansowana, chłodna. Coś tu nie grało. Czyżby się czymś martwiła? Och, no może tym paskudnym turniejem! Ale... teraz są sami. Powinni się tym nacieszyć, czyż nie? Spojrzał w jej oczy, oczekując odpowiedzi. Zawsze zastanawiał się, w jakim (tak naprawdę) są kolorze. Czasem mówił o niej, że posiada swój własny kawałek nieba skryty w oczach, lecz nierzadko wydawały mu się zielone. - Wiem to. - odpowiedział pewnie, zaglądając na chwilkę pod kanapę. Niestety nie znalazł tam żadnych butelek, a właśnie się tego spodziewał! Spojrzał krytycznie na całe pomieszczenie, szukając jakiegokolwiek źródła alkoholu. Ach! Cicho wypowiedział „Accio”, mają na myśli bardzo dobry rum, kryjący się pod jego łóżkiem. Złapał go w powietrzu i wręcz głośno zadowolony zaćwiergotał. - A kogo? - spytał po raz kolejny, łapiąc ją za słówko i tym samym otwierając butelkę rumu. Uniósł lekko brew ku górze, a następnie jakby nigdy nic przystawił alkohol do ust Courtney.
Court też brakowało szaleństw, jakie na każdym kroku można było znaleźć w Ameryce. Ale… przecież dobra zabawa bierze się z dobrego towarzystwa, prawda? Tu też można udawać Jacka Sparrowa płynąc na jakiejś kłodzie. Tu też można skakać przez ognisko, oblewać się szampanem i rozmawiać po nocach na tematy, na które światło dnia nie pozwala. Mogą równie dobrze tu, w Zakazanym Lesie lub innym rzadko uczęszczanym miejscy wymyślać sposoby przedostania się do gabinetu dyrektora rodem z filmów akcji. A właściwie możnaby to robić, gdyby wszyscy Amerykanie nie pochowali się niewiadomo gdzie i kiedy. Jedynie ona i Steve utrzymali się na powierzchni po katastrofie statku zwanego Salem. Każdy człowiek na ziemi jest na swój sposób nieziemski… a w takim przekonaniu wychowują mnie przynajmniej rodzice… nie każdy jednak umie tą cechę utrzymać w ryzach. Tak, żeby się pokazała, a nie zawładnęła ciałem i umysłem. Była zawsze, bo tak robią… przyjaciele, prawda? I doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jest jedną z nielicznych, które opanowały temperament Stiwa do tego stopnia, że nie doprowadził on do czegoś więcej niż przyjaźni. Może i paskudna, ale co by było, gdyby się nią znudził po tygodniu? Ich przyjaźń najprawdopodobniej ległaby w gruzach na zawsze… warto? Może i mają, może i mają. Ale kobiety jakoś nie patrzą się co chwila na genitalia każdego chłopaka. Dlatego też powstaje pytanie „po co?”, ale cóż… zostawmy te rozważania na kiedy indziej. Jeśli tak myślał, to grubo się mylił. Wszak panicz Kalei wykorzystał ją niecnie, zdradzając ją ze swoją obecną najlepszą przyjaciółką. Wtedy to straciła zaufanie do płci męskiej i wiarę w bezgraniczną miłość. Ale nic przecież nie trwa wiecznie i nawet to uprzedzenie zniknęło z czasem. Oczywiście, nadal wolała zachowywać dystans i wyczuć, czy mężczyzna, z którym się zadaje jest godny zaufania i jakiegokolwiek zainteresowania. - Bać się ryzyka, to jak bać się życia. Każdy dzień jest kolejnym wyzwaniem. – Wzruszyła ramionami. – A ja nie jestem tchórzem. Gdybym była, nie mogłabym podróżować. Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chcąc udowodnić, że tak właśnie jest. Wspinaczka górska, nurkowanie, skakanie z klifów, wielodniowa żegluga… to wymagało odwagi. Ale na ich związek raczej by się nie odważyła. Zbyt wiele było do stracenia, choć i zyskać mogła dużo… Na jego kolejne pytanie pokręciła głową. - Palę jedynie okazjonalnie. Muszę mieć wydolne płuca, jeśli chcę jeszcze podróżować. Mrugnęła do niego, uśmiechając się szeroko. A powinni się nacieszyć samotnością, powinni. Wszak mogli teraz spokojnie porozmawiać, a to było w ich relacjach rzadko spotykane. Najczęściej spotykali się na imprezach lub po prostu wraz z innymi. Brakowało jej takich chwil, jak ta. - To dobrze. – Zmarszczywszy brwi i zagryzłszy wargę, przyglądała się jego poszukiwaniom. Mówić, że ma w torebce Ognistą czy nie mówić? Hm… zanim podjęła decyzję Stiw trzymał już w ręku alkohol. Pokręciła tylko niedostrzegalnie głową, ganiąc się w myślach za takie przymulanie. Zanim powiedziałaby „mam w torbie butelkę” zapewne nastąpiłby koniec świata. Oj, niedobrze z nią, niedobrze. - O Borisa. – Mruknęła spoglądając na niego spode łba. Że też musiał o to zapytać! Nawet nie wiedziała, co Tygrysek do niej czuje (i czy w ogóle). To było dość… niekomfortowe, ale z drugiej strony nie zdobyłaby się na to, żeby go o to spytać. Cóż… może kiedyś. Z uśmiechem odebrała od niego butelkę i upiła dość spory łyk, po czym oddała ją z powrotem w jego ręce.
Obserwując zachowanie Courtney podczas ich rozmowy, mógłby się pokusić o stwierdzenie, że nie jest kompletnie szalona! Siedziała praktycznie w jednym miejscu, a do tego jakoś zamulała i swoje myśli ograniczała do przyszłości. Czyż nie liczy się to co jest tu i teraz?! Sam może i odciął się od tego „imprezowego towarzystwa”, aby szaleć tylko i wyłącznie z jedną osobą, ale zaczynał wierzyć, że Courtney pierdyknął jakiś pierun, a ta zyskała kompletnie rozsądek. Steve wolał się nie rozglądać za bardzo po zamku. Wszak jemu się tu kompletnie nie podobało i chciał jak najszybciej wracać. A zakazane miejsca... lubił je odkrywać, ale zawsze z kimś. Samotność kojarzyła mu się tylko i wyłącznie z nudą. Poza tym zaczynał uważać, że na imprezach w Hogwarcie ludzie zaczynając poznawać mugolskie używki, jakimi są narkotyki. Cóż, trawka Manuela nie była równa żadnej innej, lecz od ciężkich dragów wolała się trzymać z daleka. Czasem, lecz nie na każdej imprezie. A może to on się starzeje i jak zwykle za dużo marudzi? Właśnie dziwne jest to, że wszyscy z Salem w tajemniczych okolicznościach zaginęli. Nawet nie miał już kumpla, który zaliczał nawet misie, z którymi spały dziewczęta. Przykre, doprawdy bardzo przykre... Och, nie rozkręcajmy się i nie siejmy takiej katastrofy na ziemi! Przyjaźń nawet może trwać jeśli przypadkiem kilka razy pojawi się niezobowiązujący seks. A ta kiedy tylko dotykał kobiecej skóry, drgała i waliła prądem. Niedługo będą ze sobą rozmawiać, siedząc w dwóch kątach pokoju. Jednakże nie przesadzajmy. Nie pierwsza i nie pewnie ostatnia, która mu odmówiła, ale czyż nie wypadałoby się z tym pogodzić? To ona traciła, a dla Thomasa zawsze znajdzie się następna. Słuchał jej uważnie i zastanawiał się, w jakim świecie żyje i czy chociaż jedne z wypowiedzanych słów jest prawdą. Dym papierosowy wznosił się w powietrze, a Steve spoglądał co i raz na panienkę. Podróże mają wiele wspólnego z intensywnym trybem życia, lecz nie z o takie ryzyko mu chodziło. Skinął głową. Wszak znał ją już długo. Wiedział, że dzień bez sportów wyczynowy jest stracony, lecz jaka była gdy miała walczyć o własne życie? Nie no, zdecydowanie Courtney urwała się z choinki. Nie pali, mało pije. Niedługo cały Hogwart będzie uważał ją za świętoszkę. Uniósł brew zdziwiony, jednakże wzruszył ramionami. Bo co niby ma zmusić Courtney? - Gdzie jedziesz w te wakacje? - spytał jakby od niechcenia, lecz w środku aż się w nim gotowało. Zawsze wyruszała w miejsca, które wcale nie przyciągają dużo turystów, lecz mają bardzo ciekawą historię. I zawsze miały tajemnice, większą bądź mniejszą, ale Steve zwykle nie jeździł z nią tam. Wolał imprezować, poza tym... bądźmy ze sobą szczerzy, co za dużo razem przebywać, to wcale nie jest zdrowo. Ha! Po raz kolejny go oszukała. Czyżby skąpiła mu odrobiny alkoholu? Zmrużył oczy. - Goddamn it? Jakiego Borisa? - spytał, kompletnie nie kojarząc osoby. Zaraz jednak przysunął bliżej butelkę do Courtney. - Pij, Tobie się przyda.
Simon przyszedł dużo wcześniej na spotkanie.Chciał... Właściwie sam nie wiedział czego chciał. Na pewno się denerwował.Co chwila przygładzał swoją granatową koszulkę z logo Bahaniego Jadu. Cały czas przeżywał koncert i to co się po nim stało... No ale mniejsza o większość. Szybciutko znalazł komnatę wspólna i wślizgnął się do środka. Morg, jeszcze nie było. Miętosząc jakoś tak samoistnie koniec swojej pięknej koszulki, szukał czegoś czym można by tu się zająć. Nie wiele więcej myśląc chcąc się nieco uspokoić dopadł pianina, i odgarniając już naprawdę długie włosy za ucho zaczął grać, I don't Love You. Nie wiedzieć czemu strasznie mu się ta piosenka podobała. Była taka.. hm głęboka. Mimo ze kompletnie tego nie planował zaczął śpiewać, co można by nawet pomylić z głosem wokalisty...:
Well when you go So never think I'll make you try to stay And maybe when you get back I'll be off to find another way
And after all this time that you still owe You're still, the good-for-nothing I don't know So take your gloves and get out Better get out While you can .
When you go Would you even turn to say "I don't love you Like I did Yesterday"
Sometimes I cry so hard from pleading So sick and tired of all the needless beating But baby when they knock you Down and out Is where you oughta stay.
And after all the blood that you still owe Another dollar's just another blow.
So fix your eyes and get up Better get up While you can Whoa, whooa
When you go Would you even turn to say "I don't love you Like I did Yesterday"
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Szła między korytarzami pewnie. Tak jak zwykle. Nawet minęła kogoś po drodze pędziła tak samo pewnym krokiem. W torbie brzęczała już butelka. Wzięła jeszcze jakieś inne napoje i kilka mugolskich ciasteczek. Nagle gdzieś już blisko Wspólnej Komnaty zaczęła robić piruety. Podskakiwała jak sarenka. Otworzyła drzwi do komnaty i szeroko się uśmiechnęła na widok Simona. Urzekł ją ten wybór piosenki i postanowiła również zaśpiewać. Usiadła koło przyjaciela i tak oto zaczęła śpiewać. Choć trafiła na końcówkę Well come on, come on.. to jej to nie przeszkadzało. Teraz właśnie tak zaczęła wyciągać.. Gdy padły ostatnie słowa piosenki zaczęła się uroczo śmiać. - To specjalnie tak na tę okazję? - Wyszczerzyła się od ucha do ucha. Nasunęło mi się pytanie dlaczego? się uśmiechała. Dziwna ta dziewczyna ostatnio. Szkoda, że znowu tak nie zatańczą. Przydałaby im się jakaś impreza. Zerknęła na swoje ubranie. Rzucała się na odległość to jest pewne. Miała na sobie niebieską koszulę, również jak Simon. Oraz pomarańczowe dodatki. Takie pogodzenie krukonki i studentki. Poprawiła rzemyki na prawej ręce po czym skierowała wzrok już na Simona. - Opowiadaj co słychać - Kącik ust tylko teraz się uśmiechał. Położyła na podłodze swoją małą torebkę. Jak ona to robiła, że ta stara torba nie była zniszczona? Wszystko u niej było takie zadbane. Co się okazało.. Że tylko rzeczy, bo psychikę ma popapraną.
Palce śmigały mu po klawiszach, wydajać z siebie piękny dźwięk. Gdy piosenka się skończyła tez się uśmiechnął. Na słowa i widok dziewczyny. Wyglądała bardzo ciekawie. Można by nawet powiedzieć ze komponowali się razem. -Nieee, jakoś tak ciągnie mnie do tej piosenki. A propos- mówiłem ze masz piękny głos?-wyszczerzył zęby. Jemu teraz pasowało, bardziej spokojne życie. Bez przesadnych imprez, szaleństw. Chciał skupić się na studiowaniu, byciu z Namidą, realizowaniu swoich marzeń. Nie chciał nic zmieniać w swojej pięknie zapowiadającej się przyszłości. Ale tym że chciał mieć piękne życie nie chciał tracić przyjaciół. No rzesz problemy zaręczonego studenta! Na pytanie swojej przyjaciółki przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. Strasznie chciał jej powiedzieć o tym że zaręczył się z Namidą... Ale nie chciał jej ranić i niszczyć całego spotkania. Uśmiechnął się więc lekko, mówiąc: -Cudowanie, choć dla mnie wakacje mogły by jeszcze trwać-i puścił do niej oczko, bezwiednie coś tam grając na pianinie, co idealnie zapychało cisze.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Odwzajemniła miłe słowa pięknym równym zgryzem na kształt bodajże uśmiechu. Coś jej nie wyszło w nim, ale na pewno całość wyglądała olśniewająco tak samo jak ta piosenka. Przez chwilkę westchnęła, a następnie poprawiła swój spadający tradycyjnie kosmyk włosów. Nerwowo zamknęła szczękę. Sięgnęła do torby po gumkę, upięła je w kok. Było jej do twarzy, na pewno tak. Wyprostowała się niczym kot. - Ach ta jesień.. Jak myślisz.. Wpadniemy w depresje jesienną? - Zachichotała. Musiała zagrać, że zmienia temat swoich myśli. Ponieważ one odfrunęły gdzieś daleko.. Do butelki, z chęcią, by się napiła. Tak czy siak nie zrobi z siebie przy Simonie alkoholiczki. Teoria głosi, że kobiety piją w samotności. Nie dość, że Morgane nie miała dawno jakiejkolwiek weny twórczej to każdy smutek topiła w alkoholu. Tęskno było jej za tym rodzajem ukojenia nerwów. Rozejrzała się po pokoju.. Wstała z wielkim zapałem w oczach. Tak oto sięgnęła po gitarę. Dawno nic nie grała.. Poszły pierwsze chwyty, pierwsze nuty.. Głos miała rozgrzany. Tylko.. Jaka piosenka? W końcu.. Morgane dawno nic nie mówiła po francusku. To zaśpiewa! Właśnie ta piosenka wydobyła się ze strun głosowych Morg. Chciała jakiejś nastrojowej, o miłości. Nie, ona nie robi sobie nadziei. Nic z tych rzeczy. Po skończeniu dodała kilka słów - Espérons qu'il vous aime comme je l'habitude d'être(mam nadzieję, że Cię kocha tak jak ja kiedyś) - Wyraźnie było słychać, że barwa głosu z jaką to śpiewała jest inna od pozostałej, nie pasująca. Może Simon pomyśli, że to taka piosenka? Tak wymyśliła autorka? Morze jest głębokie i szerokie, jak to powiadają mugole.
-Mam nadzieje że nie, nie lubię depresji-zaśmiał się cicho. Tak szczerze to nie zabardzo miał jak wpadać w depresje, w końcu miał swojego Namisia... Simon dobrze znał tą piosenkę, bardzo dobrze. Jego mama ją wręcz ubóstwiała, i był czas że wręcz kazała chłopakowi ją grać. Ale on i tak bardzo ją, była taka że aż awwwwww. Nie mogąc się powstrzymać położył dłonie na klawiszach pianina i zaczął grać razem ze swoją najlepszą przyjaciółką. Jego głos nie mógł wydobyć się z gardła, tak był zaczarowany pięknym francuskim rudowłosej. Ta melodia nabrała kompletnie innego wyrazu gdy zaczęła śpiewać... Nagle wszystko się skończyło, zapadłą złowroga cisza, gdzieś w kacie zapodziały się jeszcze dźwięki gitary i fortepianu... Chłopak nie chcąc psuć tej cudownej atmosfery szepnął ledwo słyszalnie...: -To...To było piękne...
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Nie da się zaprzeczyć. Grali bardzo zgranie. Jak nigdy dotąd. Jakby z tą piosenką szkła jakaś piękna historia wiążąca się z jej słowami, melodią. Krajobrazami gdy jej słuchasz. Opowieścią niosącą się prosto z serca.. Uśmiechnęła się delikatnie i poprawiła koszulę po przerwanej ciszy przez Simona. - Rzeczywiście, a w dodatku nasze - Zastopowała żeby kolejne słowa zaznaczyć - drogi kumplu.. - Przeciągnęła się niczym kotek. Zrobiło się jej tak spokojnie i wyluzowanie. Jedyne co w tym stanie przyszło jej do głowy to oddać się chwili. Jej głowa tak poleciała na Simona aż się oparła jakby miała za chwilkę spaść z krzesła. Zachowywała się dziwnie. Sinusoida nastrojów. Huśtawka nad huśtawkami itd, itd.. Zakryła twarz ręką żeby ziewnąć. Przecież tyle czasu nie upłynęło, a było wcześnie.. Co jej się dzieje, że tak łatwo się męczy? Może właśnie zaczyna jej się depresja jesienna? Albo jest chłodno i z ludzkim odruchem ziewa. Prawdopodobnie. Cholera! Nie dość, że ziewnęła to teraz zaburczało jej w brzuchu.. -..jestem beznadziejna.. - wymamrotała pod nosem bez wdzięcznie.
Gdy Simon usłyszał to „drogi kumplu” co brzmiało aż za sztucznie. Czując gdzieś tam w głęboko coś co nakazywało mu przytulić swoją przyjaciółkę, jakby ten gest wszystko wyjaśniał wszystko zmieniał. Odwrócił się przodem do tak małej w porównaniu do niego osóbki i przytulił. Ale nie tak jak się przytula koleżankę. Nawet nie tak jak się przytula dobrą przyjaciółkę. Przytulił ją jak kogoś bardzo ważnego, kogoś kto zawsze będzie. Tak ją obejmując czuł się lepiej niż kiedykolwiek. Jego głowa stała się wolna chciał się poświęcić. Szepnął jej do ucha, nieco łamiącym się głosem, właściwie nie wiadomo dlaczego…: -Błagam Morgan nie zmieniaj się. Nie zostawiaj mnie. Tak bardzo cię potrzebuje… Nawet nie wiesz jak bardzo to trudne. I pamiętaj że ja zawsze będę Twoim przyjacielem, zawsze bez względu na po ilu będę rozwodach i ile dzieci będzie nosić moje nazwisko. Zawsze. I jesteś po prostu najlepsza, nie zmieniaj tego- jej cudowny zapach był jak narkotyk. Kojarzył się chłopakowi ze wszystkim co najlepsze. Wspaniałe wspomnienia wpadały do jego mózgu zaraz wypadając. To właśnie z tą dziewczyną z płomieniami na włosach przeżył większość swojego życia. Dzielił z nią smutki, radości prace domowe nawet szlabany. Bardzo cierpiał gdy ta tak po prostu wyparowała… Ale już wróciła, a to chyba najważniejsze. Ten moment właśnie jest takim w którym trzeba zastanowić się nad swoim życiem. Oczywiście lepiej byłoby to zrobić patrząc w ogromne okno w salonie wspólnym Ravencalwu w deszczową pogodę popijając jaśminową herbatkę z dodatkiem ognistej whiskey, a nie obściskując swoją naaaaajlepszą przyjaciółkę która przy innym rozwoju wydarzeń była by dziewczyną. Simon właśnie miał taki moment. Jego życie było przepasane szczęściem i smutkiem jak życie każdego. W sumie co go skłoniło do związku z facetem. Nagłe zniknięcie obiektu westchnień, a może po prostu chęć pokochania kogoś, bycia kochanym. Dopiero teraz chłopak zdał sobie sprawę że jego związek powstał kompletnie spontanicznie i w podobny sposób się rozwiał. Tak patrząc logicznie mógłby teraz rozstać się z Namidą i być z dziewczyną w której zakochał się już w Hogwart Eksperess. Ale czy może mieć stuprocentową pewność że im wyjdzie? Że razem z Morgan dożyje wesołej starości, z gromadką wnuków i domem z ogrodem? Że nadal będą tak bardzo szczęśliwi? Co do Ślizgona też nie miał takiej pewności, ale póki co byli szczęśliwi, tak po prostu. Chcąc troszkę rozluźnić atmosferę nieco oswobodził dziewczynę z swojego miskowatego uścisku, jednak nie puścił jej, jego splecione dłonie usytuowały się na lędźwiach dziewczyny, a szare oczy wpatrywały się w bladą twarzyczkę: - Nie wiem czy wiesz ale będziemy razem studiować…-na jego ustach błąkał się uśmiech. Miedzy innymi dla niej zmienił kierunek.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Jedną z głównych życiowych gier jest rozkmina pt "Co by było gdyby...". Dzisiaj i oni się w to zabawią w myślach, jeżeli i to się już nie stało. Niby całość tworzymy z różnic. Tylko, że.. Morgane i Simon są bardzo do siebie podobni. Może po prostu przez tyle lat jeszcze nigdy nie zauważyli u siebie wad? Tak jakoś umknęło im na uwadze. A teraz gdy chłopak jest z Namidą powoli zaczyna zauważać drobne wady, negatywy. To taki punkt przebudzenia, który w związku zaczyna mieć swoje działanie po pół roku, zazwyczaj. W późniejszym czasie i etapie przechodzi się do fazy drugiego roku.. W nim już widzimy każdą negatywną cechę. Każdą. Jeżeli nas nie irytuje po owym czasie dana osoba, to jest to. Bo pomimo wad.. Kochamy tę osobę nad życie. Tak czy siak.. Trudno określić to jak jest z Morgane i Simonem, czyż nie? Znają się już tyle lat.. Młodzieniec na pewno zauważył u swojej przyjaciółki jedną główną wadę. A otóż gdy nadejdzie okazja zachowuje się jak małolata pijąc i bawiąc się życiem nie umiejąc inaczej podejść do sprawy. Sama sie wychowała, a raczej książki. Nikt jej nie pomógł. Towarzyszył jej zawsze Simon. To dlatego jest z charakteru tak do niego podobna.. On zresztą też. Te piękne historie jakie tworzyli razem. Prawdziwa magia, przyjaźń. Pociągnęła nosem, poleciała pierwsza łza. - Nigdy Ciebie nie zostawię, obiecuję na brodę Merlina.. - Rudowłosej głos się zawiesił, łamał. Nigdy nie myśl co było. Co się mogło stać. Nie masz wpływu na przeszłość - Ktoś mi kiedyś to powiedział. Zgadzam się z tym. Żyć można tylko i wyłącznie chwilką, która właśnie trwa. Nie masz wpływu na to co było. Jedynie Twoje decyzje wpłyną na przyszłość. Na kolejną chwilę, w której będziesz. Zerknęła na chłopaka swoimi wielkimi oczami. Były szklane. Odbijały idealnie światło. Przymknęła oczy i wtuliła się w towarzysza. Coraz bardziej chciała wbić swoje ręce w ciało przyjaciela jakby w obawie, że zniknie za chwilkę. Albo.. że to tylko sen. - See-rio? - Wyjąkała. Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Wyobraziła sobie jak z nim będzie się bić magicznymi farbami. Jak będą malować przez kilka kolejnych lat.. Jak będą się świetnie bawić.. Jak będzie tak jak dawniej.. Ale czy aby na pewno?
Simon dobrze znał wady Morgan, aż za dobrze. Jednak... gdyby była inna na pewno nie łączyłoby ich to co łączy ich teraz. Student nie potrafił jej sobie wyobrazić innej. Chłopak nagle sobie uświadomił że doznał z rudą czarodziejką najlepszej rzeczy na świecie. Szczęścia. Tak bardzo ulotnego, cudownego uczucia. Wraz z nią ta magia przychodziła każdego poranka i odchodziła każdego wieczora, gdy zostawał sam, choć też nie zawsze, bo ile to razy zdarzyło się im przeżyć jakąś nocą przygodę typu domalowywanie śpiącej Grubej Damie wąsów! O tak bez wątpienia byli pokrewnymi duszami. Ale tak rzeczy. Na słowa przyjaciółki jego serce lekko drgnęło. No dobrze trochę mocniej drgnęło. To co mówiła było dla niego bardzo ważne. Po tym jak nagle zniknęła, bał się że znów ją straci.Wytarł samotną łzę na jej różowawym policzku, przytulił mocno, znów upijając się zapachem jej ciała, ubrań, włosów -Jeżeli znów wyjedziesz to obiecuje że Cię znajdę i namaluje na policzku...coś RÓŻOWĄ FARBĄ!-uśmiechnął się szeroko. Miał nadzieje że jego kochana Morgan, ta stara Morgan wróciła: -Serio, serio- spojrzał na nią i jakby czytając jej w myślach powiedział- Szykuj się na pierwszą bitwę wony na farby.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Szczęście to chyba daje mi ta postać! Wczoraj przechodziłam rano.. Pff. Biegłam przez pasy na czerwonym i policjant nagle radiowozem przejeżdżał.. Kolega obok złapał go za głowę żeby nie odwrócił się w moim kierunku. Tak oto pan pies patrzył sobie wprost, a ja biegłam dalej. Dzisiaj już nie robiłam tego.. Tak samo będzie z piciem Morgane. Szczęście nastało w jej sercu! Znowu ma Simona! Znowu! I nastała miłość, ale czy braterska? Nieświadomie złapała się za policzki po słowach przyjaciela. Trzymała je tak przez dłuższą chwilę co musiało wyglądać przeuroczo. Zamknęła oczy i zaczęła sobie wyobrażać mega wielkie COŚ namalowane przez Simona na jej twarzyczce. - Pamiętaj kochany mój.. Kolego.. Że ja też mogę się odegrać farbą - Pokazała mu język. Fenomenalnie kwasząc minę. Jak mała dziewczynka, którą można tylko przytulać i kochać oraz na wszystko pozwalać. Ta beztroska dziewczyna znowu wróciła. BITWA? Woah! To jest to. Dziewczyna dostała na ciele miłych dreszczy emocji. Ugryzła się w usta przez dłuższą chwilkę wyobrażając sobie ich całych w farbie oraz z takimi "zacieszami" wymalowanymi na twarzach. - A wiesz co.. - Zrobiła wielką chwilę przerwy - Musze tobie coś przekazać.. Ważnego - Popatrzyła na niego z dołu robią piękne oczęta przy tym. Chciała coś zrobić MEGA. Westchnęła i złapała się za koszulkę lekko kołysząc. W jej oczkach pojawiła się szaleńcza iskra.. Która po chwili zamieniła się w czyn. Co zrobiła Morgane? - pojawia się pytanie. Nie wiem co.. Ale właśnie chyba próbowała rzucić się na przyjaciela i mu dać kuksańca lub go dźgnąć. Jedne jest pewne.. Zapewne inaczej to wyglądało w jego oczach. Oby interpretacja tego ruchu nie była kolosalnie zła.
-Nie mów do mnie per... "Kolego". To brzmi bardzo sztucznie, tak jak jak bym mówił do ciebie "duża"-uśmiechną się. W jego wyobraźni też się pojawiła ta scena. To było by bez cenne. Morgan mogłaby mieć przez jakiś czas zielone włosy, hehe. Nie będziemy ukrywać że Simon był zaskoczony... Nie wiedział co jego zacna przyjaciółka chciała mu powiedzieć, czy co też chciał zrobić. Najdziwniejsze i najbardziej dzikie myśli. Może będzie się żenić, a może jest wilkołakiem! A może jest lesbijką albo TRANSSEKSUALISTKĄ! nie.... ta ostatnia opcja odpada. A może chciała mu się dobrać do rozporka? Jakby co zawsze może zareagować w odpowiednim momencie. Spojrzał na nią swoim szarymi tęczówkami, z niemym pytaniem wypisanym na twarzy. "O co ci chodzi?"