Można tu często spotkać nieszczęśników, cierpiących na chorobę morską, wywieszonych za wanty poza statek, w bardzo niewygodnej pozycji. Innym razem są to po prostu ofiary jedzenia Jednookiego Billiego, który na tym statku cieszy się chyba większą sławą od kapitana.
Kostki: 1 – masz to nieszczęście, że przechadzając się wzdłuż burty oblewa Cię fala słonej wody od stóp do głów. I tak dobrze, że nie wymiociny haftującego załoganta! 2 – swobodne chybotanie statku wytrąca Cię z równowagi, wpadasz do beczki z pomyjami. 3 – fale się rozszalały, możesz przysiąc, że właśnie zrozumiałeś, co znaczy 10 w skali Bouforta. Łapiesz chorobę morską. 4 – potykasz się o knagę, a wredne ptaszysko, które siedziało na wancie, krzyczy piskliwie: „Człowiek za burtą!”. Na szczęście przesadza, bo wpadłeś do szalupy ratunkowej, a oprócz tego, ze poobijałeś sobie trochę tyłek, nic ci się nie stało. 5 – przypadkiem wpadasz na jednego z załogantów, który z radością łapie Ciebie i innego załoganta za kołnierz, po czym ciągnie Was obu, wbrew Waszej woli do baru. Nawet jeśli nie masz ukończonych 17 lat. 6 – idziesz sobie spokojnie, kiedy nagle słyszysz: „Niech mnie kule biją! Gdzie z tą girą, szczurze lądowy?!”. Znalazłeś gadający, piracki breloczek.
Właśnie szła pokładem, próbując znaleźć miejsce odpowiednie na spotkanie z Riencem. Jak się okazało, kajuty, które wcześniej uważała za puste, były pozamykane, jakby kadra nauczycielska domyśliła się, że niektórzy z uczniów będą tam szukać prywatności. Dlatego właśnie obrała sobie inną drogę. Bez celu chodziła po zdecydowanie za małym statku, gdzie nie można było znaleźć miejsca odosobnionego od wszystkich innych ludzi, kiedy nagle wpadła na jednego z załogantów, coś tam burknęła pod nosem w wyraźnie słabym nastroju. Jak zresztą zawsze, więc nikogo nie powinno to dziwić. Za to Shenae wydawała się mocno zaskoczona, kiedy nieznajomy jej osiłek szarpnął ją za kołnierz ciągnąc za sobą do jak to zaznaczył… baru. Zerknęła na niego z dołu, mierząc go wściekłym spojrzeniem. — Słuchaj no, nie mam teraz czasu na żadne bary! — warknęła, a słowa, jakie w tym miejscu skierował w jej stronę załogant zdawały się na tyle niecenzuralne, pełne wulgaryzmów i obleśne, że D’Angelo w życiu przed nikim nie przyznałaby się, że w gruncie rzeczy po czymś takim mało ogładnym, pełnym nieokrzesania, zabrakło jej kontrargumentu. Fakt faktem, zamknęła się, nie chcąc w żaden sposób denerwować koleżki, który zdawał się bardzo dobrze wiedzieć, jak zamknąć młodej kobiecie buzię.
Gdy zaczęło się ściemniać, u Moiry zapaliła się lampka by poszukać jakiegoś przyjemnego miejsca do obserwowania gwiazd. Padło oczywiście na idealne bocianie gniazdo, które niestety było pilnowane przez niejakiego Szczurka. Myszkę, Szynszylę... jakiegoś gryzonia, mniejsza z tym! Głupiutko założyła, że włamanie się tam nie sprawi jej żadnych problemów. Dziewczyna nawet się nie obejrzała, a już musiała zapłacić mężczyźnie karne dziesięć galeonów. Niestety ta Argentynka, to takie zawzięte cholerstwo i przez to znowu postanowiła spróbować. Odczekała jakiś czas i prawie jak szpieg w mugolskich filmach, zakradła się do wejścia. Tajnym agentem raczej nigdy nie zostanie, więc z jej kieszeni wyfrunęły kolejne galeony. Już nieco mniej szczęśliwa dała sobie spokój i w międzyczasie zahaczyła o sklep pokładowy. W takich chwilach najbardziej brakowało jej nowych kolegów ze Sfinksa, którzy wyjechali tuż po jego zakończeniu. Nie ze wszystkimi Angolami dało się tak łatwo dogadać, a narzekanie na ich deszczową pogodę wcale nie poprawiało tych relacji. Jeśli ich Kapitan ustalił godzinę nocną, to ta kompletnie wyleciała jej z głowy. Z drugiej strony i tak pewnie nie umiałaby usiedzieć całej nocy w kajucie. Obeszła prawie cały statek, starając się omijać tulące się do siebie parki i wstawionych marynarzy. Za to pokłady wypoczynkowe wprost pękały w szwach od relaksujących się uczniów i pewnie trudno byłoby znaleźć sobie miejsce do posadzenia czterech liter. Spacerując po prawej burcie, uwagę Moiry przyciągnął rząd poustawianych tutaj szalup. Trochę wyobraźni i od razu znalazła sobie dobre miejsce do odpoczynku. Normalnie ściągnęłaby do towarzystwa BBB, ale ta jednak nie skusiła się na wakacyjny wyjazd. Kierując się w stronę upatrzonego celu, prawie nie dostała zawału, gdy dobiegł do niej okrzyk spod jej stóp. Ofiarą podeptania okazał się zwykły gadający breloczek, kto by pomyślał! Rozejrzała się za jakimś właścicielem i nie dostrzegając żadnego, zaczepiła go kółkiem o gwint butelki żeglarskiego bimbru. Poprawiając swój nowy korsarski kapelusz, sprawnie wgramoliła się do jednej z szalup.
Dev świeżo po wyjściu ze sklepu pokładowego postanowił przejść się trochę po pokładzie w tę nocną porę. Niektórzy pewnie już myśleli o śnie, ale dla francuza impreza na morzu dopiero miała się zacząć. Niemało czasu zajęło mu dokładne wybranie interesujących go przedmiotów ze sklepu, lecz teraz mógł cieszyć się swoim nowym, wycieczkowym image'm pirata. Na jego głowie znajdował się majestatyczny kapelusz korsarski. Podobno najnowszy szyk mody i zdecydowany musthave na każdym pokładzie! Oprócz tego do kompletu mężczyzna dobrał sobie szmuglerską bandanę, która zwisała obwiązana wokół jego szyi oraz szczęśliwy amulet, a przynajmniej sprzedawca tak mu tylko wciskał, że przynosi szczęście... Ale to jeszcze nie koniec! Miał jeszcze drewnianą laskę, którą dzierżył w dłoni. Służyła mu bardziej jako rekwizyt, niż przyrząd do wspierania się. W drugiej dłoni ujętą miał butelkę żeglarskiego bimbru. Z początku Dev był zawiedziony, że sprzedawca nie ma na stanie ognistej whisky, ale kiedy dowiedział się, że tutejszy alkohol jest nawet mocniejszy to od razu się zdecydował na jego kupno. Tak więc szedł teraz zadowolony szukając dogodnego miejsca na spożycie swojego pysznego napoju wysokoprocentowego, gdy nagle statek gwałtownie się zakołysał. Pracownik Hogwartu stracił na moment równowagę, ale po kilku nieudolnych kroczkach w lewo, a następnie w prawo zdołał utrzymać się na deskach. W ten moment usłyszał głośny plusk i jego oczom ukazała się fala wody zmierzająca w jego kierunku. Nie mając wiele czasu na reakcję oraz z uwagi na to, że obie ręce miał zajęte, zdołał jedynie wydusić z siebie parę słów - Niech mnie kule biją!- chwilę potem leżał przemoczony do suchej nitki przez orzeźwiającą falę słonej wody. Cudem udało mu się uchronić butlę bimbru i nie zrobić sobie większej krzywdy, więc szybko podniósł się, przeklinając i krzycząc przy okazji - To jest ten wasz ku*wa szczęśliwy amulet? Wy psubraty, pieprzone wilki morskie! Ja wam jeszcze pokażę! Aye, aye, arrrr! Chwilę pomachał w powietrzu swoją drewnianą laską, jakby komuś groził, co zapewne musiało wyglądać komicznie, po czym zamilkł, gdy w pobliżu nie dostrzegł żywej duszy. Niewiele myśląc wzruszył ramionami i odkorkował szybko swój bimber. - No i dobra! Moje zdrowie! - rzekł donośnie wznosząc butelkę ku gwiazdom, a następnie upił kilka głębszych łyków. Co prawda alkohol ten nie palił tak gardła, jak ognista whisky, ale podobno nadrabiał zawartością, o czym Dev zapewne przekona się jeszcze tej nocy.
Byłem zwierzęciem nocnym, dlatego właśnie tę porę wybrałem na żer. Wygrzebałem się z legowiska, w którym spędziłem większość dnia, by napełnić płuca rześkim powietrzem, które od razu przywiodło mi na myśl rodzinny dom w Szwajcarii. Włóczyłem się po statku, ale wszyscy, których spotykałem, byli zbyt głośni i niesforni, a ja chciałem posłuchać śpiewu oceanu. Nie było mi to jednak dane nawet w tej części statku, która pozornie wydawała mi się odseparowana od reszty - w ciemnościach na linii frontu zamajaczyła jakaś postać, która z oddali wydała mi się być piracką zjawą, przeklinającą w niebogłosy. Dopiero, gdy podszedłem bliżej zorientowałem się, że to szkolny woźny który chyba nie żałował sobie alkoholu i mamrał coś pod nosem. Minąłem go, szurając butami o pokład, zastanawiając się, co go skłoniło do paradowania w korsarskim kapeluszu. Nagle statkiem zakołysało nieco mocniej, przez co straciłem równowagę, zatrzymując się szczęśliwie na barierkach. Spojrzałem w dół, ale zamiast morskiej toni ukazał mi się rząd szalup ratunkowych, a w jednej z nich - kolejna piracka zjawa. Głuchy dzwon poręczy musiał zwrócić jej uwagę, bo zadarła głowę ku niebu i dopiero wtedy rozpoznałem Moirę. - Jakaś nowa moda na korsarskie kapelusze? – zapytałem, patrząc na nią z góry, i przechylając głowę w kierunku woźnego, którego, z racji swego niższego położenia, mogła nie dostrzec. – Co tu robisz, Moira? Banalnie proste pytanie, które mogło zostać zabite równie prostą odpowiedzią, albo zatrzymać mnie na dłużej.
Wcale nie tak łatwo odnaleźć odpowiedni punkt na niebie, gdy tobą niemiłosiernie kołysze. Przez spory czas musiała przystosowywać wzrok do niewygodnych dla niej warunków. W końcu jednak dostrzegła upragnioną konstelację i tym samym dowiodła, że nie tylko za ładne oczy dostała się do Sfinksa. Nic dziwnego, że w już wielu uczniów skarżyło się na dolegliwości spowodowane ciągłym bujaniem! Moira prawie nie wcisnęła się w dno szalupy, gdy usłyszała czyjeś kroki. Z jej wątpliwym szczęściem mogło paść na jakiegoś nauczyciela, który pięknie zjedzie jej pomysł odpoczynku w jednej z szalup. W ostatniej chwili schroniła się pod kawałkiem jakiejś plandeki i po chwili do jej uszu dotarło chlupnięcie fali o prawą burtę. Ledwo się nie powstrzymała słysząc wykrzykiwane groźby od ofiary morza. Czy aby na pewno jakikolwiek nauczyciel posługiwałby się takim słownictwem? Rzuciła się w popłochu na znaleziony gadający breloczek, gdy zachciało mu się uraczyć nieznajomego głośnym "Przestań biadolić, ty parszywy szczurze lądowy!". Zacisnęła pięść wokół niewielkiej główki, tak by ponownie nie postanowił podzielić się uroczym komentarzem. Argentynka uniosła głowę, słysząc, jak coś u góry łupnęło. - Merlinie, czyżbym nie była już oryginalna? - zapytała z udawaną miną hipstera 'nosiłam to zanim stało się modne'. Saldana delikatnie poprawiła kapelusz, bo w końcu jest jak kapitan w tej szalupie. Przechyliła lekko głowę, przyglądając się chłopakowi z dołu. - Zawieram układy z syrenami, ale nawet nie myśl by komuś o tym rozpowiadać. Starając się zachować poważną minę, uśmiechnęła się delikatnie. Obserwowanie gwiazd w końcu nie brzmiało tak tajemniczo, jak spiskowanie z morskimi stworzeniami. Wskazała mu butelką, że jak chce to może się dołączyć. Miała jedynie nadzieję, że szalupa jest porządnie przymocowana i nie będzie im dane przetestowanie jej na morzu.
Ciekawie to musiało wyglądać. Woźny Hogwartu właśnie łoił żeglarski bimber prosto z gwinta w obecności uczniów. Przecież podczas tego rejsu pełnił taką samą funkcję, jak pozostali nauczyciele, jednak wydawał się nic sobie z tego nie robić. Zdecydowanie można było stwierdzić, że facet nie jest, jak pozostali dorośli. On chce się po prostu zabawić, a nie ganiać za uczniami i pilnować, czy ktoś czegoś nie przeskrobał. Butelka bimbru wydawała mu się ciekawszą towarzyszką na ten wieczór. Przynajmniej na razie. Gdy na prawej burcie pojawił się jakiś młody chłopak, Dev leniwie przechylił głowę w jego stronę i spojrzał na niego swoim jeszcze bardziej leniwym wzrokiem. Obcy wydawał mu się ubrany nieadekwatnie do miejsca, w którym się znajdowali. - Moim pytaniem jest, gdzie Twój kapelusz kamracie? W końcu znajdujemy się na pirackim statku, arr! - odrzekł do ucznia, a następnie wcisnął swoją drewnianą laskę pod pachę i wyciągnął swoją różdżkę. - Silverto. - wypowiedział, jakby od niechcenia i machnął swoją 7 i pół calową leszczyną, celując w siebie. Ociekające wodą ubranie Deva wysuszyło się w bardzo szybkim tempie, więc po chwili wróciło do swojego normalnego, suchego stanu sprzed spotkania ze słoną wodą. Z dumą poprawił swój kapelusz, jakby na prawdę miał się za wilka morskiego, a następnie postanowił sprawdzić, kto tam się chowa w szalupach ratunkowych. Moira - powtórzył w myślach po chłopaku, gdy patrzył w dół. - Salut! Je m'appelle Dev Levitt. Ekhm... Nowy woźny w Hogwarcie. - przedstawił się z grzeczności, a po chwili dodał - Nie lękajcie się jednak, bo żaden ze mnie wychowawca, a co dopiero nauczyciel. Nawet za nimi nie przepadam, jeśli mam być szczery. Także tego, no... Wasze zdrowie! Butelkę znów wzniósł ku gwieździstemu niebu, a potem wlał część jej zawartości do gardła. W towarzystwie przynajmniej picie nie było takie złe. Gdyby postanowił pójść gdzieś dalej pić w samotności, mógłby jeszcze zostać posądzony o alkoholizm, a to bardzo źle rzutowałoby na jego karierę w szkole magii.
Stała w odosobnieniu od innych, przyzwyczajając się powoli do bujającej łajby. Mogła mieć nadzieję an to, że choroba morska się jej nie dotknie. Szczęśliwie na razie się na to nie zapowiadało. Z pewnego dystansu obserwowała najpierw przechadzającą się pokładem dziewczynę, później dołączającego do niej chłopaka. Otaksowała go wzrokiem od stóp po głowę, musząc przyznać, że prezentował się całkiem atrakcyjnie. Nie oderwałaby od niego spojrzenia, gdyby czyjeś bardziej męskie niż jeszcze młodzieńcze ramię nie zasłoniło jej widoku. Wyprostowała się, splatając ręce na piersi i uśmiechnęła się do siebie, dostrzegając raczącego się alkoholem mężczyznę. Nie znała go. W gruncie rzeczy czy powinna? Dopiero co znalazła się w murach Hogwartu i zaraz czekała ich wycieczka statkiem. Nie zdążyła jeszcze zapoznać się z kadrą szkoły. Zresztą, nauczyciele wcale nie byli jej głównym zainteresowaniem. A może zmieniłaby zdanie, gdyby wcześniej dostrzegła wśród nich pracownika Hogwartu, który teraz poił się żeglarskim bimbrem. Obserwowała go w rozbawieniu. Bezpośredniość nieznajomego skupiła jej uwagę. Jeszcze chwilę trwała w bezruchu patrząc jak mężczyzna rujnują intymną atmosferę pomiędzy dwójką krukonów, aż w końcu ruszyła w jego kierunku. W tym samym momencie ta sama fala, która oblała mężczyznę, dotknęła i Mirę. Przymknęła oczy przed solanką, zaczesując mokre włosy do tyłu. A trzeba było wziąć ze sobą różdżkę. Nie tracąc mimo wszystko rezonu, odlepiła od siebie mokry, prześwitujący materiał letniej sukienki, pozwalając sobie podejść do mężczyzny. Oparła się na jego ramieniu podbródkiem mocząc jego skórę kroplami wody spływającymi z jej włosów. Zachowywała się, jakby miała już okazję go poznać, chociaż właśnie pierwszy raz widziała go na oczy. — Nieładnie tak przerywać komuś rozmowy — mruknęła mu do ucha na moment przed tym, jak się wycofała, patrząc na profil jego szczęki, dokładnie lustrując męskie, ostre rysy twarzy. Nie umknęło jej uwadze jego krótkie przedstawienie się. Woźny… dlaczego nie mieli takich woźnych w Salem? — A mógłbyś wypić za moje zdrowie? — uśmiechnęła się do niego bezczelnie, taksując go spojrzeniem, jak na razie całkowicie ignorując obecność pozostałej dwójki — Mira — dopowiedziała, przypominając sobie o pewnym miejscu, o jakim słyszała, ze jest gdzieś ulokowane na statku. W sumie… dlaczego by nie wybrać się tam z obstawą rosłego mężczyzny — Mogę? — szukając jego uwagi, wspięła się na palce sięgając do korsarskiego kapelusza, jaki miał na głowie. Pozwoliła go sobie zgarnąć i zarzucić na własną. Kapelusz na chwilę opadł jej na oczy, ale zaraz go poprawiła, zadzierając głowę, żeby spojrzeć w lekko zamglone alkoholem oczy mężczyzny — Wiem, gdzie mógłbyś posmakować trochę korsarskiego życia, wilku morski — uśmiechnęła się cwanie, poprawiając kapelusz. A fakt, że stała przed nim kompletnie przemoczona, chociaż powinien ująć jej darowi przekonania, dodał jej pozie tylko nutki zawadiackości.
- Przepuściłem wszystkie oszczędności na rum – zaśmiałem się, tłumacząc brak kapelusza. Swoją drogą byłby całkiem przyjemnie unikatowym okazem w mojej kolekcji, chociaż musiałbym się liczyć z faktem, że moja skala hipsterstwa urosłaby chyba do nieskończoności, gdybym pokazał się w takim poza pokładem statku. – Salut, Dev - nawet nie próbowałem go pytać, czy z pochodzenia jest francuzem. Nie musiałem. Spędziłem z nimi za dużo czasu i przelałem za dużo wina, by być ignorantem. Ponadto ten charakterystyczny akcent był jedyny w swoim rodzaju, zawsze żałowałem, że takiego nie posiadam. - Nic takiego nawet nie przyszło mi nawet do głowy – odparłem, nadal opierając się o barierkę. W mojej naturze nie leżało ocenianie ludzi w jakikolwiek sposób – swoje komentarze wolałem pozostawiać dla ich spuścizny zwanej sztuką. Ponadto byłem ostatnią osobą do prawienia moralitetów i odniosłem nieodparte wrażenie, że Dev podzieliłby moje zdanie. Zanim jednak zdążyłem podjąć konwersację, zjawiła się dziewczyna – chyba z Salem, nie pamiętałem jej imienia, ale wydawało mi się, że widziałem ją już wcześniej na zajęciach – która najwyraźniej skupiła na sobie całą uwagę Deva, więc znów obróciłem się w stronę szalup. - Wybacz, Moira. Tłoczno tutaj. Wiesz, do twarzy ci, więc nie przejmowałbym się szczególnie oryginalnością. Ale jak już bardzo chcesz, to poczekaj, aż zejdziemy na stały ląd. Przełamiesz sereotypy. Alkohol uznałem za oczywiste zaproszenie, dlatego zwinnie przecisnąłem się na drugą stronę barierek i zeskoczyłem do szalupy, która zachybotała na boki. Udało mi się utrzymać równowagę, chociaż patrząc na butelkę, którą Moira trzymała w dłoni, w mojej głowie pojawiła się wątpliwość, czy przejście z powrotem na pokład będzie w ogóle wykonalne. Z drugiej strony – było mi to absolutnie obojętne. Miałem dwadzieścia lat i jedyną rzeczą, jaką chciałem od życia, była zabawa. - Przykro mi, będziesz chyba musiała użyć podstępu, bym się nie wygadał – odparłem jej, próbując znaleźć dla siebie przestrzeń w łajbie. Ostatecznie usadowiłem się w poprzek, przewieszając nogi przez burtę.
Świetnie, świetnie, świetnie. Cordelia powoli zaczynała mieć dosyć tych całych czaszek. O ile na razie poszukiwania szły jej dobrze, tak jedna zdążyła już pochwalić jej kostki, a następna za sam ten fakt powyzywać od kurew. Trudno sobie wyobrazić, że jej się to podobało, nieprawdaż? Zabawa jakoś przestawała ją bawić, ale to może dlatego, że zdecydowała się poszukiwać czaszek samotnie. Może, gdyby był z nią Ettore, wszystko wyglądałoby inaczej? Na pewno! Cóż, tak się łudziła, mrucząc pod nosem słowa starego, dość wulgarnego wierszyka, jaki wyrecytował jej jeden z wilków morskich pracujących na Brudnym Korsarzu. Jakoś tak pomagał jej się skoncentrować na metodycznym przetrząsaniem kolejnych kątów. Oby tym razem nikt nie skakał jej znowu po nogach.
Wyrzucone kostki i suma oczek: 2, 5, 4, 6 = 17 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p975-kostki#304245
Czaszka siedziała znużona gdzieś między burtą, a beczką z pomyjami, wsłuchując się w bardzo romantyczną wymiane zdań między jakimiś krukonami. Odetchnęła zawiedziona aż zadzwoniły jej o siebie marmurowe zęby. Przynajmniej dopóki nie zauważyła ciekawszej osóbki. Szla sobie samotnie i rozglądała się wokół, jakby nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wtedy właśnie podszedł do niej jeden z załogantów, na siłę ciągnąc ją do baru. — A’kysz, stary pryku! — czaszka wyskoczyła zza beczki, atakując delikwenta, kłapiąc aż się z niej pokruszyło. Wskoczyła nieznajomemu na głowę, uderzyła go kilka razy z całą swoją siłą, korzystając z praw fizyki (zwykłe szczęście, nie miała na tyle rozumu, żeby je znać, pomijając fakt, ze tam, gdzie powinien się znajdować mózg, znajdowała się próżnia). Łupnęła tak trzy razy, powalając swojego przeciwnika przed nogami Cordelii. — Yo-ho! Piękna dzieweczko! Najparszywsza ze wszystkich parszywych piratek. Widzę przed nami wspólną, świetlaną przyszłość! Na dowód temu czacha aż jej się zaświeciła, pełna magii, rozbłyskując pomarańczowym blaskiem we wszystkie strony. — Chodź no tu, śliczności moja! — podskoczyła składając marmurowy, szorstki pocałunek na miękkich wargach dziewczyny i aż skamieniała od tego zniewalającego dotyku.
Niespodziewanie Dev poczuł mokry dotyk na swoim ramieniu, a spływająca niebawem po jego ciele ciecz kompletnie wyrwała go z rozmowy. Momentalnie zamknął oczy i westchnął. Znów dał się zaskoczyć. Był niemal pewien, że już nie będzie miał styczności z wodą, o ile przypadkiem nie wyleje na siebie zawartości butli z bimbrem. Nim zdołał się obejrzeć, do jego ucha dotarł damski głos, a po jego ciele rozeszła się fala dreszczy. Było w nim coś tajemniczego i jednocześnie pociągającego. W pierwszej chwili zmarszczył brwi i próbował odgadnąć wiek nieznajomej po samym jej głosie. Młoda. Chyba zbyt młoda na nauczycielkę. - pomyślał ocierając czoło z ulgą. Jednak musiał odwrócić się, żeby być pewnym, co zrobił zaraz po tym jak się odsunęła. Już w pierwszej sekundzie jego posępna mina przybrała bardziej zdumiony wyraz, a niedługo potem jeden z kącików ust uniósł się do góry. Wyglądało na to, że spotkał ich ten sam los, tylko w tym przypadku nie widział potrzeby, aby dziewczynę wysuszyć. Przemoczony materiał sukienki uwydatniał jej kształty i cieszył oko mężczyzny, czego zapewne nie potrafił ukryć. Wręcz przeciwnie. Jego uśmiech się poszerzył, a nieskupiony wzrok coraz częściej odrywał się od twarzy, by spocząć na pozostałych zakamarkach jej ciała. Jedno mógł stwierdzić - od razu mu się spodobała. - Właśnie nam jedną przerwałaś - rzekł w odpowiedzi na słowa wypowiedziane mu do ucha. Postanowił podroczyć się z nowo poznaną dziewczyną. Ta jednak zaraz złożyła mu propozycję nie do odrzucenia. - Wypić? - uniósł lewą brew zaintrygowany - Nie musisz dwa razy mnie o to prosić. Zdrówko! Butelka żeglarskiego bimbru znów poszła w ruch. Dev nie zakładał, że będzie spijał z niej tak wiele razy w tak krótkim czasie. Mógłby nawet pomyśleć, że jego nowa rozmówczyni chce go upić. Jeszcze nie wiedziała, że ten udawany pirat to prawdziwy weteran picia. Stoczył już setki, jak nie tysiące batalii przeciwko różnej maści trunkom. Także tej nie planował tak szybko przegrać. Przynajmniej nie przed północą! Mira bezczelnie zgarnęła z głowy jego kapelusz, co z początku niezbyt spodobało się woźnemu. Już miał wyrazić swój sprzeciw, gdy inna myśl przemknęła przez jego głowę. Postanowił się nią podzielić - Tu na statku nie ma nic za darmo. Muszę dostać coś w zamian i mam nadzieję, że będzie to coś innego niż mokre ramię. - powiedział pół żartem pół serio, znowu się uśmiechając. W tej samej chwili spojrzał na chłopaka, który tę noc postanowił spędzić w szalupie ratunkowej razem z inną uczennicą. Wtedy dopiero trafiły do niego pierwsze słowa Miry. Gdy usłyszał o miejscu, gdzie można zasmakować korsarskiego życia, od razu się zainteresował. - Dlaczego od razu nie mówisz, że gdzieś na tej łajbie coś się dzieje! Prowadź! - odrzekł bez ceregieli pośpiesznie złapał dziewczynę za rękę i skierował się z nią wzdłuż prawej burty. - Brzmi to trochę jak podstęp, korsarzu. - mówiąc to pociągnął nosem, po czym dodał - Nie mogę się doczekać.
Stała, patrząc na coraz bardziej oddalający się brzeg Portugalii. W jednym momencie wróciły wspomnienia, związane z tatą i Angelicą. Zalała ją potężna fala smutku. Bała się, że go nie wytrzyma. Z jej oczu popłynęła pierwsza łza, potem druga i trzecia. Może oni są tam na brzegu, przypatrują się nam?... Nie... To niemożliwe Rozpuściła blond włosy, które jasną kaskadą spłynęły na plecy. Nie zdawała sobie sprawy, że może wyglądać co najmniej dziwnie, uporczywie wpatrując się w brzegi kraju. Jej prawdziwego domu
Ostatnio zmieniony przez Sofia Carneiro dnia Czw Sie 13 2015, 15:04, w całości zmieniany 1 raz
Na statku było mu dobrze. Uwolnił się od rodzinnych problemów, upierdliwych stworzeń które dzień w dzień zawracały mu dupę. Tak było o wiele przyjemniej. Spokój. Cisza. Świeże powietrze. Brak choroby morskiej. Lepiej być po prostu nie mogło. Ze spokojem wymalowanym na twarzy paradował teraz po statku. Nucąc piosenkę i nie zwracając zbytnio uwagi na otoczenie. Dopiero kiedy się rozejrzał wokół zobaczył ją. Swoją Sofcie. Dziewczynę która padła ofiarą jednego z jego żartów i dziewczynę która go przygarnęła do swojej grupy zaufanych ludzi. Na samo wspomnienie na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, powoli ją zaszedł od tyłu. Chciał ją dźgnąć. Jak nie dźgnąć to złapać za ramiona i pociągnąć do tyłu, w swoją stronę z krótkim "BU". Szybko pozbył się podobnych pomysłów więc po prostu na nią. Na jej twarz. Był szeroko uśmiechnięty ale widząc jej minę od razu uśmiech zanikł. - Yah, płaczesz? - zapytał, obracając ją w swoją stronę. Położył dłonie na jej policzkach i ją dokładnie obejrzał. - Coś Cię boli? Skaleczyłaś się gdzieś? - zapytał znowu ze zmartwionym wyrazem twarzy. Sofa w końcu była jedną z jego przyjaciółek. Była dla niego ważna.
Chochlik. Jego nie dało się nie lubić. Należał do jej bandy, do paczki najlepszych przyjaciół. Choć tylko jemu mogła się wyżalać. Najwidoczniej mogła zaistnieć przyjazna relacja Hogwartczyk - Salemczyk. -Nie, nic mnie nie boli, nie skaleczyłam się. - na jej policzka zalśniła kolejna łza, wleciała pod dłoń Olivera - Wiesz, że rodzice się rozwiedli, a ojciec wraz z moją starszą siostrą wyjechali do Portugalii. Tata ma tam rodzinę, on się tam urodził... po prostu czuję, ze tam jest moje miejsce, a nie w tej Irlandii... - ze złości tupnęła nogą. W ogóle wściekłość ją wypełniała. Na matkę i ojca, za to, że się rozwiedli, na Angelę, że nie została z nią, tylko wyprowadziła się z Jamesem... W porywie spontaniczności przytuliła się do Oliviera. -Ja już nie wytrzymuję... - wyszeptała.
Taki był typ jego osoby. Przyciągał do siebie ludzi i tyle. A gdy już tak przyciągał, to później obdarowywano go zaufaniem. Prawidłowo, nawet jeśli jest trochę złośliwy to zawsze ma czas na pocieszenie kogoś, pomoc komuś. Ten moment zresztą jest idealnym przykładem. Wszystkich ludzi którzy potrzebują pomocy traktował tak samo. Był bardzo czuły, delikatny. Nie pocieszał tylko słuchał. Może robienie min i zaczepianie powodowało uśmiech u wielu, jednak jeśli chodzi o słowa to ciężko było z niego jakiekolwiek pocieszenie wyciągnąć. Patrzył w jej twarz bez słowa i kciukiem wycierał jej łzy. Powoli ją objął i pogłaskał po głowie. Co by jej tu teraz powiedzieć. Takich sytuacji zdecydowanie nie lubił. Zacisnął tylko mocno usta żeby w końcu coś wydukać z siebie. - Powinniśmy.. ich odwiedzić? W Portugalii? - zapytał jedną ręką głaszcząc ją po plecach a drugą po włosach. - Skoro.. tęsknisz to myślę, że to byłby dobry pomysł. - jak na ogół pałał inteligencją tak dzisiaj w ogóle mu nie wychodziło.
Zaczęła się śmiać. Oliver, nigdy nie umiał pocieszać, to fakt, ale teraz błysnął inteligencją. -Chochliczku, przecież nie rzucimy się ze statku i nie popłyniemy wpław do brzegu... - uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy. Te jego piękne oczęta... chwila, stop! Co ona myśli?! Oliver to jej kumpel, nie powinna tak myśleć! -Ale, to urocze, że to zaproponawłeś - dała mu przyjacielskiego całusa w policzek.
Oj tam. Trzeba mu to wybaczyć w końcu troszczy się o dobro blondynki. Jest jedną z wielu jego przyjaciółek więc nic dziwnego, że zabłysnął inteligencją proponując jej coś takiego. Zresztą fakt, że byli teraz na statku nie był problemem. Zawsze mogli odwiedzić jej rodzinę po rejsie, podróżując Świstoklikiem. To by było całkiem fajne, czułby się w pełni swobodnie gdyby coś takiego zaszło. Nawet nie przeszkadzałoby mu, że jej rodzina myślałaby o nim jak o jej chłopaku. Kiedy spojrzała mu w oczy sam obdarował ją jednym ze swoich firmowych, Oliverowych uśmiechów które tak podbijały dziewczętom serca, po czym poczochrał jej delikatnie włosy. - Aigo, wiesz, że rejs nie jest przeszkodą, żeby odwiedzić Portugalię, prawda? - zapytał mrużąc przy tym swoje skośne oczy. Była urocza. Jak płakała czy się uśmiechała. Wszystko w niej było urocze. - Świetne uczucie oddychać świeżym, morskim powietrzem, prawda? - zapytał odwracając się w stronę brzegu na który patrzyła i się przeciągnął .
Nie, to się nie działo naprawdę! Jej źrenice powiększały się, zaczęła się pocić. Czy mogłaby zakochać się swoim najlepszym kumplu? Chyba nie... w sumie to możliwe jest wszystko. -Faktycznie, wspaniale... wiesz... mój ojciec może być trochę... Nachalny. Z Angelą będzie luz, ona wie co to prywatność... - jeszcze bardziej się denerwowała - Wiesz co? Chciałabym kiedyś znaleźć takiego faceta, który będzie o mnie dbał, będzie można mu wszystko powiedzieć... I wiesz co jest najlepsze? Że chyba już takiego znalazłam... - delikatnie i z lekkim wachaniem, zbliżyła swoją twarz do jego. Serce waliło jej jak oszalałe , kiedy dotknęła swoim ustami, jego wargi. Były ciepłe i takie delikatne...
Jako, że Sofka była jego najlepszą przyjaciółką jakoś specjalnie się nie wzruszył na ten pocałunek. Niektórzy błędnie odczytują jego gesty, słowa. To w jaki sposób się zachowuje przy bliskiej osobie. Nie ma żadnej krępacji, czuje się całkowicie swobodnie. Sofia z pewnością czuła się tak samo swobodnie jak on. Jeśli chodzi o tą ich wycieczkę to nie miał nic złego na myśli. Nie miał żadnych ukrytych intencji co do tego. To był gest przyjaźni. Pocałunku nigdy się nie spodziewał. Dlatego się tylko uśmiechnął pod nosem i pstryknął ją w czoło. - Jak możesz robić coś takiego pod wpływem emocji. - nie wziął tego na poważnie. Bo po co? Była smutna, on ją pocieszył i uroiła sobie zakochanie w skośnookim. W ten sposób to odebrał. Popatał ją pieszczotliwie po głowie śmiejąc się pod nosem. - Czujesz się już lepiej? To dobrze. Widziałem na filmach, że gwiazdy ze statków widać niesamowicie. Co o tym myślisz? - zapytał, odwracając się znowu w stronę mijanego brzegu. To była taktyczna zmiana tematu. Ratowała zresztą sytuacje.
Nienawidziła się za to. Za swoją impulsywność i łatwe poddawanie się emocjom. Kopnęła balustradę. Koniec! Przecież musi się ogarnąć! Ale faktycznie, wieczór był przecudny. -Masz rację. Nie mogę postępować pochopnie. Przepraszam... - jej twarz przypominała piwonię - Tak, trochę mi lepiej... Filmy nie oddają prawdy. Wypłynęłam kiedyś w nocy na morze. Taką starą łódką, która leżała na brzegu. To był wspaniały widok... O, patrz! Spadająca gwiazda! Trzeba pomyśleć życzenie. - szturchnęła przyjacielsko chochlika. Podłapała temat, czuła, że nie byłaby w stanie wałkować tamtego incydentu. Odchyliła głowę do tyłu, obserwując niebo.
To zrozumiałe, że była zła. Przekroczyła granice, jednak chłopak zrozumiał, że stało się to tylko i wyłącznie pod wpływem emocji i że nie miała takiego zamiaru. Także spokojnie! Nie pomyślał o niczym dziwnym, w końcu się przyjaźnią? Dlatego popatał ją po głowie i znów obdarował uśmiechem. - No już już. Wiem, że to nie porozumienie. Nie martw się tym, nasze relacje się nie zmienią, dobra? - zapewnił ją. Nie mógł do tego dopuścić. Zerknął w niebo kiedy zwróciła uwagę na spadającą gwiazdę. Czy on czegoś chciał? Miał jakieś marzenie które mógłby zmienić w życzenie dla spadającej gwiazdy? Raczej takiego nie było, albo po prostu nie przychodziło mu do głowy. - Faktycznie. Pomyśl jakieś. - mruknął szturchając ją lekko ramieniem. Potem spojrzał w wodę. Cholera nie ważne gdzie nie spojrzy będzie myśleć o tym nagłym pocałunku. W końcu się wyprostował i spojrzał na nią. - Pójdę pierwszy. Muszę jeszcze coś zrobić. - objął ją tylko na pożegnanie i czule poczochrał jej włosy. Na koniec znowu obdarował ją swoim firmowym uśmiechem. - Do zobaczenia. - po czym wrócił do swojej kajuty.
W sumie nie było w tym nic dziwnego, bo z pewnością większość uczniów zdążyła już dobrać się do rumu. Jakby nie patrzeć, to i ona sama trzymała już w ręku butelkę trunku. Gdy przy burcie pojawił się dorosły mężczyzna, Moira nie miała pojęcia co zrobić z wcześniej wspomnianym alkoholem. Wyrzucić do morza z szalupy? Co za głupstwo! Najwyżej niech jej wlepi szlaban... albo jakieś minusowe punkty dla tych jej... krukonów? Uśmiechnęła się szerzej słysząc jego słowa, które odsunęły gdzieś na bok jej obawy. - Ahoj wilku morski - zawołała z dołu, tak samo podnosząc butelkę ku niebu. Właściwie niewiele widziała, co się tam u góry działo. Nowy woźny w Hogwarcie? Żeby to jeszcze Saldana pamiętała, jak wyglądał jego poprzednik! Pokiwała głową, uważając przy tym by nie strącić sobie z głowy kapelusza. Jeśli nikt nie zamierzał jej ścigać za zachowanie, to Argentynka nie myślała o robieniu komukolwiek wyrzutów. Nagle zaczęło się tam rozkręcać jakieś zebranie, gdyż do jej uszu dobiegł kolejny głos. Niestety tym razem nikt nie wychylił się, by spojrzeć w dół na szalupy. W dodatku nie potrafiła przypisać go do żadnej znanej sobie dziewczyny. - Właściwie się nie przejmuję, ale z przyjemnością zobaczę zazdrosne spojrzenia szczurów lądowych. Jeśli zejdziemy! Wiesz, nigdy nie wiadomo, czy zaraz nie pójdziemy na dno i będą już tylko pisać o tej smutnej tragedii wiersze. - Wywróciła oczami, przypominając sobie te wszystkie chwile spędzone w murach szkoły. W Argentynie nie miała takich szalonych doznań, które gwarantował jej Hogwart. Kto w końcu nie chciałby zaliczyć wypadku na feriach czy wakacjach? Dziwne, że jeszcze uchowali się tutaj jacyś żywi uczniowie! Może to jest powód tych ciągłych wymian? Sama też postanowiła nie wracać do dawnej szkoły i starych (nie)znajomych. - Pero mira lo que estás haciendo - mimowolnie przerzuciła się na hiszpański, gdy szalupa zachybotała się niebezpiecznie. Szczerze to nie miała w planach, z pewnością fascynującej żeglugi tylko z marną butelką jakiegoś pirackiego bimbru. Przez chwilę przyglądała się to chłopakowi, to szalupie, ale na ich szczęście załoga dobrze ją przymocowała. - Gwiazdy mówią zupełnie co innego i to nie ja będę miała problem z ogoniastymi przyjaciółmi... - Wskazała z miną ogromnie poważnego prorok na niebo i posłała krukonowi delikatny uśmiech. Nie sądziła, że zdoła go do czegoś takiego przekonać... ale ten patent sprawdzał się do straszenia pierwszoroczniaków, którzy łykali wszystko jak pelikany. Uniosła na parę sekund spojrzenie ku górze, gdyż znowu zebrali się tam jacyś ludzie. Jakby nie mieli innych miejsc do przeżywania swoich dramatów i rozterek życiowych. Powrotem się nie przejmowała, bo jak zawsze nie myślała o skutkach popełnianych błędów. Kiedyś może się czegoś na nich nauczy, ale teraz bez zmartwień podała Arszenikowi butelkę.
/wybacz, ale nie miałam wcześniej siły by ogarnąć te zamieszanie w wątku :c
Z nogami zwisającymi poza burtą czułem się nieskończony. Statek wcinał się ostrymi krawędziami w morską toń, a fale delikatnie ocierały się jego burty. Lekka bryza łaskotała moje odkryte kostki, a rozciągające się ponad nami pięć bilionów migoczących punktów pozwalało mi poczuć smak wolności zupełnie inny od tego, jaki poznałem w Paryżu. I choć pokochałem to miasto całym swoim sercem – doprawdy, byłem w stanie kochać – nie mogło się równać z widokiem, którym właśnie karmiłem swoje oczy. Na chwilę zapomniałem o całym świecie, odrywając się od własnego ciała, wybierając się w te międzygwiezdne podróże i dopiero głos Moiry ściągnął mnie z powrotem do szalupy. - Obawiam się, że nie byłoby tak poetycko. Połowa uczniów ma w kieszeniach skrzeloziele, a druga wie, jak rzucić zaklęcie bąblogłowy. Może faktycznie to planują? Inaczej dlaczego kazaliby się nam przygotować. Zero w tym romantyzmu. Ale to chyba lepiej. Choć uważam, że śmierć w takiej scenerii musiałaby być dość spektakularna. Wyobraź sobie, że ze swoim ostatnim tchnieniem wciągasz wodę w płuca, a nad tobą rozciągają się pływające, zniekształcone przez taflę wody gwiazdy. Spektakularne śmierci. Ludzie ich łakną. To o śmierci chcą czytać w periodykach. Artykuły dotyczące narodzin nie przykuwają aż tyle uwagi. Umieranie jest w modzie. Największa fala przypadła chyba na schyłek dziewiętnastego wieku. - Was? – spojrzałem pytająco na Moirę, choć prawdopodobnie jej wypowiedź nie była skierowana do mnie. Mówiłem płynnie w czterech językach, ale z hiszpańskiego rozumiałem jedynie puta. Uznałem jednak to za zupełnie nieistotne w momencie, kiedy butelka z alkoholem znalazła się w moich dłoniach, a zaraz po chwili przy ustach, by rozlać się po moim gardle, wypalić przełyk i z żołądka trafić prosto do żył, gdzie zamieniał się w szaleństwo, mieszając z krwią. - Wróżysz mi niezbyt świetlaną przyszłość, tak? Słyszałem, że syreny lubią śpiewać. Jestem muzykiem. Nie podniosłyby na mnie ręki, gdyby tylko usłyszały, jak gram. A może powinienem powiedzieć… płetwy? Myślisz, że słuchają nas teraz? – spojrzałem na nią pytająco, oddając butelkę alkoholu. – Mocne. To piracki bimber? Szmery dochodzące z pokładu sprawiły, że na chwilę umilkliśmy oboje, mimowolnie wsłuchując się w cudze rozmowy. To zabawne, ale chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tym miejscu znajdowały się szalupy – co więcej, nikt nie wpadł na pomysł, aby do nich wejść. Najwyraźniej byliśmy z Moirą jedynymi Krukonami z krwi i kości na tym statku – albo raczej Moira, bo ja znalazłem się tu z jej powodu. - Ciekawe, czyich jeszcze sekretów będziemy dzisiaj świadkami. Może jutro będziemy bogaci? Tajemnice bywają kosztowne. Ty masz jakąś. Na pewno. Jest związana z gwiazdami. I syrenami. Musi być – spojrzałem na nią tak, jakbym rzucał wyzwanie. Może i tak było?
Widok z pewnością zaliczał się do tych, które poruszyłyby serce niejednego człowieka. W dodatku Moira całym sercem wolała noc od dnia, w którym słońce przysłaniało lśnienie jej gwiazd swoimi ostrymi promieniami. Niemniej jednak nie potrafiłaby oddać całego swojego serca księżycowemu światłu tańczącemu w rytm dyktowany przez morskie fale. Kochała tracić oddech przy wieczornych biegach, które organizowała sobie w Hechiceros. Tam oddychało się o wiele trudniej, ale dzięki temu w pewnych momentach czuła, jak dobija do granic swoich wytrzymałości. Mknąłeś kiedyś przez morze gęstej mgły, gdzieś wysoko po szczytach gór? Nie patrzysz się pod nogi osłonięte nieprzezroczyste obłoki, chociaż każdy następny krok może być twoim ostatnim. Runiesz wtedy w przepaść z okrzykiem mimowolnie wydobywającym się z twojego gardła, ale to jest właśnie prawdziwe życie... dla Moiry. - Naprawdę myślisz, że większość z nich w obliczu prawdziwej katastrofy potrafiłaby zrobić coś poza szaloną histerią? Chociaż wiesz... właśnie taką nam przyszłość widzę, więc już zawarłam pakt z pięknymi syrenami. Patrząc na gwiazdy przed śmiercią miałabym nadzieję, że gdy przestanie bić moje serce to właśnie do nich pofrunę... ale nie chciałabym teraz utonąć w pięknej scenerii. Wolałabym umrzeć w jakiś płomieniach i z krzykiem walczyć o kolejne minuty życia. - wzruszyła lekko ramionami, wcale nie sądząc by śmierć mogłaby być czymś fascynującym. Za bardzo kochała życie, chociaż nieustannie balansowało na jego krawędzi. Spacerować razem ze wstającym słońcem po plaży w Buenos Aires i rozkoszować się mokrym piaskiem pod stopami. Nawet uciekanie przed angielskim deszczem w nieznanym jej Londynie zawierało w sobie tyle piękna, że nie łapczywie pragnęła więcej od świata. Uniosła pytająco brwi na jakieś słowo rzucone przez chłopaka, by dopiero po chwili zrozumieć o co mu chodziło. Machnęła tylko ręką, uznając za mało istotne by to teraz tłumaczyć. Sama jednak znała dobrze tylko dwa języki; tylko jeśli miałaby porównywać się do jego zdolności językowych. Nigdy nie odczuwała wielkiej potrzeby by nauczyć się jakiejś porażającej ilości. Pamiętała za to parę śmiesznych zwrotów, ale nic więcej. - Śmiem twierdzić, że ukradłbyś im wszystkim ich zzieleniałe serca. Ile za to przewinęło się dramatycznych historii miłosnych? Nie każdą miłością możesz oddychać pod wodą... - uwielbiała budować napięcie, chociaż nie zawsze robiła to celowo. Często po prostu potrzebowała chwili na rozbudowanie w głowie swojej przepowiedni. Trudne życie wróżbitki! - Bimber, rum... jak mocno pomarzysz to może tym się stanie. - Właściwie to już nawet nie pamiętała, czym to miało być. Kupiła to razem z kapeluszem w sklepie wyglądającym na taki z tandetnymi upominkami. Ci piraci mogli wlać tam Merlin wie co, ale przynajmniej działało jak powinno... prawda? Przechyliła butelkę i powoli upiła łyk palącego trunku. Musiała przymknąć na chwilę oczy, by nie skrzywić się na rozgrzewający alkohol spływający jej przez gardło. Moira zdjęła swój piracki kapelusz i delikatnie ułożyła go na kolanach, bo w końcowym rozrachunku nie należał do zbyt wygodnych. - Noc jeszcze młoda, a z każdej strony otaczają nas tajemnice. Pytanie brzmi, jak wykorzystałbyś taką wiedzę. - pokręciła głową, wprawiając czarne pukle w ruch - Drogi Arsène... za moje tajemnice nie jeden musiałby zaprzedać swoją duszę. Na pewno potrafiłbyś oddać ją w zamian? - dokończyła z tajemniczym uśmiechem. Rzucanie Moirze wyzwań nie zawsze kończyło się bezpiecznie, a ona nie posiadała w sobie tyle siły by się nim oprzeć.
Moira nie była zwykła – ale o tym wiedziałem już w chwili, kiedy oboje przekroczyliśmy po raz pierwszy progi Hogwartu. Lubiłem słuchać jej abstrakcyjnych opowieści, dając ponieść się magii, wciągnąć do innych wymiarów prosto z baśni. Łatwo przychodziło mi tkanie kolejnych iluzji, zupełnie tak, jakbyśmy posługiwali się tym samym językiem – ale zupełnie innym niż ten, którym ludzie zwykli porozumiewać się na co dzień. Alkohol był jedynie dodatkiem. Leżąc tam, w szalupie ratunkowej, odbyłem najdalsze podróże, i nie wiedziałem już, czy wolałem spoglądać w niebo, czy może w oczy Moiry, które błyszczały w blasku Srebrnego Globu. Wszystko to, co w niej było zamknięte miało niewymownie eteryczną otoczkę, która pogłębiała moją fascynację z każdym oddechem, by w końcu mi go odebrać i zapewne porzucić na dnie oceanu. Zupełnie jak w moim wymarzonym scenariuszu. Opowiadaliśmy sobie zapomniane tajemnice aż do chwili, kiedy ostatnia gwiazda nie rozpłynęła się na horyzoncie, ustępując miejsca tej, która była królową dnia. W głowach szumiał nam piracki bimber, dlatego przedostanie się z powrotem na pokład zajęło nam stanowczo za dużo czasu. Ale żadne nie miało do drugiego żalu – chyba oboje nie mogliśmy powstrzymać śmiechu, obserwując swoje nieporadne próby wyjścia z szalupy. Naprawdę trudno było wpaść wówczas na jakieś zaklęcie, które ułatwiłoby nam życie. Chwiejnym, choć dostojnym krokiem, odprowadziłem Moirę pod drzwi jej kajuty. Staliśmy przez chwilę w milczeniu – co nie zdarzyło się nam przez całą noc. Strzelając oczami poszukiwaliśmy sensu życia w chwili, kiedy bajki dobiegły końca. Nim odwróciła się, by zniknąć mi z oczu, skradłem jej krótki pocałunek, zaledwie muskając jej usta, zupełnie tak, jakbym chciał zapieczętować wszystkie nasze sekrety. Ten miał być największym.