Pokład znajdujący się na dziobowej nadbudówce statku, z miejscami wypoczynkowymi, miękkimi materacami, których nie dosięgają morskie fale. Miejsce dla wygodnickich. Nagrzewane największym słońcem, kumulującym się na dziobie, materace odizolowanych od siebie kokpitów, jako jedyne nie są nasączone wilgocią, panującą wszędzie na pokładzie. W tej części nadbudówki można także znaleźć bar z przekąskami i zimnymi napojami.
Wyszła na dziób statku, dokładniej na pokład wypoczynkowy. Drżącą ręką ściągnęła gumkę z włosów i podeszła do brzegu ścianki. Wychyliła się obserwując delikatne fale. Na jednym z haczyków powiesiła swoją torbę nie zapominając o wyciągnięciu notatnika i ołówka. Znowu wychyliła się i naszkicowała zarys widoku, położyła się na najbliższym leżaku i zaczęła dopracowywać szczegóły. Próbowała w ten sposób zabić czas oczekiwania na Felixa. No kiedy on w końcu przyjdzie?! - pomyślała zirytowana .
Dotarł do kajuty i zaczął w pośpiechu przeszukiwać swoje rzeczy. Nie chciał pozwolić, by Willow czekała na niego zbyt długo. Zwykle wystarczyłoby wziąć torbę, która prawdopodobnie leżałaby na łóżku, a w środku byłyby już wszystkie potrzebne rzeczy. Cóż, zwykle. Teraz za to trzeba było przeszukać cały kufer, licząc, że szkicownik nie jest na samym dnie. Jednak prawa natury były nieubłagane - oczywiście, że był, a dokopanie się do niego wcale nie było takie proste. W końcu jednak chłopak zdobył to, co chciał i właściwie mógł dołączyć do Gryfonki, ale... Cóż. Nieuważnie otworzył szkicownik na chybił-trafił. Liczył, że... Właściwie sam nie wiedział, na co liczył. Jedno jest pewne, nie przewidział, że szybki rzut oka na choć jeden rysunek przywoła falę wspomnień, spod której ciężko będzie się podnieść. W jednej chwili w oczach pojawiły się łzy, a oddech ugrzęzł gdzieś w klatce piersiowej, nie mogąc wydostać się na zewnątrz. Poczuł, że się dusi. W końcu udało mu się odetchnąć, ale za pierwszym oddechem w zdecydowanie zbyt krótkich odstępach czasu pojawiły się następne, ze skrajności w skrajność. Wiedział, że hiperwentylacja nie jest za dobra, że powinien zacząć oddychać do jakiejś torebki, żeby przestać dostarczać swojemu organizmowi przesadnie dużej dawki tlenu. Tyle że żadnej torebki w zanadrzu nie miał. Wziął poduszkę i przycisnął sobie do twarzy, chcąc utrudnić nieco oddychanie, licząc, że może w końcu uda mu się jakoś ustabilizować ten przeklęty oddech. Skończyło się zakrztuszeniem i kilkoma głębokimi wdechami. Już było dobrze. Na tyle, na ile pozwalała sytuacja, oczywiście. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim wyszedł z kajuty i ruszył w poszukiwaniu dziewczyny. Wiedział jednak, że jeszcze wiele wody w rzekach przepłynie, zanim jego serce i dusza zaznają spokoju. Kiedy wreszcie odnalazł Gryfonkę, uśmiechnął się do niej przepraszająco. - Wybacz, coś... - zawahał się. - Coś mnie zatrzymało. Od czego zaczynamy? Wolisz najpierw zapozować czy mam zerknąć w twoje prace? - spytał cichym, zachrypniętym głosem. Przydałaby się jakaś woda do przepłukania zmęczonego gardła.
Na dźwięk jego głosu poczuła ciarki, słychać było w nim gorycz i nutę przeprosin. -Siadaj, możesz obejrzeć moje prace. Zaraz przyjdę - wstała dając mu szkicownik do ręki. Podeszła do barku z napojami. - Dwie wody poproszę zgarnęła szklanki z blatu i podeszła do Felixa. - Trzymaj - podała mu naczynie. - Jak skończysz, to możesz rozstawiać rzeczy. - uśmiechnęła się delikatnie - Coś się stało?
Skinął głową na propozycję zajęcia miejsca. To miłe, że to zaproponowała, ale wolał jeszcze chwilę postać. Morska bryza owiewała mu twarz, a to przynosiło ukojenie jego pobudzonym nerwom. Gdyby usiadł, byłby osłonięty od wiatru i zostałby tylko żar lejący się z nieba, pogłębiający tylko wszelkie przygnębiające uczucia, których nie mógł się pozbyć. Odebrał od niej jej szkicownik, z wdzięcznością myśląc, że to go oderwie od ponurych wspomnień. Powoli zaczął przeglądać kolejne strony, kiwając nieznacznie głową. Miała zdecydowanie inną kreskę niż on, ale podobało mu się to, co widział. Wydawała się w swoich pracach skupiać na innych elementach, niż on, co sprawiało, że były całkiem inne, mimo że czasem przedmiotem jej rysunków były te same miejsca i te same osoby, które on uwieczniał. Kto by pomyślał, że minimalnie inne rozłożenie akcentów może tak zmienić całość szkicu! Uśmiechnął się do niej. Akurat wróciła i podała mu szklankę. - Dziękuję. Nie musiałaś, wiesz? - Wypił połowę zawartości jednym haustem, żeby w ogóle być w stanie dalej w miarę normalnie mówić. - Podoba mi się, jak rysujesz. Że też nigdy wcześniej nie wpadłem na ciebie, kiedy szkicowałaś! A myślałem, że kojarzę wszystkich artystów w Hogwarcie - cóż za pomyłka. Teraz trochę obawiam się wejścia w rolę rysownika. A jeśli nie spełnię twoich oczekiwań? - rzucił z cieniem śmiechu w głosie. Pytania o to, co się stało, trochę się spodziewał, ale mimo wszystko miał nadzieję, że nie padnie. Starał się wyglądać, jakby wszystko było w porządku, logicznym jednak było, że nie wszystko da się ukryć. Nie chciał jednak opowiadać o swoim bólu, zwłaszcza ledwo znanej dziewczynie. Nie, to były kwestie do rozmowy w konkretnych miejscach i konkretnym czasie, nie tu i teraz. - Wiesz... Poza byciem prefektem i bohaterem ratującym życia niewinnych dziewoi, jestem też człowiekiem. Czasem zdarzają się złe rzeczy. Ale nie ma o czym mówić, zdecydowanie skupmy się na tobie - posłał jej uśmiech.
Odwzajemniła uśmiech ukazując rząd białych zębów. Odniosła szklanki, wróciła do Felixa. -Pomóc ci rozkładać rzeczy? - wzięła część i pod okiem chłopaka szykowała przyrządy. Usiadła podekscytowana, zwykle to ona rysowała, więc było to dla niej nowe przeżycie . Bryza morska delikatnie zmoczyła jej włosy, które w jednej chwili zakręciły się. Zgarnęła je na lewe ramię i uśmiechnęła się delikatnie. -Może być?
Za wiele do rozkładania nie było. Nie nastawiał się na duży obraz, więc nie było potrzeby rozkładania sztalugi, przygotowywania płótna, całej tej zabawy z farbami... Miało być minimalistycznie. Wystarczył szkicownik, pudełko ołówków i gumka chlebowa. Gorzej, że w pewnym momencie statkiem zakołysało, przez co udało mu się wysypać ołówki z rzeźbionego, drewnianego pudełeczka. Dzięki temu mieli co robić przez dobrych kilka minut, goniąc za przyborami po całym pokładzie. Miał tylko nadzieję, że grafity się nie połamią, w końcu do czasu powrotu do domu nie miał szans na zakup nowych. Kiedy wreszcie doprowadzili do porządku jego narzędzia pracy, a Willow usiadła, Felix wybrał sobie całkiem przyzwoite miejsce, w którym mógł usiąść i oddać się rysowaniu. Oparł w miarę wygodnie plecy, ugięte w kolanach nogi podciągnął nieco do siebie i oparł na nich szkicownik. Tak będzie w porządku. - Jeśli tak ci wygodnie, to jak najbardziej może być. Przez chwilę patrzył na nią przenikliwie, chcąc przypomnieć sobie, jak to wszystko działało. Próbował odnaleźć w sobie tę iskrę, która pomagała mu wcześniej przy każdej jednej pracy. Zbliżył ołówek do kartki, ale coś go blokowało przed postawieniem pierwszej kreski. Postanowił spróbować inaczej. - Opowiedz mi coś o sobie - poprosił. - Zanim cię narysuję, chcę więcej o tobie wiedzieć.
Zaśmiała się. Nie była nie wiadomo kim, a jej życie nie było jakieś ciekawe. -Nie mam jakiegoś bardzo ciekawego życia ... Zwykła dziewczyna z Yorkshire, mieszkanka miasta Halifax . Córka lekarki i sprzedawcy na Pokątnej, młodsza siostra aurora i starsza siostra dziewczynki, która w tym roku pójdzie na pierwszy rok do Hogwartu. Moja babcia...- na wspomnienie babci w jej niebieskich oczach pojawiły się łzy - moja babcia umarła w ten sam dzień, jak objawiły się moje magiczne moce. Mimo tego, że była na drugim końcu miasta, wciąż się o to obwiniam... - na jej policzkach zalśniły łzy. Przed oczami stanęła jej scena sprzed wielu lat: Była z babcią na wakacjach, płynęły statkiem, bardzo podobnym do tego. Namówiła starszą kobietę, aby poobserwować morze, podeszły do burty i nachyliły się . -Babciu! Zobacz! Te fale wyglądają tak samo jak te na obrazie w tamtym muzeum, co byłyśmy tam rok temu. - Ruda dziewczynka podskakiwała. - Chciałabym się nauczyć tak rysować... -Willow, żeby dojść do perfekcji, trzeba pracować. - Nachyliła się do niej - ale nie rezygnuj z marzeń, po nieudanych próbach, przyjdzie słodki smak zwycięstwa. Nie poddawaj się maleńka. Nawet jakby mnie zabrakło, zawsze będę w ciebie wierzyć. -Dzięki babciu. - mała przytuliła się. Cała scena rozmazała się, pewnie przez potok łez który niepohamowanie zaczął płynąć z jej oczu. Jakby w transie podeszła do burty i oparła się na niej, zadając sobie ciągle jedno pytanie. Babciu, gdzie jesteś? Czemu odeszłaś?
Słuchał uważnie, ale wystarczyło kilka słów, żeby mógł postawić tę pierwszą kreskę. Kształt twarzy wyłonił się błyskawicznie, łącznie z podkreśleniem kości policzkowych. Zaraz potem długa szyja i delikatny zarys ramion. Kolejnych kilkanaście kresek dały pewne wyobrażenie o tych uroczych, lekko pozwijanych rudych włosach, które tak mu się podobały. Potem usta, nos, szybkie cienie w odpowiednich miejscach. I tylko zostały oczy. Oczy, na których chciał się skupić, które miały przyciągać całą uwagę. Tym bardziej, że kiedy się na nich skupił, Willow zaczęła opowiadać o babci. Bezbrzeżny smutek wręcz z nich wyzierał, a było w tym coś boleśnie znajomego. Może dlatego tak bardzo chciał przyłożyć się do wiernego oddania tych oczu, które nie powinny doświadczać tak gorzkich łez. Chciał zatrzymać je na kartce papieru, by tu zostały. Żeby od tej pory w tym błękicie pojawiały się już tylko łzy radości, a te smutku stały się wyłącznie wspomnieniem. Nie mówił nic. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Zresztą nie sądził, żeby słowa były tu potrzebne. Miał cichą nadzieję, że przynajmniej dla jednego z nich ten dzień przyniesie ukojenie. I nie sądził, aby tą osobą mógł on - ale nie miał nic przeciwko, by to jej było lżej. Kiedy podeszła do burty, przewrócił kartkę i zaczął szkicować ją raz jeszcze. Tym razem nie twarz, a całą sylwetkę. Każdy centymetr jej skóry momentalnie przesiąkł smutkiem, a woda, przez którą statek uparcie przebijał się od dłuższego czasu, zdawała się rozumieć ten ból. Ten moment też chciał zatrzymać, żeby go nigdy więcej do niej nie dopuścić. Kiedy skończył, a nie zajęło mu to dużo czasu, w końcu był to tylko mało dokładny szkic, podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Na pewno nie jesteś zwykła - szepnął.
Drgnęła na dźwięk jego głosu, dostała ciarek pod jego dotykiem. Szczerze, nie spodziewała się, że do niej podejdzie, dotknie, pocieszy... o ile to można tak to nazwać. Nie ważne co miał na myśli, dziewczyna odebrała to jako próbę pociechy. W sumie, obydwoje byli do siebie podobni, stracili najważniejsze dla nich osoby. Czy to było zrządzeniem losu, że się spotkali? Na to pytanie na pewno nie pozna odpowiedzi, dziękowała jednak Bogu, że zaatakowała ją ta durna klamka. -To miłe, że tak myślisz. - uśmiechnęła się przez łzy. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i osuszyła oczy, policzki. Cieszyła ją myśl, że on uważa ją za kogoś wyjątkowego. Odwróciła się w jego stronę.
Tak, to było coś w rodzaju pocieszenia. Z drugiej strony, pocieszenie zwykle nie jest szczere, a kurtuazyjne - ale nie w przypadku Felixa. Nie zastanawiał się nad tym, czy od jego słów będzie jej łatwiej. Nie chciał jej słodzić, żeby osiągnąć jakiekolwiek korzyści - nie ten typ człowieka. On po prostu mówił, co myślał i kierował się instynktem. Zwyczaje wyniesione z domu sprawiały, że to wystarczyło, by przynajmniej innych nie krzywdzić, a czasem nawet sprawić, by poczuli się lepiej. Tak, byli w pewien sposób do siebie podobni. Co prawda nie był pewien, czy porównywanie straty babci do straty ukochanego miało sens, w końcu to były dwa różne rodzaje cierpienia, choć prawdopodobnie o równie silnym natężeniu. Kiedy odwróciła się w jego stronę, uśmiechnął się do niej i odgarnął niesforny kosmyk włosów, wpadający jej w oczy, za ucho. - Masz ochotę obejrzeć te szkice, które zrobiłem? - spytał z uśmiechem. Poprowadził ją na jeden z miękkich materacy, na których mogli usiąść, żeby w spokoju przyjrzeć się rysunkom. - Jestem ciekawy, co o tym myślisz. I czy zasługuję na ostrą krytykę, jaką zapowiedziałaś - puścił jej oczko, wyciągając w jej stronę szkicownik.
Przepraszam, że tyle musiałaś czekać, ale ostatnio ciężko u mnie z czasem... D:
Ekscytacja, adrenalina, dwa uczucia, które rudowłosa uwielbiała. No, może chciałaby się kiedyś zakochać, ale na to jest jeszcze dosyć dużo czasu... Jednak te dwa jako pierwsze wrażenia przepełniały je teraz do granic możliwości, głównie przez to, że: po pierwsze jeszcze nigdy nikt jej nie rysował, po drugie dotykał ją inny chłopak, nie William, ani tata, ani żaden z kuzynów czy wujków, tylko taki... ktoś inny. Dała się zaprowadzić na materac. Kiedy gryfon podał jej szkic zdążyła tylko powiedzieć - -Wow... To jest... - w tym momencie coś białego wpadło na pokład. -O mój Boże! Snowie! - podbiegła do sówki, zwierzę podało jej czerwoną kopertę. O nie, tylko nie to! jęknęła w duchu, rozerwała kopertę, chwilkę później usłyszała krzyk mężczyzny. CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ MOJA PANNO?! SZLAJASZ SIĘ PO JAKICHŚ KLUBACH Z SZEMRANYM TOWARZYSTWEM, BALUJESZ DO RANA, A NA DODATEK MASZ CZELNOŚĆ PRZYJŚĆ DO DOMU PIJANA?! JESZCZE JEDEN TAKI WYBRYK I POŻEGNAJ SIĘ Z WAKACJAMI! Czerwona koperta rozsypała się w pył. Podbiegła do burty, usiadła na niej, przewieszając nogi nad wodę, zanurzyła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nastała krępująca dla niej cisza.
Nashword musiała mieć spore szczęście. Już podczas swojej pierwszej próby znalazła jedną z marmurowych czaszek, chociaż fortunniejszym określeniem byłoby takie, że to czaszka znalazła ją. Zgrabne kostki? Też jej coś. Nie ma to jak napalona, martwa czacha. Młodziutka Ślizgonka musiała mieć zawsze tego pecha, prawda? Jak nie jakieś szalone kraby gryzące w nogi, to znowu ktoś jej mówił takie dziwne rzeczy. Całe szczęście, że znieruchomiała od razu, kiedy się jej dotknęło. Kto wie co jeszcze mogłaby jej zdradzić! Przechadzka na pokład wypoczynkowy była wyjątkowym okazem entuzjazmu, gdyż tłumy, jakie się na nich gromadziły, pewnie już dawno „wymiotły” wszystkie znajdźki, ale Cordelia nie traciła nadziei. Czy słusznie? Pewnie zaraz się okaże.
Wyrzucone kostki i suma oczek: 4, 1, 1, 3 = 9 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p960-kostki#304126
Cordelia jak na razie miała chyba szczęście do czaszek. i tym razem jedna z nich wręcz sama wyskoczyła z pod ziemi. Lepiej nie domyślać się gdzie wcześniej się znajdowała. Zagrodziła Cordelii drogę, podswuaajac się do jej stóp, obwąchując je pustym marmurowy nochalem. Jakby w ogóle to przynosiło jej jakiś efekt. Wbrew tmu, zę nie mogło i tak wydarła się donośnie: — Masz mojego przyjaciela! Nawet nie próbuj zaprzeczać, mała kurewko! Co z nim zrobiłaś, huh?! Uwiodłaś go na te paskudne, krzywe, łamliwe kosteczki i co z nim zrobiłaś? Gdzie on jest. Nawet nie próbuj ze mną tych dziwnych numerów! Naskoczyła jej na stopy, zgniatajac swoim marmurowym ciężarem jej stopy i krzyczała dalej. — Nie karz mi użyć prawdziwej magii, bo jak tylko... Nie dane było jej skńczyć swojej niskolotnej groby, bo kiedy tylko dziewczyna zgarnęła czaszkę w ręce, ta poddała się jej ruchom. Zgubiona. Jak poprzednia. Ach, magia dotyku Nashword.
Tak, zakochanie niosło ze sobą mnóstwo niezwykłych uczuć. Tworzyło całą gamę doznań o wiele silniejszych niż wtedy, kiedy występowały pojedynczo. Było jak narkotyk, którego nigdy nie jest dosyć. Budziło dreszcze, nie pozwalało spać w nocy, determinowało sny... Gorzej, jeśli nie miało szczęśliwego zakończenia. Wtedy stawało się równie intensywnym cierpieniem, wżerającym się w ciało do szpiku kości. Felix coś o tym wiedział. I nie chciał powtórki. Ciekaw był jej zdania na temat rysunków, bardzo. Był mocno skupiony, kiedy zaczęła mówić, chcąc wynieść z jej komentarzy jak najwięcej. Niestety, nie dane im było wymienić się uwagami, bo spokój na pokładzie przerwała sowa. Spojrzał na nią zaciekawiony, ale kiedy Willow odwiązała od nóżki zwierzęcia czerwoną kopertę, odwrócił wzrok. Nie lubił takich sytuacji - to była jej prywatna korespondencja i on nie miał prawa do wglądu. Niestety, w przypadku wyjców nie miał innej możliwości. Uważał, że ten, kto wymyślił taką formę komunikacji, był pozbawionym kultury sadystą. Przecież to było czyste upokorzenie! I, oczywiście, złamanie tajemnicy korespondencji. Powinno iść się za to siedzieć. Nie wiedział, jak się zachować. Udawać, że nic nie słyszał? Tak, to byłoby jakieś rozwiązanie, gdyby nie fakt, że Gryfonka uciekła od niego i zaczęła płakać. W końcu ostrożnie do niej podszedł i położył jej po raz kolejny dłoń na ramieniu, lekko gładząc rozgrzaną od słońca skórę. - Jeśli chcesz o tym pomówić, pamiętaj, że tu jestem. Jeśli wolisz się od tego oderwać, też daj znać, znajdziemy jakieś zajęcie - powiedział miękko.
Nie zaszła daleko w poszukiwaniach czaszki. Doszła z jednego pokładu wypoczynkowego na drugi, licząc na to, że dogoni czaszkę zanim ta zdąży się daleko deportować. Przeciskała się między ludźmi, czasami tylko pozwalając sobie ich tylko przesunąć zaklęciem. Bez szczególnego efektu. Czaszka i tak wydawało się, ze pojawiała się dokładnie kiedy chciała i przed kim chciała. Shenae zmęczona tymi poszukiwaniami aż przysiadła na leżaku pokładowym, racząc się napojem, który wcześniej zwinęła z baru samoobsługowego. Kiedy zabierała się za te całe poszukiwania, nie sądziła, że to będzie taka żmudna, męcząca robota.
Na szczęście czy też nieszczęście D’Angelo, dziewczyna miała tą nieprzyjemnoć, ze natykała się cały czas na to samo wredne puste czaszysko, które wypracowało sobie już pewne żarty na temat dziewczyny. Słuszne, czy nie słuszne, lepiej było się do tego nie przyznawać. Korzystając z faktu, ze krukonka przysiadła w samotności gdzie w rogu nadbudówki, marmurowa czaszka aportowała się dokładnie obok niej, rzucając bardzo ordynarnym komentarzem: — Mnie szukasz, nieruchana dziwko? I rozbawiona swoim mało wykwitnym żartem, deportowała się, pozostawiając w tle, echo swojego rechotu.
Co czuła? Sama nie wiedziała. Jednocześnie złość, zadowolenie, wstyd... to wszystko dało bardzo dziwną mieszankę. W jednej chwili odskoczyła od chłopaka, bojąc się, że zrobi coś, czego nie powinna. Dopiero co się poznali, a ona zasypuje go swoimi problemami. No i ojciec. On zawsze ma odpowiednie poczucie czasu. Pewnie, myśli o mnie teraz same najgorsze rzeczy. Wytłumaczyć mu? Tak chyba będzie lepiej... -Wiem, pewnie teraz myślisz,że jestem jakąś puszczalską niunią, ale to nie tak.... Zaraz po powrocie ze szkoły, poszłam uczcić zakończenie roku z mugolskimi znajomymi. Znaleźliśmy jakiś klub, wyszliśmy na parkiet, kolega postawił mi drinka, niby bezalkoholowego... a resztę to już znasz - odwróciła wzrok, walcząc ze łzami.
Kiedy Willow gwałtownie się od niego odsunęła, zamarł. Zrobił coś nie tak, że ją spłoszył? Cofnął się o krok, niepewnie. Starał się ją uspokoić, a najwyraźniej zrobił coś całkiem odwrotnego... Gdzie się podziały te jego umiejętności interpersonalne? Najwyraźniej razem z nim, umarły też jego zdolności do prawidłowego reagowania przy ludziach. Może nie powinien wychodzić z kajuty, nie groziłaby mu przynajmniej żadna wpadka... Zdziwił się, kiedy zaczęła mu się tłumaczyć. Nie wyciągał żadnych wniosków z tego, co usłyszał, nie zastanawiał się nad tym i w żaden sposób wytłumaczenie nie było mu potrzebne. Chyba że ona potrzebowała to z siebie zrzucić, wtedy jak najbardziej jest gotów użyczyć jej ramienia do wypłakania się. - Nie musisz mi się tłumaczyć. I nic nie myślę, a już na pewno nie to, co powiedziałaś. Nie przejmuj się, okej? Tylko drobna rada - jeśli masz takich przyjaciół, którzy zamiast dać ci drinka bezalkoholowego, podają ci alkohol, to poszukaj sobie nowych. Nie są ciebie warci. Patrzył na nią, stojąc bez ruchu, nie wiedząc, co zrobić. Ona zaczęła płakać, a on nie był w stanie patrzeć na kobiece łzy. Chciał jakoś jej pomóc, ale nie wiedział jak. Przytuliłby ją, to często pomaga, ale nie był pewien, czy powinien. Tym bardziej, że raptem przed chwilą ją spłoszył zwykłym dotknięciem... - Może dokończysz swoją krytykę względem moich prac? - zaproponował cicho.
Uniosła delikatnie twarz, spoglądając nieśmiało na Felixa. On był taki dobry dla niej, a jak ona mu dziękuję? Oddala się jak jakaś dzikuska i zasypuje go swoimi problemami. Nie. Już dosyć. Po za tym facet z takim talentem, powinien być radosny jak skowronek na wiosnę, a ona widzi wrak człowieka. Trzeba mu jakoś pomóc... -Twoje prace są piękne, a cię nigdy nie przebiję. - wydawał się nie wierzyć jej słowom. Odruchowo wzięła jego ręce do swoich i spojrzała w oczy. -Słuchaj, jesteś wspaniałym mężczyzną, z poczuciem humoru, dobrze wychowanym. Tacy ludzie powinni być szczęśliwi i ja ci życzę tego szczęścia. Zawodowego i prywatnego. Proszę cię, tylko o jedno. spróbuj zostawić przeszłość w tyle, żyć teraźniejszością. Ja wiem, że to trudne, sama się jeszcze ze wszystkim nie uporałam, ale możemy zrobić to wspólnie. Co ty na to? - Puściła jego dłonie i odeszła na najbliższy leżak, zastanawiając się, co ją naszło, żeby walnąć taką przemowę.
Był dobry czy nie... Taka natura. Nic nie mógł poradzić na to, że nie potrafił przejść obojętnie obok kobiecych łez, kobiecego smutku, kobiet w ogóle. Miał słabość do niewiast i to było bardzo głęboko w nim zakorzenione. Co prawda nie była to słabość, na jaką ewentualnie niektóre panny mogły mieć nadzieję, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. Oczywiście, że nie wierzył jej słowom. Wiedział, że nie rysuje najgorzej, tym bardziej, że od jakiegoś czasu udawało mu się nawet zarabiać na swoich pracach. Niemniej założenie, że ona nie będzie lepsza, było absurdalne. Jeszcze wiele przed nią, kto wie, na jakiego nauczyciela trafi, kto czy co ją zainspiruje i jak doskonała stanie się jej technika za kilka lat. Kto wie, czy za cztery lata, kiedy będzie w jego wieku, już nie będzie lepsza. Nie mogła tego wiedzieć, nie mogła być tego pewna. Dlatego właśnie on nie mógł jej wierzyć. Odetchnął ciężko, nie wiedząc co odpowiedzieć na jej słowa. Tak, to wszystko brzmiało pięknie, ale w praktyce nie było nawet w połowie tak proste, jak w teorii. Minęło dopiero kilka miesięcy, rany się nie zdążyły zabliźnić, nie było szans, żeby mógł to zostawić za sobą, tak po prostu. - Wiem, że chcesz dobrze - zaczął ostrożnie. - Ale... Kochałaś kiedyś tak mocno, że to aż fizycznie bolało? Jednocześnie wiedząc, że nigdy nie będziesz tą jedyną i najważniejszą? A potem straciłaś tę miłość bezpowrotnie na rzecz samej śmierci, z którą nie masz jak walczyć, choć niczego byś bardziej nie pragnęła? - zacisnął powieki i wziął głęboki oddech, chcąc stłumić ból, który znowu pojawił się niczym nieskończony potwór, pożerający wszystko na swej drodze. Nie mógł pozwolić, by znów przesłonił mu cały świat, nie w tej chwili, nie tutaj. - Minęły dopiero trzy miesiące. To dla mnie o wiele za mało - dokończył szeptem, przełykając ciężko ślinę. Nie wierzył, że się tym z nią podzielił. Trudno, już poszło. Raz wypowiedzianych słów nie można cofnąć.
Wstała, nie czując nic. Jakby dementor wyssał z niej duszę. Wtedy zaczęła mówić. -Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, bo nigdy się nie zakochałam... - w tej chwili wiedziała co powiedzieć, mimo całego bólu, który powrócił na wspomnienie tamtego dnia - A czy ty byłeś najmniej kochanym dzieckiem rodziców, a jedyna osoba, która cię kochała, dbała o ciebie i której można powiedzieć wszystko odeszła w dzień, który powinien być najszczęśliwszym w twoim życiu? Ona odeszła w moje siódme urodziny, od tamtej pory, nie świętuję dnia swoich narodzin. - wzięła swoją torbę. Uznała, że nie będzie mu się narzucać. Odwróciła się w jego stronę - Jeśli chcesz jeszcze ze mną porysować, ku po prostu pogadać, będę w kajucie 15. - zaczęła schodzić z pokładu.
Wiedział, że ona ma za sobą ciężkie przeżycia. Śmierć babci, z którą też sobie nie poradziła. Rozumiał, na tyle, na ile był w stanie rozumieć. Tyle że rozgrzebał swoje rany. Rozgrzebał w sposób, przed jakim się bronił przez te ostatnie miesiące. Ale teraz było już za późno, mleko się rozlało, trzeba było się zmierzyć z bólem, jaki sam sobie zapewnił. W innej sytuacji potrafiłby ją jakoś pocieszyć, wyciągnąć z dołka, w jaki wpadła, ale nie teraz. Może to egoistyczne, ale w tej chwili nie był w stanie skupić się na niczym innym poza własnym cierpieniem, które, już w tej chwili niemal fizyczne, przysłoniło wszystko, cały świat. Pochłonęło wszystkie uczucia, wszystkie emocje, całą empatię, którą do tej pory mógł się szczycić. I nie mógł się z tego wygrzebać, nie teraz, nie przy niej. Nie mógł z nią dalej rozmawiać, nie miał też siły rysować. Teraz dla niego nie było już nic. - Przepraszam, ale... - zaczął. - Nie dam rady. Przepraszam, naprawdę. Wrócimy do tego kiedy indziej, dobrze? Myślę, że powinienem teraz zostać sam. Jeśli to niegrzeczne, jeśli poczujesz się urażona... Wiedz, że naprawdę jest mi przykro. Ale nie mogę inaczej. Chciał się do niej uśmiechnąć, ale w tej chwili nie potrafił. Ruszył w stronę swojej kajuty, a mijając dziewczynę, przystanął na chwilę, ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. To było jedyne pożegnanie, na jakie był w stanie się zdobyć.