Klitka, w której znajdują się szafy z ubraniami, ręcznikami i zapasowymi pościelami na łóżko. Należy uważać na klamkę do drzwi jednej z komód, jest bardzo kapryśna.
Kostki: 1, 4 – klamka ugryzła Cię w rękę, jak próbowałeś otworzyć skrzydło drzwi. Wyjaśnia Ci, że jej się nudzi i jeśli nie pocałujesz osoby, z którą tu przyszedłeś nie wypuści was z pomieszczenia. Zawarła co do tego pakt z zamkami, które nagle się zatrzasnęły. 2, 6 – w magiczny sposób zniknęły wszystkie Twoje ubrania prócz bielizny, jeśli nie wrzucisz 5 galeonów do komódki, już ich nie odzyskasz, ponadto ich miejsce zastąpią pirackie, cuchnące rybą łaszki. 3, 5 – okrągła klamka stawia Ci opór, chyba, że posmyrasz ją po brzuszku, jeśli postanowisz ja zignorować, wysypuje się na Ciebie cała zawartość szafy i zakopuje Cię na dobre kilka minut.
Postanowiła rozejrzeć się po statku, na szczęście nie spotkała żadnego nauczyciela. Doszła do Garderoby, słyszała wiele opowieści o wrednej klamce od jednych drzwi komódki, uważała to jednak za brednie, wymyślone dla zabawienia publiczności. Spojrzała na feralną klamkę. Zdawała się prosić o pogładzenie, jednak dziewczyna zignorowała ją. Ku jej zdziwieniu rozzłoszczony przedmiot wyrzucił na gryfonkę całą swoją zawartość. Will zakopanej pod stertą różnych ubrań i ręczników zaczęło brakować tlenu.
Nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić. Pobyt na statku nie do końca był tym, czego Felix w chwili obecnej potrzebował. Oczywiście, gdyby to był wieczór, znalazłby sobie jakąś rozrywkę, ale w tej chwili wciąż występował między innymi jako prefekt, a co za tym idzie, musiał zachowywać się tak, jak od niego oczekiwano. Tyle że akurat na to zupełnie nie miał siły. Powtarzano mu, że może trzeba powoli ruszyć do przodu, może minęło wystarczająco dużo czasu, by choć trochę się pozbierać. Ale on się z tym nie zgadzał. Ból, choć może rzeczywiście minimalnie zelżał, wciąż był obezwładniający, utrudniający normalną egzystencję. W jego głosie do tej pory ciężko było wyczuć jakąkolwiek inną emocję, poza zatrzymanym gdzieś w gardle cierpieniem. Dzień w dzień nie zakładał na siebie nic innego, niż czarny garnitur, czarną koszulę i czarny krawat. Ale świat kręcił się dalej. Wbrew wszystkiemu. Teraz włóczył się bez celu po pokładzie, z utęsknieniem czekając na nadejście ciszy nocnej. To miało być jego wytchnienie, wyjście z roli prefekta i pogrążenie się całkowicie w tęsknocie. Ale to jeszcze nie w tej chwili. Obecnie musiał skupić się na trzymaniu w ryzach wszystkich, za których był w pewnym stopniu odpowiedzialny. Generalnie jednak było spokojnie, większość prawdopodobnie nie zdążyła się jeszcze zadomowić się na statku, więc nie było co mówić o brojeniu. Niespodziewanie jednak zza jednych drzwi usłyszał niepokojący łomot. To zdecydowanie brzmiało jak skutek działalności kogoś, kto władował się w kłopoty. Wparował więc do pomieszczenia i bez wahania zaczął przekopywać stertę ubrań zalegających na podłodze, czując, zresztą słusznie, że ktoś pod nimi jest. W końcu mu się udało, choć miał silne wrażenie, że kupie szmat nie do końca się to spodobało. W oswobodzonej dziewczynie rozpoznał uczennicę ze swojego domu. Nie pamiętał, jak ma na imię, ale twarz gdzieś tam w głowie była. Może jednak przydałoby mu się nauczyć wreszcie imion swoich współdomowników, skoro był ich przedstawicielem, nie? - Nic ci nie jest? Co właściwie się stało?
Wzięła głęboki wdech. Gdyby nie ten chłopak pewnie straciłaby przytomność. Nie chciała myśleć o niczym gorszym. - Nic mi się nie stało. Na szczęście... Zignorowałam tamtą klamkę, a ona wyrzuciła wszystko co było w szufladzie, przykrywając mnie - wskazała za szafę za sobą, uśmiechają się delikatnie do chłopaka -Mam na imię Willow, lecz wszyscy mi mówią Will. - wyciągnęła rękę.
Felix Lockwood - wybawiciel niewiast w potrzebie. Kiedyś zdecydowanie by się z tym zgodził. Teraz było mu wszystko jedno. To było poczucie dobrze spełnionego obowiązku jako prefekta, ale jakie to miało znaczenie...? Chciałby, żeby było już dobrze. Żeby to się zaczęło liczyć, to wszystko. Chciałby umieć znowu widzieć pozytywy w otaczającej go rzeczywistości. Chciałby umieć docenić urodę dziewczyny i chcieć ją narysować. W końcu kiedyś by nie przepuścił takiej okazji, a teraz nawet nie nosił ze sobą szkicownika. To, co się z nim działo, było koszmarne. Musiało się skończyć. Wreszcie. Uśmiechnął się lekko do dziewczyny. - Musisz uważać na takie rzeczy. Jeśli cokolwiek będzie stawiało opór, najpierw spróbuj to jakoś przekonać do siebie. Inaczej może się skończyć gorzej, niż na przysypaniu przez stertę starych ubrań. Albo może nie być mnie w pobliżu. Ujął jej dłoń, za wszelką cenę chcąc sobie przypomnieć, jak funkcjonował jeszcze kilka miesięcy temu. Wtedy to był odruch, teraz świadomy gest. Ale musiał wrócić do siebie sprzed tamtego momentu, bo niemożliwością była obecna egzystencja. Dlatego pochylił się i musnął ustami wierzch dłoni Gryfonki. - Miło mi cię poznać, panno Will. Felix. Aczkolwiek śmieć przypuszczać, że ty moje imię mogłaś już kojarzyć. Jako prefekt pewnie jestem dość rozpoznawalny. A jeśli nie, to chyba słabo pełnię swoją rolę - uśmiechnął się raz jeszcze, będąc pod wrażeniem tego, że udało mu się zażartować. Może to kolejny mały krok ku normalności. Nie byłoby źle. - Jak ci się podoba statek?
Spąsowiała delikatnie, nieprzyzwyczajona do takiego zachowania. Zawsze uważała mężczyzn, za równych sobie, nie spodziewając się, że potrafią być szarmanccy. Felix jednym gestem wyzwolił długo tłumioną potrzebę bycia kochaną. Ale nie tak jak kocha rodzina, lecz miłością, o jakiej czyta się w różnych romansach. Wyczuła w nim duszę pokrewną do niej - duszę artystyczną. -Statek jest wspaniały, aż chciałoby się go namalować, lecz boję się, że żadna barwa nie odda jego wspaniałości. - uśmiechnęła się zalotnie. -Jak mogłabym się odwdzięczyć, za uratowanie życia panie prefekcie? - zaczęła układać rzeczy z powrotem do szafki, chciała zająć czymś ręce.
Jest szansa, że nie po raz pierwszy wzbudził takie uczucia w dziewczynie. Co prawda nigdy się nad tym nie zastanawiał, nawet w swoich najlepszych chwilach, ale jego przemyślenia nie miały w tym przypadku żadnego znaczenia. Prawdopodobnie niewiele zostało takich jak on, z manierami rodem sprzed kilkudziesięciu, jak nie kilkuset lat. Ba, niewielu zostało takich ojców, jakiego on miał, a to oznaczało, że miał w życiu niebywałe szczęście i jednocześnie nie miał innego wyjścia, niż zachowywać się tak, a nie inaczej. Gdyby wiedział, jak bardzo podnosi poprzeczkę innym przedstawicielom swojego gatunku, to, cóż, i tak pewnie by się nie zmienił. Tak czy inaczej, uwielbiał sprawiać, że ludzie czują się lepiej, czy to ze sobą, czy po prostu w jego towarzystwie. Powinni czuć się kochani, doceniani, bo są wartościowi i dokładnie na to zasługują. A już takie urocze dziewczęta jak Willow tym bardziej. Pokiwał głową, milknąc na chwilę. Nie zastanawiał się nad malowaniem okrętu, na którym się znajdowali. Nawet przez myśl mu to nie przeszło, a przecież powinno. Zawsze miał to we krwi, był przesiąknięty sztuką do szpiku kości i nawet jeśli wolał malować portrety czy akty, to i tak każde nowe miejsce najpierw rozpatrywał jako potencjalny obraz. A teraz nie. Antoinie Bonnecie, co żeś narobił najlepszego?! Wziął głęboki oddech i postarał się wykrzywić usta w czymś na kształt uśmiechu. Teraz było trudniej, niż jeszcze przed chwilą. - Żadnego "panie prefekcie", proszę cię. Po prostu Felix. To mówisz, że malujesz? Mi też się zdarza, choć od dawna tego nie robiłem. Może powinienem do tego wrócić. - Zamyślił się. - Tak pomyślałem, że może mógłbym ciebie naszkicować. Więc jeśli bardzo chcesz się odwdzięczyć, to mogłabyś mi zapozować. Ale oczywiście nie nalegam. Co myślisz?
Z każdym słowem powoli podbijał jej serce. Słyszała jednak, że zmarł uczeń, który był mu bliski, więc nie chciała go w nic angażować, propozycję pozowania również przyjęła szkarłatem na policzkach. - Bardzo chętnie zapozuję ci do szkicu, jednak częściej rysuję niż pozuję, więc przygotuj się na ostrą krytykę - przyjacielsko uderzyła go w ramię - Jednak co ja będę z tego mieć? Nic nie jest jednak za darmo... Może ceną, będzie obejrzenie MOICH obrazków - wyciągnęła dosyć gruby notatnik - To co, decydujesz się? Tylko nie tutaj. - objęła ruchem ręki pomieszczenie - Możemy iść na pokład wypoczynkowy, na rufę...
Fakt, o śmierci Bonneta słyszeli chyba wszyscy. Nic dziwnego, nie codziennie umiera uczeń. Co prawda dyrektor nie chciał mówić o tym zbyt wiele - w końcu to nie była zwykła śmierć, a samobójstwo, któremu pewnie można było zapobiec - ale całkiem zatuszować się nie dało. Zwłaszcza, że Felix nie pozwoliłby, by to przeszło niezauważone. Pamięć o Ślizgonie musiała zostać uczczona. Nie było innej możliwości. A co ludzie myśleli o nim w związku z jego troską o całą sprawę, to już go nie obchodziło. Zapowiedź krytyki go zaintrygowała. Oczywiście nie sądził, że jest nie wiadomo jakim artystą z porażającą techniką, ale wydawało mu się, że rysuje i maluje całkiem nieźle, na co wpływ mają te wszystkie lata praktyki. A tu proszę, pojawiło się przed nim pewne siebie dziewczę, najwyraźniej przekonane, że zasłuży na ostrą krytykę, do której ona jest upoważniona. To brzmiało jak wyzwanie, a Felix lubił artystyczne wyzwania. Lubił, kiedyś. Teraz pozostał tego raptem cień, ale wystarczająco wyraźny, żeby nie pozwolić chłopakowi odmówić. - Jestem otwarty na krytykę i wielce ciekawy twego zdania. A co ty będziesz z tego mieć? Cóż, myślałem, że to w ramach odwdzięczenia się za uratowanie życia, jak to sama ujęłaś - puścił jej oczko. - Niemniej nie ma problemu, rzucę okiem również na twoje dzieła. Proponuję, byś w takim razie udała się w miejsce, które będzie ci najbardziej odpowiadało, a ja w tym czasie wezmę z kajuty wszelkie potrzebne przybory. Znajdę cię. Może być? Skoro mieli ustalony plan działania na najbliższy czas, pomógł jej jeszcze poukładać resztę rozrzuconych ubrań (przy czym pomoc oznaczała wyjęcie jej z rąk tego, co akurat próbowała upchnąć w komodzie i uporządkowanie wszystkiego zaklęciem) i wyszedł z pomieszczenia, przepuszczając ją oczywiście w drzwiach. Ona udała się na pokład, on natomiast do swojej kajuty. Nadszedł czas, by odkurzyć szkicownik. Oby to wyszło.
z/t x2 Następnego posta napisz już na pokładzie wypoczynkowym czy gdzie tylko masz ochotę.
Lilianne weszła do garderoby, taszcząc ze sobą górę ubrań. Może załoga statku nie jest taka zła, skoro grzecznie wskazali jej drogę... Tylko dlaczego tak się przy tym śmiali? Zrzuciła ubrania na podłogę, otworzyła komodę i zaczęła układać w niej swoje ubrania. Cierpliwie składała je w kostkę i wkładała do środka, nucąc przy tym ulubioną melodię Pocałunku Dementora. W końcu została jej tylko ostatnia spódnica i już chciała ją wrzucić do szuflady, gdy poczuła się jakoś tak... Dziwnie. Spojrzała w dół i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że stoi w samej bieliźnie. Wtem do jej uszu doleciał cichy chichot. Rozejrzała się wstydliwie, osłaniając ciało rękoma, ale nikogo nie dostrzegła. - Kto tu jest i dlaczego to zrobiłeś?! - wrzasnęła, a chichot stał się głośniejszy. - Gdybyś tylko widziała swoją minę! - Rozległ się skrzeczący głos bez właściciela. - Ech, ta dzisiejsza młodzież, żadnej wiedzy o magii... JESTEM TUTAJ!!! Wtedy Lilianne zwróciła uwagę na klamkę w komodzie, z której wyszła. - Co ty mi zrobiłaś? Oddaj mi moje ubrania! - wybuchnęła Lilianne, a klamka znowu zaczęła się śmiać. - Jeśli nie chcesz dostać w zamian starych pirackich ciuchów, lepiej wrzuć 5 galeonów do komódki. Możesz tego nie robić, ale nie mów, że nie ostrzegałam! - Ten głupi statek czyha chyba tylko na moją kasę... - wymruczała Lilianne, sięgając do kieszeni i... przypominając sobie, że nic na sobie nie ma. - Ty głupi meblu! - zawyła, desperacko łapiąc ostatnią spódnicę i potrząsając nią. Miała szczęście - z kieszeni wypadło pięć złotych monet. Wrzuciła je do komódki, a ubrania wróciły na swoje miejsce. Schowała pozostałą spódniczkę, rzuciła klamce mordercze spojrzenie i postanowiła nigdy więcej nie przychodzić tu samotnie. [z/t]
Weszła w pierwsze lepsze drzwi, które minęli. Nie znała jeszcze rozkładu statku, chociaż jeśli spędzą tu trochę dni, na co się zapowiadało, pewni jeszcze zdąży poznać. Garderoba może nie byłaby jej pierwszym wyborem, ale w tym pomieszczeniu przynajmniej panował spokój. Oficjalnie miała już dość zgiełku z pokładu. Zerknęła na Enzo, upewniając się, ze dalej Ida w tym samym kierunku, bo w sumie całą drogę milczeli, więc kontrolnie zerkała na jego co jakiś czas, żeby upewnić się, że nie rozminęli się gdzieś w mesie czy w innym pomieszczeniu. Po przeanalizowaniu jego słów z pokładu musiała dojść do krótkiego wniosku: — Ale koty raczej nie polują na króliki. Prędzej lisy. Albo co… Wilki na przykład. Przystanęła przy szafie, opierając się o nią plecami i splotła ręce na piersi, wpatrując się w tęczówki oczu chłopaka. Ta sielanka nie trwała długo. Mimo, ze w tym momencie nie złościła się już na niego i wszystko wydawało się być w porządku, ledwie D’Angelo zdążyła tylko pomyśleć o tym, żeby dzisiaj być może dać chłopakowi spokój, kiedy nagle poczuła dziwny chłód i jakby momentalnie zdawała się być lżejsza. Szybko zwróciła uwagę na fakt, że to jej ubranie zniknęło jakby za machnięciem różdżki. — Co ty robisz?! — spytała tak samo zszokowana, jak i sfrustrowana, wyostrzając spojrzenie posłane w kierunku Halvorsena. Raptownie odepchnęła się przy tym od szafy, obejmując się ciaśniej rękoma. Nawet nie w celu zasłonienia biustu okrytego teraz jedynie jasnym stanikiem, a po prostu poczuła się tym nagłym stanem rzeczy sfrutrowana. Nie można się jej było dziwić, że to jego potraktowała jak sprawcę wydarzenia. W końcu tylko on znajdował się w pomieszczeniu. Zmarszczyła dopiero brwi, zauważając, ze przecież nie zdążył od wejścia wyciągnąć różdżki. — Czarujesz bezróżdżkowo? — na moment zapomniała, że powinna się wściekać. W końcu nie często spotykało się ucznia, który opanowałby tą technikę. Z błędu wyprowadziła ją klamka. Odezwała się cienkim głosikiem, mrucząc z dumą: „Nie. To ja!”. Ten dzień mógł być jeszcze dziwniejszy? D’Angelo obracając się w kierunku drzwi zmarszczyła brwi, dowiadując się o możliwości wykupienia swoich ciuchów za pięć galeonów. — Na Merlina… — zacisnęła wściekła dłoń, wolną ręką ze sfrustrowaniem zaczesując ciemne pasma włosów do tyłu . Fakt, że próbowała nie okazywać skrępowania wcale nie znaczył, ze czuła się tak komfortowo w samej bieliźnie przed kolegą z Ravenclawu. Szczególnie, że czuła się dziwnie zażenowana faktem niedopasowania stanika do czarnej bielizny, czy chociażby skąpością ubioru. A im dłużej o tym myślała, tym gorzej się z tym czuła. Zganiła się za to w myślach, zmuszając się do spojrzenia Halvorsenowi, skoncentrowana na tym żeby jej wzrok pozostał niewzruszony. — Pożycz pięć galeonów. Jeszcze nie wiedziała, ze utrata bielizny to nie było najgorsze co ich jeszcze tutaj czekało.
Kostka: 6 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p645-kostki#302372
Przemieszczenie się z pokładu wypoczynkowego do cichego i spokojnego miejsca wydawało się być właśnie tym, czego Halvorsen w tej chwili potrzebował. Tasaki ukryte w bieliźnie i uciskające na miejsca intymne, policzkowanie, a potem szalone zamachy na cnotę jakiegoś, zdaje się, że już kończącego szkołę chłopaka, zdecydowanie wyczerpały ignorancję Enzo dla takich zachowań. Potrzebował znaleźć się z daleka od ludzi, których nigdy nie tolerował. Czemu właśnie udał się tam z D’Angelo? To był temat zdecydowanie wart głębszego rozważenia. Jeszcze parę tygodni temu, za nic w świecie nie powiedziałby, że będzie potrafił zamienić z nią więcej niż kilka słów. Zwyczajnie źle zaczęli, ale jak skończą? Zdaje się, że ich znajomość przetrwała już wszystko co dziwaczne lub niepoprawne. Policzkowanie, jakie zaserwowała Ludmile, Willow było mu bardzo dobrze znane, wszak żeby to raz tak właśnie potraktowała go dziewczyna, z jaką przyszedł do garderoby. Tylko, że między nimi nie było jedynie złości i agresji, ubliżania, jakiego co dopiero był świadkiem. Wspomnienie ich pocałunków wciąż go prześladowało, chociaż wcale nie było w nich ani nic romantycznego, ani przyjemnego. To były gniewne próby dominacji… czyż nie? Sam nie wiedział jak powinien to określić, ale mimo wszystko był pewien, że dla niego nie są jedynie pustym samczym odruchem czy reakcją na ból. Nie sądził, aby dzisiaj mogło spotkać go coś jeszcze dziwniejszego odkąd broń tajemniczej, zdecydowanie chorej psychicznie, dziewczyny wylądowała w morzu. Życie zaskakiwało go na każdym kroku. Ledwo weszli do garderoby, a tu okazało się, że czarnowłosa pozostała w samej bieliźnie. Wzrok Halvorsena naturalnie przesunął się po jej szczupłym, kobiecym ciele i nic nie mógł poradzić na to, że po prostu się gapił. Usta lekko mu się uchyliły, aż wreszcie zacisnął zęby na dolnej wardze i odwrócił głowę w bok, momentalnie czując na twarzy uderzenie gorąca. Nigdy by nie pomyślał, że będzie mu dane zobaczyć Shenae w staniku niedopasowanym do majtek… w dopasowanym zresztą też nie. Na twarz wstąpiły mu nieznaczne różowoczerwone plamy. Na Merlina. On się zarumienił. Czy gdyby potrafił czarować bezróżdżkowo to zdobyłby się na coś podobnego? Rozebranie jej zaklęciem? To chyba nawet przekraczało zasięg jego bezczelności. Wymamrotał pod nosem coś elokwentnego, co brzmiało jak „eee?”, po czym zasłonił usta dłonią, czując jak zaczyna się uśmiechać. Zaczerwienienie, jakie przed chwilą objęło pewien fragment jego policzków, zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Po raz kolejny skierował spojrzenie na D’Angelo, wciąż trzymając głowę bokiem i zabrał palce od warg. - Proszę. - mruknął, wyciągając z kieszeni pięć złotych monet i wyciągając dłoń przed siebie, aby jej je podać. Uznał, że najlepiej byłoby się teraz nie odzywać, chociaż bardzo chciałby skomentować to, co przed chwilą zobaczył. Zresztą chyba nawet nie musiał się odzywać, bo jego spojrzenie mówiło wszystko. Shenae w bieliźnie… podejrzanie podobał mu się ten widok. Odwrócił się od niej, jakby nie chciał jej zawstydzać, kiedy będzie się ubierała i podszedł do drzwi. Chciał chwycić za klamkę, aby przytrzymać je na miejscu, na wypadek, gdyby ktoś chciał wejść, ale zaraz odskoczył, jakby się oparzył. - Hijo de la puta! - warknął, chwytając się za dłoń i rozmasowując kciukiem miejsce, w które ugryzła go klamka. Wtedy też zaczęła mówić, a jej słowa wcale mu się nie spodobały. Trzask zamków również. - Klamka właśnie dyktuje mi warunki… - powiedział cicho, jakby sam do siebie, ale wciąż słyszalnie, po czym nieostrożnie się obrócił, znowu na moment za długo wpatrując się w brzuch Shenae, aby uznać to za spojrzenie, jakie chciało się szybko odwrócić. - Chociaż nikt nie przeszkodzi. - mruknął, spoglądając pod nogi i siadając na podłodze. Zdawał się być mocno zażenowany sytuacją, w jakiej się znaleźli.
Kostka: 4 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p645-kostki#302372
Obserwowała go uważnie, tym razem głównie dlatego, ze nie mogła przegapić momentu, w której wręczyłby jej pieniądze, o które można powiedzieć, że nawet poprosiła, w swój sposób, pozbawiony charakterystycznego magicznego słówka na P. Za to Halvorsen miał chyba więcej kultury. Tak jej się z początku wydawało, kiedy odwrócił spojrzenie. Chwilę później przyłożył dłoń do twarzy i chociaż przez ułamki sekund wydawało jej się, że możliwie, ze dostrzegła na jego twarzy cień wypieków, teraz już nie była tego taka pewna. Czy jemu chciało się wymiotować (macie okazję poznać myślenie Shenae i jej bardzo zaawansowane stadium sceptycyzmu i cynizmu), czy co? Momentalnie poczuła na niego złość, zapominając o tym, jak powinna się czuć dziewczyna paradująca przed starszym chłopakiem w samej bieliźnie. Jej umysł wypełniała teraz frustracja i gorące emocje, które rozgrzewały jej ciało wściekłością. Rzuciłaby go czymś w akcie bezsilności, ale tak się składało, ze jedyne co posiadała to biustonosz i figi, a ani jednego, ani drugiego raczej nie chciała się pozbywać. Chociaż wcześniej wydawało jej się, że jego wzrok doprowadza ją do bolączki, kiedy nie patrzył, czuła się tym jeszcze bardziej rozdrażniona. Jakoś z Ludmila nie przypominała sobie, żeby miał ten sam problem. Zgarnęła w nerwach pięć galeonów, które wrzuciła w szufladkę szafy i bez słowa, szybko, ze wzburzeniem zaczęła zarzucać na siebie kolejno wszystkie ciuchy. Bluzkę narzuciła na siebie już, kierując się w stronę Enzo. Mijając się z nim, kiedy odsuwał się do klamki, akurat przerzucała ją przez głowę, zarzucając włosy na plecy, owiewając go znajomym zapachem lawendy i w tym momencie też bryzy morskiej, jako, że większość czasu dzisiaj spędziła na pokładzie. Zatrzymała się, słysząc kilka hiszpańskich słów, z których znała tylko jedno. — Czy ty właśnie nazwałeś mnie dziwką? — spojrzała na niego wściekle z góry, utrzymując to spojrzenie i w końcu syknęła, zaciskając zęby. Siliła się na spokój. Za dużo osób wyprowadziło ją dzisiaj z równowagi. Podeszła do klamki, ciągnąć za nią, ale było zamknięte. Nie słyszała wcześniejszej wymiany zdań między nią, a Enzo. Dlatego warcząc pod nosem, siłowała się z drzwiami. — Tak dla Twojej wiadomości to rozbieranie się przed tobą do pół-naga nie było ziszczeniem moich marzeń – wycedziła, cofając się, zaczesując włosy do tyłu, czując, że opór drzwi wcale nie chciał zmaleć. — Następnym razem może ty się rozbierzesz i pooglądamy sobie, jaki z Ciebie boski Lockhart, co? — zerknęła na niego, ostatecznie wyżywając się bardziej na drzwiach niż na nim. Odzyskując ubranie, odzyskała też różdżkę, rzucając kilka zaklęć pod rząd. — Alohomora! Bombarda! Reducto! Finite! Evanesco! Incendio! Rzucała zaklęciami jedno po drugim, ale oprócz tego, że ostatnie wypuściło z końca różdżki taki sam ogień, jaki teraz D’Angelo trzymała w sobie, żadne z nich nie działało. Te drzwi najwyraźniej były odporne na magię. Dziewczyna musiała uciec głową w bok, mrużąc oczy przed dymem z ognia, który wystrzelił z jej różdżki i chroniąc oczy od kłujących kłębów, jak i policzki od buchającego ciepła. Klęknęła przed Halvorsenem, być może odrobinę przesadzając z siłą zaklęcia i zaciętością z jaką chciała przepalić drzwi, bo aż się od tego rozkaszlała. W jej oczach szkliły się łzy. Musiała zamrugać kilkakrotnie żeby pozbyć się naturalnego odruchu płakania, które miałoby oczyścić jej źrenice i tęczówki z toksyn. — Co ty jej powiedziałeś? — uniosła do niego spojrzenie nie potrafiąc zrozumieć dlaczego a wredna klamka miałaby ich tu zamknąć. Tyle o ile się zorientowała, zanim to zrobiła, przeprowadziła z nim krótką pogawędkę. — Jakie warunki? Tobie też kazała się rozebrać? Droga wolna, jeśli to ma nam pomóc stąd wyjść, kiedy już ewentualnie będziemy chcieli… Mam Ci z tym pomóc? — chwyciła za krawędź jego koszulki, patrząc w jego tęczówki oczu z pewną złośliwością. Jakby chciała się mu odpłacić za własną chwilę upokorzenia.
Jej wściekłość nie pozostawiała mu żadnych złudzeń, a Enzo wydawał się być mocno skonfundowany. Jeszcze nie poznał dziewczyny, która irytowałaby się, dlatego, że w chwili ośmieszenia towarzysz na nią nie patrzył, ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. Zresztą w przypadku D’Angelo, nie można było niczego zakładać. Za każdym razem, kiedy próbował tego numeru, spotykał się albo z reakcją zupełnie nieadekwatną, albo właśnie adekwatną, co jeszcze bardziej zbijało go z tropu. Cała ta sytuacja zupełnie go porwała. Tu się pyta czy nie nazwał jej przypadkiem dziwką, a tu zaraz cały pokój zadymił się od zaklęć. - Uspokój się. - warknął w jej stronę, uprzednio pomagając sobie jakimś przekleństwem, tym razem już po angielsku, ale nawet nie ruszał się z miejsca. Skoro już siedział i przeżył jej atak wściekłości oraz nieobliczalności, to chyba lepiej byłoby gdyby tak pozostał. Opadła na kolana tuż przed nim, a Enzo zdawał się wcale nie być pocieszonym z tego powodu. - Nic jej nie powiedziałem. Ugryzła mnie w rękę. - burknął, nagle urażony jej brakiem wiary i zmierzył ją oceniającym spojrzeniem. - Może obraziła się za to, że się ubrałaś. Zainsynuował, bardzo dobrze wiedząc, że ugra tym co najwyżej tylko ostrzejszą pyskówkę. Jego piwne oczy nieco się zwęziły, jakby w jedynym komentarzu na to, co Shenae właśnie mu oznajmiała. Chciała go rozebrać? Jak nie D’Angelo. - Jeśli chciałaś mnie rozebrać, to wystarczyło poprosić, nie trzeba było uciekać się do podstępów i zatrzaskiwania drzwi. - odpowiedział i nawet nie drgnął, gdy chwyciła koniec jego koszulki. Zupełnie tak, jakby czarnowłosa umówiła się z tą paskudną klamką na zamknięcie jej z nim. Wciąż siedział ze skrzyżowanymi nogami, podpierając łokcie na kolanach. Uśmiechnął się w perfidnie złośliwy sposób, również chwytając za brzeg jej ubrania, dopiero co zresztą założonego. - Jeśli to zrobisz to i ja rozbiorę Ciebie. Nawet miło się patrzyło, dopóki nie zaczęłaś się wściekać, wymyślać i machać różdżką. - w tonie jego głosu można było wyczuć lekkie upomnienie, jakby przypominał jej, że odstawiania takich numerów to on tutaj jest ekspertem. Nie trzeba było długo czekać na westchnienie pełne zrezygnowania. Halvorsen skierował spojrzenie w stronę drzwi, wpatrując się przez sekundę w tę nieszczęsną klamkę. - Powiedziała, że jeśli się nie pocałujemy to nas stąd nie wypuści. - zdradził jej, ale jednocześnie próbował zapanować nad głupim uśmieszkiem, jaki cisnął mu się na usta. - Nie żeby to miał być pierwszy raz. Posłał jej znaczące spojrzenie, a zaraz uniósł prowokacyjnie skraj jej ubrania, odsłaniając ponownie fragment brzucha. - Ale ja chyba nie mam na to ochoty. - oznajmił tonem dość suchym. Czyżby naprawdę się na nią obraził? - Potem znowu wynajdziesz w tym pretekst do bicia lub wściekania się na mnie.
Byłą hipokrytką. Mogła się na niego złościć i wszystko było wtedy w porządku, ale kiedy on podnosił na nią ton, warczał, wydawało się, ze zaogniał tym sytuację. Już nie było wściekłości w jej spojrzeniu, mimo wszystko. Był chłód, bo miała pewne etapy swojej złości, czasami okazywało się, że pozorny spokój był gorszy od jej wybuchów. Bywała wtedy naprawdę wyrachowana i nie w porządku do ludzi. Obojętna, arogancka, lekceważąca, w ten najgorszy sposób nie biorący pod uwagę wpływu otoczenia. Była taka sama z siebie. — Gdybym chciała Cię rozebrać, nie traciłabym raczej czasu na ubieranie siebie, prawda? — obaliła z kpiną jego teorię, chwytając jego nadgarstek, kiedy złapał krawędź jej koszulki. Spięła się mimochodem. Nawet jeśli nie było w tym geście niczego nowego. Nie doprowadziłby nim do niczego, czego by już nie doświadczył. Widok jej odsłoniętego ciała nie mógł go w żaden sposób zaskoczyć. Nie byłaby jednak sobą, gdyby dała mu pogrywać sobie z nią jej taktykami. Zmarszczyła brwi, z początku nakręcona na tą chorą rywalizację. Po jego kolejnym zdaniu nieco zniechęcona. Coraz częściej łapała się na tym, że tworzyła sobie w głowie jego pewien negatywny obraz. Na siłę próbowała mu zarzucać nieuprzejmości i złe cechy, co działo się zupełnie niezależnie od niej. Reakcja obronna na to, że jak dotąd był wobec niej cierpliwy i znosił względnie w porządku każde jej wyzłośliwiania się. Nawet kiedy próbowała go obrazić i kiedy się na nią o to złościł, przemycał w swoich słowach komplementy, na które reagowała… jak D’Angelo reaguje na wszystko. Zamknęła się próbując oczyścić umysł, ale świadomość sama podsuwała jej najgorsze myśli o nim. Jakby to mogło jej pomóc przestać odtwarzać w głowie wszystkie te momenty, w których wcale nie był wielkim chamem. To ona zawsze robiła z siebie ofiarę jego uprzejmości, każdą z nich przeinaczając na jego złośliwość, chociaż niejednokrotnie próbował być po prostu miły. Uśmiechnęła się kwaśno. Jak tylko zaczynała to dostrzegać, coraz częstsze unoszenie się gniewem i dumą traciło sens. Potrzebowała nowej strategii. Puściła jego przegub, podnosząc się na kolanach do góry. Jedną ręką opierając się na jego kolanach, a drugą o drzwi obok jego głowy, pochyliła się nad nim, patrząc mu w oczy. Czy tego chciała, czy nie, w tym ruchu, jako, że jego ręka spoczywała nieruchomo na jej brzuchu, podwijając koszulkę, ta zadarła się mocniej do góry przy zmianie pozycji. Przyblokowała jego dłoń między swoim ciałem, a jego nogami, o które się teraz opierała. — Chyba, czy na pewno? — spytała złośliwie, bardzo dobrze zdajać sobie sprawę z tego, że ich usta dzieliły teraz zaledwie milimetry, które malały tym bardziej, kiedy się odzywała — A gdybym się nie wściekała, nie biła, nie rzucała zaklęciami, nabrałbyś ochoty?
Cierpliwość potrafi skończyć się każdemu. Enzo okazał się być najlepszym przykładem na to, że nawet niecierpliwość potrafi się uszlachetnić, ale jego samego zaczynało to już męczyć. Kiedy poznał Shenae, od razu zrozumiał, że najpewniej nie skończy się to tak, jak sobie zaplanował. Jej upartość i konsekwencja w nawiązywaniu kontaktu, uciążliwość w dążeniu do wcielenia go do drużyny. To wszystko sprawiało, że Halvorsen czuł się coraz bardziej osaczony, ale kiedy wreszcie odpuściła i potraktowała go w sposób, jakiego by sobie nie życzył, nagle wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nadal się kłócili, ale tym razem to nie on uciekał, a wręcz gonił. Zaczął chcieć się z nią spotykać, kiedy wcześniej nawet nie przyszłoby mu to do głowy i teraz zaczynał wręcz tego żałować. Każde kolejne jej wysoki sprawiały, że coraz wyraźniej tracił chęć na zapoznanie się z nią, nawet jeśli wcześniej coś go do niej ciągnęło. Czy to jej nieprzewidywalność czy pocałunki pełne złości i przekorność? A może piękne czarne włosy czy lawendowy szampon? Cokolwiek to było, zaczynała przysłaniać wściekłość i niechęć, chociaż, Merlin mu świadkiem, bardzo starał się w jakiś sposób zrozumieć jej zachowanie. Jednak Enzo był tylko facetem. Chłopakiem, który stracił matkę w nieodpowiednim momencie i nie potrafił sobie poradzić nawet z samodzielnym życiem. W jaki sposób miałby zrozumieć D’Angelo? Ani drgnął, kiedy wprowadzała swoją własną pozycję, ale jego irytacja powoli zaczynała być wręcz namacalna. Z początku zacisnął mocno wargi, jakby chciał powstrzymać się od krzyku, ale kiedy się odezwał, głos miał zaskakująco spokojny. Problem tylko w tym, że dość chłodny. - Głupie pytanie. - parsknął, nie zdobywając się na żadną ostrzejszą reakcję. - Ty zawsze się wściekasz. Czego tylko nie zrobię, zawsze znajdziesz powód, aby w jakiś sposób obrócić to na moją niekorzyść. Zdaje się, że wreszcie postanowił wyrzucić jej to, co leżało mu na sercu, najwyraźniej wreszcie obojętniejąc na konsekwencje. - Nieważne czy powiem Ci, że jesteś piękna i czy będę patrzył na Ciebie w bieliźnie. Nieważne czy pocałuję Cię na basenie czy odpowiem na zbliżenie na wieży. Nieustannie ze mną pogrywasz, a to zaczyna być męczące. Zdecyduj się na jedno. Albo chcesz w to brnąć, albo ja się wycofam. - podjął ponownie, ale najwyraźniej to był koniec, bo nagle chwycił ją za kark wolną dłonią i przyginając go szybkim ruchem, złączył ich usta w szybkim, ale bardzo intensywnym pocałunku. Wplótł w niego całą złość jaką do niej czuł, całą tę żarliwość z jaką chciałby potraktować jej wargi, a z jaką zwyczajnie nie potrafił, a potem szybko cofnął głowę, chwytając Shenae za nadgarstki i podnosząc za sobą do góry. Puścił ją i posłał jej spojrzenie, które… kipiało od złości. - Jeśli wreszcie się zdecydujesz, czekam na list. - burknął, aby sekundę później odnaleźć drzwi wyjściowe i po prostu opuścić garderobę. Bynajmniej nie w spokoju, oj nie. Korytarzowi udało się nawet dostać za to, że istnieje, ale to nie było już przeznaczone dla uszu D’Angelo.
Najpierw usmiechala sie kpiaco na jego ton, zadowolona, ze udalo jej sie wykrzesac z niego jakies inne emocje niz zwykle, ale jej usmiech powoli bladl im bardziej docierala do niej tresc jego slow. Widziala rozne poziomy jego zlosci i jak dotad zaden z nich nie wydawal jej sie tak autentyczny. Jasne, ze zawsze mial powod zeby sie na nia wsciekac, als nie sadzila ze jego zlosc siega tak glebokich fundamentow. Wspomnial o podstawach ich znajomosci. Jak dotad nie analizowala jak on powinien sie czuc z wieczna zloscia, ktora go nieustannie obrzucala. Nie znaczylo to ze teraz, uswiadomiona, nagle poczuje sie winna swojego zachowania. Dobrze wiedziala dlaczsgo tak komplikowala ta znajomosc i byla pewna ze wieczne testowanie go, mialo zniechecic go do niej. Dotarlo jednak do niej, ze nie tylko go zniechecila, ona kompletnie go z grona swoich znajomych wykluczyla. To niekoniecznie bylo jej celem. Nie byla w stanie powiedziec skad w niej sie bralo tyle goryczy i zacieklosci, kiedy konczac wypowiedz calowal ja w zaparte na dowod swojej wscieklosci. Calowali sie juz w zlosci i w walce o dominacje, ale nawet wtedy jego wargi nie wydawaly jej sie tak agresywne i bardziej nie na miejscu niz teraz. Nie miala pewnosci czy to przekonanie, ze jak tylko skonczy tsn pocalunek, to bedzie juz koniec rozmowy, czy jego nietlumiona zlosc, draznila ja tak bardzo, albo moze wibrujacy wsciekly ton, jakkm ja pozegnal, ale nigdy wczesniej nie czula sie przy nim do tsgo stopnia zla i pelna pretensji zeby w natloku mysli w ogole sie nie odezwac. Jednoczsnie chciala mu coa wyjasnic i zganic go, zapamietac miekkosc jego wsciskls calujacych ja warg, zeby dokladnis wiedziec o co powinna sis na niego denerwowac i zatrzymac go, pozwolic mu pojsc. Chciala mu powiedziec zdecydowanie za duzo. A kiedy zniknal czula sie oszukana przez niego bo bylo cos niesprawiedlowego w tym jak prawidlowo, w koncu, kazal jej sie zachowac. I cos podlego w tym, jak zarzucil ja tym tak nagle, ze nie miala na to szybkiej odpowiedzi. - A niech mnie korozja zlapie! Co zes mu panna zrobila? Wygladal jakbys mu brata na aluminiowa klamke nabila - odezwala sie dumna, mosiezna galka. Gorzej, powoli mordowlam jego samego - nawet we wlasnych myslach nie potrafila tego ukryc. - Ale calowac jak chce to on potrafi nie? A wydawal sie taki niepozorny - konynuowala klamka kiedy D'Angelo warknela siarczyscie przeklinajac: - Kurwa mac! - w tym samym momencie kilka niewerbalnie rzuconych zaklec przelecialo przez pomieszczenie kiedy cisnela nimi na oslep, lamiac drewniane drzwiczki szafy. Dopiero wtedy wydawala sie spokojniejsza. Przylozyla dlon do twarzy oblizujac nieznacznie wargi po smaku dziwnego wrazenia przegranej i walnela cala wiazanke przeklenstw, wysyczanych fachowo, ze nawet sam wezousty Salazar by sie jej nie powstydzil. - A wiesz, to byl niezly teatrzyk, dawno sie tak nie uba... Draznienie wscieklej D'Angelo nie bylo najlepszym pomyslem i najbezpieczniejszym nawet jesli sie bylo tylko klamka. - Silencio! - odezwala sie jednym slowem, uciszajac gadajaca, wkurzajaca czesc mebla. Chwile potem wystrzelila z pomieszenia zanim drzwi zdazyly pomyslec zebyja tu zatrzasnac.
Cheney często nie potrafiła zrozumieć siebie samej, ale nigdy nie aż do tego stopnia. Była samolubna. Szukała miłości. Szukała rozkoszy i troski. Szukała kogoś, kogo otoczy czułością; komu da serce, bijące bardzo cicho. Cichsze niż jej własny głos. W tych swoich poszukiwaniach zagalopowała się do tego stopnia, że wykorzystała Bena... A przecież Potocky był jedyną osobą, na której jej zależało i której mogła zaufać. Napisała do niego, bo chciała w końcu ubrać w słowa to, co nią powoduje; wyjaśnić, że nigdy nie chciała go zranić. Naprawdę nie tak to miało wyjść. Gdy prosiła go o wydobycie chociaż jednego wspomnienia nie myślała o tym, że posłuży się nim jak narzędziem. Zależało jej tylko na tym, by przez chwilę poczuć kojące ciepło i usłyszeć głos, który zawsze prowadził ją przez mroki nocy. Voice weszła do garderoby. Dzień wcześniej szukała na statku miejsca, gdzie przez cały dzień nie przewijały się dziesiątki uczniów i tak trafiła do niewielkiego pomieszczenia, które dobrze znała, ale wcześniej nie pomyślała o jego użyteczności, jako że najważniejsze rzeczy trzymała gdzieś w kajucie. Siadając pod szafą delikatnie wygładziła sukienkę i upewniła się, że kucyk nadal w miarę się trzyma. Słońce naznaczyło jej twarz pojedynczymi, delikatnymi piegami, które sama Cheney uważała za okropne. Zamknęła oczy i jeszcze raz zaczęła analizować to, co chce powiedzieć... Wchodzący do garderoby Benj wyrwał ją z zamyślenia. Wstając, chwyciła jedną z klamek i... Cóż, klamka chwyciła ją za rękę, w dodatku dosyć boleśnie. Cheney syknęła cicho i rzuciła jej gorszące spojrzenie. - No co? Nudzi mi się - skrzek metalowego ustrojstwa rozniósł się po pomieszczeniu, a zanim Voice zdążyła odpowiedzieć, nagle zamki w drzwiach głośno się zatrzasnęły. - Wiesz co? Jak go pocałujesz, to może otworzę drzwi. - Pierdol się - rzuciła krótko Cheney, pewna, że tak czy siak w końcu wyjdą. Uniosła wzrok na Bena. Mogłoby się zdawać, że zapomniała języka w gębie. W końcu, zawstydzona, opuściła głowę, obolałą dłonią masując sobie przedramię, próbując zająć czymś ręce.
Kostka: 1 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p675-kostki#302849
To, co wydarzyło się gdy ostatnio spotkał się z Voice, odbiło się na jego nastroju. Nie był zbyt skory do widywania się ze Ślizgonką. Chciał po tym wszystkim zachować dystans. Musiał dojść do siebie i wszystko sobie poukładać. Nie dane mu było jednak za dużo cieszyć się chwilami przemyśleń, gdyż po kilku dniach Voice sama się do niego odezwała. Widać chciała naprawić to, co ostatnio między nimi się popsuło. Benj nie wiedział wcześniej w jaki sposób działa garderoba na tym pokładzie. Przecież mogli się przebierać w kajutach. Po co właściwie było tu takie pomieszczenie? W drodze przez statek udało mi się kilka razy zgubić i musiał pytać nieznajomych o drogę do garderoby. Po kilku minutach poszukiwań w końcu dotarł do miejsca przeznaczenia. Widząc Voice uśmiechnął się lekko. Nie był to zbyt promienny uśmiech. Nie należał też do tych wymuszonych. Usłyszał jednak pomruk dochodzący z komody i usłyszał jak dziewczyna wyraźnie przeklina na mebel. O co chodziło? - Co się stało? - zapytał od razu Benj. Dostrzegł, że dziewczyna została uwięziona przez klamkę, która nie chciała jej puścić. Zachowując się niczym błędny rycerz ruszył tu szafie próbując uwolnić dziewczynę z uścisku klamki. Jednak gdy tylko dotknął przedmiotu poczuł, że nagle zrobiło mu się chłodno. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł, że wszystkie jego ubrania wyparowały, a on właśnie stał w samej bieliźnie przed Voice. - To są jakieś pieprzone żarty - wrzasnął szukając dookoła tego, co przed chwilą miał na sobie. Jak szafa, mimo tego, że zaczarowana, mogła pozbawić go ubrań?
Kostka: 2 Link do losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p675-kostki#302899
Cheney nie spodziewała się, że oprócz gadających breloczków i papug na tym cholernym statku jest jeszcze coś, co okropnie skrzeczy i strasznie irytuje. Wyzywające od złodziei ptaki były jednak niczym w porównaniu do klamki. Słyszała o dowcipnych meblach, ale nie przypuszczała, że przyjdzie jej się z jakimś zmierzyć. Ten tutaj nie tylko mówił, ale też gryzł, stawiał kolejne ultimatum, miał pakt z zamkami i potrafił pozbawiać ludzi ubrań. Voice i tak nie miała najlepszego humoru, a ta cholerna klamka wcale nie pomagała. Zanim zdążyła zaprotestować i odwieść Bena od pomysłu ratowania jej, stał już w samej bieliźnie. Szybko spuściła wzrok i wlepiła go w mebel. - O co ci właściwie chodzi? - syknęła, nie ukrywając niezadowolenia. Liczyła na chwilę spokoju, a tu coś takiego. - No co? Nudzi mi się. Ty masz go pocałować, a on ma do komody włożyć pięć galeonów. - Bo co? - Bo już swoich ubrań nie odzyska... I swoim strojem upodobni się do wilków morskich! - Nie będę nikogo całować - rzuciła, odwracając się w stronę Bena, równocześnie gwałtownie otwierając wskazaną komodę. - Zapłać jej, to może się odpierdoli. Nie mam pieniędzy, odkładam na mieszkanie. - I tak wydała na tym statku dostatecznie dużo. Całe szczęście, że jeszcze nie okradła jej żadna małpa. Czuła się bezradna. Naprawdę bezradna. Minęła Krukona i usiadła na niewielkiej pufie, chowając twarz w dłoniach. Wszystko ją przerastało, nawet ta pieprzona klamka.
Wszelkie formy przekupstwa Benj zazwyczaj stosował by wymigać się od jakichś zaliczeń. Zdarzało mu się też płacić za to, żeby zyskać jakieś informacje. Ale nigdy nie spotkał się z tym, żeby ktos płacił przedmiotom. Tylko po to, żeby odzyskać ubrania! Dlaczego musiało to spotkać właśnie jego?! Zwłaszcza w sytuacji jakiej się obecnie znajdował. Z drugiej strony zabawne to było, bo Voice miała go pocałować tylko po to, żeby szafa pozwoliła im wyjść. Mógł w sumie rzucić jakieś zaklęcie, które wysadziłoby slrzydło, ale po co miał to robić? Niech się dalej pomęczy. Zwłaszcza, że ich relacja wyraźnie się ochłodziła. Przynajmniej tak się wydawało Benjowi do tego momentu. - Już, spokojnie. - mruknął do dziewczyny i wrzucił do szafy pięć galeonów. Zanim jednak zaczął zakładać odzyskane ubrania musiał coś zrobić - Może jak Ci dorzucę kolejne pięć to ją rozbierzesz? - zapytał szafy takim tonem, żeby Voice to usłyszała. Skoro nie chciała jego pomocy to musiała sobie radzić sama. Mając na sobie już kompletne ubranie podszedł powoli do dziewczyny. - Może po prostu wysadzimy skrzydło? - zapytał zachowując niezbędny dystans. Na pewno istniało jakieś zaklęcie, którym mogłby cofnąć skutki zabawy szafy. Ktoś musiał ją stworzyć, dlatego musiało istnieć także jakieś zaklęcie, które unicestwiało wszelkie działania podjęte przez mebel. Kto w ogóle postawił coś takiego w garderobie? Przecież tutaj przewijała się masa osób przez cały dzień! A jeżeli ktoś będzie potrzebował wymienić pościel? Od zewnątrz też nie będzie można się dostać do środka?
Sytuacja była naprawdę głupia, a zwłaszcza w oczach Voice, która i tak czuła się upokorzona własną głupotą. Nie chciała teraz skakać Potocky'emu do ust, choćby nie wiem jak wielką miała na to ochotę. I tak zbyt wiele spierdoliła. Wszystkie długie monologi pełne przepraszam nagle wypadły jej z głowy, czyniąc jeszcze bardziej bezbronną i zdezorientowaną. Nie mogła nawet wyjść i wejść jeszcze raz, jakgdyby nigdy nic się nie stało. Błądziła tylko spojrzeniem po pomieszczeniu, jakby z nadzieją, że pomoże jej to zebrać myśli. Co miała powiedzieć? Głośno przyznać, że była samolubna? Powiedzieć, że nie chciała go wykorzystać, ale jakoś tak wyszło? Jeszcze raz wyszeptać, że nie ma innych dobrych wspomnień? Miała ogromną ochotę się wycofać... Ale drzwi były zamknięte. Zignorowała jego próby uspokojenia jej. Nie wiedziała, w jakim stopniu są szczere; nie czytała mu w myślach. Siadając usłyszała jeszcze coś, czego... Nie potrafiła nazwać. Bo co to właściwie było? Prowokacja? Pomachała z zażenowaniem głową i uśmiechnęła się kpiąco, raczej do siebie, niż do niego. - Sam mnie rozbierz, jeśli tylko to pozwoli ci choć odrobinę mi jeszcze raz zaufać - jej głos lekko się łamał. Nawet klamka zamilkła, jakby analizowała całą sytuację. Durny mebel. Przynajmniej nie przystąpił do realizacji prośby Bena. Wpatrywała się bezmyślnie w swoje paznokcie, nawet wtedy, gdy do niej podszedł. - Przepraszam - zaczęła cicho, ignorując pytanie o wysadzanie drzwi. Gdyby to było takie proste, klamka nie bawiłaby się tak dobrze. - Ja... Ja wiem, że byłam samolubna. Wiem, że cię wykorzystałam, nie pomyślałam o tym, co poczujesz, ale... Tęsknię za miłością. Tęsknię za tym, co on mi dawał. I, gdy raz tego doświadczyłam, już nie umiałam się powstrzymać. Wiem, że to świadczy o słabości, ale... Jestem słaba. Wzbraniam się przed tą myślą, ale przecież nie zmienię rzeczywistości... Chcę tylko, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie bardzo ważny, o ile nie najważniejszy. Naprawdę nie chciałam cię zranić. - W końcu to z siebie wydusiła; bardzo nieskładnie, ale szczerze. Nadal nie patrzyła mu w oczy, zbyt zakłopotana całą tą sytuacją. Bała się jego reakcji.
Sytuacja była naprawdę dziwna. Wręcz komiczna. Dwoje ludzi, którzy przez ostatnie dni się do siebie nie odzywało, nagle utknęło w garderobie. Ponadto jedna z tych osób przez chwilę była w samej bieliźnie. Jeżeli dodać do tego fakt, że ich jedynym ratunkiem w tej sytuacji był pocałunek, wszystko wyglądało jak z jakiejś taniej powieści. W tym momencie prawdopodobnie oboje by się pogodzili i rzucili ku sobie. Życie jednak nie jest taką tandetną książką i nie wszystko idzie jak z nut. To byłoby za proste. Zwłaszcza, że uczucia prawdziwego człowieka były bardziej skomplikowane. Dlatego Benj nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Słuchał Voice, która starała się wytłumaczyć i przeprosić go. To nie było jednak takie łatwe. Głosy w głowie mówiły Krukonowi, że nie warto rozpamiętywać tej historii, ale czuł też, że to nie takie proste. Zawsze w podświadomości będzie się coś tliło i przypominało o tym jak Voice go potraktowała. Oczywiście wiedział, że to był tylko przejaw słabości. Każdy miał do tego prawo. Dlatego czuł do niej przez to odrobinę mniej żalu. - Wystarczyło powiedzieć o tym. Byłbym wyrozumialszy wiedząc co się dzieje w Twojej głowie. A Ty po prostu zmusiłaś mnie do tego, bym czuł to co Ty. Nie wiem czy miałaś taki zamiar. Szczerze wątpię. Ale jeżeli nie umiesz się odciąć od tego co było, to nie zbyt dobrze rokuje na przyszłość. - powiedział po chwili przemyśleń Benj. Starał sie poczuć tak jak Voice, wiedział, że to nie jest łatwe. Ale nie musiała go w tak perfidny sposób wykorzystać. Przecież mogła powiedzieć, że chce go zobaczyć jeszcze raz. Pewnie by zrozumiał. A tak był narażony na niemiłą niespodziankę.
Emocje to strasznie skomplikowana sprawa, więc jeśli ktoś twierdzi, że potrafi na nich grać, powinien naprawdę dobrze, najlepiej sto razy się zastanowić. Można denerwować, jasne. Można nawet zasmucać i uszczęśliwiać... Ale to wszystko trzeba robić celowo i sprawnie, z ogromną wiedzą. Voice była nieświadoma tego, jak zadziała na Bena. Tego samego dnia sprawiła, że jej pragnął, dała mu trochę szczęścia i spokoju, a na sam koniec zakończyła dzień z kretesem, zmieniając to wszystko w złość i cierpienie. Żałowała, że nie jest legilimentą lub jasnowidzem; może wtedy udałoby jej się zapobiec sytuacji, w jakiej się teraz znajdowali. Voice czuła się koszmarnie. Miała wrażenie, że być może zrobiłaby lepiej, gdyby nigdy więcej z nim nie rozmawiała. To jednak byłoby już całkiem dziecinne i żałosne. Z resztą, przecież nie mogła go stracić. Tylko on jej słuchał i dbał, by wszystko było w porządku. Cheney nerwowo zaciskała dłonie na sukience. W końcu jednak wstała i spojrzała mu w oczy, trochę nieśmiało. - Wstydzę się o tym mówić. Wstydzę się mówić o tym, że kocham, ufam, nienawidzę. Wstydzę się tego, co czuję i co myślę. Naprawdę nie chciałam cię do tego zmuszać. Cały czas próbuję się odciąć. Szukam wszędzie zapomnienia. Mam kolejnych facetów, kupuję sobie biżuterię. Zbieram na mieszkanie, bo nie potrafię patrzyć na te, które z nim dzieliłam. Nigdy nie chciałam cię w to mieszać, wykorzystywać cię. Byłeś kompletnie odrębną częścią... Naprawdę przepraszam, Benj - dodała cicho. Nawet nie zauważyła, kiedy zbliżyła się do niego krok czy dwa. Gubiła się w tym, co czuła, a najbardziej w tym, co czuła do Krukona. Z reguły zignorowałaby fakt, że ktoś przez nią cierpi... Ale jego przyjaźń i troska okazały się zbyt ważne.
Wywoływanie w kimś lęku i strachu mogło być zabawne. Pod warunkiem, że było się stroną wywołującą obawy. Doświadczając tego z drugiej strony sytuacja wyglądała okropnie. Benj też bawił się uczuciami innych. Często kpił i drwił ze znajomych. Zawsze jednak unikał sytuacji w której to z niego drwiono. Jeśli takie chwile się zdarzały, próbował to obrócić w żart, ale mimo wszystko czuł w głębi siebie niechęć. Nie brał tego jednak do siebie i nigdy nie przestał drwić z innych. Tym razem jednak sytuacja się odwróciła. To ktoś nim się zabawił, świadomie lub nieświadomie. Czuł się wykorzystany. Nigdy nie doświadczył tego w tym stopniu. Wiedział jednak, że Voice zrobiła to przez swój lęk. Nie chciała go zranić. Po prostu chciała na chwilę uciec od codzienności. Benj to rozumiał. Mimo wszystko źle się z tym czuł. - Każdy się czegoś wstydzi. Miłość, zaufanie i nienawiść dla każdego z nas są trudne. Każdy przeżywa załamanie. Wszyscy mamy rozterki. Trzeba jednak to przezwyciężać, mimo że to nie jest łatwe. Wierze, że nie chciałaś mnie wykorzystać ani w to mieszać. Sam się w to w mieszałem, a Ty poczułaś spokój, którego Ci brakowało. Ale nie możesz tak więcej robić. Musisz pójść dalej i zostawić przeszłość. - powiedział. Przy ostatnich słowach podszedł do Voice i ją objął. Rozumiał jej smutek. Wiedział, że nie był celem, który chciała zaatakować. Po prostu poczuła słabość. Wspomnienia, które wróciły zawładnęły nią, a nie była na to gotowa. Potrzebowała jeszcze dużo czasu zanim będzie mogła wspominać o tym bez zamykania się w sobie. Benj dobrze o tym wiedział. I czuł, że mówi do niego szczerze, z serca. Chociaż raz przydała mu się legilimencja. Chociaż nawet bez tego wiedział, że słowa płyną prosto z jej serca.
Voice zawsze czuła się dosyć bezpieczna w tej swojej skorupce z obojętności i sztucznych uczuć, ale w pewnym momencie przestała te sztuczne emocje odróżniać od prawdziwych. Gubiąc się sama ze sobą nie potrafiła pozostawić bez szkody innych ludzi, których po prostu raniła, próbując zrozumieć, o co tak naprawdę jej w tym wszystkim chodzi. Koniec końców nikt nie wychodził z tego cało, bo Cheney nadal trwała w przeszłości, a do tego wciągała w swoje chore gry kolejne osoby. To nie było fair. Najgorszy jednak był fakt, że w końcu na liście jej ofiar znalazł się także Benj. Chciała go chronić, ale zapomniała o tym, że sama jest zagrożeniem. Zagalopowała się. Zapomniała o wszystkich swoich zasadach na dosłownie minutę, a ta minuta sprowadziła ich do punktu, w jakim obecnie się znajdowali. Do garderoby, gdzie jakaś durna klamka zmuszała ich do pocałunku. Tak na marginesie - Voice sama nie wiedziała, jak się stąd wydostaną. Nastrój bynajmniej zniechęcał do wszelkich przytulanek. Uważnie słuchała tego, co mówił, nie chcąc zgubić sensu ani uronić nawet jednego słowa. Czuła się naga, chociaż z niej zaczarowany mebel nie postanowił zedrzeć ubrania. Sama mówiła o swoich słabościach, a to po prostu wciskało ją w ziemię. W pewnym momencie po prostu objęła się ramionami, jakgdyby miała jeszcze czas na przemyślenia i obronę. Miał rację. Powinna walczyć, a nie poddawać się ot tak, po prostu. Wbiła wzrok w podłogę, jak skazaniec czekający na wyrok. - Postaram się, ale... Wiesz przecież, że to nie jest proste. Ale zrobię wszystko, co mogę - przytuliła się do niego. Jej serce powoli zaczynało bić we właściwym rytmie. Chwilę spokoju przerwał jednak skrzek: - Ekhem, mam ją rozebrać, czy pocałujecie się bez tego? - Cheney nie miała już pojęcia, czy ten cholerny mebel żartuje, czy nie bardzo. I nie wiedziała już, czy w ogóle ją to bawi. - Gdyby nie chciał mnie pocałować w ubraniach, to mogę się sama rozebrać - rzuciła prawie równie głośno jak klamka, która nadzwyczaj bardzo starała się, by oboje ją usłyszeli. - Pospiesz się, to was w końcu wypuszczę. - Zamknięte drzwi są spoko - ucięła, podnosząc rozbawione oczy na Bena. - Hej, chodźmy gdzieś się napić. Dobrze wiedziała, że teraz nawet głupi kieliszek wódki ułatwiłby jej egzystencję. W sumie najchętniej kupiłaby butelkę rumu i radośnie okupowała własną kajutę... Tylko pytanie - czy Potocky będzie chciał zostać z nią sam na sam jeszcze raz?