Nie tylko pozwala zobaczyć coś co znajduje się daleko poza horyzontem, ale pokazuje również barwne rafy koralowe, obok których przepływa statek, czy też patrzy na wskroś przez wszelkie drewniane powierzchnie niezabezpieczone zaklęciem. Można stąd więc obserwować bezgłośny marsz Kapitana Barbarossy, spoglądając na znajdujący się niżej kapitanat, o ile rzecz jasna go zastaniemy. Ku wiedzy zbereźników o nieczystych myślach, kajuty zabezpieczone są odpowiednim zaklęciem, przez które luneta nie przejrzy.
Nie spodziewał się, że tak szybko na nią wpadnie. I to "wpadnie" nabrało niemal dosłownego znaczenia, prawda? Cieszył się, że znalazła się szybciej niżeli to sobie planował. Nie wyobrażał sobie, aby chodził od drzwi do drzwi szukając jej nazwiska na tabliczce... Czy tego, jak zagląda do każdego pomieszczenia w poszukiwaniu tej jednej twarzy. Nie dlatego, że nie chciał ale dlatego, że po drodze czekałoby go o wiele więcej osób, niżeli by tego sobie życzył. Był typem samotnika i gbura, to fakt i było mu z tym cholernie dobrze. A zbyt długie i często przebywanie wśród "rówieśników" źle na niego wpływało. W jednym momencie potrafił stracić całe swoje nastawienie, cały humor, wtedy znikał i pojawiał się ktoś zupełnie inny... Z resztą. Nieważne. -Lepiej abyśmy stąd odeszli.-Powiedział spokojnie i przyglądał się jej. Tak, jakby musiał zaobserwować każdy jej najdrobniejszy ruch. Przyzwyczajenie, troska czy może zbytnia ostrożność? Kto wie. Jaka byłaby reakcja Cher na to co sam widział dosłownie chwilę temu? Z pewnością nie czułaby zażenowania. Może rozbawienie? Ciekawość? Doskonale wiedział, że potrafiła zmieniać się z chwili na chwilę. Nic nie było stałe... Nic oprócz... Tak, zawsze chciał aby te słowa stały się prawdą. Zamrugał kilka razy i wyrzucił z głowy to jedno zdanie. Tak bardzo frustrujące i tak bardzo powiązane z nadzieją. A w nią raczej nie wierzył. Nie powiedział nic, a nawet nic nie zrobił co mogłoby wskazać na jego protest. Wiedziała doskonale jak to z nim jest. Coś jest albo białe albo czarne. Coś mu się nie podoba i o tym mówi lub nie ma nic przeciwko i pozostaje w milczeniu. Nigdy nie był dosyć skomplikowany, gorzej jednak było kiedy tracił kontrolę. Kiedy w jego głowie pojawia się za dużo niepożądanych myśli. Informacji, które nawet nie są mu do szczęścia potrzebne a jednak wciąż je tam chowa. Tym razem to on ich prowadził? Niemal widać było jak na jego ustach pojawia się słaby uśmiech. Co się stało z czasami kiedy to on szedł za nią? Kiedy to ona wyciągała go z domu i prowadziła nie wiadomo dokąd. Teraz przyszła jego kolej. I to go dziwnie pokrzepiło, choć starał się ile mógł aby tego nie widziała. Dlaczego? To go chyba najbardziej niepokoiło. Nie wiedział dokąd idzie, dopóki nie wyszedł i znalazł się na otwartej przestrzeni. Od razu lepiej. Prawdopodobnie czuł to samo co ona, wielkość kajut jak i samo poczucie zamknięcia, wcale im nie służyło. To wszystko jakoś go przytłaczało. Kolory, zapachy, pomieszczenia. Poza tym zawsze chyba lepiej się czuł na zewnątrz, siedząc pod gołym niebem. -Chodź.-Powiedział cicho i pociągnął ją lekko w kierunku lunety. -Zobaczymy co takiego zobaczysz.-Mruknął i ustawił ją przed urządzeniem, a sam postanowił stanąć za nią. Wyczekiwał jej reakcji, odpowiedzi, zwierzeń dotyczących widoków. Jego mina zachęcała do skorzystania z tego magicznego urządzenia. Powiedzmy sobie szczerze, był podekscytowany tym co możliwe jest do zobaczenia. Przez lunetę, którą sam posiada w domu i której używa niemalże od kilkunastu lat z dziadkiem, nie zobaczysz czegoś równie pięknego. Są dwie niezbadane sfery, których nawet czarodzieje nie będą wstanie odkryć przez długi czas. Zawsze skupiał się na tej jednej, jednak skoro teraz mógł rzucić okiem na drugą? Najwidoczniej, wycieczka nie była jego najgorszą decyzją.
Powoli przyzwyczajała się do jego obecności. Zapomniała, jak bardzo swobodnie się kiedyś przy nim czuła, ale to wrażenie szybko powracało. Nie był wobec niej natrętny, jak większość znanych jej osób, ani nie przytłaczała go jej obecność. Wręcz przeciwnie. Czuła się w odpowiednim miejscu obok niego. Nie dostrzegła żadnych najmniejszych odznak jakoby Remy miał się przy niej czuć niekomfortowo. Jasne, istniało między nimi wiele niedomówień, niewypowiedzianych słów, nieporuszonych tematów, napięcie. To akurat powoli opadało, zastępowane przez inne nieznane jej dotąd uczucie. Zanim dotarli do magicznej lunety, przy której stanęli na dłużej, cały stres opuścił Cherisee, jakby dla potwierdzenia, ze jej emocje były bardzo zmienne, nieprzewidywalne. Wystarczył niewielki bodziec, żeby poruszyć inne reakcje dziewczyny. Tym bodźcem okazała się łatwość, z jaką Bleau przyjął jej obecność. Nie odtrącił jej, zaprowadził ją w jedno z ciekawszych miejsc na statku. Specjalnie stanęła lekko po skosie od urządzenia, czekając aż chłopak pomoże jej przybrać odpowiednią pozycję, adekwatną do właściwego korzystania z lunety. Patrzyła na niego przez ramię, obserwując jak ustawia ją przed przyrządem, chcąc czy nie, musząc przy tym ułożyć dłonie na jej talii, pomóc jej. Uśmiechnęła się do niego przy tym w sposób, jaki niegdyś się uśmiechała, kiedy planowała coś podstępnego. Znał ten uśmiech, o ile go pamiętał, a wiedziała, że pamięć miał niezawodną, dlatego nie czuła się źle z tym drobnym kłamstewkiem. Kiedy się odsunął, stając za nią, odprowadziła go wzrokiem, natomiast lunetę obdarowując krótkim przelotnym spojrzeniem zanim znów utkwiła tęczówki na jego oczach. Przechyliła głowę bardziej, zaczesując niewinnie włosy za ucho, mrucząc bezradnie. — Nie pamiętam. To było tak dawno, kiedy uczyłeś mnie z niej korzystać. Mógłbyś mi pomóc? Nie chciała go oszukiwać, bawić się jego naiwnością. Nie. Znał ją zbyt dobrze, żeby nie rozróżnić, ze najzwyczajniej w świecie się z nim droczyła, w klasyczny, wiele razy testowany sposób. — Proszę — dodała najładniej jak potrafiła, chwytając w dłoń końcówki jego palców, delikatnie ciągnąc go w swoją stronę, jak dawniej, kiedy bardzo entuzjastyczne sięgała zawsze po jego pomoc. Nie do końca świadoma faktu, że w wieku kilkunastu lat ten gest wydawał się bardziej beztroski i czysty, a dziś zakrawał o flirt. A może świadoma aż za dobrze, ale uprawniona do takich zachowań w stu procentach. W końcu chcąc wrócić do tego, co było kiedyś, musieli od czegoś zacząć. Uniosła wzrok do jego oczu, patrząc w nie zachęcająco, zanim obróciła się, oplatając sobie jego ręce wokół talii. Włosy zarzuciła na jedno ramię, żeby mu nie przeszkadzała. — Tutaj ustalało się ostrość? — chwyciła oczywiście zły pierścień, odpowiedzialny za zasięg, cierpliwie czekając aż profesjonalista ją poprawi.
To wcale nie było takie trudne. Był ponownie obok, chodzili po nieznanych sobie korytarzach, jakby nic naprawdę się nie zmieniło. Może oprócz tego, że stał się wyższy a szerokość jego ramion się powiększyła... A ona? Ona stała się kobietą. Co wcale nie brzmi tak odpowiednio w jego głowie. Czemu miałby czuć się niekomfortowo? Może powinien? Może jednak za szybko to wszystko poszło. Łatwość z jaką przyszło mu kroczyć z nią po korytarzu, jak i czuć jej obecność obok troszkę wytrącała go z równowagi. Bo czemu to było takie łatwe? Czy nie były to jedynie pozory, które przysłaniały jego sztywność i ostrożność? Wciąż był zdystansowany, troszkę obcy. Jakby oswajał się z jej osobą. Człowiek, który przyzwyczaił się jedynie do swojego towarzystwa, musi nauczyć się żyć wśród innych. Ponownie. Inaczej było kiedy już się tę osobę znało. Wracają naturalne odruchy, których nawet nie sposób jest kontrolować. Jak tego, w jaki sposób z nim szła. Często tak robiła, opierała się o jego ramię, jakby ta jedyna rzecz była stała i niezmienna. Gotowa sprowadzić ją na ziemię, przytrzymać ale i również pomóc, cóż, tak przynajmniej on sobie wmawiał. Tak, naturalne odruchy, rzeczy, o których nie pamiętamy jednak są gdzieś tam zakodowane. Nie mamy na nie wpływu, kontrola w tym wypadku nie ma całkowitego znaczenia. Jak jest w jego przypadku? W końcu nadzór to podstawa, jeden zły ruch czy gest a wszystko za przeproszeniem szlag trafi. Nie uświadomił sobie jak blisko niej stał kiedy sprawdzał czy stoi w odpowiednim miejscu i pozycji. Ani tego, że jego dłonie spoczęły na talii dziewczyny, kierując nią tak jak mu się to żywnie podobało. Dopiero kiedy wszystkie te informacje do niego doszły, odsunął się lekko i pozwolił jej działać. Nie chciał aby dostrzegała szybkie wycofanie się rąk, które kiedyś nie czuły tego lekkiego skrępowania. Skoro była i jest jego najbliższą osobą, przyjaciółką to czemu zrobił tak a nie inaczej? Czemu kontakt fizyczny między nimi istnieje? Bo chyba nie wspomniał o tym, że zawsze takowego unika. Cicho westchnął i pokręcił głową, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Jednak jego wargi drgnęły, jakby ta sytuacja coś mu przypominała. I fakt, że pewne rzeczy wciąż się nie zmieniły, napawał go dumą. Bo w końcu sam ile razy to powtarzał? -Jak mogłaś zapomnieć... Ranisz mnie.-Powiedział spokojnie, troszkę ironicznie. Pozwolił się przyciągnąć, oparł lekko pierś o jej bark i nachylił się, zerkając przez lunetę. Czy skojarzył pewne rzeczy? Widział, że to wcale nie jest ta "typowa" dla nich sytuacja, w której on udziela jej pomocy... Fakt faktem, R. był fatalnym znawcą romansów. Choć na jej sztuczkach i próbach flirtu znał się jak mało kto. W końcu był obserwatorem. Jednak czy ta kwestia nie mogła ulec zmianie? Spojrzenie jakie rzucała w kierunku chłopaka, uśmiech, którym go częstowała i miękkość głosu, którego używała. Nie baw się mną, Cher. Pokręcił głową, wyciągając dłoń aby powstrzymać dziewczynę przed majstrowaniem przy urządzaniu.-Mogłabyś...-Przymknął lekko powieki.-Czy mogłabyś niczego nie dotykać?-Spytał. Był raczej rozbawiony, choć lekka zmarszczka na jego czole i zacięty wyraz twarzy na to nie wskazywały. Ale to przecież Bleau, nie czyta się z niego jak z otwartej książki. Pokaże Ci to, co chce abyś ujrzał. Czyli zapewne nic. Czy chciałby aby Cher ujrzała to, co naprawdę w nim siedzi? Czasem kompletnie nie zdawał sobie sprawy z jej bliskości, zaabsorbowany czymś innym(jak w tym przypadku naprawieniem lunety) a w drugim, jego myśli krążyły jedynie wokół tego, w którym dokładnie miejscy styka się jego skóra z jej. Cholernie denerwujące. Zaczął majstrować przy urządzeniu, skupiając się na tym aby jak najdokładniej wybrać parametry. Jednak za wiele nie musiał robić, w końcu było to urządzenie magiczne, pokaże rzeczy dokładnie takimi jakimi są, więc samo wybiera sobie ostrość czy zasięg. -Teraz powiedz, gdzie mam je skierować.-Powiedział i chwycił po obu stronach lunetę, zamykając ją między ramionami.-Tylko patrz uważnie i cały czas.-Dodał cicho, uśmiechając się do siebie, tuż za jej uchem. Nie chciał aby widziała ten uśmiech. Zawarte w nim było o wiele więcej niżeli by tego chciał. Zachował go dla siebie, aby najpierw samemu odkryć co się za nim kryło.
Nie odpowiedziała na jego początkowe słowa. Pozwoliła mu się zbliżyć i wesprzeć ją męską, fachową pomocą. Przy okazji czerpała przyjemność ze zmniejszającego się między nimi dystansu. Dokładnie tak, jakby będąc fizycznie bliżej niej, czuła, że zbliżają się do siebie również i mentalnie, rozkruszając bardzo powoli wysoki mur, jaki przez lata między nimi wyrósł. Była gotowa stać i obserwować, jak ta blokada między nimi sypie się bardzo leniwie, nawet gdyby mieli niszczyć ją na milimetry. Tym razem nie chciała dać mu tak łatwo odejść. Skoro miała pewność, że ani dla niego, ani dla niej nie była to słuszna decyzja. Skoro kazał jej nie ruszać sprzętu, posłusznie opuściła dłonie, rzeczywiście nie dotykając już niczego, co w tym momencie miał na myśli. Zamiast tego, szybko odnalazła w powietrzu drogę do jego rąk. Chwytając nadgarstek jednej z nich delikatnie między palce, tej, która spoczywała na pokrętłach maszynerii. Drugą za to bawiła się rękawem jego swetra, ciągnąć za powyciągane niteczki, jeszcze bardziej rujnując i tak już nierówną fakturę cienkiej wełny. — Mogłabym — rzuciła spokojnie, tak zaangażowana swoją zabawą, że przegapiła moment, w którym pomógł magicznej lunecie się dostroić. Uniosła spojrzenie wyżej, na sprzęt, dodając bez cienia złośliwości, a raczej z zainteresowaniem: — A mógłbyś to pokazać jeszcze raz? Rozproszyłam się — cofnęła dłoń od swetra, podciągając jego rękaw do łokcia, żeby więcej nie koncentrował jej uwagi i zadarła głowę do góry i trochę do tyłu, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. Nie pamiętała żeby kiedykolwiek wcześniej pachniał żelem do golenia. Teraz chłonęła ten zapach, próbując go zapamiętać, zresztą, jak każde zmiany, które nastąpiły przez te wszystkie lata. Na przykład interesującym było, kiedy zamknięta pomiędzy jego ramionami, dostrzegła pewność męskich dłoni, których palce zgrabnie majstrowały przy lunecie. — Hmmm, no nie wiem… Pochyliła się najpierw nad jego policzkiem, bo akurat pochylał się nad lunetą, a dopiero później, kiedy ich twarze wyminęły się w powietrzu, zaglądając przez okular, dostrzegając dokładnie może przed nimi. — Może trochę w dół? Żeby obejrzeć morskie głębiny. W jakiejś odmianie dla oglądania nieba — zasugerowała, dodając potem mrukliwie — sama nie wiem. Pomogłabym, ale miałam niczego nie dotykać — przypomniała mu, wobec tego chwytając go za łokcie i ściągając jego ręce nieco w dół, razem z lunetą. — Próbuję koncentrować uwagę... cały czas. Nie dopowiedziała tylko, ze bardziej na nim niż na czymkolwiek innym.
Mur, który stanowił ich umysł. Bo spójrzmy prawdziwe w oczy. Wszystko zaczyna się właśnie tam, wszystkie zahamowania i opory. Wszelkie za i przeciw. Myślisz, że dlaczego w pewnych momentach czuje się skrępowana w jego obecności? Boi się odezwać? Dlatego, że wymyśliła sobie, że pewne źle wypowiedziane słowa, ułożone w złym zdaniu mogą zmienić wszystko. I ten strach wcale im nie pomoże. Nie pomoże im twardo utkwiony w pamięci obraz tej drugiej osoby. Bo jak mają poznać tę, która stoi przed nami? Pomimo tego, że wiele się nie zmieniło. Pewne cechy zostały bardziej uwidocznione a niektóre powoli zanikały. Choć... Czy to trzyma się również ich osób? Ona zmienna jak pogoda a on. On jakby od urodzenia miał być dorosły. Jeden głęboki wdech i wydech R., tylko spokojnie. Był niewyobrażalnie cierpliwy, a w sytuacjach gdzie większość ludzi sobie odpuszcza i ulega presji, on stoi dalej, wytrwały w swoim postanowieniu. Jak w tym, gdzie próbuje nauczyć ją czegoś czy zwyczajnie coś jej pokazać. Była trudnym uczniem, od zawsze. Zawsze było coś ciekawszego, przyciągającego uwagę. Wątpił aby winę za jej rozproszenie ponosił jedynie sznurek w jego swetrze. -To patrz tam, nie tutaj.-Powiedział i delikatnie przesunął jej podbródek w kierunku urządzenia, w które to powinna spoglądać. Nie na niego. Kiedy podciągnęła jego rękaw do góry lekko się napiął, jego ciało zesztywniało. Lekko się skrzywił, niezadowolony ze swojej reakcji. Nie chciał aby poczuła się tak, jakby zrobiła coś nieodpowiedniego. Po prostu go zaskoczyła... A odkrywanie przez niego jakiejkolwiek części ciała to nie lada wyzwanie. Mamy lato, prawda? To czemu on do cholery nosi sweter? A wymówka, że jego skóra jest zbyt delikatna po prostu nie trzyma się kupy. -Nie rób tego więcej.-Powiedział, a jego słowa zabrzmiały troszkę zbyt stanowczo. Dlatego kiedy ponownie na nią spojrzał, posłał jej lekki( zdecydowanie uspakajający)uśmiech. I jak gdyby nigdy nic, ponownie zaczął obserwować urządzenie. Tym razem chwycił jej dłonie i ułożył na lunecie. -Proszę, skup się.-Musiał nachylić się bardziej aby samemu zobaczyć co kryje się po drugiej stronie i czy dobrze wszystko widać. Jednak czy nie był to tylko pretekst? W końcu sam mówił.. To magiczna luneta. -I co widzisz?-Spytał szeptem tuż nad jej policzkiem. Tak, jakby naprawdę interesowało go to, co zobaczyła. A to, że miał na myśli nie tylko lunetę to już inna sprawa. Spojrzenie jego zielonych oczu przeniosło się na jej postać. Na cienie, które padały na jej twarz przez porę jaka ich zastała, czyli zachód słońca. Tak, Cher, co widzisz?
Przeniosła wzrok, według jego zalecenia na urządzenie. Mimo, że normalnie magiczna luneta zajęłaby najpewniej całą jej uwagę, w tym momencie w dużym stopniu skupiała się na obecności Remy’ego. Nie chciała stracić ani jednej chwili z jego towarzystwa. Wszystko chciała zachować w pamięci, bo czasami łapała się na tym, że zapominała pewne szczegóły ich wspólnej historii z przed kilku lat. Próbowała nie zapominać więcej, nawet najmniejszych, najmniej istotnych rzeczy. Dlatego odnotowywała wszystko. Czuła napięcie jego mięśni, ale nie była pewna czym było spowodowane. Spoglądała przez magiczną lunetę na morze pełne złoto-pomarańczowych refleksów i aż drgnęła niespokojnie, nie spodziewając się nagany z jego strony. Mimo, że patrzyła przez okular, przestała cokolwiek dostrzegać, a przynajmniej cokolwiek innego niż jego reakcje. — Nie mogę ci tego obiecać — rzuciła zgodnie z prawdą, bo wiedziała, że nie będzie potrafiła zastosować się do jego… prośby? Rozkazu? Powiedział to na tyle stanowczo, jakby chciał narzucić jej zakaz. Przecież wiedział, że już jaka młodsza Cheri, nie trzymała się niczyich zaleceń. Szczególnie, jeśli nie widziała jego lekkiego uśmiechu, poczuła się w obowiązku naprawić jego reakcje na jej odruchy. Zerknęła na niego, kiedy pochylił się nad urządzeniem i musnęła krótko wargami jego policzek, który był tak blisko. Był to bardzo ulotny, motyli niemalże dotyk, kiedy mruknęła cicho, z zaprzeczeniem na jego prośbę — Nie — i wysunęła jedną dłoń z pod jego na przegub jego ręki — jeśli ty się nie skupisz. Wsunęła powoli opuszki pod materiał jego swetra, przyzwyczajając go do swojego dotyku, zanim delikatnie podciągnęła rękaw, zaledwie o kilka milimetrów. Patrzyła za swoją ręką, ułożoną blisko pokręteł lunety. Dopiero słysząc jego pytanie, zawiesiła ruch, nie cofając jednej z rąk od jego nadgarstka. Pochyliła się nad sprzętem. Zachód słońca wyglądał jeszcze bardziej odbierająco dech w piersiach, kiedy oglądało się go przez magiczną lunetę. Uśmiechnęła się lekko pod nosem na jego pytanie. Nie odpowiedziała mu. Zadała własne. — Ta nutka romantyczności to efekt zamierzony czy kwestia przypadku? Obróciła się przodem do niego, na razie dając spokój jego rękawom i zakazom, chociaż coś w jej wcześniejszym zachowaniu wskazywało na to, że nie zamierzała tej kwestii mu odpuścić. Pozwalała mu tak tylko myśleć tymczasowo. — Gdybym mogła spojrzeć tą lunetą… tutaj — przyłożyła dłoń w miejscu, w którym znajdowało się jego serce, czując jego bicie przez cienki, ale i tak zdecydowanie za gruby jak na tą porę roku, sweter. Dobrze, chociaż, że znajdowali się na statku. Wiatr ciągnął od wody w takim stopniu, że zastanawiała się czy sama nie powinna przywdziać czegoś cieplejszego na tą wieczorną schadzkę. Ostatecznie zadowoliła się swetrem Remy’ego. Objęła go w pasie, opierając policzek na jego piersi, chłonąc jego ciepło. — Wtedy mogłabym więcej powiedzieć… — dodała, przypominając sobie, że nie dokończyła wypowiedzi. Za dużo dekoncentracji. Nie wiedziała na czym skupić uwagę i myśli.
On pomimo chęci nie potrafił. Chciał zapomnieć o dźwięku jej śmiechu, o zapachu jej włosów po deszczu... Uważał, że to pomoże ruszyć mu do przodu. Zacząć wszystko od nowa, bez tego emocjonalnego bagażu jakim była. Tak było zanim do niego napisała, zanim dowiedział się, że krąży gdzieś wokół niego... A i tak nie był wstanie tego uczynić. Po prostu. Zdołał jedynie odciągnąć myśli od niej, bo i to było za trudne. Poza tym, co mógł wiedzieć kilkunastoletni chłopiec? Nie powinna była tego robić. Po prostu. Może przeszedł do porządku dziennego z jej obecnością, jednak nie tyczyło się to jej dotyku. Co innego kiedy istniał on między materiałem ubrań a co innego kiedy była to czysta fizyczność. Nigdy nie pozwalał zbliżać się do niego, nawet własną matkę trzymał na dystans już od maleńkości. Cher była pierwszą osobą, która oswoiło go z dotykiem. Jednak co z tego, jak ponownie wrócił do punktu wyjścia? Wraz z jej zniknięciem, odciął się całkowicie. A wstręt do dotyku został, nawet się pogłębiając. Jego mała obsesja na punkcie widoku nagiej skóry, która w jego mniemaniu wciąż naznaczona jest wieloma bliznami. Jednak zawsze go słuchała. Zawsze wiedziała, że ma racje i to co robił, było zgodne z wszelkimi prawami. Rozsądne czy takie jak należy. To był rozkaz. I uświadomił to sobie dopiero po chwili. I nie czuł się z tym źle. Nie ukrywał przed nią swojego stanowiska. Jego zdania były proste w przekazie, o ile chciał aby ten przekaz był jasno odebrany. Skrzywił się kiedy ponownie go zaatakowała. Czemu akurat tak o tym pomyślał? Westchnął cicho i odsunął się od niej, prostując plecy. Chwycił jej palce, które tak starannie próbowały do niego dotrzeć. Przez chwilę tak stał i wpatrywał się w nią. Czy był zły? Co mogło mówić spojrzenie, które posłał w jej kierunku? -Bądź tak uprzejma i po prostu tego nie rób.-Powiedział, nie puszczając jej. Tak, jakby miał to być znak, że nie był zły. Nie chciał jej niczym odstraszyć... Sam próbował wszystko zrozumieć. To w jaki sposób ze sobą rozmawiali, jaki na siebie spoglądali. Do czego dążyło to, co właśnie się tu wyprawiało. Może nie był znawcą romansów i flirtów, jednak jedynie przyjaźnią by tego nie nazwał. A myśl, że nie wie co znajdzie na końcu jest jednocześnie ekscytująca i frustrująca. Cholernie trudno było się skupić, kiedy miał świadomość jej obecności, przelotnego dotyku czy muśnięcia warg na policzku. Wiedziała co robi, prawda? -Powiedz, co rozumiesz przez nutkę romantyczności.-Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się o co jej chodzi. I to była całkowicie szczera niewiedza. Cały R. -Tą lunetą byś...-Zamilkł kiedy do niego przyległa. Uniósł lekko ramiona, jakby nie wiedząc do końca jak ma zareagować. To był moment, sekunda jego wahania. Już miał dać jej wykład na temat magicznego urządzenia oraz tego, że jedyne co by zobaczyła to tkanki, żyły i inne wewnętrzne narządy... Jednak postanowił zamilknąć. Oparł brodę na czubku jej głowy i spojrzał na tę nutkę romantyzmu, którą widziała. Wciąż nie widział w tym nic romantycznego, może dlatego, że sama ta definicja była mu obca. -Nie potrzebujesz lunety. I nigdy jej nie potrzebowałaś. Doskonale o tym wiesz...-Mruknął, powiedział to co było już wiadome. Musiał jej o tym przypominać? Raczej nie. Jedna dłoń wciąż mocno ją trzymała a palce drugiej lekko uniosły jej podbródek do góry. Chciał aby na niego spojrzała. I chciał poznać odpowiedz. A już raz jej nie otrzymał. Co będzie za drugim?
Wyczuła znów to samo spięcie mięśni, a zaraz potem już pustą przestrzeń za swoimi plecami. Obejrzała się za nim i na swoją rękę, którą chwycił delikatnie między palce, mimo wszystko w stanowczym odruchu. Spoglądała na ich dłonie tylko przez chwilę, podnosząc wzrok do jego oczu. Mimo, że starał się, żeby nie traktowała jego słów, jako wrogich, ich treść uniemożliwiała całkowicie odrzucić taką możliwość. Zamknęła dłoń w powietrzu, nieruchomiejąc ją, przyglądając się mu uważniej. Zawsze był trochę do tyłu za kolegami, jeśli chodziło o relacje interpersonalne, ale nie wiedziała, że to posło tak agresywnie w tym kierunku, jakby wręcz rozwijał w sobie niechęć do ludzi. W tym wypadku, nieprzychylność na dotyk. Konkretnie jej dotyk. — Będę, tylko dlatego, ze ty prosisz — zaznaczyła, bo przecież normalnie nie przejmowała się komfortem innych ludzi. Nie powstrzymało to jej od objęcia go w pasie, ale przecież wzdrygał się wyłącznie na bezpośredni kontakt z jej skórą. Fakt, ze w tym momencie go do niczego nie przymuszała nie świadczył jednak o tym, że nie będzie próbowała go do siebie przyzwyczajać. Z pewnością będzie chociaż próbować go ze sobą oswajać. Uniosła spojrzenie do jego oczu, opierając się brodą na jego torsie i uśmiechnęła się rozbawiona. Remy i jego szczera niewiedza. — Zachód słońca, wspólna pasja — przymknęła powieki opierając się na jego piersi, otwierając je dopiero, kiedy on zadarł jej głowę do góry. — Jeśli chcesz zadać mi konkretne pytanie, Remy… zadaj mi je — prawie szepnęła, wpatrując się w jego tęczówki oczu — Mogę wiedzieć, o co mnie pytasz, ale chcę to usłyszeć, dokładnie to, co chcesz wiedzieć. To on nie chciał się bawić w żadne gry. Byłoby sprawiedliwym, gdyby nie kazał jej się domyślać, jakie były jego pragnienia, co od niej chciał, jaką prawdę chciał od niej wydobyć. Inaczej, nie dostawał nic prócz grania na czas. Rozchyliła wargi, oddychając miarowo przez usta i wspięła się na palce, na moment wstrzymując powietrze, zanim podnosząc jedną rękę do jego karku, zniżyła go do swojego poziomu, szepcząc na jego usta: — Nienawidzę Cię — słowa nie brzmiały jednak negatywnie, wypowiedziała je łagodnie, bez cienia faktycznej niechęci czy wspomnianej nienawiści. — Tak brzmiała w skrócie treść listu, który żałowałam, że mogłeś przeczytać. — przeniosła wargi obok jego ucha, dodając tym samym tonem: — Kocham Cię — dodała prawie bezgłośnie, tak, że w dużym stopniu musiał się domyślać treści tych dwóch słów. — Słowa poprzedzającego go listu, który myślałam, że zignorowałeś.
Agresywnie? Nie zrobił tego w sposób agresywny czy natarczywy. Po prostu nie lubi dotyku. Jasno wyznacza granice, których na ten moment nie sposób mu jest przekroczyć. Był taki zawsze, od dziecka trzymał ludzi na dystans, nie tylko kwestii emocjonalnej ale i werbalnej. A sposób w jakim jego ciało reaguje na nią, jest irytujący. Tak, to chyba przede wszystkim. Wzruszył delikatnie ramionami, jakby nic mu to nie mówiło. Bo nie mówiło. Nie widział niczego podniosłego w oglądaniu zachodu słońca. A wspólna pasja może sprawić, że ich rozmowa będzie żywsza -Jest wiele rzeczy, które ludzie interpretują na swój sposób. Na ten, który bardziej im odpowiada... Być może tak jest i w tym przypadku.-Powiedział spokojnie. -Chcesz aby tak było? Aby nasze spotkanie owiane było nutką romantyzmu?-Uniósł lekko brwi i utkwił w niej swoje uważne spojrzenie. Był spokojny, a słowa przychodziły mu z niebywałą łatwością. Wydawał się wręcz nonszalancki w swojej postawie i arogancki w oczekiwaniu na jej ruch. Po chwili spojrzał na nią i lekko zmarszczył brwi. Jakby się nad czymś zastanawiał. Nad odpowiedzią dla niej.-Właśnie o to spytałem. Nie zdążyłaś się przyzwyczaić do tego, że mówię wprost? Jeżeli czegoś chce, mówię o tym a raczej tego sięgam. Spytałem: co widzisz.-Rozłożył lekko ramiona, jakby w tym geście pokazywał siebie. Czekał na to co nastąpi później. Bo szczerze? Nie wiedział. Pozwolił pociągnąć się w dół, patrzył na nią, jakby nigdy nic, wytrzymując jej spojrzenie i wstrzymując na moment oddech. Nienawidzi. Kocha. Te słowa często ze sobą współgrały, prawda? Jak to mówią, pomiędzy nimi znajduje się bardzo niewielka granica, która je oddziela. A łączy je szaleństwo oraz obiekt, do którego jest ono kierowane. Mu nie mówiły nic. Choć kiedy wypowiedziała każde, powoli, cicho, coś w nim drgnęło. Gdzieś na dnie żołądka. A może to tylko niestrawność? Przymknął powieki a po dobrej minucie się wyprostował. Milczał nawet na nią nie spoglądając. Jak miał to odebrać? W jakim etapie znajdowała się ona, pisząc obydwa listy. Była zmienna, nigdy nie wiesz co przyniesie kolejna godzina czy minuta. Musi zrozumieć, przeanalizować to, co się wtedy działo. Z każdym szczegółem. Inaczej... Inaczej to nie będzie mówiło mu niczego konkretnego. Nie będzie potrafił określić swojego stanowiska wobec niej. Wobec tych czasów. -Dobrze.-Powiedział cicho. Twarz Cher stała się jego obiektem obserwacji. -Chcę przeczytać te listy. Chce poznać każdy szczegół, który się z nimi wiąże. Miejsce, w których zostały napisane. Twój nastrój... Wszelkie czynniki, które wpłynęły na ilość i przelane emocje w zdaniach.-Mruknął. Informował ją o tym. Chciał aby ona chociaż na moment spróbowała go zrozumieć. -I chyba wiem gdzie są...-Dodał już ciszej. To był domysł, choć tak pewny... Jego intuicja nigdy go nie zawodzi. Poza tym. On jakby po prostu wiedział.
Mus wynurzenia się z kajuty, Rience zdawał się przyjmować wyjątkowo dobrze. Nie wierzył w to, że uda mu się kiedykolwiek złapać tę łysą, czaszkową paskudę, więc to, że snuł się po pokładzie można było chyba uznać za chęć wyjścia z cienia. Było to nad wyraz zaskakujące, bo dopiero co uparcie narzekał innym na słońce, ale nie ma co się nad tym dłużej zastanawiać. Humor mimo wszystko mu dopisywał, bo blondyn nucił pod nosem coś, co do złudzenia przypominało starą, morską przyśpiewkę, jaką chyba podłapał od któregoś z żeglarzy. Nie przypominał sobie, aby ją kiedyś już słyszał, ale czy to ważne?
Wyrzucone kostki i suma oczek: 3, 6, 3, 3 = 15 (znowu) Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p945-kostki#304088
Czy czaszki miały duszę? Ta mocno wierzyła, że ma. I właśnie została urzeczona czyimś przybyciem. Tak, mili państwo. Ta czaszka była płci pięknej, jak każda prawie pełnoprawna kobieta najpierw poczuła się zniewolona obecnością pewnego złotowłosego krukona, a dopiero później oszukana tym dziwnym przeświadczeniem o jego pięknie. Wpadła w żywy szał. Wyskoczyła ze swojej nory, gdziekolwiek się właściwie teraz chowała i nie dajac nawet skończyć Riencowi jego przyśpiewki, czując nagły przepływ adrenaliny w jej kościanym czerepie, doskoczyła do jego głowy, wciskając mu swoje dawno już wypłowiałe, nasiąknięte solą morską, sztywne kudły do buzi, zatykając mu usta. — Kim ty do diabła jesteś ty wstrętny, ohydny, parszywy łajdaku?! I tak krzyczała w niebogłosy mocno sfrustrowana. Gdyby ktoś miał zgadywać jaka mogłaby być jej historia za życia to pewnie jakiś paskudny typ złamał jej serce. A teraz Rience łamał zęby, kiedy zgrzytała nimi rozwścieczona niczym… bardzo zła, niedobra, pełna agresji marmurowa czaszka. Wypadałoby ją schować przed ludźmi, bo ktoś jeszcze gotów będzie pomyśleć, ze kogoś tu gwałcą.
Modyfikator pozytywny: 10
Zdobyłeś 1 marmurową czaszkę.
[zt dla Rienca]
______________________
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Poszukiwanie ostatniej czaszki zakończyło się dla rekina w okolicach magicznej lunety. Brak weny twórczej związanej z wyszukiwaniem lokacji dopadł nawet jego, a możliwym było, że wpływ na to miało wyrzucenie go z baru. Dzięki buraku cukrowy Ty. Koniec z bimbrem na statku. O dziwo, Sharker nie narzekał aż tak głośno, jak zazwyczaj potrafił. Być może przeżywał jakiś kryzys motywacji… czy coś? Heikkonen chyba miałaby okazję niedługo się o tym przekonać. Może uda jej się wyłowić coś sensownego z tego steku narzekań jaki zamierzał jej zaserwować. Biedny Rekin. Nawet nie zauważył, że wygląda jak idiota. Przed kilkoma godzinami, któryś z pokładowych dowcipnisiów postanowił rozsypać mu na głowę garść kolorowych koralików i parę z nich wciąż tkwiło mu w splątanych wiatrem włosach, kiedy przewracał do góry nogami okolicę.
Wyrzucone kostki i suma oczek: 6, 4, 4, 3 = 17 Link do postu w temacie z losowaniami: http://czarodzieje.forumpolish.com/t10446p975-kostki#304253
Znalezienie tej czaszki przyszło Rekinowi wyjatkowo łatwo. Cieszył się już pewną sławą wśród innych czaszek, jako, że złapał wszystkie trzy przy jednym podejściu. Jedna z nich wydawała się aż urzeczona jego osobą. Pełna respektu sama wyszła ze swojej kryjówki, kiwając z uznaniem głową, aż się poszczępiła przy szczęce. — Aye, aye, pogromco czaszek! — podskoczyła żeby było ją lepiej widać. — To zaszczyt być schwytanym przez Ciebie, splątany koralikami kamracie! Jak cię zwą? Wiem, nie podpowiadaj mi! Edward Parszywy! Nie… JUŻ WIEM! JUŻ WIEM! Wspaniały Koralikowy Dred! Z tego zachwytu aż sama wskoczyła mu w ręce.
Poszukiwanie Marmurowych Czaszek - czyż to nie brzmiało jak świetny sposób na spędzenie wolnego czasu? Daisy nie trzeba było długo namawiać, mimo może niezbyt pozytywnego nastawienia do całego tego Hogwartu, musiała przyznać, że wakacje podobały jej się coraz bardziej (jakby rzeczywiście było tyle do podobania się, ale oj tam). Wyobrażała sobie, że do jej kolekcji magicznych przedmiotów dołączą czaszki, które robią nie-wiadomo-co-ale-na-pewno-coś-super i... no i w sumie co? Bardzo się cieszyła. To na pewno. Była jedną z tych osób, które ani myślały informować o zabawie innych. Przecież musiało więcej zostać dla niej... (Ostrzeżenie kapitana wleciało jej jednym uchem i jakby wyleciało drugim.) Nie miała jeszcze okazji dokładnie zwiedzić statku, ale od kogoś tam usłyszała o miejscu zwanym magiczną lunetą. A może to przedmiot? Nie do końca wiedziała o co chodzi, ale uznała, że jak coś jest magiczne, to i muszą być tam magiczne czaszki. Niczym szpieg zajrzała do pomieszczenia (a może to była po prostu część pokładu?), ale na pewno zrobiła to tak jakby jej nie było, bo zobaczyła jakichś ludzi i bardzo nie chciała, żeby ktoś zobaczył co tu robi i zwinął jej czaszkę spod nosa. Stanęła w chyba-cieniu i rozejrzała się.
Na razie jedyną konsekwencją nieprzekazania informacji reszcie uczniów był brak jakichkolwiek czaszek w polu widzenia. A może jednak nie? Daisy wytężała wzrok z całych sił, ale nie mogła dojrzeć niczego, co wyglądałoby jak ludzka głowa pozbawiona skóry i włosów. Tak właściwie to wcale nie musiała, albowiem sama została odnaleziona. Coś ugryzło ją w kostkę. Dziewczyna podskoczyła, zaskoczona bólem, a czaszka odkleiła się od niej, śmiejąc się na cały głos. Parę chwil później figurka podskoczyła parę razy i zniknęła.