Mieści się na poddaszu. Deb mieszka w nim od lat, ja rezyduję od pięciu. Świetnie się dogadujemy jako lokatorzy, Deb dobrze gotuje, a drzwi zawsze stoją otworem, zarówno dla gości, jak i potrzebujących.
Salon, w którym śpi Deb
Deb prawie nie ma w domu, bo jeździ po świecie, więc praktycznie używany raczej przeze mnie - świetnie służy za studio tatuażu.
Kuchnia
Tutaj zawsze ładnie pachnie jedzeniem. Znaczy... jeśli tylko Deb jest w domu. Jak jej nie ma to pachnie moimi ziołami.
Łazienka
Pełna olejków i mazideł z najodleglejszych zakamarków świata. Nie pytajcie, co to. Nie moje.
Gdzieś tam zaczęła się impreza, a on był spóźniony. No ale, cóż mógł poradzić, że musiał poświęcić dobrą godzinę aby się przygotować? Halloween jest raz do roku, trzeba wyglądać oszałamiająco. Co prawda w zaproszeniu była mowa o kostiumach, to Gabe zdecydował się tylko na dość nietypową dla niego stylizację. Nie przepadał za przebierankami, wszyscy dobrze o tym wiedzieli.
Już kilka minut po wyjściu z zamku przemierzał szybkim krokiem jedną z alejek w Hogsmeade, trzymając w rękach dwie butelki wina. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Gaab, pokazałeś klasę noo.. Mało uczyli cię, że nie wypada się spóźniać? - myślał wspinając się po schodach kamienicy numer 17. Cóż, przynajmniej od razu trafił we właściwe miejsce; już z parteru było słychać głośną muzykę i śmiechy jego znajomych z Salem. Jeszcze brakowało tego, żeby się zgubił.
Na imprezy Winnie i Ceres tym bardziej nie zależy się spóźniać.
Gdy wszedł do mieszkania, to przez chwilę nie mógł zorientować się co tak właściwie się dzieje; wszyscy byli umazani świecącą farbą, jednocześnie wyglądając na przesadnie szczęśliwych. Świetnie, już są na haju, tylko nie ty. Heh, zazwyczaj sytuacja przedstawiała się inaczej, czyż nie, Gabe? Rozejrzał się raz jeszcze, próbując zidentyfikować twarze.
// Przyszedłem! I niezbyt ogarniam co się dzieje xD Niech ktoś do mnie podbije plz
Winona nie widzi niczego złego w tym co robi. Co więcej, nie widziałaby w tym nic złego nawet gdyby nie była spalona. Zaczepne gryzienie w ucho, nieszkodliwe całusy. Może zachowanie Toni jest dość nieprzewidywalne jak na nią, ale dla Winnie jest całkowicie normalne na luźnej imprezie. Nie wie, że właśnie rani Królową Kwiatów wszystkim co mówi i co robi. I niby skąd miałaby wiedzieć? Swoją drogą z @Ceres O'Shea była całkiem kijowa przyjaciółka. Nawet jeśli nie interesowała się tym przesadnie, powinna powiedzieć swojej rzekomej BFF o zauroczeniu Katyi, skoro o tym wiedziała, nawet jeśli była taka nieczuła na życie miłosne Winnie jak mówiła. Hensley na pewno by powiedziała Ceres, gdyby ktokolwiek wyznał jej, że go kręci jej przyjaciółka! Ileż przykrości i niezręcznych sytuacji zaoszczędziłaby O’Shea dzisiejszej imprezy. A tak nieświadoma niczego Winona wzrusza ramionami. Katya nie lubi imprez i prawdopodobnie uważa ją za prostaka, dlatego ucieka od niej, pogardliwie odnosząc się do jej frywolnego zachowania. Nie znając prawdziwego powodu smutku dziewczyny, Hensley wywraca oczami na jej poważne zachowanie, idąc za Tonią na malowanie. Chichocze wesoło, kiedy Paisley ją maluje i sama zanurza palce w niebieskiej farbie robiąc jej kropki na całej twarzy, jakby miała mnóstwo, święcących na niebiesko, wielkich piegów. Winnie ma łaskotki na szyi, więc kiedy ta muska ją wargami, śmieje się jeszcze głośniej, wsuwając dłonie w jej bujne loki, które oplatają jej twarz. Indiański dementor próbuje zaciągnąć się papierosem, równocześnie nie paląc jej pięknych włosów. Uważając to za świetny plan wsadza nagle całą dłoń do puszki z farbą, po czym wyjmuje ją i zaczyna głaskać Paisley po włosach, tak by mieniły się niebieskimi kolorami. Równocześnie widzi, że ktoś tam przyszedł i nie ma ziółek, chyba między innymi sylwetka Gabe’a gdzieś jej tam mija. - Hej jak coś ja tu wszystko mam – mówi i rozgląda się za swoją misą pełną narkotyków. W końcu znajduje ją gdzieś obok swojego siedzenia. – Chodź – mówi do swojej towarzyszki i wskazuje na swoje plecy, by ta polewitowała z nią do zaginionego naczynia. Po chwili Winnie z Tonią na plecach szybowała z powrotem ku osób bez żadnych ziółek, czy papierosów, jak przykładana gospodyni.
Nachyliłem się do szyby umieszczonej w starych drzwiach do kamienicy, by raz jeszcze ocenić efekty. Moja twarz, wymalowana czarną i białą farbą, imitując czaszkę, wyglądała naprawdę super. Usta, niczym te trupie zęby, ciągnące się na pół twarzy dodawały wszystkiemu szaleńczy wygląd idealnie współgrając z ciemnymi. Moja skóra była blada z ciemnymi elementami imitującymi kryjące się pod spodem kości. Na siebie założyłem ciemne ubrania, by te nie odznaczały się zanadto, a wyłącznie dodawały całości więcej ponurego klimatu. W końcu, to było Halloween. A ja byłem wyjątkowo dobrze wyglądającym inferiusem. Modnie spóźniony przekraczałem próg tego dziwnego mieszkania. Wewnątrz unosił się jakiś zapach ziół, a wszędzie kręcili się ludzie, słodko trajkocząc w amerykańskim akcencie. Tym razem nie mogłem narzekać, wreszcie byliśmy tu wyłącznie naszą grupą. Widząc większość ludzi wysmarowanych kolorowymi farbami i ja jedną z takich o jak najjaśniejszym odcieniu, wziąłem ze sobą, rozglądając się za odpowiednim towarzystwem na ten moment. A w tych kwestiach bywałem nieznośnie wybredny. Rozsmarowując w międzyczasie barwnik na jasnych elementach mojego trupiego makijażu, zmierzałem w stronę samotnie stojącego syna ministra magii. Lubiłem wpływowych ludzi, nie mogłem zaprzeczyć. - Myers, to ja tu jestem trupem, a tymczasem to ty wyglądasz śmiertelnie poważnie - stwierdziłem kręcąc głową, na ten jego poważny i mało poprzebierany wizerunek. Wziąłem trochę swojej białej farby, robiąc na buźce Gabe'a paski, jakby był indiańskim wojownikiem. A potem pojawiła się Winnie z tacą pełną ziół i niewiele myśląc po nie sięgnąłem. Właściwie to nie były mi wcale obce ziółka, bo akurat te pobudzające. Z moją przypadłością, totalnie się w nich lubowałem. Niemniej jednak, do głowy mi nie przyszło, że te akurat mogą na mnie trochę dziwnie podziałać. Na przykład odkrywając moje talenty wokalne... To też moment po tym, jak odpaliłem ziółko, zacząłem przestępować z nogi na nogę, nerwowo się wiercąc. - A karaoke? O boże, koniecznie zróbmy karaoke - nie jestem pewien skąd ten pomysł wpadł mi do głowy, ale najwyraźniej ziółka odkrywały w nas nie tylko potajemne pokłady energii, ale i miłość do występów wokalnych. Wskoczyłem na jakieś krzesło, unosząc rękę do góry, jakbym był królem świata. Albo po prostu Elsą z tej nowej czarodziejskiej bajki o księżniczce, co nie panowała nad zaklęciem zamrażającym - Let it gooo, let it gooo - śpiewałem w najlepsze, będąc absolutnie pewnym, że dzięki tym pieśniom, zaraz ktoś uruchomi karaoke. Wyciągałem ręce to w stronę Gabriela, to Winnie, a to Toni na jej plecach, licząc, że ktokolwiek z nich zaraz zacznie tu ze mną śpiewać. W ogóle Tonia na plecach Wins, normalna sprawa, nie? Bardziej mnie teraz zastanawiało, jak dobrze potrafią śpiewać. Kiedy nie byłem pod wpływem żadnych nielegalnych substancji, prędzej ubrałbym ortalionowy dres, niż zaczął publicznie śpiewać takie szmiry. Oby tylko ktoś wrzucił fociaszki z tego wieczoru na wizbooka!!!
Było super. Było genialnie, a Laura bardzo cieszyła się, że wreszcie może oderwać się od szarej rzeczywistości, Hogwartu i tych dziwnych Anglików. Uśmiechała się od ucha do ucha, gdy najpierw Ceres, a później Carter po kolei ciągnęli ją na parkiet. Tańczyła, śpiewała i ogólnie nie przejmowała się nikim i niczym. A potem ktoś przyniósł farby. Farby, które okazały się być genialnym pomysłem -Ale czad! -Krzyknęła, gdy wraz z innymi pognała w kierunku Persii i Q, którzy owe kolory wnieśli. Przy okazji posłała do wszystkich ciepły i bardzo przyjacielski uśmiech, po czym włóżyła dłonie do zielonej farby i już miała poczochrać stojącego obok Cartera po włosach,przy okazji wymazać go zieloną cieczą, kiedy ten zaskoczył ją pierwszy i udając starą ciotkę poklepał po policzkach, obmazując różową farbą. -Specjalnie dla Ciebie, od dziś będę chodzić tak codziennie. -Krzyknęła, chociaż przez głośną muzykę, nie miała pewności czy chłopak ją usłyszał. Wzruszyła ramionami i ponownie włóżyła ręce do pojemnika tym razem z fioletową farbą. Biegając i szukając ofiary, zauważyła dopiero wchodzącego do mieszkania Cyrusa. Pomachała mu, jednak widząc, że chłopak akurat w momencie, kiedy podniosła rękę, odwrócił się w zupełnie inną stronę, zaczęła biec w jego kierunku. -Cyrus! -Wskoczyła mu na plecy, przy okazji zasłaniając twarz i zostawiając na niej fioletowe odciski dłoni. -Ooo, hej Gabe! -Krzyknęła w stronę stojącego nieopodal chłopaka i wyciągnęła rękę w celu złapania go za nos, a przy okazji zostawienia paru fioletowych śladów na twarzy znajomego. Zaśmiała się po raz kolejny, wiedząc, że niedługo impreza przeobrazi się w coś znacznie większego. -Cyrus co ci? -Zapytała po chwili, nadal wisząc na plecach kuzyna i raz po raz łapiąc go za nos, jak jakaś świruska. Śmiała się przy tym jak nienormalna i zastanawiała się tylko jak śmiesznie musi w tej chwili wyglądać. -Przecież ty nie umiesz śpiewać.
Ależ wszyscy byli dla siebie mili podczas tej imprezki! Kwestia znalezionych ziół, czy może jednak nazwa Aleja Amortencji była nieprzypadkowa? Szalejąc na Carterowych plecach przez chwilę poczułaś się, jakbyście znowu mieli wszyscy po dziesięć lat i bawili się w ogrodzie, o który dbała twoja matka. Nie była najlepsza w tej roli, nie miałaś w niej żadnego wsparcia, ale mimo wszystko to ona wydała cię na świat i przynajmniej tyle potrafiłaś powiedzieć o niej dobrego bez zbędnej złośliwości, że miała dobrą rękę do roślin. W końcu była w jednej czwartej krwi wilą. Ty w ogrodzie, Julian w ogrodzie, Carter w ogrodzie, Winnie w ogrodzie, Katya w ogrodzie. Gdzieś z wami jeszcze Megara, biegacie drąc się wniebogłosy, najgłośniej krzyczy Winnie. Pod drzewem siedzi dużo od was starszy Octavian, czyta książkę. Kilka lat później znika bez słowa. Przez chwilę nie widzisz niczego poza labiryntem kwiatów, w labiryncie Katya z wiankiem na głowie, przecież zawsze się tam znajdował, później Julian z wiankiem na głowie, ale ucieka ci, zanim zdążysz go pochwycić. Zimne ręce sięgają po ciebie, wpadasz w tunel czasoprzestrzenny, a z niego wprost w ramiona Quietusa. Przez chwilę nie wiesz, co się dzieje i dlaczego właśnie doświadczyłaś tej osobliwej podróży, przez chwilę jesteś pewna, że umarłaś. Co więcej – umarłaś i trafiłaś do jakiegoś osobistego piekła, w którym twoją duszę miał zadręczyć sam Ozyrys. Ozyrys z kolorową twarzą. Mocno podejrzana sprawa. Jesteś w jakimś narkotycznym transie i nie bardzo wiesz, co się dzieje, ale ktoś umyka na poddasze. Wyrywasz się z objęć Quietusa i szukasz @Winnie Hensley, która wymienia się czułościami z Tonią i też ma kolory na buzi. Ty jednak rościsz sobie prawo do swojej królowej Teksasu i odciągasz ją od młodszej koleżanki. Będąc co najmniej jedną nogą w innej rzeczywistości patrzysz na nią podejrzliwie, po czym wyjaśniasz, mocno odurzonym głosem, zupełnie tak, jakbyś przemawiała z zaświatów. - Słuchaj, Wins, widziałam kogoś obcego zakradającego się na poddasze. Musimy iść to sprawdzić, może to właściciele, albo nie daj Merlinie ktoś z Hogwartu? Ale tobie nie udaje się nic sprawdzić, bo znowu zostajesz uprowadzona przez boga śmierci. Cóż za ironia, byłaś w końcu Ceres czy Prozerpiną? Na dodatek Quietus wydaje się być teraz żywą pochodnią. Pan światła, czy ciemności? Wszystko pomieszane, zmysły pomieszane, sacrum z profanum. Nie pozostaje ci nic innego, jak poddać się temu szaleństwu. - Jesteś wiecznie zachłanny. Wziąłbyś wszystko, prawda? Wyrwał mi duszę? Nie musiałaś pytać, bo znałaś odpowiedź. Opadając niemalże do ziemi byłaś prawie pewna, że przy okazji wyssał z ciebie jej kawałek. A chwilę później zabrał całą resztę, pozostawiając jedynie jej mgliste wspomnienie w postaci czerwonej farby. Teraz wyglądałaś, jakbyś była dementorem polującym na ludzkie tętnice, nie dusze. Trwasz jeszcze przez chwilę w tym dziwnym transie, wokół ciebie coraz więcej i więcej kolorów – nawet nie zauważasz, kiedy zamaczasz dłoń w jasnozielonej farbie – i na całe szczęście zjawia się @Cyrus Lynford, który, choć przebrany za istotę z zaświatów, zdaje się wnosić trochę życia. Ponieważ nie umie śpiewać i jednocześnie postanawiasz poczynić na nim odwet za grube spóźnienie, niewiele myśląc zakradasz się za nim i zatykasz mu buzię, przy okazji odciskając na jego twarzy swoją dłoń. Znowu się śmiejesz jak opętana.
Śmiechy, chichy, zakochani. A na dodatek jakieś kolorowe farby, ktoś zaczął śpiewać, ktoś inny tańczyć, a gdzieś w tym całym chaosie przewijał się bóg śmierci, wampirzy rumak i istota chwytająca wszystkich za nosy. Ktoś się wywrócić, ktoś wypalił za dużo zielska. I kto mówił, że Salem nie wie, jak się robi imprezy? W porównaniu z hogwarckim balem, ich Halloween było pierwszorzędne, chociaż wielu uczestników zabawy już nie kontaktowało. W tym właśnie Persia. Poprzytulała się z każdym, kto się napatoczył, jednocześnie jednak kontaktując na tyle, by nie podchodzić do Cyrusa i jego mikrofonu, bo jeszcze przypadkiem od jej głosu popękałyby szyby. Nie żeby miała talent po ciotce Rosalii, będącej wielką gwiazdą nowojorskiej opery – po prostu wyła jak do księżyca. Obrazy skakały jej przed oczami, co rusz zmieniając się nie do poznania. Białe peruki, rajtuzy, wielkie sukienki, po prostu mieszanka z innej epoki wciąż przeskakująca w salemową Noc Duchów. Oparła się o ścianę, próbując nieco ogarnąć sytuację i przetarła oczy, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Niestety niewiele dawało. Co za zielsko dał jej Cichy? Bo to na pewno jego sprawka. To zawsze wina Ettrevala! Przecież to jej było tak słabe, że nie niosło za sobą żadnych efektów. Pytanie tylko, czy na Quietusa działało tak samo? Rozejrzała się, chcąc znaleźć chłopaka, ale wtem wszystko się przekręciło, już na dobre pozostawiając ją w tej innej epoce. Noc jakby zmieniła się w dzień, ludzie śmiali się, tańczyli jakoś tak nazbyt klasycznie, a na dodatek nie rozpoznawała żadnych twarzy. Czy ona była jednym z nich? Spojrzała na swoje ręce, nie dostrzegając na nich swoich rękawiczek, a przecież tak bardzo się starała, żeby dopasować je do siebie jak najbardziej kosmicznie. Coś tu było nie tak. Ponadto poczuła silny zew do walki. Sięgnęła więc do kieszeni, z ulgą odnajdując tam jedną ze śrubek, które wcześniej oferowała Cichemu w zamian za nakrycie głowy i powiększyła ją zaklęciem tak, że przypominała teraz krótki miecz. Przewracało jej się w głowie, ale trudno. Odrzuciła gdzieś różdżkę, nie bacząc na to, co robi i ruszyła między ludzi, poszukując winnego. A korona widoczna na jego głowie tylko zwiększyła jej gniew. To on był uosobieniem wszystkiego, co najgorsze. - ŚCIĄĆ MU GŁOWĘ – wrzasnęła, kierując mieczem w stronę zdezorientowanego Ettrevala. Miała ochotę zaciągnąć go na szubienicę, która wcześniej gdzieś jej mignęła.
skrótowo: Persia się najarała lulka i teraz widzi czasy Rewolucji Francuskiej, uważając Cichego (bo ma koronę) za króla, którego trzeba pozbawić głowy. Także lepiej na siebie uważajcie.