Salon +Kuchnia Wchodzisz do mieszkania Anthonego i pierwsze co widzisz to średniej wielkości salon. Znajduje się tam wygodna sofa, na której zwykle można znaleźć pewne części jego garderoby. Jedna ze ścian zapełniona jest książkami i gdzieniegdzie nawet osobistymi rzeczami chłopaka. Na podłodze leży dywan, którego zwykle tam nie ma, bo kto by to sprzątał. To znajdowało się po lewej stronie. Po prawej zastaniemy kuchnię, której głównym centrum jest drewniany stół. Na nim zwykle możemy zobaczyć stosy książek i innych papierów. Kuchnia posiada zlew, półki na naczynia, które wiszą na ścianach oraz lodówkę, w której nie znajdziesz niczego oprócz zgrzewki piwa. Chłopak nie potrafi gotować, więc kuchnia to jedynie taki pic. Prowizoryczne szafki nie posiadają drzwi, za to wszystko to co znajduje się w nich zasłonięte jest przez czarne zasłonki.
Sypialnia Za czarnymi rozsuwanymi drzwiami znajduje się sypialnia Anthonego. Jest ona w surowym stanie. Na ścianach nie widać żadnych obrazów czy innego tego typu rzeczy. Nie jest to nic specjalnego, w końcu liczy się wygoda. Na środku pokoju leży dosyć pokaźnych rozmiarów łóżko. Po prawej stronie łóżka znajduje się czarna, średnich rozmiarów skrzynia, w której chłopak trzyma raczej same pierdoły niż coś potrzebnego. Na skrzyni postawiona jest lampka, bardzo często znajdą się na niej również książki. Nie zapominajmy o szafie! Prawie najważniejsze wyposażenie sypialni. Szafa...Zajmuje niemalże całą ścianę, naprzeciwko łóżka. Do drzwi zostały przylepione lustra, które zajmują całą ich powierzchnię.
Łazienka Jest to niewielkie pomieszczenie, zaledwie 5x2 m. Jednak, znajduje się tam wszystko to, co jest potrzebne do szczęścia chłopakowi. Wanna, umywalka, toaleta i ciepła woda. Okno, które zajmuje całą ścianę zawsze jest zasłonięte przez roletę. Na jednej ze ścian znajduje się półka, na której znajduje się wszystko co jest potrzebne.
Leżał spokojnie na sofie w salonie. Nigdzie mu się nie spieszyło, nikt na niego nie czekał. Nie miał żadnych planów. Nawet gości się nie spodziewał, bo kto by przyszedł? Rzadko bywał i w mieszkaniu i w szkole. Czas to chyba zmienić, bo jeszcze go wyrzucą... Ta myśl była tak obca i niepodobna do niego, że szybko ją odrzucił. Miał ochotę leżeć i po prostu tak zostać, na tyle ile będzie to potrzebne lub po prostu mu się nie znudzi. W mieszkaniu panował półmrok, gdyż raczył zasłonić okna roletami, jakby światło mogło go jakoś skaleczyć. Może tak było? Źle reagował na kontakt z światem o tak wczesnej porze... A tak właściwie, to która była to godzina? Miał jedynie nadzieje, że nie jest z nim jeszcze tak źle i odróżnia pory dnia. Zamknął oczy i przekręcił się na drugi bok, plecami do wnętrza salonu. Jakoś mało go to teraz obchodziło. Coś mu się wydaje, że to wcale nie było zmęczenie tylko kac... Może czas rzucić jakieś światło na wydarzenia ostatnich dni? Gdyby jeszcze mógł. Ugh.
Wczoraj dostałam sowę od Anthonego, że ma nowe mieszkanie. Podał mi adres i chyba nie spodziewał się, że tak szybko do niego zawitam. W gruncie rzeczy sama nie wiem na co liczyłam, pewnie nie będzie go w domu tak jak w szkole, no ale cóż, warto spróbować. Jego kamienica znajdowała się niedaleko kamienicy Piątka, więc w sumie miałam po drodze. Prosto od niego powędrowałam do Anthonego. Miałam więc na sobie kompletnie ten sam strój, to znaczy spódniczka, bluzeczka, sweterek i zakolanówki. No i oczywiście torebkę, gdzieś różdżkę trzymać trzeba. Stanęłam przed jego drzwiami i zapukałam dosyć stanowczo. Było już w sumie popołudnie, miałam nadzieję, że jeśli mój braciszek w domu jest, to jest już w miarę ogarnięty. Aczkolwiek już dawno nie widziałam go w... pidżamce albo czymś co za piżamę robi. Uśmiechnęłam się na tą myśl szeroko i zapukałam jeszcze raz, może w końcu by mi otworzył.
Wysyłał? A no chyba tak. Pewnie nieświadomie... Ale liczy się to, że wysłał, tak? Więc się nie czepiajmy bo to i tak wielki cud, że jego sowie udało się dostrzec do dziewczyny jako tako o czasie. Była czasem jeszcze gorsza od niego. Gdy potrzebował jej natychmiastowo, ta guzdrała się ile można. Oczywiście, wciąż jest mowa o sowie. Coś mu się wydawało, że ktoś pukał do drzwi... Jednak nikt nie mógł od tak przyjść i sobie pukać w drzwi o numerze 13. Więc jedyne co zrobił to leżał dalej i udawał, że nie słyszał. Prawdopodobnie osoba sobie odejdzie i zostawi go w spokoju. Choć inną możliwością było to, że właściciel kamienicy przyszedł zaalarmowany doniesieniami od sąsiadów. Nic mu tu nie umarło, nie robił hałasu i jak na niego, było całkiem spokojnie... Więc wizyta właściciela jednak odpada. Puk, puk, puk. Uparta osoba. W takim razie, czas wstać i wyprosić tego gościa. Nie miał szczególnej ochoty na obcowanie z kimkolwiek. Takie dni alienowania czasem pomagają. Rzucił okiem na salon i znalazł na podłodze koszulkę, przynajmniej wydawała się czysta i założył ją szybko na siebie. Nie było tu za ładnie, ale ujdzie. Przynajmniej jemu ten nieład nie przeszkadzał. Poczłapał na boso do drzwi i uchylił je lekko, jego wzrok musiał się przyzwyczaić do światła, które panowało na korytarzu. Jednym słowem, to wcale dobrze nie wyszło. Rozpoznał jedynie zarys małej postaci i wiele mu nie było potrzebne. Wycofał się i wpuścił dziewczynę do środka. To w końcu tylko Elsie, widziała już nie jedno. Zatrzasnął drzwi i ruszył jak automat do kanapy. Po drodze zdjął koszulkę i rzucił na swoje pierwotne miejsce. Wgramolił się pod koc, który dziwnym trafem leżał na sofie. -Jeżeli nie masz nic do jedzenia... Nie wiem co tutaj robisz.-Zerknął na dziewczynę i obdarzył ją swoim sennym, chłopięcym uśmiechem. O dziwo, humor mu się nie popsuł... Prawdopodobnie.
Nie wiem ile czekałam, chyba jakoś nie długo. Straciłam rachubę, ale w końcu drzwi się otworzyły. Nie stał w nich nikt inny tylko Anthony, wyglądał jakby dopiero co wygramolił się z łóżka. Zaśmiałam się cicho, kiedy wpuścił mnie bez słowa do środka. Zamknęłam drzwi za sobą i powędrowałam za nim do salonu. Trochę tu nabałaganił, westchnęłam cicho podnosząc za nim koszulkę, którą dopiero co zrzucił na ziemię i przewróciłam oczami na stwierdzenie o jedzeniu. - Dziękuje ci, za jakże miłe przywitanie! - powiedziałam z szerokim uśmiechem. Informacje o jedzeniu póki co zignorowałam. Patrzyłam na jego zaspaną twarz, aż sama miałam ochotę podejść do niego, wejść mu pod koc i pospać jeszcze razem z nim. Było już jednak po południu i nie było co się kłaść bo zaraz trzeba było by wstawać. - Jedzenie... Co ty pustą lodówkę masz? - zapytałam w końcu. Trzeba przecież było go jakoś nakarmić. Poszłam do kuchni, zresztą dosyć ciekawie urządzonej i zajrzałam do środka. Cóż, w sumie to za dużo tego tam nie było. Widać, że chłopak rzadko tu bywał. Wyszłam bez słowa z domu, zbiegłam na dół i wpadłam do sklepiku, który był umiejscowiony obok kamienicy. Na szczęście należał do czarodzieja, kogoż innego skoro w okolicy mieszkali sami czarodzieje. Zrobiłam małe zakupy i w ciągu jakiś pięć minut wróciłam do domu. - Merlin ci rączek poskąpił? - zapytałam wpadając do pokoju po kolejnych pięciu minutach z kilkoma kanapkami na talerzu. Jak gdyby nigdy nic usiadłam obok niego na kanapie podbierając mu trochę koca i kładąc talerz na stoliku. - Jedz - powiedziałam.
Mrok, zaduch, opary fajek i alkoholu gdzieś wisiały w powietrzu. Do tego jego rzeczy walały się po całym mieszkaniu. Kochał El ale nawet dla niej, nie posprzątałby w mieszkaniu. Nie podoba się, nie trzeba przychodzić. Zawsze wyglądał jakby dopiero co wstał, teraz chyba było jeszcze gorzej. Mruknął coś niezrozumiałego, tam, z głową pod kocem. Pewnie zasnąłby gdyby nie to, że właśnie ona, uparcie pukająca do drzwi. -Mi casa es su casa.-Powiedział i machnął ręką w powietrzu, prawie jakby witał gości. Doskonale wiedziała, że mogła się tutaj czuć jak u siebie. Nie miał przed nią tajemnic, tego typu oczywiście. Jeżeli chciała, wystarczyło słowo a zrobi dla niej miejsce. Nawet przeniósłby się do pokoju, gdzie łóżka starczy dla trzech osób. Jednak opcja, że zrobi mu coś dobrego do jedzenia i jeszcze jakoś uatrakcyjni mu kilka godzin była też dobra. Nie musiał jej chyba odpowiadać. Mogła tam znaleźć kilka piwo i masło... O ile to się nadaje do czegokolwiek. Przecież on wodę potrafił przypalić, uwielbiał jeść... Tylko nie gdy sam musiał to zrobić... Nie potrafił. Był kulinarnym zerem! Gdy wyszła z mieszkania niczym burza, nawet się nie obejrzał. Zapewne mu się jedynie wydawało. Ona robi mu zakupy? To może jeszcze posprząta i zrobi pranie? Wspaniałomyślna Elsie? Dziwne. Jakby coś od niego chciała... Mhm. Wiesz, Tony, niektórzy robią pewne rzeczy bezinteresownie... Tak robią ludzie, którym na sobie zależy... Albo chociaż mają normalne stosunki. Nie należysz do nich. Odwrócił się i spojrzał na dziewczynę, która chodziła po jego "kuchni", z zakupami gdzieś położonymi na stole. Czy właśnie tak to będzie wyglądać? W pewnym momencie znudzi się jej to wszystko? Ah, zmęczenie i kac robi swoje. -Mam Ciebie.-Powiedział. I zawsze tak będzie... Samolubne... Ale cóż. Bywa. Jest zbyt pewny siebie. Chwycił talerz i bez pytań zaczął konsumować kanapki. Pyszne... Choć jego żołądek odmówił posłuszeństwa i skurczył się. Trwało to jedynie chwilę. Po chwili, przystawił pod jej nos nadgryzioną kanapkę. -Jedz... Malejesz w oczach.-Zdążył już przyzwyczaić wzrok do otoczenia i nawet przyjrzał się swojej siostrzyce. Nie ładnie. Kilka kilogramów by się jej przydało.
Mi też się czasami zdarzało robić coś bezinteresownie, tym bardziej jeśli chodziło o Anthonego. Zależało mi na nim i martwiłam się, i w ogóle nie przestałam, nawet po naszej poprzedniej rozmowie. Ale o tym wiedzieć nie musiał. Patrzyłam ja je z delikatnym uśmiechem na ustach, ale zdziwiłam się lekko, kiedy podstawił mi kanapkę pod nos. - Maleje? To dobrze - odpowiedziałam tylko, ale wzięłam gryza. No cóż, kanapki jak kanapki, dobre były. Ale ja nie byłam głodna więc lepiej będzie jak on zje. Kto wie, kiedy znowu przyjdzie mu zjeść coś tak dobrego? Pewnie dopiero jak pojawi się w Hogwarcie, skrzaty gotują przecież najlepiej. Nie to co Ślizgon, kompletna ciapa jeśli chodzi o robienie czegokolwiek w kuchni. - Znowu cię nie było w szkole, byłeś ty w ogóle na zajęciach jak mnie nie było? - zapytałam. Wiedziałam, że moje pytanie walnie jak groch o ścianę, i że z mojego gadania nic nie wyniknie, bo to człowiek niereformowalny jest, ale próbować zawsze można. Patrzyłam na niego jakbym go dawno nie widziała i w sumie tak było, bo żeśmy się trochę nie widzieli. Prawdę mówiąc to stęskniłam się za nim. Ale tak tylko troszeczkę, żeby nie pomyślał, że jakoś specjalnie mi zależy. Przecież nie powinno, sam tak mówił. - Długo masz już to mieszkanie? Znając życie to twoja sowa leciała z dobry tydzień - powiedziałam bawiąc się kawałkiem koca.
Jej owszem, jemu- nie bardzo. Zawsze robił coś w konkretnym celu. Bezinteresowność się nie opłaca... Nawet nie chodzi o jakieś własne korzyści. Ktoś po prostu zawsze spróbuje wykorzystać tę dobroć. Dlatego tego nie robił. Nie pozwolił sobie na takie momenty, bo doskonale znał ich konsekwencje. -Nie musisz mnie tak obserwować... Jeszcze żyje. Może jedynie troszkę się zapuściłem.-Mruknął i odłożył talerz, który bardzo szybko zrobił się pusty. A nawet udało mu się nie pobrudzić koca. Najchętniej to by znowu poszedł spać, skoro brzuch miał w miarę zapełniony. Na następne kilka godzin mu starczy, potem będzie się martwił. Powinien pójść pod prysznic i się ogarnąć, jednak jego lenistwo zawsze wygrywało nad wszystkim. Dlatego jedyne co zrobił to wstał i ruszył do kuchni, odłożył talerz do zlewu i podszedł do lodówki, z której wyciągnął piwo. -Chcesz?-Spytał spokojnie i spojrzał na dziewczynę. Uniósł lekko brwi gdy zaczęła mówić o szkole, przecież był dzieckiem idealnym. Wywrócił oczyma, jakby czuł, że rozmawia z własną matką... A tu proszę, już dawno nie posiadał matki więc Elsie naprawdę nie musiała jej zastępować. Był już dużym chłopcem. Wrócił na kanapę i postawił na stoliku drugie piwo, gdyby się skusiła na trochę. Całkiem gościnny z niego facet, nie licząc tego, że paraduje w samych bokserkach? Nieźle mu szło. Tak właściwie, to cud, że zdecydował się na mieszkanie... Zawsze przecież mieszkał na zapleczu księgarni ojca... -A gdzie byłaś, jak Cię nie było?-Spytał spokojnie bo to jedyne co wyłapał z jej słów. Zerknął na nią i upił łyk piwa. Wiedział, że się za nim stęskniła... I nawet martwiła. Nie biegłaby do sklepu bo jakiś prowiant a nawet nie zrobiła mu kanapek. -Długo? Nie wiem...-Wzruszył ramionami i podrapał się po brodzie.-Nie pamiętam... -Mruknął.-Ostatnie dni to jak czarna dziura...-Zaśmiał się. Ponownie gdzieś zniknął i nie wie dokładnie gdzie był. Pewnie była to jakaś wycieczka na plaże... Znalazł w kieszeniach kilogramy piasku, to coś znaczy.
– Zapuściłeś? No może trochę – powiedziałam drapiąc go po nieogolonej brodzie. Tak jak chciał, przestałam na niego patrzeć. Uniosłam głowę dopiero wtedy, kiedy szedł do kuchni zabierając za sobą talerz. Uniosłam wyżej brwi i nic nie powiedziałam. Niech wynosi talerz, może niedługo podniesie części ubrań z podłogi. Chociaż skończy się pewnie na tym, że to ja mu ogarnę trochę to mieszkanie przed wyjściem, nie może przecież mieszkać w syfie, a jeszcze jakąś dziewczynę tu sprowadzi i co wtedy? Postawił przede mną piwo. Zaśmiałam się cicho, tak, jakby Ambroge to zobaczył, to by się zaczął wkurzać, że chłopak częstuje mnie alkoholem. Według niego nie powinnam, a Anthony chyba nie miał większego problemu z tym. Wziąć jednak wzięłam, otworzyłam, pierwszy łyk był zawsze najgorszy i trochę się skrzywiłam. – Ja? – zapytałam. – Mama była chora, trafiła do świętego Munga i ojciec zabrał mnie na trochę do domu – powiedziałam. Nie dostałam żadnej wiadomości od Anthony'ego, to i sama do niego nie pisałam. Pewnie i tak by nie odpisał, a jakby odpisał to jego wiadomość nie zadowoliłaby mnie. Chociaż, co ja gadam, na pewno by nie odpisał. – Czarna dziura? No to ładnie balowałeś – stwierdziłam wzdychając ciężko. Biorąc kolejny łyk alkoholu przypomniało mi się o czym. Spojrzałam na niego uśmiechając się jakbym miała mu do przekazania jakiś nowy, pikantny fakcik. – Jak się ostatnio widzieliśmy, to mówiłeś o jakiejś dziewczynie... Co z nią? A może masz już kogoś nowego? – zapytałam unosząc delikatnie brwi ku górze.
Zaśmiał się.-Nie tykaj brody! -Powiedział i zaczął machać rękoma coby nadać dramaturgi lub powagi tej scenie. A jak zepsuje jego idealnie niechlujny image? Co wtedy? Nawet we własnym mieszkaniu się nie pokaże. Ten talerz odniósł tylko ze względu na to, że ona była w pokoju... Pewnie zaczęłaby marudzić aby ruszył tyłek i odniósł naczynie gdzie jego miejsce... A nienawidził marudzenia, choć bardziej tego gdy ktoś mówił mu co ma robić. Nawet w tak idiotycznej rzeczy. A opcja posprzątania za niego tego miejsca jest kusząca, jednak znając go, po pięciu minutach będzie tak samo. Najwidoczniej według niego tak wygląda definicja porządku lub odpowiedniego wyglądu mieszkania. Trzeba wiedzieć, kto tu mieszka a nie... Piwo nie było niczym złym, nie popadnie przez jedno piwko w alkoholizm. A to, że była młoda? Luudzie! Miała chyba swój własny rozum i wiedziała co może, co powinna a czego warto jeszcze spróbować. Nie zmuszał jej do niczego więc był to jedynie jej wybór. Zmarszczył lekko brwi na wieść, że jej mama wylądowała w Mungu. Nigdy nie przepadał za tym miejscem. Może dlatego, że jest to wylęgarnia śmierci? Choć w tym wypadku chodziło o JEJ mamę. W końcu się znali a nawet przepadał za tą kobietą. -Mam nadzieję, że jest już dobrze... -Powiedział spokojnie i upił łyk swojego piwa. Najwidoczniej powoli informacje dochodziły do niego... Z lekkim opóźnieniem ale zawsze. Po pierwsze i najważniejsze, pewnie nie dostałby listu... Albo zapodziałby się w stercie innych papierów, które walają się po mieszkaniu. Nie oczekuje na listy, nikt do niego nie piszę... Chyba, że jeżeli chodzi o pieniądze (choć wolą się pofatygować osobiście) czy też jak rodzinka oznajmia mu o stanie zdrowia Emily, do której nawet nie może się normalnie odezwać. Pewnie dlatego nawet tego nie otwiera. I tak tam przychodzi. -Balowałem? Czy ja wiem...-Wzruszył ramionami. Od razu balować... -Po prostu mnie nie było... Jak zawsze. Niespodziewane wypady.-Mruknął spokojnie. Podniósł wzrok i zauważył ten dziwny błysk w oku panny Stirling. Mógł jedynie zgadywać, co jej chodziło po głowie. Przeczesał włosy palcami i dokończył swoje piwo, które skończyło się nadzwyczaj szybko. A więc chodziło jej o Adrienne... Tak miała na imię, racja? Wzruszył ramionami jakby mało go to teraz obchodziło... Bo w istocie tak właśnie było. Nawet nie chciało mu się do tego tematu wracać. -I co ma z nią być? -Uniósł lekko brwi i ze spokojem zaczął szukać paczki fajek, która gdzieś powinna tu być.-Pewnie zajdziesz jakąś w sypialni...-Powiedział i przez moment zamilkł, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. Jak znajdzie, niech ją pozdrowi...
Zaczęłam się śmiać widząc jak wymachuje rękoma i jeszcze bardziej zaczęłam dotykać jego brody. Chwilę się tak bawiliśmy, naprawdę lubiłam się z nim droczyć. - A już dobrze, wróciła do domu, trochę tam zostało, a potem wróciłam do Hogwartu - powiedziałam. - No, ale ciebie oczywiście nie było. Patrzyłam na niego jak upijał piwo, czasami mi się wydawało, że go kompletnie nie znam. Po jego długiej nieobecności miałam wrażenie, że spędzam czas z kompletnie obcą mi osobą. Nie wiedziałam czemu tak jest, kiedy nie znika jest super, a jak go nie ma... Nie powinnam była się martwić, ale czasami jak o nim myślałam, to zastanawiałam się czy jeszcze kiedyś go spotkam. - Niespodziewane wypadki? - zapytałam zdziwiona. - Rozumiem. Widziałam, że wypił już swoje piwo, więc wcisnęłam mu w ręce swoje. Straciłam na nie ochotę. Kiedy wspomniał o dziewczynie, że może znajdę jakąś w sypialni odruchowo tam spojrzałam. Czyli z tamtą chyba nie wypaliło, inaczej by tak nie mówił. Albo po prostu się bawił z innymi i tyle. Moja ciekawość wygrała, wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę sypialni. Była jednak pusta. Oparłam się o ścianę i popatrzyłam na niego. - Właściwie, to wracam od Ambroge'a - powiedziałam. Byłam ciekawa jego reakcji dlatego mu to powiedziałam, zresztą uznałam, że powinien wiedzieć. W końcu to nic złego, a był jedyną osobą, która wiedziała, że ktoś taki jak on w moim sercu jest. Na koleżanki z dormitorium liczyć nie mogłam, z Anthonym było inaczej.
A on wciąż odganiał jej łapki, które nieznośnie tykały tego, czego nie powinny. Przecież to była świętość! Nikt nie tyka jego brody, która rządzi się własnymi prawami... Nawet on nie sprawował nad nią żadnej kontroli. A on czasem lubił po prostu... No właśnie. Zapomnieć, że za drzwiami istnieje zupełnie inny świat. I prędzej czy później i tak będzie musiał znowu stąd wyjść i zmierzyć się z tym, co tam jest. Teraz jednak po prostu wolał siedzieć tu z El. -Super. Powiedz jej, że ich odwiedzę... Dawno nie jadłem niczego dobrego.-Puścił jej oczko. Wszędzie dobrze ale u El najlepiej.- Nie zaczynaj...-Wywrócił oczyma i westchnął, jakby był naprawdę zmęczony jej gadaniem o tym całym znikaniu i nie przebywaniu w szkole. Bo ile można o tym słuchać?-Nie muszę być w szkole cały czas. Studenci posiadają inny rozkład zajęć niż wy.-Mruknął i przeczesał włosy palcami. Oparł ręce na kolanach i pochylony tak, zerknął na dziewczynę. Ale miała rację. Obydwoje dobrze o tym wiedzieli. Nie mogła być pewna tego, że zawsze będzie wracał. Nigdzie nie czuł, że jest to właściwie jego miejsce, że tak właśnie powinno być. Powinna to zrozumieć, w końcu znała go już jakiś czas i nawet bez jego gadania mogła wiedzieć dość sporo. Działało to w dwie strony. -I ja i Ty wiemy, że tego nie rozumiesz.-Powiedział spokojnie, jakby to było nazbyt oczywiste i szczególnej potrzeby nie widział w tym, aby jej o tym przypominać. Może i go znała... Ale nikt nie będzie potrafił go zrozumieć. To smutna prawda. Jednak zawsze prawda. Chwycił paczkę fajek, która leżała na stole... No proszę. A szukał jej. Chwycił papierosa zębami i odrzucił pudełko. Zapalniczka znajdowała się w środku i równie szybko jak wyjął fajkę, odpalił ogień. Powoli zaciągnął się papierosem i równie wolno wypuścił dym, który zdążył zapełnić całe jego płuca. Odprowadził ją wzrokiem i uniósł wysoko brwi, jeżeli czuła taką potrzebę... Niech idzie. Chciałby jedynie zobaczyć jej minę, gdyby jego słowa jednak okazały się prawdą. Byłaby to niemniej dziwna sytuacja. Ta sprawa została zamknięta i nawet gdyby Adrienne łaskawie się odezwała... Nie. To była naprawdę zamknięta sprawa i El nie musiała poznawać szczegółów. -I?-Wzruszył lekko ramionami. Nie rozumiał, do czego miałaby mu służyć ta informacja. Doskonale wiedziała, że ta sprawa nie za bardzo go obchodziła. Była już całkiem duża i posiadała własny rozum, nie musiał jej mówić co ma robić. Ba! Nigdy by tego nie zrobił bo rozkazywanie ludziom, to nie jego działka... Poza tym, naprawdę nie lubił ludzi, którzy ślepo ufali i słuchali innych... Troszkę to żałosne, nieprawdaż? Sercu? A no tak, jego małe biedactwo wciąż wierzyło w ten cały bełkot. Ale w tej sprawie również nie zamierzał się wypowiadać.
Nie wychodziła od sześciu miesięcy. Od połowy roku. Od kilkuset tysięcy godzin. Kiedyś sądziła, że znała swój dom na pamięć, ale teraz mogła narysować każdy szczegół z pamięci, każde zadrapanie farby w korytarzu, każdą rysę na szafce i każde załamanie światła w wyrzeźbionych nogach komody. Dziwne, że nie zwariowała z tego osamotnienia. Była zwierzęciem stadnym - może nie przepadała za towarzystwem wszystkich ludzi, ale mocno doskwierało jej to ograniczone grono znajomych. Utrzymywała kontakt tylko z Percivalem, który obecnie był po za jej zasięgiem. Właściwie rozłąka ze światem zewnętrznym jasno uświadomiła jej, jak bardzo była od niego zależna i jak bardzo go teraz potrzebowała. Tak jakim go zdołała zapamiętać.. Gotowy zaopiekować się nią, przytulić, powiedzieć parę ciepłych słów, potwierdzić to, że jutro będzie lepiej i wstanie nowy dzień, na krzyczeć, powiedzieć szczerze co niej myśli. Dawał jej siłe, która była wstanie pokonać, każdą przeciwność losu, niesprawidliwość, wyzwania, obecnie stające się dla niej zupełnie nie do pokonania, wymagające od niej co raz więcej i więcej., aż do granic własnych wytrzymałości. Był jedyną osobą, która wiedziała o niej dosłownie wszystko. To on zawsze do tej pory był jej jedyną pot porą, takim filarem, materiałem, który sprawiał, ze stawała się silniejsza, pewniejsza siebie, zdolna do wszystkiego, skutecznie broniąc się w tej nie równej walce, które co raz częściej stawiało przed nią życie. Była jak głaz choć, nieustępliwa, uparta, zawzięta, wiedziala czego chce i do czego dąży . Ta myśl dodawała jej sił, że jest obok kiedy wszystko do okoła wydawało się chrzanić. Że po prostu jest obok. Dawał jej to czego nie mogła otrzymać od swojej własnej rodziny. Razem starali się walczyć. Jednak gdy go tak naprawdę zabrakło i dobrze wiedziała, że z własnej winy, bo to była przecież jej decyzja, nie mogła sobie z tym poradzić, a otaczający ją świat, runął, rozyspał się, przygniatając swoim ciężarem. I to nie tak, że nie musiała tak postępować, przecież mogła inaczej zdecydować, dokonać innego wybór, nie słuchać nikogo i mimo wszystko wrócić do życia, do tego co jej bliskie - do Hogwartu, do drużyny, do przyjaciół, a zwłaszcza do niego. Jednak ona nie robiła ze sobą nic, łudząc się , że to co zrobiła było słuszne i tyle. Stała się wrakiem człowieka, jak to uprzejmie ujął. Zupełnie wychudła, mięśnie wyrobione podczas treningów zniknęły i czuła się jak oszukana wersja samej siebie. Nawet, oddychać jej było ciężko i nie mogą poznać samej siebie w szybach wystawowych, które tak codziennie, omijała ,aby nie spojrzec sobie samej w oczu i spojrzeć w swoje sumienie.. To dlaczego, finał tej historii jest taki, że znalazła się w sytuacji, w której nie mógł jej pomóc, musiała być zdana na pomoc kogoś zupełnie innego. Miała dosyć tych ciągłych tajemnic, sekretów, okłamywania nie mówienia prawdy, co doprowadziło jednak, do tego, że po mimo swojej ostrożności, ojciec się dowiedział i uwięził ją, robiąc z niej jeszcze gorszego potwora niż była. Dawna ona nie pozwoliła by sobie, aby coś takiego powiedzieć, od tak po prosto z mostu, jakiemuś byle chłystkowi, który teraz udawał zbawiciela świata, co podświadomie ją irytowało, przecież była tak silna. Jednak to zrobiła, zmęczona tym wszystkim. Powiedziała to. Powiedziała to Jestem wilkołakiem, które tak dudniło jej nie znosie w uszach sprawiając ból, gdy teraz w myślach, przeklinała siebie, swoją głupotą i wszystko inne, nie była wstanie inaczej zareagować niż czekać, na to, co powinno się jej zdaniem wydarzyć. I nie raz to jeszcze zrobi, nie mogła się powstrzymać. Przerazi się, wyzwie, poleci do wioski i powie wszystkim. Rany, jak bardzo stała się nie ostrożna. Był przecież taki jak wszyscy, prawda ?.. Jednak, gdy poczuła jego silny, pewny uścisk, trzymający ją teraz za ramiona, które choć inne od tych, które znała, potrzymał ją, przed upadkiem. Nie mogła nic powiedzieć, ruszyć się, krzyknąć, gdy ją podnosił. Niech on tego nie robi ! jak śmie. Nie może tego robić. !! Co on sobie myśli.?! Jeśli będzie w normalnym stanie, to mu to wyraźnie powie, że sobie tego więcej nie życzy. Ale w obecnej chwili, musiała się mu poddać. Był jej jedyny ratunkiem i była pewna, że kiedyś mu się za to odwdzięczy. Unosiła się w powietrzu, leciała, czuła się jak ptak. ( Rany, piszę, jakby była na jakimś hajuu...) A jednak tak jej się zdawało, odlatywała.
Uwielbiał siedzieć w swoim mieszkaniu, było jego azylem i ucieczką od tego porąbanego świata, lub osób, które powoli zaczynały działać mu na nerwach. Ostatnio zaczął spędzać tutaj większość wolnego czasu. Samotność mu służyła, choć nie powie, że czasem nie potrzebuje wyjścia do świata zewnętrznego... Spójrzmy na niego, każdy kto choć trochę może powiedzieć coś na jego temat doskonale wie, że ześwirowałby gdyby tak cały czas spędzał sam ze sobą... Szczerze? Czasem obawia się tego, co mu tam siedzi pod czupryną. Nigdy nie wiesz, co mu przyjdzie do głowy. Przez ostatni miesiąc jego wiara w ludzkość ponownie podupadła i nie miał zamiaru tracić swojego cennego czasu na nich. Proste, prawda? Do tego dochodziła ta cała sprawa z młodszą siostrą, nie dawało mu to spokoju, jednak nic nie mógł poradzić na to, jak sprawy się potoczyły... I właśnie ta bezradność go dobijała. Nie jest osobą, która siedzi bezczynnie czekając na potoczenie się spraw, które bezpośrednio go dotyczą... Teraz jednak musiał się zająć jej osobą... Nie był jakimś cholernym bohaterem. Po pierwsze, nawet nie chciał nim być. Zrób raz coś dobrego a będą Ci to wypominać, fakt faktem nie jest to do niego podobne. Pewnie wyśmiałby ją, gdyby wiedział jak to odbierała dziewczyna... Jednak przeczuwał, że właśnie to powinien zrobić. Nie był w tym najlepszy, bo przecież to nie jest w jego naturze. Był beznadziejnym herosem... Czyli na ten moment znowu wyląduje między czterema ścianami. Nic nie mógł na to poradzić, nie miał żadnego lepszego pomysłu a ten wydawał mu się najlepszy. Na obronę weźmie fakt, że było to pod wpływem chwili i presji. Wyglądała jakby zaraz miała zapaść się pod warstwą tych ubrań, które na sobie miała. Nie był aż takim potworem i nie zostawiłby jej na takim ziąbie. Nie rozumiał, jak można było polegać na kimś tak bardzo. Być uzależnionym od kogoś choć w najmniejszym stopniu... Może to dlatego, że od najmłodszych lat wpajano mu, że powinien liczyć jedynie na siebie... Ludzie zawsze odchodzili, jest to naturalne, w końcu nie wszyscy są wstanie wytrzymać presji odpowiedzialności, jaka za tym wszystkim się ciągnie. Bycie z kimś w bliskich stosunkach, do podobnych, które opisała wiąże się z pewną odpowiedzialnością... Chyba nie wmówisz mi, że tak nie jest? Wpajano mu jak jakąś mantrę, że prędzej czy później człowiekowi pozostanie tylko on sam, więc lepiej od razu zapobiec najgorszemu. Nie jest to jedyny powód, dla którego tak uważa. Przez własne doświadczenie nauczył się, że lepiej wychodzi się na tym, gdy obstawiasz na siebie... Każdy ma własne życie, własne problemy więc chyba logiczne jest, że kiedyś nadejdzie taki moment, w którym wybierze się swoje sprawy niż te drugiej osoby. Potem będzie może wiązało się to z wyrzutami sumienia, że pozostawiło się osobę z problemem, w tym czasie kiedy zajmowałeś się swoimi... Tego unikał jak ognia. Dosłownie... Nie można było od niego wymagać za wiele, przecież ten człowiek bez uczuć i tak nie przejmie się twoim losem. Nie pomagał dziewczynie całkiem bezinteresownie, nawet nie wiedział czy tak potrafi... Było to trochę egoistyczne, bo wiedział, że jak jej stan się polepszy, dowie się najważniejszych rzeczy a potem... Potem prawdopodobnie ich drogi się rozejdą. Oczywiście, jeszcze nie zdaje sobie sprawy jak ich losy są ze sobą przeplatane... Wszystko w swoim czasie. Znaleźli się w jego mieszkaniu, które jak zwykle było mocno przyciemnione. Swoje kroki skierował do sypialni gdzie położył ją na prowizorycznym łóżku. Niech dziewczyna nie spodziewa się luksusów... Umieścił ją w swoim pokoju, pewnie dlatego aby za bardzo nie kręciła się po pomieszkaniu. Oczywiście, w tym stanie nawet nie przyszłoby jej to do głowy. Gdy ułożył ją na czarnej pościeli podniósł się i ruszył w kierunku kuchni. Zdał sobie sprawę, że nie posiadał niczego co byłoby zdatne do jedzenie. Nie potrafił gotować, nawet kanapkę potrafił spartolić. Bez żadnej obawy wyszedł z mieszkania, choć bardziej wybiegł z niego i ruszył w kierunku najbliższej restauracji. Zamówił pierwszy i najszybszy obiad pod słońcem. Była to zupa-rosół oraz drugie danie składające się z małych ziemniaczków, dwóch surówek oraz kilku klopsików... Prosty obiad i najłatwiejszy do zjedzenia... Nie wiedział, czy miała siły nawet na gryzienie i połykanie. Po chwili wrócił do swojego mieszkania i odrzucając kurtkę na fotel, ruszył w kierunku kuchni. Wypakował jedzenie i zaparzył herbaty, która była ostatnią torebką w jego szafce. Po chwili wrócił do sypialni, gdzie usiadł na ziemi, stawiając obok siebie parujące jedzenie... Chyba nie będzie musiał jej karmić, prawda? Nie jest jakąś pielęgniarką... Spojrzał na dziewczynę i odgarnął jej włosy z twarzy. -Wilczku, masz siły zjeść?-Spytał spokojnie i przyjrzał się jej. Nie znał jej imienia a to było jedyne co przyszło mu w tym momencie do głowy... Nawet zabawnie brzmiało. Taborecik z jedzenie odsunął bardziej na bok, coby nie rzuciła się na nie. Zapachy powinny dotrzeć do jej nozdrzy i miał nadzieję, że będzie potrafiła utrzymać łyżkę w dłoni. Naprawdę nie wiedział, jak powinien zachować się w tej sytuacji...
Samotność być może nie jest najszczęśliwszą formą spędzania swojego życia, jednak czasami wydaję się najlepszą, możliwą obcją do zrealizowania i za wszelką cenę, nawet kosztem własnej godności, czystości i świętości życia, trzymasz się jej. Wydaje się wtedy, że można robić wszystko, bez względu na nic, nie patrząc na nikogo, mówiąc co się chce i myśleć jak nam się podoba, bez żadnego złego słowa. Przecież nikt nam tego zabroni. Tak, zdecydowanie od tym względem są nawet do siebie podobni, bo ich samotność jest niejednokrotnie świadomym wyborem i oni sami zkazali siebie na taki, a nie inny los, a przecież czasu się nie da cofnąć, aby zmienić to, co zdarzyło się w przełości. A bawienie się przełością, może być jeszcze bardziej groźniejsze w skutkach, choć tak bardzo kuszące. Wydaję się więc, że to jedyne najlepsze wyjście. I choć sama czuje, że co raz bardziej się oddala zatracając się, to nie zmieni tego, że bardziej będzie, preferowała stronienie od ludzi i odilozowywanie, niż przbywanie w ich towarzystwie, przybierając fałszywą i nie prawdziwą maskę. Nie umie już inaczej. Jednak nigdy w to nie uwierzy, pomijając to jaki był, że lubi być tak cały czas sam, jednak jest człowiekiem, a natura ludzka jest taka, że tego potrzebuje i niech się nie oszukuje, przecież dałby wiele, aby mógł się spotykać z własną siostrą, dbać o nią i trzymać ją przy sobie, bo ją kocha i jest dla niego ważna. Choć sama nigdy nie doświadczyła jakiekoglwiek uczucia ze strony własnej siostry. Życie mamy jedno i czasami nie doceniamy ,albo nie chcemy zawalczyć o to, aby było ono dla nas jak najlepsze. Zresztą co ona z idiotyzmy wygaduje, jakby sama wiedziała, co ma robić. Nie jest najlepsza w ocenianiu ludzi i wyciągniu wniosów z tego co robią. Jeśli jest im dobrze tak jak jest to nie powinna się wtrącać.. Ona by nie chciała, żeby ktoś się wtrącał, ale za to już za późno, bo dopuściła do tego wszystkiego co się stało. I czy nie zdawała sobie sprawy z tego , że jej przyjąźń jest odpowiedzialnością, oczywiście, że tak. Niech nawet w to nie wątpi. Przecież ryzykowała tym, prawie wszystko. To jednak czasem naprawdę pomoga. W końcu to on pierwszy, zaakcetpował to kim się stała, wiedział wszystkiego jej tajemnice i wspierał ją. Tak, jej błąd, że tak bardzo stała się od niego nie zależna, że chwili gdy jego zabrakło wszystko stało się, zbyt trudne, aby to przetrwac, jej samej. Jednak dawało siłe. Może gdyby, Anthony miał kogoś, tak naprawde bliskiego, wiedziałby jak to potrafi być pomocne. I czasami nie można myśleć tylko i wyłącznie o sobie. Zresztą obecnie nie miała za bardzo jak myśleć. Oczywiście, że też uważała, że każdy sam za siebie odpowiada i decyduje o sobie i tym co ma się w jego życiu wydarzyć, będąc kowalem własnego losu, nie zaprzeczała temu, bo zawsze sama radziła ze wszystkiem - jednak może nie jest aż tak straszną egoistką jak on. I nie wykorzystywał tak tej sytuacji, aby dowiedzieć się o niej więcej, żeby zamazać koszmary z jego snów. Choć i tak będzie mu wzdzięczna do końca życia, za to, ze uratowal jej życie. Gdy znaleźli się w jego mieszkaniu, nie za bardzo wiedziała, co się z nią właściwie dzieje. Była troche na skraju z rzeczywistością i wszystko widziała jak przez mgłe. Myślała, że to już jest jej koniec i majaczy. Dosłownie przelewała mu się przez ręce i wyślizgiwała się z jego uścisku. Czuła oczywiście, jego ciepło i nieznany jej dotąd zapach, nie mogąc jednak w tej chwili zbyt racjonalnie myśleć, nie pojmowała już czy to jawa czy też sen. Swoją drogą nie złą musiałaby mieć wyobraźnie. Gdy położył ją na swoim łóżku, matko co ona sobie pomyśli ja już dojdzie do siebie, pewnie wpadnie w histerię, że znalazła się w łóżku, jakiegoś obcego faceta, nie wiadomo gdzie i na jakim krańcu świata . W obecnej chwili jednak czuła tylko błogość, ciepło i miękkość materiału, których to odczuć dawno nie było jej dane przeżyć. A to taka miła odmiana, od drewnianej podłogi w chatce, więc z jej perspektywy tutaj panowały luksusy, niech się tym nie przejmuje. Bezwiednie położyła się na boku, starając się nieco bardziej ogrzać swoje zziębnięte ciało. Jednak nie zasnęła, nie mogła.. Cały czas słyszała jakieś dźwięki, szamotanine, odgłosy talerzy, świst wody w czajniku i czuła ten nieziemski zapach. Jedzenia. Mimo wszystko nic by jej teraz nie pomogło, aby drzemiący w niej strach tak po prostu znikł, wiedziała, że to jest bez sensu, ale jej instynkt ucieczki cały czas pracował na podwyższonych obrotach. I po mimo swojego słabego stanu była gotowa w każdej chwili, aby uciec. Zwłaszcza, gdy znowu poczuła czyjąś obecność. Nie wiedziała jednak, że ten ktoś ją dotknie i choć był to na prawdę delikatny, subtelny dotyk, palców, które zamiarem odgarnięcia jej włosów, musnęły jej blady policzek. To nie minęła nawet sekunda, gdy w jednej chwili zerwała się jak oparzona i próbowała, odsunąć się jak najdalej od niego, przesuwając w najdalszy koniec łóżka. Nie wypowiadając przy tym ani słowa, patrząc się tylko na niego swoimi, obecnie, ciemno zielonymi oczami. Pewnie, pomyślał, że jest jakaś dzika i nienormalna, ale naprawdę czuła ogromny strach, I choć bała tak cholernie, to jednak uczucie głodu, które przez w chwilę wzięło górę nad jej rozsądkiem, było znacznie silniejsze niż jakie kol wiek inne.. Musiała coś zjeść, a bezlitosny zapach jedzenia tak smakowicie pachnącego, pobudził jej ściśnięty żołądek, w taki sposób, że nie mogła by się powstrzymać, nawet gdyby chciałby ją otruć. Dało się nawet słyszeć burczenie - Chyba tak- powiedziała nie pewnie. W końcu była słaba, ale nie nie pełnosprawna. Nauczyła się jeść. - Nie... otruje.. nie otrujesz mnie ?- zapytała nieco jąkliwie, patrząc na niego z nie pewnością, mimo wszystko nie ufała mu. Choć sam fakt, że potrafił żartować sobie w taki sposób, troszkę ją rozbawił. Rany co za sytuacja. Jeszcze ten zapach jedzenia, pewnie długo nie wytrzyma.
Jeżeli komuś tylko takie życie wychodzi? Powiedzmy sobie szczerze, Athony nie nadaje się do życia we dwójkę. Jest to prostu niemożliwe aby druga osoba z nim od tak, wytrzymała. Był trudnym człowiekiem, czego nigdy nie ukrywał. Nie był też typem gbura, który jest jakimś mizantropem czy coś. Czasem potrafił być duszą towarzystwa! Po prostu zawsze był zdolny tylko do jednej rzeczy, trzymania ludzi na dystans. Samotność nie oznacza od razu życia na jakimś odludziu. Poznanie prawdziwego smaku samotności, zaczyna się dopiero w momencie, gdy odczuwamy ją znajdując się w tłumie ludzi. Nieważne, czy brzmiało to w jakiś sposób logicznie, jednak jeżeli ktoś wiedział o czym mówi. To dobrze. Nie mieszajmy do tego jego młodszej siostry, tej prawdziwej. Sprawa była zupełnie inna... A może jednak nie? Pojawiały się w nim pewne sprzeczności, gdy tylko dochodziło do tego tematu. Ubóstwiał ją, dosłownie. Była jedyną i najbardziej wartościową osobą, jaka kiedykolwiek dla niego istniała. Jedyna, zapewne. Potrafiła wyciągnąć z niego wszystkie te dobre części jego osobowości, o których nawet on nie wiedział. Emily po prostu tak miała, że wyciągała z każdego wszystko to, co jest najlepsze i najczystsze. Ale nie oszukujmy się, Anthony to Anthony. Wiedział doskonale, że nie zmieni się, nawet jeżeli ona zostanie przy jego boku. Za dobrze znał siebie... Z wielkim bólem, ale musiał to przyznać, że mieszkając z dziadkami miała lepiej, niż gdyby mieszkała z nim. Zawsze próbował tę część zamieść pod dywan, jednak problem pojawiał się w momencie, gdy uświadamiał sobie, że go nie posiada... Udało Ci się Tony, naprawdę. To śmieszne, że cały czas wraca do tamtego feralnego wieczoru. On, który zawsze powtarzał ludziom, że nie warto wracać do czegoś, czego nie zdołamy naprawić ani w jakikolwiek sposób zmienić... Oszukiwał siebie przez cały ten czas, co w sumie nie jest dla niego pierwszyzną. Próbuje po prostu to zakończyć, tylko po to aby żyło mu się lepiej. Zawsze wybierał te łatwiejsze rozwiązania, bo po co miałby się chłopak męczyć? Teraz wiedział, że jeżeli chce odzyskać spokój, musi wybrać tę niezbyt przyjemną drogą, która zapewne przygotowała dla niego kilka wyzwań. Już natrafił na kilka przeszkód... Lubił widzieć na czym stoi, a tutaj? Dupa. Może właśnie dlatego, że lubił jasne sytuacje nie pozwolił sobie na to, aby jakiekolwiek relacje go przygniotły swoim ciężarem. Powiedzmy sobie prawdę, nawet Elsie, która zna jak własną kieszeń nie mogła powiedzieć tego o nim... Nawet własna siostra nie wiedziała o nim tego, co z pewnością powinna. Nie lubił gdy ktoś pałętał mu się pod nogami i psuł wszystko, co zbudował. Właśnie tak odbierał przyjaźń... Ktoś mógł niezauważalnie przejąć kontrole nad naszymi życiami i robić z nimi co im się żywnie podobało. Obiecał sobie dawno temu, że nikt nie będzie mu mówił co ma robić. Ojciec próbował wpoić w niego te swoje idiotyczne brednie. Rodzina wymagała od niego, że będzie posłusznym pierworodnym i przejmie po nich ten piękny kunszt, którym się zajmowali. Aby przeznaczenie jego rodziny nigdy nie przestało istnieć... Był do tego stworzony, idealny... Jednak aby zrobić im na złość, odwrócił się od tego. Uwielbiał robić komuś na przekór, w sumie, to dzięki rodzinie wprawił się w tym. Skończymy wspominać smutne losy jego rodu, bo do niczego przyjemnego nie dojdziemy. Może odgarnięcie jej włosów nie było dobrym pomysłem, jednak był to zwyczajny odruch. Wcześniej nie mogła ustać na nogach, a teraz zerwała się jak oparzona. Jego usta wygięły się w półuśmiechu, jakby był zadowolony z faktu, że była zdolna do ruchu. Jeszcze tego by brakowało, że musiałby ją nakarmić. A z jej wojowniczym nastawieniem, musiałby zbierać to jedzenie z ziemi... Nie możemy pozwolić aby takie pyszności się zmarnowały, nieprawdaż? Odetchnął z ulgą nie tylko dlatego, że nie musiałby jej karmić... Ruszała się, kontaktowała na swój sposób ale zawsze. Nie chciał mieć na głowie trupa, którego nawet nie potrafiłby wytłumaczyć. Uniósł wysoko brwi i odsunął się, za to na jego poprzednim miejscu postawił tace z jedzeniem. -Z otrutą dziewczyną mniej zabawy... Wolę silne i walczące jeszcze o życie.-Mruknął, jakby nie mógł powstrzymać się przed odpowiedzią. Sam nie wiedział, jakby zachował się w jej sytuacji... Może zacznijmy od tego, że nie dopuściłby do takiej sytuacji? Gdyby tylko wiedział co jej się stało... Jednak na to przyjdzie czas. Przesunął się po podłodze do tyłu, aby dać jej choć odrobinę więcej swobody. Niech wie, że nie zamierza jej w niczym pomagać a nawet dotykać... Pewnie gdyby uciekła z krzykiem z jego mieszkania, również trudno byłoby mu się z tego wytłumaczyć. Oparł się o szybę, lekko przymykając powieki... Chcąc aby to jak najszybciej się skończyło. Gdy ona zajęła się jedzeniem, on wyciągnął rękę do szuflady, który była niedaleko. W sumie była to niewielka szafka, z której nie korzystał. Wrzucał tam rzeczy, które mu się raczej już nie przydadzą. Nie chciał jej obrażać ani nic, jednak jej zapach nie należał do najprzyjemniejszych. Nie zamierzał się z tym męczyć, ona pewnie już się do tego przyzwyczaiła. Jednak nie chciał nieproszonych lokatorów kamienicy, którzy chcieliby wiedzieć czy przypadkiem nic tu nie umarło... Nie no, nie przesadzajmy. Wyciągnął koszulkę, szary sweter i dżinsowe spodnie, które powinny być na nią dobre. Cóż, gdyby przybrała nieco na wadze byłyby dobre, teraz mogły lekko wisieć. Nie było to nic wielkiego, po prostu jego stare ubrania, z których wyrósł. Powoli się podniósł i zaniósł wszystko do łazienki, stawiając to na taborecie przy wannie, wraz z ręcznikiem. Dorzucił do całego zbioru skarpetki. Po dosłownie dwóch minutach wszedł do sypialni, gdzie usiadł na swoim poprzednim miejscu przy oknie. -W łazience, która znajduje się naprzeciwko... Znajdziesz ubrania, ręczniki i jakieś mydło...-Wzruszył lekko ramionami. Miał jedynie nadzieje, że nie będzie musiał się powtarzać. Rozumiał, że była zajęta pałaszowaniem, jednak niech nie traci świadomości. Nienawidził się powtarzać.-Nie będziesz musiała się spieszyć.-Dodał jeszcze po chwili i cicho westchnął. I dobrze, że mu nie ufała... Takiej twarzy raczej trudno od razu zaufać, fakt... Ale w tym momencie chyba nie miała wyjścia jak posłuchać się go... Pewnie gdyby miał zamiar jej coś zrobić, dawno by to zrobił. Nie fatygując się z tym całym jedzeniem, ubraniami i w ogóle... Oczywiście, chłopak nie jest Matką Teresą, niech sobie nie myśli.
Zawsze można spotykać coraz to nowych przyjaciół i wcale nie trzeba z nimi stale przebywać. Kiedy widzimy ciągle tych samych ludzi stają się oni w końcu częścią naszego życia, a skoro są już częścią naszego życia, to chcą je zmieniać. I to nie zależnie od tego czy chcemy czy nie. Jeśli nie stajemy się tacy, jak tego oczekiwali, są niezadowoleni. Ponieważ ludziom wydaje się, że wiedzą dokładnie jak powinno wyglądać nasze życie. Nikt nie wie, w jaki sposób powinien przeżyć własne życie, ale widać każdy uwielbia wpływać na nasze, dając nam milion rad jak powinno to nasze życie wyglądać. Ona bardzo wcześnie poznała sens swojego istnienia i być może dlatego też wcześnie się go wyrzekła, ale tak jest ten cholerny świat zbudowany i trzeba nauczyć się żyć według ustalonych przez niego zasad, z naszą pełną świadomością lub bez niej. Więc jeśli odejdziesz przyobiecawszy coś, czego jeszcze nie masz, stracisz ochotę, by to zdobyć. Lepiej czasem pozostawić nie które rzeczy samymi sobie, żeby nie czuć tych palących wyrzutów sumienia i poczucia, że się nie wykorzystałoszansy, którą można było wykorzystać. Pewne rzeczy w życiu, nim jeszcze zdążymy się do nich przyzwyczaić, zmieniają się w czasie krótszym od jednego krzyku. Choc nie różni się zbytnio od innych ludzi - widzi świat nie takim jaki jest, lecz jakim chciałaby go widzieć. A to jej bardzo złudne i nie pomaga w sytuacji takiej w jakiej się znalazła. Istnieją na świecie rzeczy, o które nie trzeba pytać - by nie uciec od własnego przeznaczenia Kiedy człowiek podejmuje już decyzję, to trochę tak jakby skoczył w wartki strumień, który porywa go w kierunku, o jakim mu się nawet nie śniło, w chwili gdy ją podejmował, przeczucia są nagłym skokiem duszy w ów kosmiczny nurt życia, w głębi którego dzieje wszystkich ludzi splatają się w jedno. I nie masz siły zapanować nad tym, aby z tego nurtu się wydostać. Tylko płyniesz, a to czy wypłyniesz to już inna kwestia. Tak więc nic innego jej nie pozostaję jak do końca życia być wdzięczną swojemu wybawcy z zabójczym poczuciem humoru za uratowanie jej życia co wcale nie poprawia jej to sytuacji w której się znalazła. Miała już tego na prawdę dosyć. Nie miała już siły dalej z nim walczyć. O ile w ogóle to była jakaś walka. Instynktownie zareagowała na jego dotyk, ale gdyby miał chęć ją teraz wykorzystać albo co innego z nią zrobić, nie dała by mu rady. Była całkowicie bezbronna i chyba doskonale się z tego powodu bawił, ale niech ona tylko wróci do normlanego stanu, a da mu popalić. Jeszcze ściągnie mu ten głupi uśmieszek z twarzy... Jednak teraz skupiała się na bardziej prozaicznej czynności, a mianowicie na jedzeniu..ignorując tym samym swój zdrowy rozsądek, który podpowiadał jej, aby tego nie robiła i nie ufała smakowitym kąskom. ale posłusznie bez protestów, zbliżyła się jednak do jedzenia. Pachniało tak smakowicie, że nawet jakby było by zatrute i tak by je zjadła. Teraz tylko to się liczyło, nic innego . A choć triumf na twarzy chłopaka, powodował, że budziła się w niej żądzą mordu, zignorowała całkowicie jego obecność. Ostrożnie kroiła i powoli kierowała nie wielkie kawałki do swoich ust, wiedziała, że nie mogła jeść za szybko, gdyż mogło to spowodować wymioty, a nie chciała mu nic zabrudzić i tak już swoją obecnością, sprawiła mu mnóstwo kłopotów, a nie chciała jeszcze być sprawcą zniszczenia jego pościeli, treścią żołądkową. Tak więc starała się, jak mogła. Swoją drogą nie jadła czegoś takiego nigdy na świecie, było to po prosty przepyszne i tego posiłku nie zapomni nigdy, choć było to tylko danie z jakiejś podrzędniej restauracji, ale i tak jej zdaniem zasługiwało na jakiś medal. Gdy na talerzu nie pozostało już nic, wstała i postawiła naczynie na szafce przy łóżku. Starała się przy tym nie narobić jakiś szkut, ale jak to bywa, w krępującej sytuacji i braku chwilowej koordynacji ruchowej, zaplątała się w narzucie na łóżko i z głośnym hukiem, przewróciła, lądując na podłodze. W tym momencie limit jej upokorzenia sięgnął maksymalnej skali i na twarzy pojawił się kolor dojrzałej purpury. Nie była nawet wstanie spojrzeń na niego i tym razem, dając pełne pole swoich popisów, nie dość, że brudna i brzydko pachnie, to jeszcze ma jakiejś urojenia i jest pierdołą, bo nie potrafi się podnieść z łóżka. Wstydziła się tego wszystko. Tak więc z cierpiętniczą minę, zdołała się z tego wszystko wyplątać i biorąc po drodze ubrania, zniknęła jakoś dziwnie szybko za drzwiami łazienki, nawet nie gubiąc drogi po drodze. Co za straszny dzień... Gdy w końcu znalazła się za drzwiami łazienki, odetchnęła z ulgą i z wielkim zadowoleniem spojrzała na średnich rozmiarów wannę. Cuda się jednak zdarzają, na tym świecie nie dość, że się najadła to jeszcze się umyje . Nie wie ile jej to zajęło, ale chyba długo bo gdy wychodziła z wanny, woda przybrała odcień, brudno szary, a cała piana zniknęła pozostawiając gładką tafle wody. ALe było warto, czuła się zupełnie tak, jakby narodziła się na nowa, poczuła że żyje, a zapach lawendowego mydła dodatkowo koił jej zmysły. Wiedziała, ze teraz nic już nie będzie takie jak wcześniej. Kiedy w końcu wyszła, musiała przyznać, że wszystko jakoś inaczej, lepiej się prezentowało nawet jej wybawiciel. Choć nie wyglądała korzystnie z wyciągniętym, gryzącym swetrem i dżinsowymi męskimi spodniami, to na pewno prezentowała się znacznie lepiej niż jak ją znalazł na tamtej polanie. Przynajmniej teraz nie kręcił przy niej nerwowo nosem i chyba wydawał się być spokojny, siedząc od tak sobie na kanapie. Mogła teraz przejść do najważniejszej części, mogła uzyskać odpowiedź, po co to wszystko i dlaczego ją uratował. - Nie wiem czy Ci się to podoba czy nie, ale dziękuje - powiedziała, nieco formalnie, tak jakby to było bo prostu normalną czynnością, po czymś takim. - Jestem Estelle Moliere - wyciągnęła do niego swoją, bladą, drżącą nieco dłoń. Swoją drogą bardzo oryginalny sposób na poznanie się.
Czy osoby, które chcą zmieniać nasze życie, powinny być jego częścią? Takich osób nie powinno się do siebie dopuścić. Albo przynajmniej postawić tę granicę między wami. Nie można pozwolić sobie na to, aby ktoś wszedł ci na głowę lub pakował się w Twoje życie zupełnie bezpodstawnie. Ludzie chcący zmieniać nasze życie według swoich poglądów zapewne nie mają własnego życia lub jest ono zbyt nudne aby cokolwiek w nim zrobić. No bo po co ktoś miałby chcieć kierować kimś innym? Jakiś rodzaj dominacji może? Słaba wymówka. Według niego wynika to z własnej miernoty, tyle. Kto chciałby zajmować się czymś beznadziejnym? Zabierzmy się więc za coś, co jest choć w drobnej mierze bardziej interesujące. Nieważne. Owszem, musimy jakoś współgrać z tym światem. Jest to nieuniknione, poza tym, nigdy nie wiem jak coś się potoczy. Czasem musimy przystać na zasady i prawa, jakie ktoś z góry są narzucone. Bo tak powinno być i koniec. Nie ma dyskusji. Jednak sama zmienność i nieprzewidywalność, według jego osoby, jest rzeczą niesamowitą. Bo gdyby tak wszystko było ustawione, wiedzielibyśmy co się w danej chwili stanie lub jak coś na nas wpłynie... Byłoby nudno, tak samo, znalibyśmy odpowiedzi i stracilibyśmy tę chęć poznania czegokolwiek. Oj tak, wiele byśmy stracili. Nie przesadzajmy. Nie był jakimś cholernym świętym aby była mu wdzięczna do końca życia. Po prostu jej pomógł, z swoich własnych(co z tego, że nieco irracjonalnych) powodów. Tyle. Nie czuł potrzeby aby się przed nim płaszczyła i dziękowała za wybawienie. Postanowił wstać i dać jej odrobinę spokoju. Przecież nie będzie jej się patrzeć w talerz i na ręce, przecież niczego nie ukradnie. Nie miała nawet czego, od tego zacznijmy. Pewnie prędzej taką próbę uznałby za zabawną. Sam byłby bardzo poirytowany gdyby tak siedział pod stałą obserwacją, jak na szpilkach... W niezbyt dogodnej dla niego sytuacji. Nie ukrywajmy, była w fatalnym stanie i doskonale o tym wiedziała. Przynajmniej coś. Wraz z wyjściem z pokoju ruszył do salonu, gdzie odszukał paczki fajek. Szybko odpalił koniec papierosa i odetchnął z ulgą, jakby była to najlepsza rzecz na jaką mógłby sobie teraz pozwolić. I była. Jego lekko spięte mięśnie się rozluźniły a umysł zaczął na nowo pracować. Uchylił okno aby świeże powietrze dostało się do pomieszczenia a jest to bardzo rzadko, bowiem zawsze zamyka okna i zasłania rolety. Jakby chował się przed światem, który z góry spisywał na straty. Albo siebie spisał na straty i uznał, że świat nie musi mieć wglądu na jego osobę. Zależy od interpretacji. Powoli się zaciągnął, przetrzymując w płucach dym odrobinę dłużej niż zazwyczaj. Wraz z wypuszczeniem oparów usłyszał trzask tłuczonego talerza. Bez większego namysłu chwycił pierwszą koszulkę, która leżała przewieszona przez oparcie krzesła. Wszedł do pokoju i tak jak przypuszczał, znalazł dziewczynę pochyloną nad stłuczonym naczyniem. Podszedł do niej i zajął się tratami, zbierając je swoją koszulką. Nie spojrzał na nią, nie dlatego, że był zły iż zbiła jedyny talerz w jego mieszkaniu. Uznał, że ta sytuacja jedynie podniosła poziom jej upokorzenia i wstydu. Ale spokojnie, Anthony bywał czasem w gorszych sytuacjach. Oj, mogła być gorsza, uwierzcie. Jednak nie będziemy tego teraz wyciągać na światło dzienne, prawda? Wstał z tym swoim nieodgadniętym wyrazem twarzy i wyszedł. Żadnych spojrzeń, gestów, słów. Wyrzucił kawałki talerza wraz z koszulką do kosza i otrzepał dłonie. Usłyszał jej ciche stąpanie po podłodze, później cichy trzask zamykanych drzwi od łazienki. On w tym czasie postanowił zrobić herbaty. Nie dla siebie, dla niej. Trudno było znaleźć kolejną saszetkę ale dał radę. Naprawdę będzie musiał pójść na zakupy, bo nawet dla niego nic nie ma. Zaparzył herbaty i postawił na stole kuchennych z resztą gazet czy czegoś innego, trudno stwierdzić. Usiadł na kanapie, po drodze zabierając piwo z lodówki. Był lekko zmęczony, nie oceniajcie proszę. Nie zorientował się, że butelka dawno stała pusta a ona zdążyła się wykąpać. Podniósł wzrok na dziewczynę, która wyglądała przekomicznie w jego ubraniach. Nawet pozwolił sobie na uśmiech pod nosem. Myślał, że będą bardziej przylegały ale cóż, najwidoczniej za dobrze ocenił jej wagę. Wskazał na herbatę, która leżała na stole i parowała.-To dla Ciebie.-Mruknął i podrapał się po brodzie. Machnął ręką, jakby od niechcenia.-No co ty... Codziennie przygarniam jakiś ludzi z ulicy.-Powiedział spokojnie i utkwił w niej swoje spojrzenie. Uważne, oceniające... Czy nie upadnie i sobie czegoś nie złamie. Dosyć, chłopie, dziewczyna da sobie radę a Ty powinieneś wrócić do normalności. Wzruszył lekko ramionami i uścisnął jej dłoń. Szybko, lekko jakby nie chcąc pozwolić sobie na więcej spoufalania się.-Anthony Roberts.-Szybko przewinął w głowie jej nazwisko. Szkoła? Mm. Może poznał to nazwisko za młodu? Teraz ten okres głównie mu świdrował w głowie. Może mu to coś mówiło? Jakiś zapis na dokumentach? Kto go tam wie. Wskazał aby usiadła, przecież nie będzie stać, prawda?-Estelle, jak tam się znalazłaś? Kto doprowadził Cię do takiego stanu?-Zmarszczył lekko brwi i ponownie na nią spojrzał. Celowo użył zwrotu "Kto", normalni ludzi nie doprowadzają się do takich stanów od tak, bo chcą. Poza tym, pamięta ją z biblioteki... Wyglądała zupełnie inaczej. Albo to wytwór jego wyobraźni połączony z koszmarami? Nieważne Po prostu nie pasowała do tego całe syfu. Przejdźmy do konkretów. Potem się zobaczy.
/nie wiem czy to ma jakiś skład i ład ale dobra...
Można by było powiedzieć, że dzień jak co dzień. Słoneczko świeciło, chociaż była zima, wiał lekki wietrzyk, a Grace maszerowała prosto do mieszkania numer 17. Tak naprawdę nie wiedziała co nią kierowało. Może chęć zabicia nudy, która z czasem nasilała się coraz bardziej? Być może też fakt, że nie chciała siedzieć sama, gdy miała okazję poruszać się trochę po mieście. Ach, te różne zrządzenia i siły losu. No, ale nieważne. Grace owinęła się szczelniej kurtką, szukając wzrokiem tej super liczby. Zmrużyła oczy, a po chwili podeszła do drzwi. Nie była pewna czy zapukać, czy po prostu wejść. Kultura z jej charakterem w tej chwili głośno się sprzeczały. Po chwili namysłu i głupiego stania na dworze, uderzyła kilkakrotnie w drzwi. To głupie,pomyślała. Powinna była od razu wejść.
Od kilku dni siedział w mieszkaniu, w sumie to nie ruszając się z niego za bardzo. Czasem tak miał, że jak miesiąc go tutaj nie było, tak później siedzi tam i nie wychodzi. Chyba, że na miasto, po coś zjadliwego... I nie, nie zostanie na miejscu aby zjeść w spokoju, tylko pójdzie do mieszkania, usiądzie na kanapie i tam zje. W jego kuchni nie znajdziesz niczego, co można by było zjeść. Lodówka jest zaopatrzona ale w zupełnie co innego. A stół? W normalnym mieszkaniu, pełni rolę miejsca, gdzie się siedzi, je i może ewentualnie czyta gazetę przy śniadaniu czy kawie... U niego, tego stołu prawie nie było widać. Znajdowało się na nim wszystko, przeważnie książki, które nie znalazły swojego miejsca na półkach, gazety, może kilka bluz, które zrzucił z siebie na wejściu. Jak zawsze było tu ciemno, bo okna nigdy nie były odsłaniane, jakby w tej ciemnicy żyło mu się lepiej. A tak w ogóle, to czemu tutaj był? Przecież ten typ tak ma, że raczej trudno go znaleźć, ani myśleć mu o zostaniu gdzieś chociaż na dłużej... Bywa. Nie słyszał pukania do drzwi, bo to raczej trudne kiedyś ktoś po prostu śpi... Dopiero kiedy pukanie się nasiliło, jego sen został naruszony a on podniósł się na łokciach. Zmarszczył lekko brwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby coś mu umknęło. Czyżby jakaś pani zatrzasnęła drzwi przy wychodzeniu i zapomniała czegoś z środka, że teraz tak wali w te drzwi? A może zapomniał, że się z kimś umówił... Nieee. Nie pamięta aby z kimkolwiek ostatnio rozmawiał... Czy kontaktował się... Cokolwiek. Podniósł się z łóżka, szybko włożył pierwsze lepsze spodnie i wyszedł z sypialni. -Dobra, dobra! Nie dobijaj się już tak!-Zawołał i zsunął zasuwkę. Kogo do cholery niesie o tej wczesnej porze?! Anthony nie wiedział, że zapewne to już dawno po porze obiadowej ale wylane... Otworzył drzwi i oparł się o nie bokiem, lekko zaspanym spojrzeniem zerknął na intruza. To był jak kubeł zimnej wody... W jednym momencie przestał zasypiać na stojąco i wbił uważne spojrzenie w jej osobę. Co do kurwy ONA tutaj robiła? Skąd wiedziała, gdzie mieszka? Czyżby pamięć aż tak mu szwankowała?
Cholera, czy ten gość zamyka się na cztery spusty?! Grace niecierpliwie poprawiła sobie czapkę, która opadła jej na oczy. Często nosiła na sobie o wiele za duże ubrania. Kiedy usłyszała głos chłopaka, uśmiechnęła się do siebie. Była ciekawa jego miny gdy ją zobaczy. Zapewne nie będzie wiedział skąd zna jego adres, co tu robi i tak dalej. Ach, jakże ona uwielbiała te gierki! Gdy Anthony otworzył drzwi i oparł się o framugę drzwi, Grace stłumiła parsknięcie. Och, czyżby go obudziła? Biedaczek. Schyliła się, żeby przejść pod jego ramieniem i znalazła się w środku. To dobrze, że był jeszcze zaspany, bynajmniej nie działał zbyt gwałtownie. Zapewne gdyby był...żywy, od razu wyrzuciłby ją na dwór. No, ale cholercia! Tam jest tak zimno! Spojrzała w jego twarz, po czym uniosła brew. - Twój optymizm mnie zabił. - powiedziała, przechylając głowę. - Och, tak! Wiem! Bardzo cieszysz się na mój widok! Oparła się ramieniem o ścianę, czekając aż się do niej odwróci. - Nieprzespana noc? - parsknęła, zadając pytanie na którą odpowiedzieć można było na dwa sposoby, a ona ewidentnie na nie czekała. Nie zdejmowała kurtki, bo nie wiedziała czy zaraz z powrotem wyląduje na dworze. Tak dla pewności wolała jeszcze być ubrana w płaszcz. Nie obchodziło ją co zaraz będzie. Jeśli pozwoli jej zostać...świetnie, przynajmniej nie będzie się nudzić. Jeśli ją wyrzuci, to trudno pójdzie się napić do pubu.
Tak, zamykał się na cztery spusty... To tylko jedna zasuwka, ludzie, chyba wiele osób tak robi, prawda? Choć dziwne, że Tony tak miał... Bo jakoś nie bardzo robi mu to, czy tu ktoś wtargnie i mu zabierze... Bo nawet nie miał czego zabierać. Ile to razy wyjeżdżał i zostawiał dom otwarty? Tak, to lekkomyślne i idiotyczne, ale nie przywiązywał się do rzeczy... Poza tym wiedział, że nikt tutaj nie wejdzie. Masz odwagę? Jego zdziwienie trwało chwilę i jedynie w jego głowie. Jego spojrzenie było czujne a w pierwszej sekundzie jego ciało dziwnie się spięło, jakby w gotowości. Do czego? Na co? Kto to wie. Nie nad wszystkim posiadał kontrolę. Mimo tego, że przed chwilą wstał, był całkiem ożywiony, dziękuje panienko Blake. I pozwolił jej wejść do środka, bez słowa zatrzaskując za nią drzwi i zasuwając. Tak, zrobił to specjalnie, z jawną premedytacją. Uśmiechnął się pod nosem i skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej. Paradowanie w samych spodniach przed nią nie było najlepszym pomysłem, w ogóle niedobrym pomysłem było trzymanie jej tutaj... Powinien chwycić ją za łokieć i wywalić. I przez moment właśnie taki obraz miał w głowie. Jednak zabawa się dopiero zaczęła! -Wybacz, zaraz będę skakać z radości i obsypywał Cię uściskami. Czego chcesz?-Brzmiał chłodno, zdystansowanie a nawet szorstko. Czasem zadziwiał siebie samego... Przecież nie tylko taki potrafił być, prawda? To czemu... Spojrzał na nią, a kiedy do niej podszedł, czego sam się nie spodziewał.... Można było po prostu wyczuć, jak atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej gęsta. Nic, tylko zbierać ją łyżeczkami... Chłód. Kto wie, czy przyszedł wraz z jej przyjściem, czy to zasługa tego, JAK teraz na nią patrzał. Znacznie wyższy, spoglądał w dół a odległość między nimi zdecydowanie powinna się zwiększyć. Ale nie. Po co. -Dopiero może być.-Uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, którego nikt nie jest wstanie zrozumieć. Jednak niesie ze sobą jakiś dziwny niepokój. Czy to była jedna z odpowiedzi, które powstały w jej głowie? Niee... Cały czas na nią patrząc, jednocześnie zdjął jej kurtkę, którą miała na sobie. Znak, że pozwala jej tutaj zostać. Co z tego, że SAM zdjął jej okrycie i PONOWNIE zbliżył się bliżej niż powinien. Potem, bez słowa po prostu ją wyminął i odwiesił kurtkę na hak. Ruszył w kierunku salonu, wyciągając papierosa z kieszeni spodni. Jakby nigdy nic. Jakby jej tu nawet nie było. W końcu, napić może się i tutaj. Po co od razu biec do baru.
A więc jednak znalazł się jakiś plus jej przybycia tutaj. Nie musiała gnić na dworze, albo szlajać się po pijalniach! Grace była czujna, niemalże ostrożna. Powiedziałabym nawet, że sama nie była pewna swoich czynów, ani myśli. Uniosła długą brew, przez co musiała wyglądać naprawdę komicznie, ale co tam. Jej zaskoczenie, które choć dobrze ukrywała, sięgało zenitu. - Robisz to specjalnie. - stwierdziła, marszcząc nos. Gdy przypomniała sobie jego wcześniejsze pytanie, odpowiedziała obojętnie: - Chcę zabić nudę, chociaż nie wiem czy zdołasz temu zaradzić. Uśmiechnęła się kpiąco. Czyżby wprowadziła gęstą atmosferę? Zawsze była, jeśli ktoś przebywał czas z Grace. Zdaje się, że akurat to Anthony i Grace mieli wspólnego. Stale wprowadzali dziwną, chłodną atmosferę. Ach, ale...Co zrobić jeśli dwie takie osoby znajdą się w jednym pomieszczeniu? W pewnej chwili poczuła jak kurtka zsuwa się z jej ramion, wstrzymała jednak oddech, choć na jej twarzy nadal malowała się obojętność. Dobrze zakrywała emocje. Ściągnęła czapkę i schowała ją do rękawa płaszcza. - Jesteś zbyt pewien siebie! - powiedziała głośno za chłopakiem, który szedł w stronę salonu. Nie zastanawiając się skierowała się za Anthonym do środka. Oklapła na sofę. Mimo wszystko nie czuła jakiegoś skrępowania czy coś w tym rodzaju. Normalnie sama wyjęłaby papierosa, ale wolała na razie się powstrzymać. On naprawdę niósł ze sobą niepokój, ale to nie było dla Grace dziwne. - Ciekawie. Mam się czuć zaszczycona, że nie wywaliłeś mnie w chłód? - spytała z sarkazmem. Po co silić się na uprzejmość? Przynajmniej może być zabawnie.
Nieprzewidywalność. Bardzo niebezpieczna, wywołująca skrajne emocje. On uwielbiał czuć, jakby w ten sposób udowadniał sobie, że jednak wciąż żyje a to nie jest jakiś chory żart. Tak, chciał czuć się bardziej człowiekiem, dlatego dochodził do granic i sprawdzał je... Przekraczał i wytyczał sobie nowe. Ostrożność, zahamowanie. To go nigdy nie obowiązywało. Szczególnie u siebie w mieszkaniu. A ona? Czemu irytowała go myśl o tym, że ich relacja znacznie się zmieniła? Wcześniej nienawiść w jej oczach napawała go takim rozbawieniem i pewnego rodzaju... Nieważne. Jednak o wiele bardziej wolał nienawiść skierowaną w jego stronę. Czemu? Bo był popierdolony. -Ja? Ale co takiego?-Spytał i zerknął na dziewczynę. Udawanie Greka mu wychodziła... Chciał, aby wypowiedziała to na głos. Aby jej słowa zawisły w powietrzu i dały im do myślenia.-Gdybyś miała wątpliwości Blake, nigdy byś tutaj nie przyszła.-Powiedział spokojnie a raczej stwierdził, odpalając swojego papierosa. Ratował mu życie, jak na ironie, prawda?-Zawsze możesz wyjść. Chyba znasz drogę.-Mruknął, wzruszając ramionami. Lubił tę atmosferę. Więc nie, nie przestawaj być tym kim jesteś. Już dawno ją rozgryzł, już dawno wszedł głęboko pod jej skórę. Wiedział, kim była. Dlatego udawanie w jego towarzystwie nigdy nie wychodzi na dobre, jakby już dawno poznał tajemnice twojego życia... Tak już miał. Czasem jedno spojrzenie wystarczyło. Czemu? Obserwacja. To wszystko dzięki niej. Tak łatwo było z innymi, a z nim? To już trudniejsza sprawa. Machnął lekceważąco dłonią na jej słowa. -Mogę! To moje mieszkanie.-Zawołał jeszcze z salonu. I nie musiał długo czekać aż pójdzie za nim i wygodnie rozsiądzie się na jego kanapie. Tak, jakby tego się spodziewał. Nie był dobrym gospodarzem, nie zaproponuje jej kawy ani herbatki. Piwa pewnie też nie... Choć to dopiero początek... -Nie wiem. Pytanie raczej brzmi, "czy czujesz się zaszczycona"?-Uniósł lekko brwi, a to były jedynie jego myśli.. Własne przemyślenia, które po prostu wyszły na zewnątrz. Ale czy to miało jakikolwiek sens? Czego tak naprawdę chciała. Czemu tutaj przyszła... Czy jego pomoc będzie się za nim ciągnąć? Zawsze kiedy robił coś w tym stylu, kończył na tym źle. Jak będzie teraz? Jak?
- Możliwe, że masz rację, Roberts - powiedziała. - Ale sama się sobie dziwię, że jako drogę ratunku od nudy wybrałam przyjście tutaj do ciebie. Grace naprawdę nie wiedziała co ją naszło, żeby przyjść do Tony'ego. Czemu akurat tutaj? Mogła wybrać każdą inną możliwą opcję, ale wymyśliła sobie, że przyjdzie akurat do jego mieszkania. Czy ją do reszty powaliło? Prawdopodobnie. - Co robisz? Mówisz poważnie? - spytała ironicznie. - Sam...wiesz. - pomachała ręką w powietrzu, nakreślając jakiś dziwny kształt. - Moja orientacja w terenie nie jest aż taka słaba. - powiedziała z sarkazmem, niemal od razu wzruszając ramionami. Cholerny tik. Dziewczyna nie czuła się osłabiona, czy niepewna w takiej atmosferze. Można było powiedzieć, że wchłaniała ją, dawała jej jakąś energię. Była dziwną, specyficzną osobą, ale jej to pasowało. Ta inność. Zdawała sobie sprawę, że zapewne oszalała chcąc tu przyleźć, ale cóż. Zrobiła to. Jest tutaj i siedzi sobie wygodnie na jego sofie. Czy to normalne? Zresztą nieważne. Słysząc pytanie chłopaka, przechyliła lekko głowę, spojrzała w jego stronę. - Tak, mam kłaniać Ci się do stóp w podziękowaniach za twoją gościnność? - spytała z sarkazmem, niemal natychmiast mrużąc oczy. Ach, co nuda robi z człowiekiem. Grace lubiła grę słów, lubiła coś robić i nie chciała się nudzić. Nie cierpiała rozmawiać z ludźmi, którzy wzbudzają w niej emocje. A Anthony? Nie lubiła go, ale jednak tutaj przyszła. Cholera, co jest z nią nie tak?
-Bo wiesz co dobre!-Zaśmiał się. -Najwidoczniej nie jest z Tobą aż tak źle...-Zmarszczył lekko brwi, jakby właśnie coś do niego dotarło. Pokręcił szybko głową.-Cofam! A jednak... Musisz być nieźle popieprzona skoro do mnie przyszłaś.-Mruknął. Dlaczego... Powiedz mi dlaczego. Pozwolę Ci na wszystko, zrobisz ze mną co zechcesz... Tylko powiedz czemu. Chcę wiedzieć, chce uwolnić od tego myśli. Ludzie tutaj nie przychodzą, oni wiedzą, że lepiej go unikać... Nie... Ludzie już nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Więc czemu?! A tak serio Roberts, o co ci chodzi? Zmarszczył lekko brwi, jakby spróbował zrozumieć o co jej chodzi. Usiadł na kanapie, niedaleko niej i oparł się o nią wygodnie. Jego spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jej twarzy, która jednocześnie go fascynowała a z drugiej strony, nie mógł na nią patrzeć... I właśnie to w tym miejscu, jakby katując siebie samego, zatrzymał się na stałe.-Co... Wiem?-Spytał, jakby naprawdę nie rozumiejąc o co tej dziewczynie chodzi. Tak, powiedz to Blake... Powiedz. -To doskonale! Bo widzisz, raczej Cię nie odprowadzę.-Mruknął. Czy zdarzyło się aby kiedykolwiek kogoś odprowadził? Czy ktoś sobie zasłużył na to, aby on sam zamknął za nimi drzwi lub odprowadził do wzrokiem aż do końca korytarza w kamienicy? Niee, chyba nie. On uwielbiał wprowadzać ludzi w zakłopotanie, doskonale zdawał sobie sprawy, że potrafił wzbudzać w ludzi emocje... Bo cholera, po prostu potrafił to robić. Wiedział co powiedzieć, wiedział co zrobić. Jakby znał punkty, w które warto uderzyć. Wykorzystywanie tego do własnych celów nie jest dobre, nie jest pochlebne... Ale przecież nie był człowiekiem. Pieprzony potwór. -Kłaniać aż do stóp się nie musisz.-Powiedział, jakby za tymi słowami kryło się coś jeszcze. Z czym oczywiście nie mógł się z nią podzielić. A może ona wie? Może potrafiła być nie tylko frustrującym ale przy okazji dobrym towarzyszem? Tak, bo według niego te dwie rzeczy nie mogą bez siebie istnieć. Ale to jeżeli chodzi o niego. -Jednak podziękować jakoś możesz. A wiem, że potrafisz.-Wzruszył lekko ramionami, wypuszczając dym z ust i odchylając lekko głowę do tyłu. Czy to możliwe, że byli do siebie podobni? Tak. Co ewidentnie daje im czerwoną lampkę aby szybko to skończyli. Cokolwiek to było. Nienawiść czy nie... Zapomnij o niej. Przecież to nie pierwszyzna.