Spała. Ale snu nie było żadnego, po prostu spała. Tak dobrze i tak bezproblemowo, jak po bardzo męczącym dniu. Nie było nic lepszego od tego słodkiego, choć złudnego, poczucia braku świadomości, kiedy człowiek po prostu sobie odpływał gdzieś w sferę niemyślenia i nieodczuwania, po to, by organizm mógł nabrać sił do kolejnego dnia ciężkiej pracy w celu utrzymania życia. Czas płynął swoim tempem, a w pokoju słychać było tylko czyjś miarowy oddech. I chyba nie należał on do Ruby, bo miała to do siebie, że śpiąc kompletnie nie hałasowała. Niekiedy nieźle przestraszało to jej mamę, która musiała się do tego stanu rzeczy przyzwyczaić, bo nim to zrobiła miała paniczne wizje dziecka przestającego w nocy oddychać. Dzień zaczął się w pełni formować, nie był to brzask, ale też nie południe, coś pomiędzy. Promienie słońca dzielnie przebijały się przez szybę i wędrowały ku ciałom, oświetlając ich fragmenty, jak gdyby chciały ukazać całą prawdę o zeszłej nocy. I w tym z lekka sielankowym obrazie nagle coś się popsuło – jedno z tych ciał runęło na podłogę, a orzechowe oczy otworzyły się natychmiast, burząc mary i powoli ogarniając jawę. Tak, Ruby Howell spadła z łóżka. - Cholera.. Przywitała ładnie ten dzień, rozcierając sobie łokcia. Przecież w lewo mogła obracać się do woli, tam stoi ściana i.. och, nie ma żadnej ściany. To odkrycie zaskoczyło dziewczynę do tego stopnia, że przestała mrużyć oczy, narażone na światło, a zaczęła skupiać się na tym, gdzie tak właściwie się znalazła. Merlin jej świadkiem, że nie miała bladego pojęcia. Pierwszy raz widziała to pomieszczenie, te meble, ściany, podłogę. Porozstawiane wszędzie butelki tworzyły coś na kształt dziwacznej ekspozycji przeżytych imprez. Impreza.. To słowo klucz, które otworzyło dotąd zamknięte drzwi wczorajszych wydarzeń. Lepiej było ich nie otwierać, prawdziwy syf zaczął się toczyć na zewnątrz, kiedy tylko Ruby o tym pomyślała. No tak, ewidentnie przesadziła wczoraj z ilością alkoholu. Pamiętała pierwsze dwa kieliszki, muzykę, następny kieliszek i jakichś ludzi, a później wszystko przykrył ciemny materiał. Złapała się za skronie, kręcąc głową. Za dużo alkoholu, za słaba zawodniczka! Chciała wstać, ale coś jej nie szło, więc zlustrowała swoją sylwetkę – owinięta jakimś kocem. Super. Ktoś chyba o nią zadbał, pytanie tylko kto? I tutaj powrócił lęk. - Co ja narobiłam.. Nieznajome mieszkanie, cudze łóżko i cudzy koc na jej ciele.. o rany. Natychmiast zerknęła pod materiał, by upewnić się, czy nie jest naga. Okej, bielizna i koszulka na miejscu, jedynie spodni brakowało, no ale to nie musi o niczym świadczyć, prawda? Bielizna jest i to się ceni! Kpiąc w duchu z samej siebie, sięgnęła ręką, by odłożyć koc na łóżko, na którym jeszcze przed chwilą smacznie spała, po czym, asekurując się jakimś meblem, wstała. Czyjeś ładnie wyrzeźbione plecy patrzyły na nią, niemalże mówiąc „mam cię”. Skrzywiła się delikatnie i na palcach, by nie zbudzić nieznajomego, obeszła łóżko by zobaczyć, jaką twarz posiadają te plecy. Okazało się, że chwilowo nie mają żadnej, bo ukryła się w poduszce. No kurwa pięknie, dałaś popis Ruby. Zrezygnowana, otworzyła okno by wpuścić do tego gniazdka trochę świeżego powietrza. Od tak wielu rewelacji w przeciągu kilkunastu sekund zrobiło jej się słabo. I kiedy tak oddychała sobie głęboko dzisiejszym porankiem, ciało na łóżku zaczęło się ruszać i obracać, a myśli Howell gonić jak szalone. A co jeśli to jakiś seryjny morderca? Powinna mieć coś do obrony? Rozejrzała się szybko, by stwierdzić, że nigdzie nie widzi swojej różdżki. W sumie nie dziwne, skoro spodni odnaleźć nie potrafiła. Czekała więc na rozwój wypadków, w razie czego postanawiając skakać z okna. Zwinna była, może uda jej się wskoczyć na jakiś balkon czy coś. Wychyliła głowę na zewnątrz, by oszacować swoje szanse, nieświadoma, że pewna para naprawdę ładnych oczu już ją obserwuje.
Są imprezy, o których się nie mówi. Przechodzące na zdecydowanie inny poziom, który wiąże się z zarzyganym mieszkaniem i kilkoma nieprzytomnymi osobami, walającymi się w każdej części domu. Nie wspominając o rozbitych naczyniach, oraz zdemolowanych meblach. Takie imprezy nie przeszkadzały Milesowi… Oczywiście gdyby nie były organizowane w jego dość ładnym i niedużym mieszkanku. Właściwie jak zwykle zaczęło się niewinnie, zwykła domówka z bliskimi osobami. Jednak jego znajomi powiadomili swoich znajomych, a tamci kolejnych. Właśnie tak zaledwie 6 osób zmieniło się w kolejne 20. Niby nic takiego, gdyby nie towarzystwo zachowujące się jak bydło, a Weekes był prawie pewny, że znalazłoby się tam kilka nieletnich osób. Mimo swojego zdziwienia taką liczbą gości, nie odezwał się ani słowem a jedynie uśmiechnął, czekając aż zabawa się rozkręci. Było całkiem nieźle! Oczywiście na początku… Później towarzystwo dostało jakiegoś kopa, a jego mieszkanie zamieniło się w jakąś dzicz. Przecież jako dobry gospodarz nie mógł ich wyprosić, prawda? Na szczęście kilka godzin później większość osób popadała, w tym spora cześć w jego mieszkaniu. Od samego początku obserwował każdego, jednak jedna pani zainteresowała go nieco bardziej. Przyglądał się jej cicho śmiejąc się pod nosem. Wlewała w siebie coraz większe ilości alkoholu, choć raczej mocnej głowy nie miała. Kiedy trzymanie się na własnych nogach stało się dla niej problemem, Miles jak na faceta przystało ruszył ratować damę! Wszelkie próby dowiedzenia się gdzie mieszka, nie kończyły się dobrze. Rozgonił pozostałe towarzystwo, następnie wracając do pani. Wziął ją na ręce, ruszając wprost do swojego pokoju. Przecież nie mógł jej tak samej zostawić, tym bardziej wyrzucić z mieszkania! Jeszcze miałby wyrzuty sumienia. Położył damę na wygodnym łóżku, wyprostował się i wziął głęboki wdech. Hm, chyba powinien ją rozebrać, w końcu mogłoby być jej nie wygodnie… Tak. Dłużej się nie zastanawiając po woli ściągnął jej spodnie, koszulkę postanowił zostawić w spokoju, oczywiście nie tykając jej w żaden sposób. (ledwo przytomna, nie ma zabawy D: ) Przykrył ją mięciutkim kocykiem i pogłaskał po włosach, no co? Opiekuńczy z niego facet. Zdjął z siebie koszulkę, ciskając nią w kąt, a następnie zmienił te niewygodne spodnie na zwykłe szare dresy i grzecznie położył się obok dziewczyny. Sam też nie był w dobrym stanie, w końcu nie mógł nie pić na swojej imprezie, ale jednak trzymał się lepiej od niej. Gapił się na nią przez kolejne kilka minut, sam nie wiedział czemu. Zwyczajnie była ładna, w końcu nie zostawiłby w swoim mieszkaniu byle kogo! Na szczęście po chwili zasnął.
*** Miles uwielbiał ten stan, kiedy nie musiał budzić się wcześnie rano, żeby zająć się klientami. Mógł spać kilkanaście godzin, a nikt mu w tym nie przeszkadzał… Oczywiście nie licząc współlokatora. Tak było i tym razem. Kiedy słońce tylko pojawiło się na horyzoncie, wpadając przez niewielkie szyby wprost do jego mieszkania, oświetlając całą jego twarz, chwycił szybko poduszkę i ukrył w niej głowę. Żadne głupie słońce nie mogło go budzić. Po chwili spokojnego i przyjemnego snu, usłyszał ruch niedaleko siebie. Słuch miał wręcz doskonały, więc słyszał każdą skrzypią deskę, lub oddech innej osoby. Ale przecież to Weekes, był zbyt leniwy, żeby się ruszyć, nawet jeśliby go okradali. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że ktoś przemieszcza się po jego pokoju, leniwie obrócił głowę na bok i przetarł oczy ręką. Ujrzawszy dziewczynę wychylającą głowę na zewnątrz, zamrugał kilka razy i poniósł się do siadu. No tak, pani z imprezy, którą sam przyprowadził do swojego łóżka. Przechylił głowę w prawo, a później w lewo. Nie chodziło o zbadanie sytuacji, w końcu doskonale ją pamiętał… Ale hey, już nie miała na sobie koca, którym wcześniej ją okrył. A jedynie prezentowała długie. zgrabne nogi i włosy, które w lekkim nieładzie opadały na tył jej pleców. No, wiedział kogo u siebie zatrzymać. Lekko odchrząknął, tak by na pewno jej nie przestraszyć, jeszcze by biedna wyleciała przez okno. Przeczesał kudły ręką, pozostawiając jeszcze większe siano na głowie, niż do tej pory. Oblizał usta, zdając sobie sprawę z tego, że cholernie chce mu się pić. Z lekkim uśmiechem na twarzy popatrzył na dziewczynę. Właściwie czekał aż się obróci, pewnie nie pamiętała zbyt wiele i zastanawiała się co właściwie tu robi… Albo robiła i dlaczego znalazła się w łóżku nieznajomego faceta, cóż musiał przyznać, że sam nie pamiętał wiele, ale coś mu tam świtało. Przynajmniej mógł przyznać, że jego imprezy zawsze były ciekawe.
O tak, miniona impreza z pewnością mogłaby zasłużyć na miano niezapomnianej, pod warunkiem, że Ruby by ją pamiętała. Takiej czarnej dziury w głowie jeszcze nigdy nie miała. Zapewne dlatego, że zwykle wiedziała, kiedy przestać pić, aby zachować wszystkie wspomnienia i.. cóż, godność. Upijanie się nigdy nie stanowiło dla Howell rozrywki, przeciwnie, uważała to za słabe. Alkohol miał jedynie stanowić dodatek do dobrej zabawy, a nie jej fundament. Cudem nie miała kaca, cóż na pewno nie fizycznego. Po jeszcze kilku wdechach czystego, świeżego powietrza, czarne myśli trochę ustąpiły rozbawieniu i docenieniu komizmu całej sytuacji. Miała nawet ochotę zacząć się śmiać i już chciała to zrobić, kiedy dotarło do niej męskie chrząknięcie. Wypadałoby zobaczyć, co zesłał jej los. Odetchnęła płytko i odwróciła się w stronę nieznajomego, pełna niepewności i nagłej nieśmiałości. Mordercą chyba nie był. A jeśli tak, to z pewnością takim, którego ciężko złapać, bo ma bardzo niepozorną, przyjazną i będąc obiektywną – niesamowicie przystojną twarz. Co złego, to nie on. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Należałoby coś powiedzieć. Tak, taka myśl właśnie zagościła w umyśle Ruby, przejmującej się nagle tym, jak wypadnie w jego oczach, choć dopiero co spędzili razem noc – bez podtekstów – a ona stała sobie beztrosko bez spodni, wpatrując się w jego niebieskie oczy. Jedno stało się pewne – skok przez okno nie będzie konieczny. Na ten moment, rzecz jasna. - O-obudziłam? – palnęła, zupełnie jakby znali się od lat, a wspólne noce były powtarzaną codziennie rutyną. A gdy dotarły do niej jej własne słowa, nie mogła się już powstrzymać i parsknęła śmiechem. Szkoda, że jeszcze nie dorzuciła, co chciałby na śniadanie! To chyba nie był jej dzień. Właśnie dawała się poznać jako niespełna rozumu alkoholiczka, w dodatku pusta. Cóż za persona. Trzeba wszystko sprostować, zanim przeje się wstydem. - Przepraszam, kompletnie nie wiem jak masz na imię i mało z wczoraj pamiętam. Zacznijmy może jeszcze raz, okej? Cześć, jestem Ruby. Mam nadzieję, że nie pobrudziłam Ci mieszkania. Swoją drogą, nie wiem jak tu trafiłam, ale chyba ze znajomymi, co? Bardzo fajny koc, tak przy okazji. Ty mnie położyłeś? Miło z Twojej strony. Słowa wylewały się z jej kształtnych ust, jakby chciała zakryć nimi niezręczność tej sytuacji. Mówiąc o kocu, oczywiście nie omieszkała pokazać go dłonią, co by mężczyzna miał pewność, że nie papla całkiem od rzeczy. Kogo ona próbowała oszukać? Westchnęła i przykryła oczy wierzchem dłoni, uśmiechając się bezradnie. - Strasznie mi wstyd. Puenta jak najbardziej szczera i wreszcie sensowna wypowiedź. Rozchyliła delikatnie palce, by poprzez nie spojrzeć na mężczyznę. Wyglądał niezwykle uroczo w potarganych włosach i sprawiał wrażenie rozbawionego jej zachowaniem, o co kompletnie go nie winiła. Śmieszność cechowała dzisiaj całą jej osobę. Od stóp aż do głowy z rozwichrzonymi włosami, w tym świetle nabierającymi jakichś niemal złotych refleksów. Przestąpiła z nogi na nogę, jakby się wahała, po czym sięgnęła dłonią po stojącą na parapecie wodę i przycupnęła na fragmencie łóżka, wyciągając życiodajny napój w stronę szatyna. Cały czas mieli kontakt wzrokowy i tak jak zwykle ją podobne zjawiska zachwycały, tak teraz czuła się z lekka onieśmielona. Jej wewnętrzna panikara, zbudzona w nieznanym otoczeniu, uspokoiła się, stwierdzając, że gdyby miał zrobić jej krzywdę, miał mnóstwo dogodniejszych okazji. Właściwie chyba powinna mu być wdzięczna, bo wyglądało na to, że się nią ładnie zaopiekował.
Miles na szczęście często pamiętam większość wydarzeń z imprez, co prawda pił i to dużo, jednak był dość spory, dlatego musiałby wlać w siebie litry alkoholu, żeby paść i niczego nie pamiętać. Miał mocną głowę i często z tego korzystał. Jednak tego typu imprezy i to w jego mieszkaniu, zdarzały się raczej rzadko. W końcu zawsze kończyło się tak samo, ludzie się zmywali a on musiał sprzątać, a trzeba wspomnieć, że zdecydowanie się do tego nie nadawał. Oczywiście wszystko załatwiał magią, jednak rzucanie pomocnych zaklęć na kacu, nie było dobry pomysłem. Wygodnie oprał się jedną ręką o łóżko, które nieco zaczynało go przyciągać. Dokładnie obserwował dziewczynę, która zareagowała na jego chrząknięcie. Na szczęście nie wyskoczyła z okna! A jedynie się obróciła, Miles wodził za nią wzrokiem, dokładnie oglądając każdy element jej ciała, w końcu był facetem, prawda? Przejechał wzrokiem od dołu, do góry zatrzymując się przy oczach dziewczyny. Uśmiechnął się od ucha, do ucha patrząc prosto w jej ślepia. Zachowywała się dość niewinnie, jak na dziewczynę, która spała z obcym facetem w łóżku, ale przy tym była urocza. Na pytanie o obudzeniu machnął ręką i o mało co nie umarł ze śmiechu, dziewczyna wydawał się być lekko zmieszana, a on właściwie nie był do końca obudzony, więc cała sytuacja była komiczna. Później było tylko lepiej, Weekes z przyjaznym uśmiechem na ustach obserwował, jak brunetka zaczęła się tłumaczyć. Cóż, plątanie się we własnych słowach uczyniło ją jeszcze bardziej uroczą w oczach Milesa. Odgarnął włosy, które bezczelnie opadały na jego czoło i cicho się zaśmiał. -Jasne, zacznijmy jeszcze raz. Jestem Miles. Nie, nie pobrudziłaś mi mieszkania. Jak tu trafiłaś? Tego akurat nie wiem, ale hey było fajnie. I tak położyłem Cię, bo raczej nie byłaś w stanie wracać do domu, a co do koca, to mój ulubiony- powiedział dumny z siebie, w końcu dziewczyna nie wzięła go za jakiegoś palanta, który dosłownie zgarnął ją do łóżka. Kolejne słowa brunetki wywołały niekontrowany śmiech u Milesa. Miał ochotę wstać, poklepać ją po główce i zapewnić, że nic takiego się nie stało. Jednak jeszcze nie miał siły się podnosić, dlatego uśmiechnął się przyjacielsko. -Nie powinno, nic takiego nie zrobiłaś… Wiesz, jeden facet zwymiotował do tej doniczki z kwiatkiem, jemu powinno być wstyd- powiedział wskazując na wielką donicę stojącą przy wejściu do pokoju. Nie dość, że musiał ogarnąć wszystkich ludzi, to jeszcze sprzątał ich wymiociny. Oczywiście przyjął szklankę z napojem życia od dziewczyny, cicho jej podziękował i szybko wypił całą wodę. W tym momencie uratowała mu życie, w dodatku napój dodał mu niezłego kopa, niczym dobry alkohol, właśnie tego mu trzeba było. Brunet przekręcił głowę w lewo, przyglądając się plamie na koszulce dziewczyny, której wcześniej nie zauważył. Wyglądała jak wino, dlatego bez namysłu przysunął się do niej i niuchnął plamę znajdującą się przy jej ramieniu, tak, wino. Odchylił głowę tak, że znalazł się kilka centymetrów od jej ucha. Oparł się dwoma rękoma o łóżka, praktycznie otaczając dziewczynę, cóż, gdyby bardziej się przechylił wylądowałby zupełnie na niej. Ale przecież był grzeczny… -Plama po winie, jeśli chcesz mogę dać Ci którąś z moich koszulek- zaproponował swoim mrukliwym głosem wprost do jej ucha i był prawie pewny, że Ruby czuła jego oddech na swojej szyi. W szybkim tempie się odsunął, gdyby nigdy nic i uśmiechnął się promieniście. Nie to żeby ją męczył, skądże! Podniósł się z łóżka, leniwie się przeciągając, a przy tym ukazując dziewczynie wszelkie mięście na górnej części ciała. Następnie oparł się ręką o biodro, znów mierząc ją wzrokiem. -Jeśli chcesz możesz wrócić do domu… Ale mogę zaproponować Ci naprawdę dobre śniadanie, co ty na to?- zapytał zachęcając ją uśmiechem, w końcu była słodka i dość niewinna, dlatego Weekes chciał żeby została, oczywiście nie chciał jej do niczego przymuszać, ale trzeba przyznać, że potrafił nieźle gotować, a panna Howell mogła się o tym przekonać.
Miles. Odpowiednie imię dla tak apetycznego ciała, które naturalnie zdążyła zlustrować. W końcu była kobietą, a one też obczajają, możliwe nawet, że bardziej, a na pewno porównywalnie. Jej zawstydzenie gdzieś uciekło, kiedy usłyszała jego śmiech, a atmosferę rozjaśnił bardzo przyjazny uśmiech. Automatycznie odwzajemniła go. Niektórzy mieli to do siebie, że potrafili zarażać tym miłym gestem i Miles chyba należał do tej grupy ludzi. - Trafny wybór. I dobry zakup. – pokiwała poważnie głową jeszcze odnośnie tego koca, choć jej mina nie była już ani trochę poważna. Ruby pozwoliła sobie na odprężenie i zrelaksowanie, bo w końcu nie miała już przed sobą perspektywy walki o życie czy konieczności iście kaskaderskich wyczynów w celu ucieczki. Wielki nieznajomy okazał się na tyle sympatyczny, że jakoś tak poczuła się swobodnie. Nawet bez spodni. Koniec końców, pokazywanie ciała nie stanowiło dla Howell jakiejś kłopotliwej ekspozycji i tabu, przeciwnie, nagość uważała za rzecz zupełnie naturalną i najzwyczajniej w świecie piękną, więc taki mały negliż nie zaprzątał jej myśli. Zdecydowanie bardziej wolała skupić się na słowach szatyna i spróbowaniu odtworzenia w głowie wczorajszej nocy. To drugie okazało się zadaniem nad wyraz ciężkim. - Uh, biedny kwiatek. – skrzywiła się nieznacznie, patrząc w kierunku wspomnianej doniczki. W głębi serca miała cichą nadzieję, że tym wymiotującym facetem nie był jeden z jej znajomych. Swoją drogą powinna zakwestionować te znajomości, skoro pozwolili, by została sama w cudzym mieszkaniu. I pewnie by to zrobiła, gdyby nie fakt, że nie bardzo ją to ruszało. Ktoś inny by się obraził, urządził awanturę i bankowo nieźle wygarnął towarzystwu za tak niekoleżeńskie zachowanie. Ruby jednak miała to do siebie, że wiele rozumiała. Więcej, niż niekiedy powinna i cudze błędy łatwo wybaczała, uznając, że sama jest człowiekiem, a błędy są nieodzowną częścią człowieczeństwa. Ja na przykład opieprzyłabym znajomych, ale to tylko moje zdanie! - Mimo wszystko i tak jest mi wstyd. Takie picie na umór to nie mój styl. – dorzuciła, gratulując sobie tego kroku z podaniem wody. To była słuszna decyzja i bardzo humanitarna, skoro tak szybko ją pochłonął. Aż jej samej zaschło w buzi. I chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zapomniała języka w gębie, gdy niby niewinnie zbliżył się do niej, badając plamę, o której nie miała bladego pojęcia. Obserwowała jedynie jego ruchy, śledząc spojrzeniem jego własne. Kiedy był tak blisko, zastanowiła się, jaki w dotyku jest jego zarost. I tylko to nagłe oddalenie się mężczyzny sprawiło, że nie wyciągnęła dłoni i nie przekonała się na własnej skórze. A mówiąc już o skórze, faktycznie poczuła na swojej jego oddech. Dość przyjemnie ją połaskotał, aż figlarny uśmiech wstąpił na jej usta. On wstał, a ona spojrzała w dół na swoje ramię, przyglądając się plamie. - Chyba wystarczająco nadużyłam Twojej gościnności, Miles. – stwierdziła, powoli podnosząc na niego spojrzenie. – Chociaż.. lubię tę koszulkę, powinnam ją zaprać. I w ten oto sposób przystała na propozycję. Również wstała, specjalnie naśladując jego pozę. Nie, wcale go nie przedrzeźniała, a gdzie tam! - Najlepsza propozycja, jaką mogłam usłyszeć. Uwielbiam jeść. – przyznała ze sporym rozbawieniem. Tak, zaproponuj Howell jedzenie a zobaczysz światełka w jej oczach. Przygryzła wargę, przechylając głowę. - Mogłabym się trochę odświeżyć? No i zmienić tę koszulkę. Jeśli faktycznie robisz dobre śniadanie, nie wypada mi do niego siadać w takim stanie. Uniosła z rozbawieniem brew. I słowa o nadużywaniu gościnności poszły na spacer.
Weekes był świadom tego, że nie tylko on zdążył napatrzeć się na każdy skrawek jej ciała. W końcu każdemu z nich brakowało jakiejś części ubrania. Jemu też to nie przeszkadzało, często hasał po całym mieszkaniu bez koszulki, no bo czemu nie? A to, że jego współlokator rzucił czymś w przypływie złości bo przecież ‘biegał półnagi po domu’ to już inna sprawa. A tym bardziej nie przeszkadzało mu kiedy jakaś kobieta, także paradował bez jakiejś części ubrania i to po jego pokoju, tym bardziej jeśli była wysoka i śliczna, czego chcieć więcej? -No ba, mam dobry gust, mówię Ci- powiedział z lekko tajemniczym uśmiechem, który malował się na jego twarzy. Oczywiście jak na niego przystało, nie mógł poprowadzić rozmowy normalnie, a musiał powiedzieć coś z ukrytym podtekstem, przecież nie byłby sobą gdyby tego nie zrobił. No ale czemu miałby ją okłamywać? Miał dobry gust jeśli chodzi o alkohole i kobiety, o! Bo w końcu gdyby uznał brunetkę za mało interesującą, to pozbyły się jej z mieszkania, zaraz po zakończeniu imprezy, ale ona wydawała mu się dość niewinna a przy tym urocza. To tak, jakby wyrzucić na dwór szczeniaka, po prostu nie dałby rady. -Niestety słabo skończył, ale co tam. Kupi się nowego- oznajmił pełen optymizmu. Miles zdecydowanie był wesołym mężczyzną, który we wszystkim potrafił odnaleźć tę dobrą stronę. Ktoś zwymiotował do doniczki z kwiatkiem? Kupi się nowego. Ktoś rozwalił jego ulubioną szklankę? Kupi się nową. Dokładnie tak to działało. Jednak na samą myśl o tym, że przyjaciele pojawili się z Ruby na imprezie, a później wyszli nawet nie pytając, czy dziewczyna ma się dobrze, aż chciało mu się śmiać. Ale hey, on miał dość sporo takich znajomych, który wiecznie ‘zapominali’ na końcu imprezy. Na szczęście dzięki nim nauczył się samodzielności! W końcu sam musiał się wlec do domu, tak żeby nie zrobić sobie żadnej krzywdy. -Oj tam, czasami trzeba się dobrze zabawić- powiedział dość przekonującym tonem. W końcu jego wieczną zasadą było: Każda impreza jest dobra. Nawet taka, z której nic nie pamiętasz, alba taka, która jest niesamowicie nuda. Druga zasada: Cieszyć się ze wszystkiego. I właśnie tak proszę państwa działa Weekes. Praktycznie się zaśmiał, kiedy przysunął się do brunetki, a ona zastygła, jakby co najmniej była jakimś posągiem! Uśmiechnął się, powstrzymując śmiech. Wstając nadal utrzymywał z nią kontakt wzrokowy, bo czemu by nie? Jednak kiedy dziewczyna również się podniosła, dokładnie powtarzając jego świetną pozę modelki, buchnął śmiechem odchylają głowę do tyłu. Jak już mówiłam: Urocza. -Czuj się jak u siebie- powiedział rozkładając ręce na boki, chcąc pokazać jej pokój. Oczywiście zareagował tak na jej słowa, o nadużywaniu gościnności, cóż, Weekes chyba nie znał tego słowa- Jasne! Łazienka jest tam po lewej- powiedział wskazując na drzwi od tamtego pomieszczenia, obszedł dziewczynę i podszedł do dość sporej szafy. Wyciągnął jakąś czarną koszulkę i wręczył ja brunetce z uśmiechem na mordce. -Czekam w kuchni, jak wyjdziesz z łazienki, to prosto i w prawo. Jak się już wypięknisz to śniadanie będzie gotowe- oznajmił pokazując jej język. Jak na osobę, której nie znał, czuł się przy niej naprawdę swobodnie. Oczywiście zaczekał aż Ruby pierwsza wyjdzie z pokoju, nie dlatego żeby iść za nią, no skądże! Potoczył się w stronę kuchni, po drodze włączając radio i krzyknął jedynie: Tom jesteś? Bo przecież trzeba było się upewnić, czy współlokator jest w mieszkaniu, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Uniósł dwa kciuki do góry, jakby mentalnie przekazywał je Thomasowi. Kiedy już dotarł do lodówki, omijając szklanki i butelki (znów biedny będzie sprzątał) szybko ją otworzył wyjmując potrzebne składniki na smocze naleśniki. Lubił wszelkie ostre i słodkie rzeczy, dlatego też nie wiedząc, czy Ruby przepada za chili wziął się za przygotowanie ich klasycznej wersji. Oczywiście się wczuł i zaczął podśpiewywać pod nosem bo jakże inaczej? Po chwili pierwszy naleśnik znalazł się na patelni, korzystając z okazji wyciągnął talerze i sztućce rozkładając je przy stole. Po chwili spojrzał na swoją (nadal) goła klatkę, zastanawiając się, czy pasowałoby się ubrać… Ale po co? Przecież teraz nie miał na to czasu, musiał smażyć naleśniki!
Rozłożyła dłonie w geście poddania się, po czym uśmiechnęła się lekko. - Chyba nie ma takiej rzeczy, która mogłaby popsuć Ci humor. Ale to dobrze. Umiejętność pozytywnego i emocjonalnego spojrzenia na świat i to, co działo się wokół, to naprawdę cenna cecha, powoli zanikająca. Ludzie z dnia na dzień żyli coraz szybciej, zapominając o drobiazgach, które z założenia powinny cieszyć i poprawiać samopoczucie nawet po dość paskudnym dniu. Ciągle gdzieś goniąc, nie można przecież zauważyć idealnego kształtu chmurki na niebie. Nie poczuje się iście letniego zapachu powietrza, nie dostrzeże, że owoce na drzewie, które codziennie mijamy w drodze do pracy czy szkoły, dojrzały, a ptaki wyćwierkują niesamowity koncert. Posiłki stają się koniecznością, a nie aktem czystej przyjemności, jaki człowiek może sobie zafundować niewielkim kosztem. Mijane osoby to jedynie przeszkody na drodze, po której pędzimy jak szaleni, bo przecież mamy tyle obowiązków, a czas to pieniądz. Takie myślenie typowo nastawione na praktyczność sprawiało, że każdy najmniejszy problem urastał do rangi wręcz monstrualnego i zaciskał w kleszczach rozpaczy, desperacji i totalnie smutnej bezradności. Howell sprzeciwiała się temu. Sprzeciwiała się temu choremu pędowi. Nie oznacza to jednak, że była optymistką z krwi i kości, bo nie była. Dostrzegała odcienie szarości w życiu, ale widziała też róże, zielenie i fiolety. Była czymś pomiędzy, realistką skoncentrowaną na tym, by odczuwać jak najwięcej i doceniać każdy drobiazg. Miles wydawał się iść podobnym torem i może właśnie to sprawiało, że tak swobodnie się przy nim czuła. Zero problemów, zero zmartwień, pełna koncentracja na tym, co teraz. Odpowiadało jej to. - Tak jest. – zasalutowała, dokładnie tak, jak kiedyś pokazywał jej dziadek gdy opowiadał o mugolach. Wszystko to z wdzięcznym uśmiechem na twarzy, pełnym niewysłowionego podziękowania za takie cudne traktowanie i pełną wyrozumiałość. Przyjęła koszulkę z rąk Weekes’a, notując sobie w głowie lokalizację łazienki i kuchni. Nie chciała przez przypadek wylądować w jakimś pokoju pełnym zwłok zamordowanych ludzi. Dobra, tylko sobie żartuję. Po prostu nie chciała buszować mu po mieszkaniu. - Na wypięknienie bym nie liczyła, ale zrobię co w mojej mocy, by przypominać cywilizowanego człowieka. – obiecała z rozbawieniem, rozglądając się w poszukiwaniu jakichś swoich rzeczy. Tym razem poszło o wiele sprawniej, kiedy była już mniej więcej rozbudzona i przyzwyczaiła się do oświetlenia pokoju przez słońce; zobaczyła, że jej torebka leży koło drzwi, a jak zlokalizowała torebkę, to reszta też się znajdzie, bo w końcu od czego są różdżki! Z zadowoleniem oddaliła się we wskazanym wcześniej przez mężczyznę kierunku, dzierżąc w jednej dłoni swoją własność, a w drugiej czarną koszulkę. Gdy już była w łazience, ochoczo zrzuciła z siebie ubrania i wskoczyła pod prysznic, błogosławiąc wspaniałe uczucie spłukiwania z siebie brudów zeszłej nocy, tych dosłownych i metaforycznych. Wykąpała się cała, nawet jakiś szampon znalazła, a etykieta „dla mężczyzn” nie odrzuciła jej, bo zapach nie był zbyt intensywnie męski, rzekłaby całkiem neutralny. Jak na rasową wiedźmę przystało, osuszyła się zaklęciem i włożyła na siebie to, co miała. Zatrzymajmy się na chwilkę, by docenić geniusz osoby, która wymyśliła coś takiego, jak torebki. W swoim stosunkowo niewielkim atrybucie kobiety, Ruby odnalazła perfumy, szczotkę, gumkę do włosów i co najważniejsze – szczoteczkę do zębów. Tak, dmuchając na zimne zwykle nosiła zapasową w torebkach podczas imprez, na wypadek niekontrolowanego zwracania alkoholu. I choć po tej domówce nie wymiotowała, naprawdę cudownie było umyć zęby i poczuć należytą świeżość. Nic nie rozbudzało Howell tak dobrze, jak poranna toaleta. Dobrze, że nie była typem panny, która zawsze i wszędzie musiała mieć makijaż, inaczej w tym miejscu miałaby problem. A tak, zadowolił ją zwykły krem do twarzy i pomadka, którą znalazła już w torebce Skropliła się perfumami w strategicznych miejscach. Niczym nowo narodzona, rozczesała jeszcze odrobinę wilgotne włosy i związała w dość luźny sposób, co by jej w jedzeniu nie przeszkadzały. Jedzenie… ależ była głodna! Wychodząc z łazienki, spróbowała szczęścia i przywołała zaklęciem swoje spodnie; tadam, dżinsy wskoczyły jej w dłonie, więc już w pełni ubrana zawędrowała do kuchni. Sorry, Miles. Czas patrzenia na nogi Puchonki dobiegł końca. Nawet gdyby nie powiedział jej gdzie jest kuchnia i tak by tam trafiła po świetnym zapachu naleśników i jego podśpiewywaniu. Niedobra Ruby cichutko się zakradła, by poobserwować jego kuchenne popisy i posłuchać melodii, jaką tak chętnie nucił. Podeszła nieco bliżej, po drodze bezgłośnie kładąc torebkę na pustym krześle i stanęła blisko Milesa. - Faktycznie, facet w kuchni prezentuje się naprawdę dobrze. – oznajmiła ni stąd ni zowąd, zaglądając mu przez ramię na patelnię. Naleśniki wyglądały świetnie, nie mogła się nie uśmiechnąć. I wcale nie przeszkadzała jej ta goła klata, naprawdę! - Może mogłabym pomóc?
-Oczywiście, że nie ma. Zresztą sama popatrz, moje mieszkanie jest w słabym stanie, a ja za to budzę się w lóżku z piękną kobietą- powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, przy tym lekko sie uśmiechnął. Prawda była taka, że nawet taka osoba, jak Miles mogła przejść naprawdę wiele. W końcu pochodził z dość zamożnej i ważnej rodziny, przez co czasami zachowywał się, jak oni. Nieco arogancki, chłodny i obojętny, właśnie tak go wychowywali. Wszelkie bankiety, oraz mówienie, jak ma się zachowywać wpajali mu od dziecka, tak aby w późniejszych latach nie chciał się buntować. Żył tak, jak kazała mu rodzina. Jednak miał swój rozum i wiedział, że tak nie może być, że to nie jest to czego potrzebował. Wyprowadzka przyszła szybko, a co dziwne, bez sprzeciwu rodziny. Właśnie wtedy zaczął spostrzegać świat inaczej, zaczął patrzyć na innych, jak na równych sobie. Zwyczjanie był szczęśliwy, nie zadręczał się każdą nieudaną rzeczą, a nauczył się znajdować we wszystkim tę lepszą stronę. Oczywiście nazywaną przez niektórych ucieczką od problemów. Było tak, oczywiście w pewnym sensie, jednak czy wtedy życie nie nabierało kolorów? Nigdy nie nazwał spostrzegania we wszytskim dobra, maskowaniem tego co prawdziwe. W końcu ŻYŁ i był z tego dumny. Tak więc, biedny kwiatek, do któtego ktoś zwymiotował, nie stanowił dla niego problemu, mógł sprawdzić sobie kolejnego ładniejszego, prawda? Dobra, wieczny uśmiech na twarzy męczył i jego, być może to przez pana, który wiecznie szeptał ciekawe słówka w głowie Weekesa. Może to dzięki niemu Miles sprawiał wrażenie jakby nic go nie obchodziło a wszędzie widział miłość i szczęście, bo to co złe tkwiło w głębi jego dość mrocznego umysłu. - Oczywiście pięknić się nie musisz, bo przebijesz mnie urodą... A racja już to zrobilaś- oznjamił z udawanym wyrzutem w głosie, niczym typowa nastolatka. Jednak po chwili pomiział ją po włosach (kij wie po co, zwyczjanie miał ochotę) jednak żeby nie pomyślała, że jest jakimś pedofilem zabrał łapkę i jeszcze raz wskazał jej drogę do łazienki, tak na wszelki wypadek. Kiedy usłyszał dźwięk wody uśmiechnął się pod nosem, Ruby nie uciekła z obawy, że Miles jest mordercą albo gwałcicielem, nieźle. Całkiem lubił gotować, zreztą nie mógł żywić się tylko na mieście. A przecież nie wypadało meczyć Toma, żeby został jego oaobistym kucharzem. Dlatego też Miles nieco się ogarnął i teraz szło mu dobrze w kuchni. A tym bardziej jeśli znało się kilka dobrych i łatwych przepisów. Kiedy Ruby zjawiła sie zaraz przed nim, a potem za nim uśmiechnął się pod nosem. Normalnie zachowywali się, jak stare i dobre małżeństwo. Śnadanie, poranne kąpiele i budzenie się w jednym łóżku. -No widzisz wiem co dobrze działa na kobiety- wyszczerzył się, lekko obracając się w jej kierunku. Naprawdę czuł jakby znał ją kilka dobrych lat, a w dodatku jakby mógł powiedzieć jej o wszystkim. No trzeba przynać, że Ruby nieźle mu w główce pomieszała. -Hmm, właściwie wszystko gotowe- powiedział wzruszając ramionami. Zresztą dziewczyna była jego gościem, więc on jak na dobrego gospodarza wskazał jej stół i popatrzył na naleśniki- Wolisz te na słodko czy ostro?- zapytał podchdząc z pełnymi talerzami jedzenia. W końcu żeby mieć dużo siły, trzeba dużo jeść. Popatrzył na Ruby z lekkim zainteresowaniem, właściwie nic o niej nie wiedział,może ona była jakimś mordercą? -Opowiedz mi coś o sobie- powiedział brunet bez zastanowienia. Jeśli wydawało mu się, że dziewczyna jest interesująca to musiało tak być. Jak już mówiłam, dobry gust jeśli chodzi o wino i kobiety. Przecież nie mógł sie mylić. Wziął pierwszy kęs naleśnika i rozglądnął się po miszkaniu, w którym nie było ani śladu Toma. Miles nie był pewny czy jego współlokator był na imprezie, jeśi tak to pewnie zdychał gdzieś w mieszkaniu. Wlaściwie dopiero teraz Weekes zauważył, że brunetka zdążyła się już ubrać, a szkoda. Co prawda teraz on paradował bez jedenj części garderoby, ale jakoś nie robiło mu to różnicy.
Ponoć najpiękniejsze uśmiechy posiadają właśnie ci, którzy w życiu najwięcej wycierpieli. I coś w tym faktycznie było, bo przecież kiedy człowieka życie mocno i boleśnie doświadcza, w późniejszym czasie docenia on każdą najmniejszą cząstkę szczęścia. Chwyta dzień i czerpie z życia garściami, bo nie ma pewności, ile okres ochronny będzie trwał i kiedy jego los znowu obróci się przeciwko niemu, wystawiając na próbę. Ruby wprawdzie nie posiadała mrocznej historii, jednak coś już zdążyła przejść. W swoich wizjach widziała niekiedy więcej okropieństw, niż niejeden mugol w horrorze. Pewne sytuacje i obrazy odciskały piętno na jej psychice, to chyba logiczne; nie była z kamienia, miała dużą wrażliwość emocjonalną, więc bardzo przeżywała przesiąknięte smutkiem obrazy pojawiające się przed jej oczyma w związku z jasnowidzeniem. Z czasem jednak nauczyła się z tym lepiej radzić, wyłączać pewne emocje i podchodzić do niektórych wizji na sucho, jak do oczywistych faktów. Tak było łatwiej, nie mogła w końcu dać złamać się czemuś, co ludzie powszechnie nazywali darem. Pojęcie bardzo względne. Gotowanie było czymś niezwykłym w oczach Howell. Uwielbiała to kombinatorstwo w kuchni i eksperymentalne łączenie smaków. Wszystko było możliwe, trzeba było jedynie wykazać się odrobiną pomysłowości. Sama nie była jakąś wybitną kucharką, za to potrafiła tworzyć naprawdę smakowite wypieki. Lubiła od czasu do czasu upiec coś pysznego i zaprosić znajomych. Sprawiało jej przyjemność sprawianie im przyjemności. I wbrew pozorom to zdanie naprawdę ma sens, przysięgam. - Oj wiesz. – potwierdziła, powoli kiwając głową i uśmiechając się jakoś zagadkowo. W przypadku Milesa nie tylko jego zdolności kulinarne działały na kobiety. Atutów miał znacznie więcej i choć Ruby na razie odkrywała same fizyczne, z pewnością przy nieco bliższym poznaniu zobaczy te ważniejsze, wychodzące z wnętrza. Popatrzyła na stół i wskutek wymiany spojrzeń, zrozumiała, że nic tu nie ma dla niej do roboty i ma usiąść przy stole. Więc usiadła, z wyrazem delikatnego zadowolenia na twarzy. Przyjemny zapach igrał z jej zmysłem węchu, raz po raz przypominając o pustce w brzuchu. Dobry dzień musi zacząć się porządnym śniadaniem, więc dzisiaj pewnie czeka ją dużo miłych rzeczy. - Te i te. – zaśmiała się, zaczynając jednak od słodkiego. Natury łasucha nie oszukasz! Przeżuła pierwszy kęs naleśnika, oblizując wydatne usta. – Bardzo dobre. Śniadanie jak najbardziej było godne całej jego osoby – równie apetyczne, urocze i po prostu dobre. Okej, Ruby. Wstrzymaj się z tymi epitetami, przecież tak naprawdę nic o nim nie wiesz. I kiedy zdała sobie z tego sprawę i chciała już o coś spytać, on ją wyprzedził, prosząc, by coś o sobie opowiedziała. Zaśmiała się do swoich myśli, odkrawając kawałek naleśnika, ale równocześnie cały czas patrząc Weekes’owi w oczy. - W porządku. – uśmiechnęła się lekko. W końcu niczym już nie ryzykowała. Spała w jego łóżku, brała prysznic w jego łazience, a teraz pałaszowała naleśniki w jego kuchni. Zasługiwał na garść informacji o swoim nieproszonym gościu. - Pochodzę z Dover, piękne miasto. Jeśli nigdy nie byłeś, polecam wizytę. Jestem w trakcie ostatniego roku w Hogwarcie, właściwie powinnam pomyśleć o mieszkaniu w Londynie albo Hogsmeade. Ku rozczarowaniu rodziców, nie chcę pójść w ich ślady i zostać uzdrowicielem. To nie dla mnie, wolę bardziej kreatywne zajęcia, ale szczerze, nie mam jeszcze pojęcia co będę robić dalej. Niezbyt odpowiedzialne, co? – uniosła brew, nie kryjąc rozbawienia. - W każdym razie, nie bardzo mnie to jeszcze przejmuje. Chcę wykorzystać to, że jestem młoda i właściwie mogę wszystko, jeśli się tylko postaram. Lubię przygody. – zjadła następny kawałek, nie spuszczając wielkich, orzechowych oczu z towarzysza. Przymrużyła je jednak nieco, tak, że długie rzęsy rzuciły na policzki cień. - Uwielbiam jeść, co teraz widzisz i mam słabość do kotów, chociaż są niewdzięczne i zdradzieckie. Kiedyś jeden mi uciekł i złamał mi tym serce. – dorzuciła, a po chwili wsparła twarz o dłoń, rozumiejąc, jakie to było nieważne i bezsensowne. – No i jeszcze nie umiem o sobie opowiadać. Rozłożyła zabawnie ręce, śmiejąc się. - Lepiej jest, jak ludzie sami dochodzą do tego, kim jestem i jaka jestem. Wiesz, poprzez wzajemny kontakt. Chociaż to trudne, sama czasami mam z tym problem. Tak czy siak, muszę Ci się do czegoś przyznać. – przygryzła wargę, przybierając poważny ton. – Podejrzewałam Cię o bycie mordercą i w razie czego planowałam skakać z okna. To byłby błąd, okazałeś się naprawdę fajnym facetem, więc przepraszam. Tak w ogóle, to nazywam się Howell. Ruby Estelle Howell. Skłoniła elegancko głowę, zgrywając prawdziwą damę. - Twoja kolej, Miles. Kim jesteś?
Coś w tym jest, w łapaniu życia garściami, tak aby nie próbowało uciec. Być może Miles nie miał jakiś strasznych przeżyć, jednak starał się cieszyć wszystkim, tak aby żyło mu się lepiej i chyba wychodziło mu to całkiem dobrze. Jednak najpiękniejsze uśmiechy według niego mieli ci, którzy żyli, ale tak naprawdę. Ci, którzy się nie ograniczali i robili wszystko na swoich zasadach. Takich ludzi uwielbiał, szalonych, wesołych i prawdziwych. Bo w końcu udawanie kogoś kim się nie jest raczej nie wchodziło w grę. Być może dlatego ciągnęło go do Ruby, miał przeczucie, że ona jest taką osobą. Ba, miał taką nadzieję, bo całkiem ją polubił. W końcu nie zerwała się krzykiem z łóżka, posądzając go o nie wiadomo co, ani nie wyskoczyła z okna… To też plus. Była odważna, a no i chyba lubiła się bawić, jeśli zjawiła się na imprezie ze znajomymi u nieznanego gościa. Całkiem podobna do Weekesa, zwyczajnie nie była nudną osobą, a taką, przy której zawsze można się bawić. Miles naprawdę to lubił, zresztą miał wiele czasu, ponieważ jego praca nie była wymagająca. Właściwie jego historia z gotowaniem była dość ciekawa. Kiedy wyprowadził się z domu, jego kochana mamusia spakowała mu książki, bo w końcu Weekes je uwielbiał… Jednak nie spodziewał się, że nie były to zwykłe powieści, a książki kulinarne… Tak się pani Weekes humor trzymał, a może zwyczajnie chciała mu pomóc? Tak, czy siak, dorwał się do nich i przestudiował każdą z osobna, zapamiętując ciekawe i proste przepisy. No, a później mógł zaskakiwać ludzi w kuchni. Zresztą, jeśli lubi się coś robić, to przychodzi to z łatwością. Może oprócz śpiewania, brunet bardzo chciałby to robić, jednak nie miał do tego większych zdolności. Uśmiechnął się do niej, przewracając kolejnego naleśnika na patelni. Jasne, że wiedział. W końcu jakieś doświadczenie miał, w dodatku nie byle jakie. Choć sam lekko obawiał się tego, że Ruby zapewne chciała go poznać… Ale tak naprawdę. W końcu większość uznawała go za beztroskiego faceta, dla którego mało co się liczyło, który robił co chciał. Jednak nawet on skrywał kilka dość mrocznych sekretów, pytanie czy brunetka nie uciekłaby z krzykiem, ujrzawszy co siedzi w jego głowie? Jednak wolał zająć się tym, co działo się teraz, po co miałby wychodzić w przyszłość? Odprowadził dziewczynę wzrokiem do stołu, nakładając ostatnią porcję. Cicho się zaśmiał, nakładając jej dwa rodzaje naleśników. Cóż, nie tylko on tu miał wilczy apetyt. Zresztą zrobił to samo, bo nie mógł się zdecydować, które będą lepsze. Kiwnął głową przyjmując komplement od Ruby i rozsiadł się wygodnie na krześle, biorąc pierwszy kęs do ust. Dawno ich nie jadł, zwyczajnie był zbyt leniwy, żeby coś ugotować, ale jeśli się już zebrał w sobie wychodziło naprawdę dobrze. Z zainteresowaniem na twarzy wysłuchiwał wszystkiego co miała do powiedzenia brunetka. Co chwilę kiwał głową, z zadowoleniem malującym się na jego twarzy. Wszystko co o sobie powiedziała było… Niesamowite, właściwie sądził, że taka jest. Ale nie miał pewności. Dlatego obdarzył ja szczerym uśmiechem, biorąc głęboki wdech. Przyszła jego kolej, nigdy nie umiał o sobie opowiadać. Był takiego przekonania, jak Ruby, lepiej było się o nim dowiedzieć poprzez poznanie go. Jednak jeśli ona o sobie opowiedziała, to on postanowił odwdzięczyć się tym samym. -Też chodziłem do Hogwartu, całkiem niedawno- powiedział dokładnie przypominając sobie lata nauki, minęły dopiero trzy, a czuł się jakby to była wieczność- Jeśli chodzi o to co będziesz robić w przyszłości… Cała moja rodzina jest wysoko ustawiona, a ja jestem tatuażystą, czym jest odpowiedzialność. Ale żyje mi się dobrze i nie mam na co narzekać, dlatego znajdź coś co pokochasz, co będziesz chciała, a nie musiała, robić- oznajmił biorąc kolejny kęs naleśnika, ta taktyka była dobra, w końcu praca miała cieszyć, a nie dołować i właśnie takiego przekonania był Miles. -Hm, kocham rysować, ale to chyba nie dziwne, zaczynając od mojego wyboru zawodu. I czytać, co łatwo jest stwierdzić- powiedział wskazując ręką na spory regał z książkami- Też kocham przygody! Jak jeszcze byłem w Hogwarcie chciałem pracować ze smokami… Ale nie wyszło. Jeśli kogoś nie lubię, zdarza mi się przedstawić innym imieniem lub nazwiskiem, albo udawać kogoś innego. Ty miałaś szczęście bo naprawdę jestem Milesem Weekesem. Jestem leniem, spanie do południa i te spawy, ale jeśli już się zbiorę to roznosi mnie energia- oznajmił wzruszając ramionami, to chyba były zwyczajnie rzeczy, o których Ruby powinna wiedzieć. A co z resztą? To była zagadka, którą zostawiał do rozwiązania jej. -Mordercą?- zapytał i buchnął śmiechem. Jeszcze nikt nigdy go o to nie posądził, jednak to naprawdę było zabawne. Wytarł pojedynczą łezkę, która spłynęła po jego policzku, nieźle się uśmiał. Jednak po chwili się ogarnął- Nie jestem, nie musisz się bać. A teraz z innej beczki, masz jakiś tatuaż?- zapytał nieco zaciekawiony i przeczesał włosy dłonią.
Ruby nie przejmowała się jakimikolwiek ograniczeniami. Słyszysz muzykę? Tańcz! Masz ochotę coś zjeść, chociaż jest późno w nocy? Jedz! Masz potrzebę, by coś powiedzieć, mimo, że nie jesteś pewna czy to właściwe? Po prostu to wykrztuś! Tak to mniej więcej działało. Bo po co komplikować sobie życie, świat jest już wystarczająco pogmatwany i bez tego zastanawiania się nad lada ruchem i analizowania drobnostek. Oh, każdy człowiek ma ciemniejszą stronę i sekrety, które trzyma tylko dla siebie. Nikt nie jest idealny, bezsprzecznie dobrzy ludzie nie istnieją; każdy z nas ma coś za uszami, mniejszego lub większego, pytanie tylko jak sobie z tym radzi. Howell walczyła ze swoimi demonami za każdym razem, gdy w jej umyśle formował się jakiś obraz przyszłości, a nawet i przeszłości. Mimo nabytego z biegiem lat doświadczenia, zawsze czuła znajomy lęk, że zobaczy tragedię w gronie najbliższych sobie ludzi. Nie chwaliła się swoim darem jasnowidzenia, ponieważ uważała, że ludzie nie daliby jej żyć. Zaraz zaczęłyby się prośby typu „spróbujesz przewidzieć to i tamto?”. Nie miała na to najmniejszej ochoty. I choć z reguły była bardzo altruistyczną osobą, wiedziała, że tak po prostu jest rozsądniej, dlatego jedynie bliscy przyjaciele i rodzice wiedzieli o jej wyjątkowej zdolności, nabytej po babci. Dzięki tej względnie małej tajemnicy czuła się wolną. Jego uśmiech był taki nasycony ciepłem! W zupełnie naturalny sposób sprawiał, że czuła się tutaj dobrze. Bezpiecznie, choć wszystko było takie nieznajome. Swobodnie, a przecież była tu poniekąd intruzem. Naprawdę, los był dla Ruby niezwykle hojny i łaskawy, skoro zsyłał jej takiego faceta! - Mądra rada. – przyznała, kiwając głową i uśmiechając się delikatnie z nutką figlarności. - Chodzenie wydeptanymi ścieżkami jest przereklamowane. – dorzuciła, śmiejąc się. – Mogłabym być tym uzdrowicielem, serio. Mam predyspozycje, nie brzydzi mnie widok krwi i innych dziwnych rzeczy, ale zwyczajnie czuję, że to nie dla mnie. Osoba taka jak ja nie powinna się nikim zajmować oprócz siebie. I może zwierząt, do nich mam cierpliwość. – oblizała usta w obawie, że są zabrudzone syropem z naleśników. Podobało się jej, jak o sobie mówił. Zakładając, że był to jego szczery obraz, przypisywała mu kolejne plusy. I, cholera, zbierała się ich pokaźna liczba! Zachichotała, unosząc brew. - Jakich innych imion i nazwisk używasz? – autentycznie ją to ciekawiło, bo była to niewątpliwie niecodzienna zagrywka. Ona oszukiwała w ten sposób jedynie nachalnych kolesi, którzy nie chcieli się odczepić w klubie i męczyli ją o kontakt do siebie. - Trochę nas łączy, Miles. – poruszyła sugestywnie brwiami z ognikami rozbawienia w oczach. – Też uwielbiam książki. A spanie to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na tym świecie, na pewno druga związana z łóżkiem. – by nie posunąć się jeszcze dalej w swoich jakże odkrywczych i niewinnych stwierdzeniach, władowała sobie ostatni i dość słuszny kawałek naleśnika do buzi. - Cieszę się, że Cię rozbawiłam. – mruknęła niby urażona, a tak naprawdę również się śmiała, bo jak tu się powstrzymać, skoro jemu aż łzy poleciały z rozbawienia? Niemożliwe. - To już wiem, Miles. Chociaż wciąż mógłbyś się doskonale maskować. Kto wie? – zrobiła tajemniczą minę, oczywiście wygłupiając się. Nie widziała w nim już żadnego niebezpieczeństwa. - O! Jeśli chodzi o tatuaże, nie mam żadnego, ale planuję zrobić. I może byś mi w tym pomógł, hm? Dziękuję za śniadanie. – uśmiechnęła się uroczo po czym zebrała puste talerze i zabrała się za ich mycie zanim zdążył zaprotestować. Przynajmniej tyle mogła zrobić w ramach wdzięczności.
Naprawdę podobny był Miles. Nie dość, że cieszył się z wszystkiego, to nie widział ograniczeń. Bo niby po co? Robił co mu się tylko podobało i żył jak chciał, zabrzmiało dość gimbusiarsko, ale taka była prawda, Weekes popierał yolo i w ogóle. Taki z niego dorosły i poważny człowiek, który ciągle imprezuje, śpi do południa i żywi się samymi śmieciami. Brunet nawet nie wyobrażał sobie jakie to musiało być trudne, widzieć to wszytsko, co widziała Ruby. Jego jedynym i dość poważnym odchyleniem był pan, ale hey, kto by się tym przejmował? Przecież głos w jego głowie nie kazał mu mordować, czy robić innych ciekawych rzeczy. Był czasami niemiły i męczył Weekesa na każdym kroku, jednak chłopak zdecydowanie do tego przywykł. Na samym początku było ciężko i to bardzo, jednak po kilku dobrych latach zdał sobie sprawę z tego, że nie może walczyć sam ze sobą, a najlepszym wyjściem będzie pogodzenie się z ciemniejszą stroną swojego umysłu. Właśnie w taki sposób funkcjonował, żył ze swoimi cieniami w głowie, ba, nawet miały tam swoje specjalne miejsce. Tak żeby nikt o zdrowych zmysłach tam nie dotarł, można powiedzieć, że wychowywał tam pana, tak aby nie przeszkadzał mu w życiu. Chociaż praktycznie nikt o tym nie wiedział Miles czuł się nieco wyjątkowy. Czy to bardzo dziwne? Pewnie dla normalnego człowieka tak, ale jak już mówiłam Weekes żył pełnią szczęścia, dlatego miał to gdzieś. Nie była intruzem, w końcu sam ją przenocował. A nie robił tego za każdym razem, kiedy ktoś nie był w stanie wrócić do domu, w końcu to był ich problem. Jednak Ruby zwyczajnie poruszyła jego skamieniałe serce w jakiś magiczny sposób i buum, nagle budzi się u Weekesa w sypialni. Nie to wcale nie brzmi, jak tani romans. W końcu oni byli zbyt zajebiści na tani romans. Byli niczym bratnie dusze, w końcu naprawdę wiele ich łączyło, choć Miles jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. -Podoba mi się twoje podejście, jesteś taka nieszablonowa, to się ceni- powiedział z uśmiechem na ustach, nie myślała tak, jak większość ludzi. Umiała wybrać to co było dla niej dobre, nie zwracając uwagi na to czego ktoś chce. Miles po części taki był, kiedy trzeba było potrafił się zbuntować i powiedzieć nie. A Ruby wolała być szczęśliwa, to też się liczyło. W końcu robienie tego co kazali było głupie, trzeba było umieć wybrać swoją przyszłą drogę rozsądnie, ale z uśmiechem na ustach. Chyba obydwoje mogliby zrobić listy, co podoba Ci się w Ruby/Milesie, choć pewnie w obydwóch przypadkach zebrałaby się duża liczba pozytywów, jednak Weekesowi jakoś to nie przeszkadzało. Polubił ją, a z minuty na minutę stawała mu się coraz bliższa. -Ostatnio polubiłem Alexa i Matta, a z nazwiskami bywa różnie- powiedział rozbawiony, chyba jeszcze nikt nie zapytał, jak inaczej się przedstawia, ale pytanie było trafne. Lubił to robić, przynajmniej jego życie było nieco ciekawsze. -To prawda, jesteśmy całkiem podobni... Czekaj nie wiem o czym mówisz, chyba musiałabyś mi pokazać- powiedział równie niewinnie, teraz niech się Ruby głowi, czy Weekes żartował, czy też nie... Taki tajemniczy z niego facet. Jednak wracając do tej innej rzeczy związanej z łóżkiem, brunet naprawdę lubił spać, a tym bardziej do południa, wtedy zazwyczaj budził się na obiad. Żyć nie umierać... No chyba, że musiał pracować, co oczywiście było nieuniknione. -No dobra, przyznaje się... Jestem seryjnym mordercą, a ciała ukrywam w szafie- oznajmił poważnym tonem, choć jakoś nie sądził żeby miała zamiar uciekać. W końcu wesoło jedli śniadanie. Uśmiechnął się do niej kiedy wspomniała o tatuażu, pokazał jej dwa kciuki w górę. -Ja bardzo chętnie... Nie musisz, zajmę się tym..- jego protest chyba się nie udał, bo dziewczyna twardo stała zmywając naczynia. No stare dobre małżeństwo.- Jeśli chcesz mogę pokazać ci moje rysunki, może coś Ci sie spodoba- zaproponował tajemniczo się uśmiechając, mogła poczuć się wyjątkowa, bo nie pokazywał ich byle komu.
I komplementy prawić potrafił! Rzuciła mu spojrzenie przez ramię podczas mycia jednego z talerzy i uśmiechnęła się wdzięcznie. Kto by pomyślał, że nocne wyjście ze znajomymi skończy się wizytą w cudzym mieszkaniu i poznaniem kogoś naprawdę wartego uprzejmości i obdarowania sympatią? Już dawno nie przeżyła tak zaskakującego, a równocześnie przyjemnego poranka. Opłukała naczynie, zabierając się za następne. Niedługo będzie musiała iść, w końcu nie może tak siedzieć tutaj z nim cały dzień. Chociaż właściwie – czy to byłaby taka zła perspektywa? Uśmiechnęła się do własnych myśli. Nie, nie. Jeszcze chwilę pogadają i pójdzie, w końcu jeśli ta znajomość ma zostać kontynuowana, lepiej pozostawić mężczyźnie niesmak, by zapragnął odkryć więcej. - To musi być niezręczne, kiedy widzisz jakiegoś znajomego i kompletnie nie pamiętasz, jakim imieniem mu się przedstawiłeś. Zwłaszcza, jak na przykład ten znajomy Cię woła, a ty nie jesteś pewien czy to na pewno do Ciebie. – rzekła, zastanawiając się nad tym aspektem niewinnego oszustwa.- Zdarzyło Ci się coś takiego? Skończyła myć patelnię i odstawiła ją do reszty naczyń na suszarce, by sobie spokojnie wyschła. Faktycznie, zachowywali się zupełnie, jakby znali się kilka lat, a nie godzin. Ale to chyba właśnie było w tym wszystkim najlepsze, prawda? Swoboda bycia sobą w towarzystwie. Obróciła się w jego stronę, opierając plecami o kuchenny blat i delikatnie przechylając głowę, mimowolnie prezentując kuszącą linię karku. Jej mała gierka słowna obróciła się przeciwko niej, ale to nic. Przygryzła wargę w uśmiechu, unosząc jednocześnie lewą brew. - Oh, naprawdę? Dopiero co się ubrałam, trafiłeś w zły moment. – bezpośredni strzał, Twój ruch Weekes. Wytarła mokre dłonie i ruszyła w jego kierunku, śmiejąc się. - Musisz mieć bardzo dużą szafę. – pokiwała poważnie głową, by za chwilę delikatnie go szturchnąć w ramię za to bezczelne wyśmiewanie się z jej pierwszych, lekko spanikowanych myśli tuż po przebudzeniu. - Jasne, czemu nie. Właściwie miała już w głowie gotowy projekt własnego tatuażu, ale dlaczego miałaby odmawiać? Może akurat coś wpadnie jej w oko i postanowi swój cenny cytat wzbogacić? Albo po prostu chciała spędzić z nim jeszcze troszkę czasu, no dobra, przyłapana.
-Żeby to raz! Ostatnio wyszedłem do sklepu i słyszę: Matthew! Matthew! Więc się obracam, a jakaś kobieta pędzi w moją stronę… Do tej pory nie wiem kim była- powiedział po chwili zamyślenia. To wcale nie było przyjemne spotkanie, później musiał jej tłumaczyć, że naprawdę ją kojarzy, choć to oczywiście nie była prawda. W dodatku zaledwie kilka minut później pojawił się jego współlokator, wołając go normalnym imieniem, chyba nie muszę mówić, jak bardzo owa pani się zdenerwowała? Można powiedzieć, że jego życie było naprawdę ciekawe, w dodatku kobieta zaczęła bić go po głowie torebką! Cóż, cała sytuacja wyglądała komicznie, jednak nie dla Milesa, który prawie zszedł na zawał dostawszy torebką. A co na to jego ukochany Thomas? Prawie tam padł ze śmiechu. Miles podniósł się z krzesła, a następnie podszedł do Ruby, która nadal męczyła się z tymi garkami. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i oparł się o blat. Nie był typem osoby, która zaczynała lubić osoby po pierwszym spotkaniu, zwykle musiał się do kogoś długo przekonywać, dlatego można powiedzieć, że Puchonka była wyjątkiem. Rozmowy z nią były ciekawe, a cała poranna sytuacja dość śmieszna, będzie co opowiadać znajomym! Oczywiście Weekes miał nadzieję, że ich relacja nie zaniknie, kiedy tylko dziewczyna opuści jego mieszkanie. Wydawała się być miła, pogodna i co najważniejsze była sobą, dlatego Miles chciał poznać ją lepiej, bo czemu nie? -Wiesz ubrania można szybko ściągnąć- oznajmił z uśmiechem na twarzy, wodząc wzrokiem po całej sylwetce brunetki. No bo jeśli już grać, to na całego. Właściwie to jeszcze rano Ruby znajdowała się w jego łóżko, pół naga… A najśmieszniejsze jest to, że jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, to nic takiego się nie wydarzyło. Właściwie dziewczyna mogłaby posądzić go o jakieś molestowanie! Ale chyba była całkiem normalna? Oprócz tego, że była przygotowana na wypadek gdyby Weekes okazał się być seryjnym mordercą. Cóż powiedzieć? Człowiek z wyobraźnią. -No jasne, że jest duża. W końcu muszą się tam pomieścić te wszystkie ciała!- oczywiście wyglądał bardzo poważnie, kiedy to mówił. Uśmiechnął się do Ruby i sięgnął po notes, który znajdował się na lodówce. Tam zawsze mógł go znaleźć. Podał go brunetce i ruszył na kanapę, w końcu po co mieliby tak długo stać? Poklepał miejsce obok siebie i sięgnął po fasolki wszystkich smaków, które znajdowały się na stole. Co prawda zbyt często trafiał na te paskudne, ale przynajmniej wiedział czym jest ryzyko! Uśmiechnął się ponownie do Puchonki, która zaczęła przeglądać kartki. Tak, ten dzień zdecydowanie był udany.