Wejście do biblioteki na Śmiertelnym Nokturnie nie rzuca się w oczy - nieduże drzwi zdają się wtapiać w ściany budynku. Jeśli "Veritaserum" z zewnątrz nie zachęca, to środek wcale tego nie zmieni. Zabałaganiona, ciasna przestrzeń z niewygodnymi fotelami i wirującym w powietrzu kurzem, której ciszę regularnie przerywa kaszel przygarbionego właściciela. Choć nie jest to miejsce, w którym można przyjemnie spędzić czas, to podobno zawalenie półek nieładem w rzeczywistości jest pewnego rodzaju zabezpieczeniem. W tej bibliotece można znaleźć księgi dotyczące najprzeróżniejszych tematów, od legalnych do zupełnie zakazanych... i tylko pracownicy wiedzą gdzie znajduje się poszukiwane tomiszcze. Z "Veritaserum" niczego nie wypożyczysz, nie dasz rady też ukradkiem wynieść. Możesz tylko usiąść przy niestabilnym stoliku i zająć się lekturą, o ile w ogóle zostanie ci ona udostępniona.
Miała przyjść tu sama. Tak przynajmniej zakładała na początku i była pewna, że to najlepsza możliwa decyzja. Z drugiej strony, wiedziała, że to nie jest rozsądne. Kręcenie się po Nokturnie wyglądając w ten sposób, praktycznie jak dziecko, nawet nie jak studentka a raczej uczennica, to było ryzykowne, a ona w razie czego nie umiała się najlepiej obronić. Miedzy innymi to trzeba było zmienić. Na początku nie miała pojęcia, kogo mogła wziąć, nie chciała za bardzo chwalić się takimi wycieczkami, wiedziała, że jej rodzeństwo za żadne skarby nie może się dowiedzieć, Nate zresztą też nie. Mefisto - tutaj nie była pewna. Przede wszystkim, czy nie będzie próbował jej odwodzić od chodzenia w takie miejsca? W ogóle od zagłębiania się w to wszystko, bo biorąc pod uwagę wszelki rozsądek, to był raczej głupszy ruch, niż mądrzejszy. Z drugiej strony, wiedziała, że może mu zaufać i nawet jeśli nie będzie zachwycony, wybierze pójście tam z nią, niż ryzykowanie, że tak czy inaczej wyrwie się sama. Zrobiła postarzający makijaż, ubrała się dość nietypowo jak na siebie - trochę przypominała wersję odwróconą Emki, na co lekko się wzdrygnęła i szybko pomalowała usta na czerwono, żeby nie wzbudzać w Mefie złych skojarzeń. - Nie wygląda tu w sumie, jakby było się czego bać - uznała, kiedy weszli na główną uliczkę, która nie różniła się specjalnie od innych, mniej zadbanych miejsc w Londynie. Kiedy skręcili w kierunku biblioteki, nagle, nie wiedzieć czemu, straciła Mefisto z oczu a za miast tego poczuła, że ktoś przypiera ją do muru i przykłada rózdżkę do szyi. - Ej! - pisnęła natychmiast i instynktownie próbowała sięgnąć po różdżkę, ale nie było to takie proste.
Kostka na wejście na nokturn: 5
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zaskoczyła go prośba Emily, ale nie wahał się ani przez sekundę - prawda była taka, że Mefisto poszedłby za nią w ogień, więc czymże był nie taki obcy wilkołakowi Śmiertelny Nokturn? Od dłuższego czasu obiecywał sobie, że jakoś zadba o bezpieczeństwo przyjaciółki i chociaż zupełnie nie był w stanie wymyślić niczego sensownego (bo, cholera jasna, oślepiony Nathaniel i tak wydostał się z lasu. Bez sensu...), to przynajmniej w wyprawie w ciemne londyńskie uliczki mógł stanąć za jej plecami. Miał też z tyłu głowy przejście się do słynnej, trudnej do znalezienia biblioteki z nietypowym zbiorem, której księgi mogły stanowić pewnego rodzaju dopełnienie dla powieści z Działu Ksiąg Zakazanych, na których głównie wspierał swoją raczkującą wiedzę z dziedziny legilimencji. Zresztą, miał już dość tych ćwiczeń koncentracji, na które nieustannie wpadał w swoich notatkach. Wychodziło na to, że wszystko sprowadzało się do tego jednego wyjścia. - Pozory mylą. Czy to właśnie nie jest najstraszniejsze? - Zagadnął, poprawiając niedbale narzucony na głowę kaptur ciemnej szaty. Nie przywykł do noszenia tego typowo czarodziejskiego odzienia, a jednak wolał nie przypominać siebie. Spod podwiniętego rękawa wystawały tatuaże, które zaklęciem Mefisto częściowo pousuwał, a częściowo pozmieniał, byle tylko nie pokazać charakterystycznych dla siebie wzorów i, tym samym, zmylić ewentualnych gapiów. Był pewien, że wszystko pójdzie po ich myśli - w końcu w drugim rękawie, luźno puszczonym u swego boku, skrywał różdżkę... I pewnie wszystko byłoby w porządku, gdyby Ślizgon nie rozproszył się nagłym powiewem cynamonowego zapachu, który odciągnął jego spojrzenie gdzieś w bok. Wystarczył odpowiedni wzrost, podobne ułożenie włosów i zakrywające kształt sylwetki ubrania, by Mefisto przeraził się na myśl o spotkaniu Sky'a w tym miejscu. Znając nikłe prawdopodobieństwo, nie mógł się nie upewnić, z sercem rozbijającym się nerwowo po klatce piersiowej. - Słońce? - Rzucił cicho, ale postać już zniknęła... podobnie jak Emily. Z tym, że za nią dużo łatwiej było skoczyć niż za durną iluzją (?), więc Mefisto ledwo się obejrzał, a już odpychał od niej nieznajomego mężczyznę, wspierając się zarówno różdżką, jak i napiętą w irytacji ręką. Mógł być na odrobinę lepszej pozycji, a jednak nieszczególnie go to obchodziło - za bardzo przejmował się tkwiącą przy ścianie Ślizgonką, żeby czymkolwiek ryzykować.
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Pon Lip 06 2020, 23:20, w całości zmieniany 1 raz
Pewnie miał rację, ona zawsze bała się zdecydowanie za późno. A skoro to miejsce miało tak złą sławę, pewnie faktycznie trzeba było uważać na to, co może się wydarzyć. Szkoda, że w porę nie była wystarczająco czujna. Nie miała pojęcia, czemu jakiś zupełnie obcy typ zaczepił ją i kazał jej odejść, ale naprawdę się przestraszyła, zwłaszcza, kiedy próba wyszarpnięcia spełzła na niczym. - Mef! - krzyknęła instynktownie i faktycznie, jak na życzenie pojawił się i odepchnął dziwnego mężczyznę. Natychmiast znalazła się tuż przy chłopaku, ciągnąc go za rękę w kierunku głównej ulicy. Wolała nie doprowadzać do faktycznej konfrontacji, widziała w spojrzeniu tego mężczyzny coś, co ją zaniepokoiło, a zdecydowanie miała dosyć wpędzania przyjaciół w takie problemy. Westchnęła, kiedy znaleźli się z dala od tego miejsca. - To był chyba nienajlepszy pomysł... - stwierdziła, ale i tak nie mogła pozbyć się myśli, że tak czy inaczej, muszą tam wrócić.
/zt x2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wędrując ulicą Pokątną, czuł w ustach nieprzyjemny posmak porażki, niesiony wspomnieniem poprzedniej próby dostania się na Śmiertelnego Nokturna. Miał wrażenie, że tym razem wszyscy się na nich patrzą i nie wiedział jeszcze, czy żałuje, że teraz zrezygnował z przebrania. Starał się iść pewnie, dotrzymując kroku swojej jasnowłosej towarzyszce, z głową uniesioną do góry i jedynie spojrzeniem zdradzającym przesadną czujność, która wskazywała na niepokój. Wcześniej im się nie udało i teraz liczył na to, że zakończenie roku, że wakacje, że ta złudna dorosłość - że to wszystko pchnie go jakoś do przodu i sprawi, że zapewni przyjaciółce bezpieczeństwo. Chciał być tym napakowanym wilkołakiem z masą tatuaży, którego ludzie czasem kojarzyli z plotek o Azkabanie. - W ogóle - zagaił, delikatnie ujmując dłoń Emily, kiedy już weszli na Nokturna. Zwykła bliskość mu nie wystarczała, potrzebował fizyczności. Byle w jednym ręku czuć ciepło Ślizgonki, a w drugim mrowienie ściskanej w gotowości różdżki. Zerknął na nią jeszcze kątem oka, upewniając się, że nie ma nic przeciwko. - Tyle się zbieramy do tej wyprawy, a ty... chyba dalej nie powiedziałaś mi, czego tak właściwie szukasz? - Zauważył, unosząc lekko kącik ust w nagłym przypływie pewności siebie, chociaż zapłacił to nerwowym obejrzeniem się przez ramię. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że wszyscy na nich patrzyli i marzył o tym, by już schować się w niepokojąco nazwanej od eliksiru bibliotece. Dopiero z czasem, przekopując się przez liczne tomiszcza, zrozumiał potęgę skrywanej przez ten lokal prawdy. Zafascynowany znaleziskami gotów był siedzieć w niej godzinami, odkrywając coraz to nowsze niuanse odnośnie legilimencji (i nowe ćwiczenia na zapanowanie nad swoimi własnymi myślami!), o których wcześniej nawet nie pomyślał. I był stuprocentowo pewien, że wróci tutaj jeszcze niejednokrotnie - sam, z kimś, nieważne, byle tylko raz jeszcze odnaleźć czarnomagiczną kopalnię wiedzy.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przestał się bać Noktrunu. Może miejsce to nie stało się jego drugim domem, ale w sumie pasował do krajobrazu tego jakże specyficznego miejsca. Blada skóra nadal się mocno odróżniała od reszty normalnych uczestników życia codziennego, a ciemne szaty, które na siebie założył, potęgowały ten efekt w słabym, bladym świetle tej gorszej części czarodziejskiego świata - przynajmniej tego londyńskiego. Nie bez powodu ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to normalnie, bez większego skrępowania, postanowił przejść na ciemniejsza stronę pięknej stolicy Wielkiej Brytanii. Zastanawiał się, czy może w bibliotece, o której usłyszał ukradkiem podczas nocnych schadzek, znajdzie coś więcej, niż tylko i wyłącznie prosty poradnik, ukradnięty z Działu Ksiąg Zakazanych. Przeczuwał, że mimo iż znajduje się dość blisko na mecie, nadal droga przed nim jest długa i kręta, o czym mógł się potencjalnie przekonać, gdy jego sylwetka zawitała na Noktrunie. Cichy stukot kroków wydostawał się z metalowej podeszwy, docierając do uszu mniej lub bardziej szemranych osób, a on sam nie zwracał na nich uwagi, chociaż w kieszeni miał już przygotowaną różdżkę do potencjalnej obrony samego siebie. Tyle obrażeń już uzyskał, że nie wstydził się własnych blizn, kiedy to tkwił i tracił kolor podczas nudnych zajęć, byleby zdobyć trochę punktów dla Hufflepuffu. Nie. Byleby zdobyć trochę wiedzy dla samego siebie. Bezcenne informacje znajdują się dosłownie wszędzie, tylko wymagają odpowiedniego przesiewania w natłoku bezużyteczności, do jakiej przyczyniają się media i poczucie, iż wiele rzeczy tak naprawdę się nie przyda. Kolekcjonował je zatem odpowiednio, chowając do wcześniej przygotowanych szuflad, w których to trochę czasu wymagałoby wygrzebanie danego tematu, ale koniec końców nic nie ginęło. Kiedy minął parę jaśniejszych uliczek, gdy wiatr uderzał o jego długi płaszcz, zauważył na celowniku bibliotekę "Veritaserum", do której to wstąpił bez zbędnego skrępowania. Nikłe, ciepłe światło wydostawało się poprzez liczne stoliki, a sam, nie zamierzając się pierdzielić z potencjalnym wstępem, wyłożył na stół trochę gotówki. Pięćdziesiąt okrągłych galeonów powinno na chwilę chociaż uciszyć niechęć wobec jego młodego wyglądu; poprawiwszy okulary, czekoladowe tęczówki spojrzały spokojnie w stronę znajdujących się na stole tomiszczy. — Oklumencja. — dodał naprędce, spoglądając w stronę własnych glanów wojskowych o barwie iście węglowej, by tym samym, po krótszym prychnięciu osoby obsługującej, otrzymać parę książek na ten temat. Równie krótkich, chociaż jedna z nich była bardziej rozbudowana; nie bez powodu po nią sięgnął, by tym samym usiąść na jakimkolwiek wolnym miejscu i zaczytać się przez chwilę, przechodząc bardziej w stronę ściany. Byleby nikt nie zwrócił na niego jakiejś większej uwagi. Dluzsza analiza tego nie mogła nastąpić z prostego powodu; wystarczyło zwrócić uwagę na jedną osobą, niezwykle charakterystyczną, dość znaną, która niedawno opuściła Hogwart. Zauważył go; sylwetkę dużą, postawną, zbudowaną, słynącą z tatuaży, które bezlitośnie znajdowały się na szyi. Były Ślizgon zagrzewał miejsce równie dumnie, co on, dlatego Lowell nie postanowił siedzieć cicho i podejść, spoglądając na okładkę książki, jaką posiadał w swoich dłoniach absolwent szkoły. — Mefistofeles... Legilimencja? Ciekawy wybór. — pomachał swoim tomiszczem. Może pogwałcił trochę prywatność, ale każdy z nich liczył się z tym, że bycie złapanym wiąże się z pewnymi konsekwencjami, tym prędzej dla samego przedstawiciela Hufflepuffu. — Jak myślisz, co może wyniknąć ze spotkania przyszłego legilimenty, który nie potrafi zaglądać w umysł i przyszłego oklumenty, który nie potrafi się bronić przed zaglądaniem w umysł? — prosta, luźna propozycja; nie bał się, a prędzej był gotów podjąć się postawionego przez siebie wyzwania, kiedy to struny głosowe powodowały wydostawanie się poszczególnych literek, słów oraz zdań poza obręb kopuły czaszki. Uznał to za dość intrygującą rzecz, którą zamierzał sprawdzić.
Odetchnął, mogąc przejść na ulicę Śmiertelnego Nokturna bez tego durnego poczucia, że z jakiegoś powodu tutaj nie pasuje. Nie był już za młody, nie ciążył na nim obowiązek godnego reprezentowania brytyjskiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie musiał się już zastanawiać nad tym co by się wydarzyło, nie musiał chować różdżki w rękawie i zakrywać licznych tatuaży. I wiedział, że niby nigdy nie musiał, a jednak należał do tych osób, które konsekwencje odnajdowały paskudnie szybko, więc... pomimo swoich wcześniejszych wycieczek do Veritaserum, dopiero teraz poczuł się w pełni swobodnie, przekraczając próg ledwie zauważalnej z ulicy biblioteki. Właściciel już go znał. Uniósł spojrzenie okraszonych licznymi zmarszczkami oczu, zakaszlał kilkukrotnie i pokierował wilkołaka do jednego ze stolików, gdzie znajdowały się już nowe tomiszcza i artykuły dotyczące tak wielu dziedzin, które tak zgrabnie się zagłębiały. I chociaż wiele tytułów szalenie go intrygowało, to Mefisto sięgnął po najbardziej oczywisty tomik historii legilimencji, znany sobie już doskonale. Poprawił się w fotelu, zanurzył się w lekturze i, Merlinie, zamierzał siedzieć nad tymi zapiskami do momentu, w którym wrzucony na wierzch torby wizzenger nie podświetli się, informując go o skylerowym powrocie do domu. Uniósł spojrzenie, słysząc swoje imię wypowiadane głosem, którego wcale za dobrze nie kojarzył. I potrzebował chwili, przemykając zielonymi tęczówkami po sylwetce bladego chłopaka, by zawiesić je na trzymanej przez niego książce. - Felinus - mruknął w formie przywitania, odkładając tomik na blat, by gestem zachęcić Puchona do zajęcia miejsca naprzeciwko niego. Dobrał sobie całkiem wygodny stolik, zakryty regałami w ten sposób, by nie musieć ujawniać się każdemu nowemu klientowi i nie przeszkadzać krzątającemu się bliżej wejścia właścicielowi. - Jest spore prawdopodobieństwo, że wyniknęłoby z tego jedno wielkie nic - zauważył, przechylając lekko głowę z zaciekawieniem, gdy obserwował swojego rozmówcę. - A testowałeś już oklumencję z jakimś wprawionym legilimentą?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nadal był młody. Być może głupi. Ale na pewno nie naiwny, kiedy to przemierzał kolejne odmęty Londynu, by niepostrzeżenie przejść do tej niezbyt miłej, zakazanej dla młodocianych, strefy. Śmieszyło go to, że jako student nie może zagłębiać się w czarnomagiczną wiedzę, ale gdyby skończył szkołę i nie zamierzał podjąć się kształcenia wyższego, już od dobrych paru lat mógłby zakupić sobie jakiś obskurny lokal na Śmiertelnym Nokturnie i tym samym czerpać wiele z wyboru miejsca. Czy to w postaci jakichś okazjonalnych wpierdoli, czy to w postaci zdobywanej powoli wiedzy... nawet jeżeli nie zamierzał jej wykorzystywać do złych i niecnych celów. Czarną magię w większości zachowywał tylko i wyłącznie dla samego siebie; przeczuwał, domyślał się, a głównie chciał wiedzieć, z czym może mieć do czynienia, jeżeli ktoś będzie chciał mu zaszkodzić bardziej niż magią ofensywną, która stanowi dość powszechny odłam białej magii. Nie interesowała go ewokacja, wampirologia czy też i demonologia, nawet nekromancja - bardziej zdawał się pokładać nadzieję właśnie w oklumencji oraz zaklęciach. I chociaż nie użyłby żadnego zakazanego wobec jednostki, która na to nie zasługuje, to jednak posiadanie wiedzy na ten temat mogłaby mu kiedyś uratować życie. Lowell wcześniej nie miał okazji witać w bibliotece Śmiertelnego Nokturnu, dlatego nie bez powodu podsunął sakiewkę z pięćdziesięcioma galeonami, by przypadkiem nie ściągnąć na siebie jakiegoś nieszczęścia. Zabawne. Pracownik obsługi podał mu najróżniejsze książki dotyczące oklumencji i głównie na tym mu zależało; oczywiście, dopóki nie wpadł na Mefistofelesa, który najwidoczniej również interesował się tymi rzeczami. Ciekawe, czy Skyler o tym wie... no cóż. Dopóki był obecnie bezpieczny, poza zasięgiem wzroku wścibskiego prefekta, wpychającego nos tam, gdzie nie trzeba, mógł zachowywać ostrożność wobec znacznie bardziej muskularnego absolwenta. Najwyżej jakoś z tego wybrnie. Znacznie wychudzony, ale wyglądający coraz to lepiej chłopak usiadł naprzeciwko, zajmując jedno z wygodniejszych krzeseł, by tym samym położyć otwartą książkę na własne kolana, kiedy to przełożył nogę jedna na drugą. — A z ogromną dozą szczęścia jest małe prawdopodobieństwo, że coś by z tego wyniknęło. — na twarzy zachowywał odwieczny spokój, tak charakterystyczny, tak nietypowy. Zawsze podchodził ze spokojem, nie pozwalając na to, by czytano z niego jak z otwartej księgi. Nawet jeżeli przedstawiał dom, który uwielbia kłaść serce na własnej dłoni. to sam rezerwował poszczególne rzeczy tylko i wyłącznie dla najbliższych. Dla tych, których to odważył się umieścić pod własnymi, zniszczonymi poniekąd już skrzydłami. Mógł tylko i wyłącznie celebrować przegraną. — Z legilimentem nie, ale z roślinami i zwierzętami - już tak. — przyznał się, choć nie zdradzał szczegółów. Drzewo wisielców było perfidnie okrutne, a pustniki próbowały wytworzyć iluzje i tym samym wpłynąć na postrzeganie świata w jego źrenicach, które ewidentnie były zamknięte. Nie chciał, by ktoś odczytywał, co mu na duszy leży. — A ty? Miałeś okazję testować legilimencję z jakimś wprawionym oklumentą? — odbił sprawnie piłeczkę, czekając na jakąkolwiek możliwą reakcję.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Próbował przypomnieć sobie jak najwięcej z tego, co wiedział o Felinusie, a jednak Mefistofeles nigdy nie miał głowy do plotek - nieważne, czy te obijały się o jego uszy niemalże bezpośrednio, czy może jednak trafiły tam niedawno, przekazywane przez Sky'a. Wiedział, że Puchon zdecydowanie nie przykłada się do wspierania dobrej reputacji Hufflepuffu i samo spotkanie go na ulicy Śmiertelnego Nokturna zdawało się tego podkreśleniem; pamiętał o zamieszaniu z pracami domowymi i jeszcze kilku innych, ale nie chciał patrzeć przez taki pryzmat na swojego rozmówcę, jeszcze dając mu swój własny kredyt ograniczonego zaufania. - Coś... - powtórzył w zamyśleniu, stukając palcami w okładkę czekającej na stole lektury, która ledwie odłożona, już go kusiła. Legilimencja nie przestawała go ciekawić, nawet jeśli chwilami zaczynał mieć wrażenie, że rozbija się pomiędzy powtarzanymi lub nieprzydatnymi informacjami; w końcu nie sama nauka miała być wyzwaniem, ale też znalezienie do niej odpowiednich materiałów, które rzeczywiście miały jakoś się przysłużyć. Uniósł brew z grzecznym zaciekawieniem, zastanawiając się już na ile kontrolowane, a na ile przypadkowe mogły być felinusowe próby zwierzęco-roślinne, jednocześnie na szybko próbując również dla siebie znaleźć tego typu pomoc. I chociaż wiedział o sporej ilości zdolności, które zahaczałyby jakoś o pamięć lub myśli, tak nie był pewien, czy nie pozostawało to przydatne jedynie dla oklumenty. - Nie - przyznał w końcu, bez większego wstydu czy żalu, a może nawet właśnie z dumą, bo przecież Mefisto nie zamierzał ukrywać, że jest od początku do końca samoukiem. - Mimo wszystko dalej jest dla mnie wyzwaniem przeczytanie myśli kogoś, kto chciałby mi je pokazać, więc... dodatkowy opór brzmi dość problematycznie. Chociaż, prawdę mówiąc, jestem całkiem ciekawy jakie to uczucie. - Nie był pewien, czy zabawa w rzucanie takich zaklęć w bibliotece to dobry pomysł, a jednak palce już świerzbiły go w ponagleniu, by sięgnął po różdżkę i upewnił się, że sugestia Felinusa w rzeczywistości jest propozycją.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ach, no tak. Obecność w takim miejscu nie zdawała się być zbyt poprawiająca samemu Felinusowi, który to miał już wystarczająco dużo problemów na własnym karku. Poprzez niefortunny brak szczęścia oraz po prostu zaciekawienie ze strony Schuestera, zmagał się z pewnymi problemami. Wystarczyło stracić kilkadziesiąt punktów, by został uznany za jednostkę wysoce problematyczną, a sama próba odbijania się za pomocą wysokiej frekwencji, udziału w dodatkowych zajęciach czy też i prowadzeniu kółka Laboratorium Medycznego, nie działała. Coś, co raz zostało zszarpane, już nigdy nie powróci do swojej świetności. I wiedział o tym doskonale, lecz nie zamierzał przyjmować do wiadomości, w pełni wypierając się słów niektórych, że to właśnie przez niego Hufflepuff nie wygra. Gardził takimi jednostkami. Osądzanie go o utratę punktów, gdy już sam nabił znaczną część, podczas gdy inni Puchoni, jak to mieli w zwyczaju, olewali własne obowiązki, było czystą hipokryzją. Gdyby nie chodził na zajęcia, byliby jeszcze bardziej stratni, a po przeliczeniu zysków, okazałoby się, że spadliby na drugie lub, co gorsza, na trzecie miejsce, w związku z czym był w stanie aktywować swoją kartę pułapkę, gdyby zaszła oczywiście taka potrzeba. Szczerze - miał gdzieś plotki, choć nie pozwalał na to, by mu umykały pod membranami świadomości; smukłe, chude palce nie bez powodu śledziły treści, nie przywiązując do nich jednak swojego życia. Miał i tak za dużo rzeczy na własnej głowie, by dokładać jeszcze niestworzone informacje, ku uciesze osób lubiących przekręcać poszczególne zdania, myśli, tudzież czyny. Pozwolił sobie na delikatne podniesienie kącików ust do góry, gdy usłyszał powtórzenie. Być może absolwent czarodziejskiego zamku powoli rozumował to, co miał na myśli. Sam Puchon tyle razy czytał już podręczniki do oklumencji, że zdołał zrozumieć, że w tym przypadku to właśnie nie wiedza, a cechy charakteru odgrywają najważniejszą rolę. Bez problemu wcześniej odcinał się od samego siebie, spychając problemy na trzeci, czwarty bądź piąty plan, skupiając się przede wszystkim na tym, by nikt nie odkrył jego tajemnic. Bycie porzuconym dzieckiem, którym musiała zająć się własna matka, a także takim posiadającym ojczyma alkoholika, nie wróżyło tak naprawdę niczego dobrego. I chociaż cieszył się, że już zdołał porzucić ten rozdział, zamknąć go, to demony przeszłości czasami próbowały go pokaleczyć własnymi, cienistymi szponami, przyczyniając się do kolejnych obrażeń. Chciał trenować. Chciał stać się silniejszy - nie być jednym ze zwiędłych kwiatów, które to należy wyrzucić. — Rozumiem. — powiedział, nie zamierzając w żaden sposób wyśmiać go pod tym względem. Wiedział, że nie zawsze można posiadać u boku kogoś, kto zechciałby udostępnić własne myśli, a co dopiero podać je na tacy, przygotować sztućce, położyć na stabilnym blacie biurka. Wiedział, że legilimencja daje spory potencjał względem przesłuchań, względem zdobywania informacji, ale może doprowadzić także, jak to powoli dochodził do własnych wniosków - do spaczenia. Każde umiejętności, zresztą, wpływające na ludzki umysł, mogą przyczynić się do zmiany własnego systemu moralności i tym samym przeistoczenia w coś znacznie gorszego. W osobę pozbawioną skrupułów, chcącą wiedzieć wszystko o wszystkich. — Jeżeli jesteś chętny do współpracy, to możemy postawić na obopólną korzyść. — zaproponował dość prosto, przenosząc czekoladowe spojrzenie z dozą powagi w stronę Mefistofelesa. — Wiadomo, że każdy umysł działa inaczej, więc podejrzewam, że penetrowanie myśli jednej i tej samej osoby koniec końców będzie schematem wyćwiczonym... a przynajmniej tak sądzę i wnioskuję po twoich słowach. — zatrzymał się na chwilę. — Tak to będziesz miał większe pole do wypróbowania własnych umiejętności. — no tak. Można w nieskończoność rzucać jedno zaklęcie w jedną stronę, w jedną osobę, ale gdy nadejdzie zmiana otoczenia, gdy wiatr zacznie dmuchać niemiłosiernie swym chłodnym oddechem w twarz, a warunki zostaną poddane metamorfozie... wszystko może pójść inaczej. Każda myśl posiada specyficzne dla siebie, słabe punkty. Różni się od człowieka, a podejrzewał, że skoro wymienił osobę w liczbie pojedynczej, miał jedną, specyficzną kukłę. — Byłbym jednak wdzięczny, gdyby zostało to między nami. — nie podał nazwisk, nie podał niczego, ale Nox mógł podejrzewać, o co chodzi. Mógł, ale nie musiał. Mniejsza, zresztą.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dawno tutaj nie był - ciemne ulice Nokturnu nadal przyprawiały go o mdłości, nie mogąc normalnie przedostać się na zewnątrz, gdzie mgła zdawała się nieść ze sobą pewną dramaturgię. Trauma, którą przepracował - czysto teoretycznie - okazała się być wyjątkowo silna, w związku z czym sposób, w jaki dostał się do środka, wskazywał przede wszystkim na teleportację przed budynek składający się z wielu kamiennych, poniszczonych cegieł. Nie kusił, tyle mógł w tej kwestii powiedzieć, gdy ciche kroki, założony czarny płaszcz i brak jakiejkolwiek pozytywnej krzty w oczach pozwoliły mu nie tyle zapomnieć, co bardziej utrzymać wilki na łańcuchach. Oklumencja znajdowała się na liście umiejętności zbawiennych. Coraz bardziej odcinał się od własnych emocji, nie zamierzając dać tak łatwo się pożreć nieprzyjemnemu działaniu w postaci wspomnień, jakie to same wypełzały na powierzchnię. Przyszedł tutaj w jednym celu i nie zamierzał tego psuć własnym, nieprzyjemnym doświadczeniem z przeszłości, choć ostatnimi dniami był zdecydowanie nieswój - może nie tyle rozdrażniony, co nieco bardziej wycofany. Ograniczał się w emocjach, uśmiech nie zakwitał aż tak często na jego twarzy, jakby coś wewnątrz siebie trawił. Bo trawił, ale musiał to na razie przeboleć samemu; na razie, gdy w pełni skupił się na celu, na korzyściach, nie na własnym stanie, dostając się tym samym do biblioteki. Choć nie miał w ogóle tutaj się pojawiać, o tyle namiar znikł, a sam stał się dorosły, w pełni odpowiedzialny za samego siebie. Nie było jakoś specjalnie późno; mógł zatem odetchnąć z ulgą, gdy pracownik Veritaserum nie przyczepił się do niego nadmiernie, jedynie okalając wzorkiem, jakoby chcąc dostrzec, czy ma do czynienia z kolejnym studentem, który dostał się tam, gdzie nie powinno go być. Swoje stanowisko pracy wybrał gdzieś w kącie, rozkładając tym samym odpowiednią, niewielką ilość notatek, biorąc w dłoń jedną z ksiąg, która miała na celu nieco bardziej oswoić go z tym tematem. Tworzenie zaklęć nie było dla niego trudne, ale połączenie tego działania w postaci neutralnej postaci dla sojuszników, omamów słuchowych i krótkowzroczności nieco sprawiało mu kłopotów, więc postanowił zasięgnąć po odpowiednią pomoc. Słownik łaciny ewidentnie mu sugerował nieco proste, acz wystarczające słowo, formułę tudzież, dzięki któremu mógłby osiągnąć dany efekt. Musiał popracować nad ruchem różdżki, działaniem i rzeczami na tyle istotnymi, żeby to, co wydostanie się z końca drewnianego patyczka, nie było jakiś niefortunnym eksperymentem, a realnie działającym urokiem. Wczytując się w lekturę, czekał zatem na przybycie znajomego z pracy, chyba że ten znajdował się gdzieś nieopodal, a pochłonięty tekstem młody mężczyzna nie zdawał sobie z tego sprawy - do pewnego momentu, oczywiście.
Spojrzałem na fajkę, którą dopiero co kupiłem po drugiej stronie Londynu. Była z ciemnego dębu, z złotymi elementami, lecz to złoto było raczej takim „brudnym” złotem, by nie błyszczało w tak dużym stopniu co normalnie. Ten zakup miał poniekąd przestawić mnie z zwykłych papierosów na fajkę i zobaczymy co z tego będzie. Siedziałem w Borginie, w gabinecie, mimo że już tutaj nie pracowałem. Kontakt z Borginem i Burkesem cały czas utrzymywałem, więc mogłem sobie czasem pozwolić na spędzenie trochę czasu w miejscu, które jeszcze niedawno należało do mnie, przynajmniej na papierach. Miałem jeszcze trochę czasu do spotkania z innym pracownikiem Hogwartu, który zapytał się mnie o dość prywatną sprawę odnośnie czarnej magii i uznałem, że nie jest to zły pomysł, by pomóc, zadziałać w jakiejś roli konsultanta. Normalnie miałbym pewnie jakieś opory przed tym, patrząc na fakt, że byliśmy razem zatrudnieni w Hogwarcie i jakakolwiek plotka o czymś takim mogłaby spowodować sensację, lecz zadziałał tu też fakt, ze Fellinus był chłopakiem Maxa, z którym to już spędziłem niejeden wieczór na nauce zakazanej magii. Zanim jednak miało dojść do tego spotkania, zamierzałem zająć się nieco swoimi sprawami, a dokładniej własnym zaklęciem, nad którym pracowałem już od jakiegoś czasu. Spotkałem się nawet z Nessą i przetestowałem to zaklęcie na drugiej osobie, zauważyłem w ten sposób również parę niedociągnięć, błędów, które należałoby usunąć, zanim zaklęcie uznać mógłbym za finalnie skończone i poprawne w swoim działaniu. W tym celu wziąłem ze sobą kolejną księgę, która rozkładała najróżniejsze zaklęcia na czynniki pierwsze, dzięki czemu mógłbym się w pewien sposób zainspirować i zadziałać poprawniej z tym zaklęciem, lepiej objąć ten efekt, na którym mi zależy. Bo po tylu lekturach o tworzeniu zaklęć, głównym moim wnioskiem jest fakt, że taka sztuka kreowania własnej magii w dużej mierze opiera się na sile i magii wyobraźni, to ona w dużym stopniu kształtuje całe fundamenty zaklęcia i potem można je dopieszczać, ale to ona stoi na pierwszym miejscu. Ten etap uznałbym, że mam za sobą, ponieważ jakieś takie pierwsze puzzle z całej układanki były ułożone – miałem cały zarys, widziałem czym dany obraz z puzzli miał być, ale cały czas brakowało kilku elementów by móc się tym pochwalić. Z tego też powodu siedziałem tutaj, w Borginie, gdzie było też kilka innych pozycji książkowych, których nie znalazłbym nigdzie indziej. Co prawda one zajmują się bardziej czarnomagicznymi zaklęciami, lecz wciąż bywało to pomocne w całym poglądzie na sprawę. Ważna również była sama nazwa uroku, którą miałem już przygotowaną, lecz po spotkaniu z Nessą, uznałem, że za mało sama leksykalność odwołuje się do działania zaklęcia i została ona przeze mnie zmieniona, na dużo krótszą, ale i bardziej treściwą – illusio. To był mój pierwszy krok ku polepszeniu zaklęcia, rozpisałem sobie też problemy, które pojawiły się podczas spotkania z Nessą, a w głównej mierze był to brak możliwości zmiany miejsca, w jakim się znajdowaliśmy podczas naszej „wizji”. Teraz zamierzałem to zmienić, albo w jakiś sposób na to wpłynąć, żeby była taka możliwość, bowiem była to fundamentalna funkcja tego zaklęcia. Spojrzawszy jednak na zegarek, zamknąłem księgi i własne notatki, by powoli zbierać się do biblioteki, w której miałem to spotkać się z Fellinusem. Dotarcie tam nie zajęło mi długo, gdyż Nokturn sam w sobie nie był jakoś szczególnie długą uliczką. W środku zaś udałem się do stolika, przy którym siedziała znajoma mi osoba i dosiadłem się do niego, jednocześnie rzucając wokół nas niewerbalnie Muffliato, żeby mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchiwał. - Możemy zaczynać. – Powiedziałem, skinąwszy głową w geście przywitania, jednocześnie wyciągając fajkę i puszczając z niej dymka.
Z pewnych powodów nie utrzymywał kontaktu z Nokturnem, jako że wiedział, do czego go to może doprowadzić. Mimo to musiał skorzystać z wiedzy znajdującej się właśnie w tym miejscu, gdy czekoladowe tęczówki starały się dostrzec więcej szczegółów, więcej informacji do zanotowania, a sam kulturalnie siedział, rejestrując mniej lub bardziej interesujące fakty. Zaklęcie, które chciał stworzyć, pozostawało nieco trudniejsze od poprzednich, ale wynikało to właśnie z jego natury - działało na wiele struktur. Z run wydobywał potencjał żywiołowy, z Relinite - zdolność do rozpieczętowania, a z Fluctus inpulsa schemat działania fali uderzeniowej. Tutaj było to bardziej zaawansowane - mąciło nieco na umyśle, powodując tym samym utrudnioną widoczność, poprzez oddziaływanie na narząd wzroku, jak również przyczyniając się do pewnych omamów słuchowych. Takie miał założenie, ale to powiązanie z tym, który czarodziej miał znajdować się pod działaniem uroku, powodowało, że miał największe problemy - wszystko w jednym czasie, wszystko nieco różniące się od tego, z czym miał wcześniej do czynienia. I tę kwestię chciał rozgryźć poprzez zdobywanie informacji w bibliotece, jak i bezpośrednią konsultację z kimś, kto zna się na temacie o wiele lepiej. I zapisywał sobie kolejne rzeczy, długopis - nie pióro - szedł w ruch, znajdując ukojenie poprzez nieco już nieźle rozpisany dziennik otrzymany w ramach prezentu na Święta. To tutaj trzymał nieco pomysłów, część w domu, choć o tym, co zamierzał obecnie osiągnąć, raczej nie powinien dowiedzieć się zwykły uczestnik życia hogwarckiego. Zakazana magia miała do siebie to, że zwracała wzrok, powodowała ostracyzm, ale gdzieś wewnątrz też podpuszczała pierwotne instynkty do wydostania się na zewnątrz i siania zniszczenia, tudzież terroru. Leniwie podniósł nieco wzrok na Reeda, okraszając go lekkim skinięciem głowy. Nie wiedział nic o tym, co starał się osiągnąć, nie wiedział o naprawdę wielu faktach i zapewne nic nie zapowiadało się, by nieco zdołał zasięgnąć języka. Może to i dobrze. Im człowiek mniej wie, tym lepiej śpi. Odpalił szluga, rozpoczął temat spotkania, dlaczego w sumie potrzebuje konsultacji, a raczej jakiego efektu obawia się, że nie osiągnie bez bardziej profesjonalnej pomocy. Rzucone niewerbalnie zaklęcie nie umknęło oczom młodzieńca. - Pracuję nad pewnym zaklęciem, ale różni się ono od tego, co zazwyczaj starałem się osiągnąć. - rozpoczął swoją wypowiedź, zerkając na niego z widocznym zaintrygowaniem i zastanowieniem. - Inkantację zdołałem już spisać, ale najwięcej problemów posiadam z przekierowaniem energii magicznej na pożądane efekty. Doskonale wiesz, że łacina to nie jest jedyna opcja - w grę wchodzi także umiejętność adaptacji sygnatury magicznej. Szukałem w paru podręcznikach, dopiero tutaj jestem w stanie nieco więcej informacji zdobyć, ale zastanawiam się, jak ty byś podszedł do tego tematu. - podsunął pewne notatki, przedstawiając zarys dość specyficznego uroku, który powodowałby coś na kształt ciemności, ale nie dla tych, którzy byliby jego sojusznikami. Omamy słuchowe pozostawały również nieco bardziej zaawansowane - koniec końców chciał, by to działało na zasadzie Tueri Abi, pozwolenia, zezwolenia. - Urok powodowałby właśnie... powstanie obszaru, który pozwalałby albo na szybką ucieczkę, albo na szybki nokaut sporej grupy przeciwników. Wiesz, co się wydarzyło na wakacjach, czyż nie? - podniósł w zastanowieniu brwi, czekając na jego odpowiedź, gdy te słowa opuściły usta po początkowym zaznajomieniu się Shawna z materiałem.
Wydawało mu się, że trochę odkłada tę kwestię w nieskończoność - czytał o naprawdę wielu, wielu aspektach animagii i wydawało mu się, że wie o tym już wszystko, ale kwestię samego rytuału odkładał sobie na sam koniec. Znał podstawy: wiedział o liściu mandragory (i to więcej, niż mogłoby się wydawać!) i jego żuciu, o eliksirze animagicznym (i bardzo dziękował sobie w duchu, że nie musi sam teraz zastanawiać się nad szukaniem kociołka z lat szkolnych, mając cudownych znajomych, którzy gotowi byli go wesprzeć w tej kwestii) i o pełni Księżyca (która teraz zdawała się stać pod znakiem zapytania, bo chociaż Raffaello czuł się gotowy, to jednak świat magii zakrył chłodny mrok, odbierający szansę na dokończenie procesu rozpoczętego dobre kilka lat temu). Miał też naprawdę mnóstwo materiałów, a jednak ciągle wydawało mu się, że mógłby zdobyć więcej, gdyby tylko wpadł jeszcze na jakieś intrygujące miejsce. Zresztą, swoją aktualną literaturę znał już wzdłuż i wszerz, doskonale pamiętając nawet to, na której stronie była wzmianka o formach animagów, na której omawiano przydatne do opanowania zaklęcia transmutacyjnej, a na której znajdował się odrobinę niepokojący wykres dotyczący szczegółowych zmian omawianego tam przypadku animaga-psa. Tak też wylądował na Śmiertelnym Nokturnie - ulicy, której może nie wystrzegał się ze strachem w piwnych oczach, ale która niewątpliwie pozostawała mu obca. Nie miał zbyt wielu okazji do kręcenia się po tutejszych lokalach, teraz zresztą też nie czuł się szczególnie zachęcony do zwiedzania, raczej dość szybkim krokiem przemierzając ciemny chodnik i rozglądając się za wejściem do biblioteki “Veritaserum”, skrytym przed większością niezainteresowanych spojrzeń, bo niemal wtopionym w ścianę jednego z budynków. Raffaello wszedł do środka całkiem pewnie, a jednak przystanął już na progu, zaskoczony gęsto zawieszonym w powietrzu kurzem i dziwną ciszą, która zdawała się jakby zaklęta; niemal ucieszył się na dźwięk kaszlu jakiegoś pracownika, który upewnił go w przekonaniu, że nie ogłuchł i nie wkroczył do jakiegoś dziwnego, oderwanego od rzeczywistości świata. Rozpiął płaszcz i wyciągnął z kieszeni różdżkę, by zaklęciem osuszyć się ze śladów drobnej, prawdziwie angielskiej mżawki. Nie zamierzał się wzbraniać przed zapytaniem jakiegoś bibliotekarza o materiały, nie przejmując się wcale szemraną reputacją tego miejsca - zawsze wychodził z założenia, że wiedza to wiedza, a co ludzie z nią postanowią zrobić to zupełnie co innego. Nie miał złych intencji, więc czuł się bezpiecznie, gdy dopytywał już o wszystko związane z animagią; szybko dowiedział się, że to nie jest wystarczająco precyzyjne i musi się lepiej postarać, żeby dostać coś faktycznie wartościowego. Poprosił zatem o materiały dotyczące rytuału stania się animagiem, to na tym chcąc się teraz najbardziej skoncentrować, zwłaszcza skoro żuty od marcowej pełni liść mandragory zdawał mu się o tym przypominać przy każdym przełknięciu śliny. - Dziękuję - rzucił krótko, odbierając od kaszlącego właściciela kilka drobnych tomików i zaraz udając się z nimi do jakiegoś wolnego stolika. Miał swój notes, w którym pieczołowicie pilnował wszystkich notatek dotyczących animagii, włącznie ze spisem bibliograficznym - chociaż pozyskane lektury nie były w perfekcyjnym stanie, to i tak zapisał jak najwięcej informacji o nich, żeby w razie czego móc później jakoś je znaleźć. Rytuał sam w sobie był dość prosty - przez miesiąc należało o wschodzie i zachodzie słońca wypowiadać zaklęcie “Amato Animo Animato Animagus”, co Raffaello już praktykował; następnie należało jednak wyczekać pełni Księżyca, w którą na niebie pojawią się burzowe chmury i dopiero powtórzyć zaklęcie, wrzucić żuty przez miesiąc liść mandragory do eliksiru i wypić go… licząc na to, że przemiana faktycznie się uda i nie zostanie się uwięzionym w połowicznie przemienionym ciele. Swansea miał wrażenie, że to ryzyko nie do końca do niego dociera, chociaż przecież wcale nie potrafił o nim zapomnieć - czuł jednak, że nic złego się nie wydarzy, nie może. Zajrzał do kolejnej książki, w której rytuał został przyrównany do kilku innych; zapisał sobie również drobne różnice, które występowały w różnych krajach, gdzie ciężej było o burzę z piorunami, albo gdzie oprócz liścia mandragory koncentrowano się na samodzielnym pozyskiwaniu wszystkich składników eliksiru animagicznego, co traktowane było jako pewnego rodzaju próby. Wrócił do notatek dotyczących poszczególnych składników, bo chociaż z warzeniem definitywnie potrzebował pomocy, to samo ich zdobycie mógł przecież jakoś zorganizować. Wrócił się jeszcze kilka razy do bibliotekarza, który pozerkiwał na niego coraz uważniej; dopytał o jeszcze kilka kwestii i wreszcie opuścił bibliotekę z torbą pełną nowych notatek, do których planował przysiąść zaraz po powrocie do mieszkania.
/zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Do biblioteki wślizgnęła się po cichu, ale nie tak, żeby się zakradać. Można było pomyśleć, że po prostu nie chce wytrącać ze skupienia innych czytających, ale w budynku ziało pustkami. Skinęła głową właścicielowi, który co nieco kojarzył Dear z jej działalności na Nokturnie, bo już odkąd wróciła to jej rudowłosa głowa pojawiała się i tu i tam. Jego czujny wzrok ani na moment nie opuścił jednookiej dziewczyny, gdy przechadzała się pomiędzy zawalonymi półkami. Blaithin nie przeszkadzała ostrożność przejawiana przez mężczyznę. Bez krępacji podchodziła do najróżniejszych miejsc w bibliotece, dotykała mniejszych i większych ksiąg, kartkowała woluminy, a ostatecznie sięgnęła po jeden rozpadający się tom schowany gdzieś na najniższej półce w kącie. - Mogę to przeczytać? - zagaiła przygarbionego właściciela, który chrząknął kilka razy i ostatecznie skinął głową. Lektura dotyczyła klątwy Imperius. Ciężko powiedzieć, aby Blaithin nie miała z tym zaklęciem już do czynienia. Wręcz było jej najlepiej znane z całej trójki niewybaczalnych. Uznawała je za niezwykle przydatne, ale też bardzo rzadko po nie sięgała, bo wiedziała, jak zapatruje się na to społeczeństwo czarodziejów. Co ciekawe, hipnoza bazowała praktycznie na tym samym, a jednak nie patrzyło się na nią aż tak źle. Znajomość praktyki to jedno, a znajomość teorii to drugie, dlatego dziewczyna czym prędzej usadowiła się na jednym z niewygodnych, ciasnych foteli, a potem pogrążyła w książce. Co ciekawe, napisano ją w kilku językach, niezmiennie się ze sobą mieszających. Gdyby nie fakt, że posiadała wielkie lingwistyczne zdolności, pewnie utknęłaby tylko przy części po angielsku, a tak rozumiała również łacińską, niemiecką oraz francuską. Odpaliła obok świecę, aby mieć lepszy widok na pożółkłe stronice. Księga wydawała się być w ciężkim stanie, a na pewno nie pomagało jej leżenie w ciemnym kącie zakurzonego "Veritaserum", ale co poradzić. Nie Fire tu decydowała o traktowaniu eksponatów. Grunt, że mogła ją przeczytać dopóki jeszcze było to możliwe. Jedna wyjątkowa informacja zdecydowanie zaskoczyła dziewczynę, która myślała, że już praktycznie wszystko o Imperiusie wie. A jednak, czarno na białym napisane zostało, że obrona przez klątwą była możliwe i to nie musiało wynikać ze znajomości oklumencji. Momentalnie Blaithin zacisnęła usta w wąską linię. Ciekawe czy i ona umiałaby się obronić za pomocą siły umysłu, gdyby sama padła ofiarą? Do tej pory jeszcze się to nie zdarzyło, aby stanęła w podobnej sytuacji. Jedynie hipnotyzerzy obierali dziewczynę na swój cel, bo już trójkę napotkała i cała trójka mąciła w umyśle dziewczyny z taką łatwością, że nie było opcji jakiegoś stawiania się. Czy to więc możliwe, aby hipnoza była silniejsza? W teorii wymagała dużo więcej wyrzeczeń oraz nauki niż Imperius. Zaczytywała się coraz dalej, wyłapując ciekawe informacje o fizycznej stronie zaklęcia, które wpływało na ośrodki z mózgu, jego łacińską etymologię i rozważania anonimowego autora o rzuceniu Imperiusa na jedną osobę przez dwie. Czy wtedy umysł kompletnie by oszalał od sprzecznych sygnałów? Wszystko to niezwykle fascynowało Blaithin. Przesiedziała długo przy czujnym właścicielu biblioteki, całkowicie sama, a później aż rozbolały ją plecy od siedzenia na krzywym oparciu. Ale odczuwała wielkie zadowolenie z tych poszukiwań, które w końcu przyniosły wiele wartościowych informacji o czarnej magii, jak i władaniu ludzkimi umysłami.
/zt
+
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Bibliotekę niedawno odwiedzała i bez problemu odnalazła drogę do wtopionych w tło drzwi. Po Nokturnie zresztą od kilku lat regularnie spacerowała, czując się tu naprawdę pewnie. Właściwie to w żadnej innej części Londynu aż tak dobrze się nie odnajdywała. Ubrana w standardową, ciemnozieloną czarodziejską szatę, weszła do środka budynku i skinęła głową na powitanie przygarbionemu właścicielowi. Siąpił deszcz, więc różdżką osuszyła przemoczony kaptur i ubrania. Blaithin nie trzeba było dwa razy powtarzać zachęty do przyjścia. Runy interesowały dziewczynę od czasów szkolnych, gdzie ślęczała nad starożytnymi zapiskami dla profesora Fairwyna, z którym zresztą na każdych zajęciach darła koty. Ale doceniała wyniesione z jego lekcji praktyczne nauki. Teraz mogła zdecydowanie uznać, że jako taką wiedzę posiada. Wpływ na szybkie pojmowania futharku na pewno miała wrodzona zdolność Fire do języków obcych. Nie wątpiła jednak, że w tej kwestii Tancred jest po prostu lepszy i nie bez powodu zdobył pracę w Hogwarcie. Dlatego czuła się odrobinę zaszczycona mogąc pracować razem z nim, czego oczywiście nie przyznałaby ani przed samą sobą, ani przed nim. - Mam zestaw kamieni runicznych i świetlik w razie potrzeby - bo przecież Dear musiała być przygotowana na każdą ewentualność, a liczne przedmioty zalegające w kufrach w mieszkaniu dziewczyny aż prosiły się o użycie w praktyce - ale to w ostateczności, bo mam nadzieję, że wszystko rozszyfrujemy sami. Takie wystosowała wobec chłopaka powitanie - proste i zmierzające od razu do sedna, zupełnie w jej stylu. Fire nie lubiła ułatwiać sobie sprawy. Mogła siedzieć nad tymi manuskryptami całą noc, aż rozbolą ją oczy i głowa, ale uparcie dążyłaby do tego, aby każdą runę samodzielnie odczytać i odnaleźć w zapiskach skrywany sens. Wtedy dopiero odczułaby satysfakcję. Ale tutaj nie chodziło tylko o przyjemność z obcowania ze starożytnymi znakami. Tutaj chodziło o hipnozę, jak wspomniał Tancred, a ten temat traktowała bardzo poważnie. Fire była już bardzo blisko osiągnięcia tej wyjątkowej umiejętności, więc doceniała każdy krok bliżej celu. Dlatego koniecznie musiała zgłębić całą wiedzę. - To jaki mamy futhark? Określiłeś wiek utworzenia tekstu? - zagaiła z ciekawością, przysiadając się do ciemnowłosego.
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, czytając odpowiedź od wściekłowłosej. Jej pseudonim pasował idealnie, ogień niemalże wylewał się z żył kobiety i parzył tych, którzy ośmielili się podejść nazbyt blisko. Czy zadawanie się z nią było mądrym pomysłem? Nie do końca. Czy i tak to robiłem? No pewnie, nie na co dzień znajduje się takiego samego runoświra jak ja. Obszar naszych zainteresowań dość mocno się różnił, nawet w przypadku ukochanego tematu Fire, jakim była hipnoza. Ona chciała pogłębić tę wiedzę dla własnego użytku, ja natomiast szukałem wszelkie wiedzy i pomocy, by jeszcze skuteczniej zwalczać nędzne próby osób, które chciały zawładnąć moim umysłem. Potrafiłem sporo, jednak wciąż było to mało. Zdecydowanie za mało by powstrzymać kogoś bardziej kompetentnego. Zegar tykał, a każda zmarnowała sekunda mogła okazać się dla mnie zgubna. Zjawiłem się o określonej porze na Nokturnie, teleportując się praktycznie pod samo wejście do biblioteki. Nazbyt nie chowałem swojej aparycji, chociaż zapewne powinienem. Właściciel budynku znał moją paskudną buźkę i bez problemu mógłby mnie wskazać osobom, pragnącym mnie capnąć. Tłumaczenie się przed dyrektorką, dlaczego jej nauczyciel wałęsa się po Nokturnie, też nie było czymś, czego nie mogłem się doczekać. Pomimo tego, że sam mój pobyt nie był nielegalny, to wolałem by pewne oczy i uszy nie wiedziały, co robię. Po wejściu do biblioteki zaczepiłem właściciela, by podał mi tę samą księgę, co wczoraj. Odburknął coś w odpowiedzi, zapewne jakieś niezbyt miłe słowo, po czym ruszył swój tyłek i po chwili przyniósł mi bardzo stare, opasłe tomisko. Było oprawione skórą, która w kilku miejscach była przetarta do spodu. Stronnice były nagryzione, poplamione, podarte, a nawet wyrwane. Zwykłego czytelnika książka w takim stanie z pewnością by nie zachęciła. Całe szczęście ja do normalnych się nie zaliczałem, bo inaczej nie natknąłbym się materiał, będący celem dzisiejszego spotkania. - Zwarta i przygotowana, co? - odpowiedziałem na te małe przechwałki, przewracając oczami. Sam lubiłem korzystać z ułatwień i do normalnej pracy zapewne sam śmignąłbym świetlikiem po tekście i miał problem z głowy. Gdzie tu jednak poczucie odkrywania tajemnicy i radość z możliwości odczytania czegoś samemu? No i oczywiście, najpierw wspomniany przedmiot trzeba mieć. Jednocześnie mogę śmiało powiedzieć, że moje oczy w przypadku run były nie gorsze od magicznej zabawki. Kiedy już mój mózg zakodował którą wersję dialektu runicznego czyta, to całość tekstu czytałem z taką samą sprawnością, jak angielski. - Fuþark starszy, sądząc po stanie księgi i stylu, w jakim została napisana. - podsunąłem tomisko bliżej kobiety, kiedy ta już usiadła. Spojrzałem uważnym spojrzeniem na jej twarz, a palec wskazujący lewej ręki położyłem na stronie, która dla miłej odmiany była w całkiem niezłym stanie. - Nie traćmy czasu. - dodałem jeszcze, zabierając się za czytanie tekstu, znajdującego się na sąsiedniej stronie.
Dziewczyna nie miała bladego pojęcia, po co właściwie zainteresowanie tym tematem Seaverowi, ale też nie pytała na razie wprost. Może tylko i wyłącznie runy tutaj miały dla niego znaczenie, a nie o czym traktowały? Jeśli natomiast chłopak również chciał się nauczyć hipnozy... to mogliby sobie wspólnie pomóc. Należało stąpać ostrożnie. - Oczywiście. - odparła chłodno na przewrócenie oczami. Blaithin robiła wiele, aby nie dać się zaskoczyć. Lubiła mieć kontrolę nad sytuacją, stąd przyniesienie dodatkowych przedmiotów. Wyzwania wręcz uwielbiała, ale tylko kiedy ostatecznie umiała je rozwiązać i odnieść sukces. Futhark starszy, czyli pestka. Jeden z ulubionych alfabetów Blaithin, doskonale jej znany. Z ciekawością przyjrzała się tomiszczu, które dni świetności miało dawno za sobą. Czyżby napisane pomiędzy jedenastym, a dwunastym wiekiem? Kolejny raz pomyślała o tym, że chętnie założyłaby własną bibliotekę pełną tego typu starych dzieł dawno zapomnianych przez świat. Coś na miarę takiego "Veritaserum". Fire popierała pomysł wzięcia się od razu do pracy. To lubiła w Tancredzie - konkrety i rzeczowość, nie żadne pogaduchy o bzdurach. Rozłożyła tylko sobie pergamin i pióro wraz z atramentem, którym notowała różne szczegóły, jakie zauważała podczas lektury. Musieli pracować tuż przy sobie, skoro czytali dwie strony tej samej księgi, ale na ten moment bliskość i stykanie się kolanami pod stołem nie przeszkadzały Blaithin w skupieniu. Niebawem przetłumaczyła całą czytelną stronę, wyłapując tylko jedną mniejszą nieścisłość, ale ta nie miała znaczenia. Podatność na hipnozę jest nieodłącznie związana z podatnością na sugestię, rozumianą jako tendencja osoby zahipnotyzowanej do akceptowania komunikatów informacji przy częściowym zawieszeniu zwykłego krytycznego osądu. Innym jeszcze czynnikiem determinującym podatność na hipnozę jest skłonność bycia zaabsorbowanym pewnymi bodźcami, oznaczającą zdolność do ignorowania bodźców pochodzących spoza obszaru, na którym w danej chwili skoncentrowana jest uwaga. Tekst istotnie był o hipnozie, co prawda nie do końca potrafiła pojąć właściwie o co chodzi z tymi bodźcami. Widać było u Dear ekscytację. Przewrócili strony, przechodząc dalej, a Fire postukała miękkim piórem o dolną wargę. - "Każdy jest w innym stopniu podatny na hipnozę — osoby nieśmiałe czy łagodne, dużo łatwiej zahipnotyzować, niż te pewne siebie..." - odczytała z uwagą, pisząc na pergaminie kilka dodatkowych run zanim zatrzymała dłoń w połowie kreślenia znaku Fehu. - Okej, coś mi tu nie pasuje. Krótkie wyjaśnienie, co do hipnozy. - odwróciła się ciałem w stronę towarzysza, kładąc dłoń z piórem na udzie. - To umiejętność opanowana przez czarodziejów, ale przekazali wiele informacji zaprzyjaźnionym mugolom, co swoją drogą ma ciekawe uzasadnienie w historii średniowiecza i konflikcie hipnotyzerów z resztą społeczeństwa, ale mniejsza, to nie lekcja historii magii. A więc mugole też utworzyli coś własnego, nazwanego w identyczny sposób. Nie jestem pewna czy ta księga nie dotyczy właśnie tego niemagicznego aspektu. Odrobinę to niweczyło radość z odkrycia tekstu, bo co jak co, ale ta mugolska hipnoza niezbyt przydawała się dziewczynie. Ona bazowała mimo wszystko na pewnego rodzaju zgodzie osoby hipnotyzowanej na poddanie się wpływom, a magiczna żadnej zgody nie zakładała. Wręcz przeciwnie. Uczyła, jak przełamywać cudzą wolę i tę wiedzę pragnęła posiąść także Dear. Nabrała pewności, że coś tu zostało ukryte przed przypadkowymi parami oczu.
Hmm:
Rzuć k6: Jedno z nas rzuca Aperacjum i odkrywa niewidoczne zapiski. Parzysta - pierwszej udaje się to Fire. Nieparzysta - pierwszemu udaje się to Tancredowi.
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Jej chłód w żaden sposób mi nie przeszkadzał, był mi wręcz obojętny. Dopóki wykonywaliśmy pracę bez zbędnych komentarzy, wtrąceń czy złośliwych zaczepek, to wisiało mi, co o mnie sądzi. Biorąc też pod uwagę mój styl życia i wiedzę, którą wolałem zachować dla siebie - im mniej o mnie wiedziała i zachowywaliśmy się wobec siebie z umiarkowanym dystansem, tym czułem się bezpieczniejszy. Wystarczy mi, że przez przypadek jakaś studentka odkryła jeden z moich sekretów. Niech przeklęty będzie ten dzień, kiedy postanowiłem odwiedzić Pokój Snów. Dotyk jej kolan o moje był średnio przyjemny, jednak nie miałem zbytniego wyboru. Praca nad jednym tomiskiem, do tego w takim stanie, jakby została połknięta i wydalona przez buchorożca, nie należała do czynności pozwalających na zachowanie osobności. Przetłumaczyłem tekst w swoim tomisku, przeznaczonym specjalnie dla rozszyfrowanych tekstów runicznych. Było w nim wszystko, od przepisów kulinarnych, bo opisy czarnoksięskich rytuałów. Praktycznie wszystko, co moje oczy widziały i postanowiły, że tekst jest czegoś warty, znajdowało się tutaj. Sam tekst faktycznie wydawał się dziwny, taki...niemagiczny. Czułem się, jakby ktoś opisywał tutaj pokrętną terapię dla magipsychologa. Podatność na sugestię...jeżeli hipnoza wyglądała podobnie do legilimencji, to nie było to jedynie przyjęcie sugestii. To była pierdolona inwazja. - Książka z niemagicznymi wiadomościami w bibliotece czarodziejów? I to na Nokturnie? - uniosłem brew, obracając głowę w jej stronę. Zmrużyłem oczy, wpatrując się w twarz towarzyszki. Nie, to nie mogła być prawda. Musiało tutaj być coś więcej. - Bez sensu. Musi tu być coś, czego nie widzimy. Jakieś zabezpieczenie? - dodałem, mówiąc zdecydowanie ciszej niż wcześniej. Wolałem, by właściciel nie słyszał, co mówimy, a obstawiam, że nas podsłuchiwał. Wróciłem spojrzeniem na tomisko, spoglądając na nie z każdej strony. Zaklęcie? Runa ochronna? Wymaga jakieś ofiary, albo dotyku osoby upoważnionej? Nic tylko kolejne cholerne pytania.
Ten dystans w relacji był dla Fire bardzo komfortowy. Praktycznie zawsze podchodziła do ludzi z rezerwą, otwierając się rzadko, jeśli w ogóle. Tak czy siak pozostawały pewne tematy, o których nigdy nie mówiła. Z Seaverem wszystko szło łatwiej, bo nie ingerował. Fire podejrzewała, że też nie lubi się uzewnętrzniać. Może miał poważne, mroczne sekrety zupełnie jak ona? Kto wie... Rzuciła z ciekawością okiem na przyniesiony przez chłopaka tom, gdzie zapisywał tłumaczenia. Co jeszcze mógł tam mieć? Hipnoza wiązała się z czarną magią, więc ta zakazana dziedzina magii nie była Tancredowi tak zupełnie obca. Na pewno nie bał się po nią sięgać, skoro siedział na Nokturnie i tłumaczył ten tekst. - Rozumiem, że interesuje Cię tylko translacja, a nie sam temat tekstu? - skomentowała, bo po jej wybitnie długim wywodzie na temat historii hipnozy magicznej, jak i tej mugolskiej, nie usłyszała żadnego komentarza. Kompletne zero. A to przecież tak fascynujące, że każdy by dopytywał, chyba że już to wszystko wiedział i Blaithin tylko powtarzała informacje. Pozornie spojrzeniem powracała do starej księgi leżącej przed nimi, ale i na Tancreda ukradkiem zerkała, aby obserwować reakcje. - No właśnie. - potwierdziła skinieniem głowy jego pytania. Trochę zbyt dziwne by było, gdyby ktoś tu zostawił niemagiczną książkę, ale z drugiej strony... Gdyby nie Fire to i Tancred mógłby się nie połapać, jeśli nie szkolił się na hipnotyzera. Nie wspominając już o tym, że wolumin odczytać mogli tylko znawcy run. Ale tak, Dear też nabrała pewności, że coś ukryto, więc machnęła krótko różdżką. - Przekonajmy się. Aperacjum. Ciężko zaprzeczyć, że Fire to mistrzyni posługiwania się zaklęciami, w której żyłach płynął magiczny talent. Także i teraz różdżka posłuchała dziewczyny, a tekst ugiął się pod naporem czaru. I ukazał kolejne zapiski, na szczęście zachowane w stanie, który dało się odczytać. - Ha! Jak to mugole mówią - bingo. - mruknęła, wewnętrznie ciesząc się o wiele bardziej niż to okazywała. Tu mogło być coś ciekawego i wartego poznania. Dlatego podsunęła tekst pod nos towarzysza, aby go rozszyfrował, a sama zaczęła sprawdzać coś w swoich kamyczkach runicznych.
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Od zawsze uważałem, że jako czarodzieje powinniśmy posiadać wiedzę w pełnym spectrum magii. Sam podział na białą i czarną był dla mnie błędny i dziwny - niektóre zaklęcia zaliczające się do pierwszej grupy, bywały o wiele bardziej okrutne, niż te, których społeczeństwo czarodziejów tak bardzo się bało i nienawidziło. Zresztą, samo posiadanie wiedzy nie czyniło mnie od razu złym człowiekiem. Poznanie zasad działania klątw i czynnik wpływających na zwiększenie lub zmniejszenie jej mocy, było świetnym punktem zaczepienia dla Łamaczy. No bo jak mam zwalczać coś, czego w najmniejszym stopniu nie znam? Sun Tzu dość dobitnie na ten temat napisał, a można powiedzieć, że był zwykłym mugolem. Skoro osoby, które spora grupa czarodziejów uważała, i wciąż uważa, za gorszych, jest w stanie dojść do takiego wniosku, to dlaczego my nie potrafimy? - Źle rozumiesz. - odparłem krótko, uśmiechając się kątem ust. Nie uznawałem potrzeby komentowania wszystkiego, co uznałem za interesujące. Swoje przemyślenia wolałem pozostawić dla siebie, nie mając ochoty dać drugiej osobie sposobu na zaskoczenie mnie lub zranienie. Zapewne wiele osób to denerwowało, co wywoływało u mnie jedynie szyderczy śmiech. Skoro woleli mówić o wszystkim i zapowiadać na głos to, co zrobią, to niech później nie mają na twarzy zaskoczonej miny Pikachu, że ktoś im te plany zaprzepaścił. Bingo! Tak, dość trafne słowo do opisania naszego odkrycia. Takiego, które postawiło kolejne pytanie - po jaką cholerę ktoś ukrywa tekst pod dialektem runicznym i jeszcze dodatkowo pod zaklęciem? Księgę, którą mógł przeczytać każdy? Im częściej ktoś znajduje się pod wpływem hipnotyzera i zmienia przez niego swoje działanie czy decyzje, tym większa szansa, że w pewnym momencie charakter ofiary ulegnie trwałej zmianie, dostosowując się do wymagań czarodzieja. - faktycznie, brzmiało to inaczej, niż wcześniejszy tekst. Podniosłem spojrzenie na swoją towarzyszkę, wykrzywiając twarz z bliżej nieokreślonym grymasie. Odsunąłem księgę z powrotem, równocześnie unosząc spojrzenie do góry. Coś tu dalej było nie tak. Tylko co.
Runki:
Jeśli Fire rzuci zaklęcie na następną stronę, ukaże się tekst
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To zabawne, że przy Tancredzie nawet taka Fire wychodziła na gadułę, a przecież zazwyczaj wypowiadała się lakonicznie. Skoro źle rozumiała to źle rozumiała, Seaver nie kwapił się z żadnymi wyjaśnieniami. Dla Dear tego rodzaju środki bezpieczeństwa użyte przez twórcę tekstu absolutnie nie były niczym dziwnym, ale ona przyzwyczaiła się do tego, że wszelkie sekrety zazwyczaj wymagały dużego nagimnastykowania się, aby je odkryć. Gdyby to ona z jakiegoś dziwnego powodu zechciała dzielić się swoją wiedzą na temat hipnozy to pewnie nałożyłaby jeszcze więcej ochronnych zaklęć. Odsiewało to potencjalnych zainteresowanych, pozwalając tylko tym najbardziej utalentowanym lub przebiegłym na dobraniu się do źródła wiedzy. Tylko tacy byli godni. Teraz Dear poczuła się całkiem dumna z ujawnienia ukrytych zapisków, które niebawem wspólnie przetłumaczyli. Słyszała już o tym, że można było ofiarę zmienić, ale to wymagało prawdopodobnie lat używania na kimś tej umiejętności. I raczej nie dotyczyło tak drastycznych zmian, jak metamorfoza buntownika w potulnego baranka, chociaż kto wie? No właśnie, może autor wie. - Nie krzyw się tak. - przewróciła okiem na grymasy wyczyniane przez Tancreda. Jakby nie było - szło im świetnie, nie napotkali problemów, zaklęcie zadziałało. Rudowłosa uniosła ponownie różdżkę, ponawiając czar Aperacjum. Z zainteresowaniem przyjrzała się kolejnej części tekstu, szybko skrobiąc swoim piórem po pergaminie. Jeżeli osoba, która nie całkiem opanowała hipnozę, zacznie jej próbować na kimś innym, może spowodować niewybudzenie się ze snu hipnotycznego, czyli stanu w którym umysł nie wie, na które bodźce zareagować i wycisza wszystkie. Po pewnym, bliżej nieokreślonym, czasie przejdzie on do stanu prawdziwego snu, a po kilku godzinach później, obudzi się sam. O tym zdaje się, że jeszcze nie słyszała. A więc istniało ryzyko, że uczyni komuś krzywdę swoimi spontanicznymi próbami stosowania tej umiejętności w praktyce. Czy to miało Fire powstrzymać? Nie, oczywiście, że nie. Zwłaszcza, że konsekwencje to zwykły sen, a nie wpadnięcie w śpiączkę. Także tylko wzruszyła ramieniem, nie wyrażając głośno swoich beznamiętnych spostrzeżeń. Przeszli do następnego rozdziału, wyjątkowo obszernego i traktującego o hipnozie, ale też o... runach. To mogło tłumaczyć fascynację autora i fakt, że wszystko zapisał w futharku. Natknęli się na ilustrację przedstawiającą cztery runy. Następnie przedstawione były obszerne tłumaczenia, jak łączą się one z nauką władania nad umysłami.
klik:
Dopasuj runy do ich opisów po kolei tak, jak są przedstawione na obrazku: - oznacza samokontrolę, rozwój i wznoszenie się do nowych zmian z determinacją i wytrwałością. - jest runą kontroli nad wybuchami emocjonalnymi i ograniczenia innych istot. - to spokój i kontrola emocji. - jest runą umysłu kontrolującą komunikację werbalną i zdolności intelektualne.
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Prychnąłem, słysząc komentarz. Od kiedy to robiła za moją matkę? Może jeszcze zaraz mi powie coś więcej? - Bo co, tak mi zostanie? - ponownie prychnąłem, samemu też przewracając oczami. Używanie mięśni mimicznych było często dla mnie stosunkowo trudne. Te najbardziej podstawowe odruchy miałem wyuczone jeszcze z czasów przed wypadkiem, bardziej złożone, mające wyrażać więcej niż jedną, określoną emocję, kończyły jako grymas. Brzydki, odstraszający, stwarzający barierę pomiędzy mną a innymi ludźmi. Był to jeden z powodów, dla których na tym nie pracowałem. Dlaczego mam zmieniać coś, co mi pomagało? Spisałem wzmianki o możliwych skutkach hipnozy, reagując na tę informację jedynie w duchu. Doprawdy, ta umiejętność potrafiły jeszcze bardziej spustoszyć cudzy umysł, niż legilimenta. Samo grzebanie w czyjejś głowie można było jeszcze jakoś wytłumaczyć - przesłuchanie czarnoksiężnika czy innych ludzi tego pokroju. Tak, pomimo moich przeżyć nie obraziłem się na samą zdolność. To nie ona była wadą, tylko człowiek, który z niej korzystał. Czy hipnozę dało się wykorzystać do dobrych celów? Zapewne tak. Pytanie tylko, jak zrozumieć słowo "dobre". Następny rozdział zaciekawił mnie jeszcze bardziej. Powiązanie hipnozy z runami...czyżby mogły wzmocnić potencjał czarodzieja? Przyjrzałem się ilustracji, zawartymi na niej runami, oraz tekstowi, który tłumaczył, która co oznacza. Uruz oznacza samokontrolę, rozwój i wznoszenie się do nowych zmian z determinacją i wytrwałością. Isa jest runą kontroli nad wybuchami emocjonalnymi i ograniczenia innych istot. Eihwaz to spokój i kontrola emocji. Mannaz jest runą umysłu kontrolującą komunikację werbalną i zdolności intelektualne. Przeczytałem swoje tłumaczenie parokrotnie, próbując wyciągnąć z tego coś więcej. Niezbyt rozumiałem co jedno z drugim ma wspólnego, ani dlaczego akurat występuje takie połączenie run. Odsunąłem tekst w kierunku Fire, licząc, że ona rozezna się w temacie bardziej, niż ja.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ależ prychanie i wzajemne przewracanie na siebie oczami. Fire uśmiechnęła się pod nosem, nie patrząc już na Tancreda. Niczym rozmowa z naburmuszonym dzieciakiem, który umarłby, gdyby przez moment przestał być taki zdystansowany i chłodny. Zupełnie jak ona kiedyś. Nic więcej nie odpowiedziała, woląc skupić się na pracy. Która swoją drogą przynosiła coraz więcej interesujących owoców. Obok translacji, jakie zapisywała sobie na pergaminie, notowała też własne spostrzeżenia oraz informacje o hipnozie. Jak dla Fire to trafili na żyłę złota wartą fortunę. Niekoniecznie Seaver musiał to doceniać, ale cóż, jego sprawa. Już blisko sześć lat ślęczała nad odnajdywaniem czegokolwiek, więc tym bardziej wiedziała, kiedy należy uznać coś za niesamowite znalezisko. A ta księga zdecydowanie była niesamowita. Jaka szkoda, że nie można było jej wypożyczyć i studiować w zaciszu domu. Musiała się tu kurzyć, porzucona i zapomniana, bo to wątpliwe, aby otrzymywała odpowiednią uwagę od garbatego właściciela "Veritaserum". Z podobną fascynacją co Seaver, Blaithin przystąpiła do analizowania czterech wyróżnionych run. Połączenie tych dziedzin bardzo przypadło do gustu Szkotce, która chciała możliwie jak najlepiej zbadać temat od strony runicznej. Że też wcześniej nie wpadła, aby przejrzeć to pod tym kątem. Może pomogłoby jej to w nauce, gdyby zrobiła sobie amulety wzmacniające skupienie i opanowanie. Znała co nieco znaczenia tych symboli, ale wiadomo, że zawsze mogła wyczytać więcej. Skoro już wzięła ze sobą pomocne kamyki runiczne to teraz wysupłała z nich tę wyjątkową czwórkę, analizując przesłanie każdej po kolei. Tak, wszystkie związane z kontrolą. Czymś, co Dear tak bardzo lubiła zawsze mieć. Chyba za najważniejszą uznała Mannaz, bo hipnotyzer musiał perfekcyjnie opanować ton głosu, którym kierował umysłem ofiary. Werbalność grała więc główną rolę w procesie. Dla niej wszystko tworzyło całkowity sens, dlatego uniosła pytająco brew na Tancreda, kiedy jej podsunął tekst. Miała mu coś tłumaczyć? Musiałby się zdobyć na tak trudną rzecz, jak odezwanie się i wyrażenie swoich myśli głośno. Nie ukrywała, że intensywnie myślała, coś tam u siebie przekreślając. Zaczęła też rysować runę wiązaną z tych czterech symboli. Nie było to takie proste. Może wtedy skumulowałyby całą swoją moc i o wiele bardziej ułatwiły proces uczenia się hipnozy?
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Okazywanie emocji potrafiło być wyrokiem śmierci. Automatyczna reakcja u wielu osób, szczególnie będących pod presją, potrafiła zmienić bardzo dużo. Nie obchodziło mnie, za kogo mnie uważała. Nie musieliśmy razem pracować, jeśli coś w moim zachowaniu się jej nie podobało, miałbym wtedy też wymówkę do wykonywania rzeczy tylko we własnym towarzystwie. Słodka wolność, kiedy nikt nie zawraca ci głowy, szturcha kolanem czy prycha. Samemu zapewne doszedłbym po pewnym czasie do wniosku, że z książką jest coś nie tak - sam również zabezpieczałem swój dziennik na przeróżne sposoby, aby nikt nieproszony nie zgłębił moich tajemnic. Czas nie grał dla mnie zbytnio dużej roli. Czy zrobiłeś coś wcześniej, czy później, tak samo wciąż posiadałem więcej pytań, niż odpowiedzi. Głupi się urodziłem, taki sam umrę. Widząc uniesioną brew, doszedłem do wniosku, że kobieta zrozumiała znaczenie run i była zdziwiona, że ja nie. Skoro miało to być takie proste, jeszcze raz się im przyjrzałem. Z pewnością nie zniżę się do poziomu, by prosić ją o pomoc. Prędzej bym spłonął ze wstydu, niż takie słowo przeszłoby przez moje gardło. Osoby które proszą wykazują się swoją nieporadnością i brakiem zdolności do poradzenia z problemem samemu. Cecha słabych ludzi, nie warta rozważania. Przyglądając się runom i ich opisowi, w mojej głowie coś zaskoczyło. Skupiłem się na tej zapadce, starając się ją pogłębić, rozłupać tę skorupę niezrozumienia, jaka pojawiła się w moim umyśle. Gdyby wyryć runy na jakimś materiale...jakby je wsadzić na amulet, albo diadem...tak, to miałoby sens. Każda z osobna wydawała się nie mieć sensu, ale wszystkie razem, to już zupełnie inny temat. Pokiwałem sam do siebie głową, gryząc końcówkę pióra i dopisując sobie swoje spostrzeżenia. Skoro takie ustawienie run wspomagało zdolności hipnotyzera, to może inne by działało w drugą stronę? Amulet ochronny przeciwko urokowi? Tak, to było warte sprawdzenia i rozważenia.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Rozmowa się kleiła. Wręcz jedno nie dało drugiemu dojść do głosu. A tak naprawdę to milczeli, ale Blaithin w ogóle ten fakt nie przeszkadzał. Owszem, wolałaby wymieniać się przemyśleniami, komentować, razem kombinować i wskazywać sobie różne rozwiązania, ale jeśli Seaver był tak małomówny to cóż, niech tak będzie. Nie przepadała za ciągnięciem za język, jak ktoś wolał pozostać cicho i wyłącznie sam na sam ze swoimi myślami. Ona teraz pracowała na wysokich obrotach. Ciężko wiedzieć, co Tancredowi chodziło po głowie. Spotkała znów tylko ciszę. Gdyby zadał pytanie to wyjaśniłaby mu to i owo, ale tak to skazywał się sam na utrudnienia. Wręcz chorobliwa duma, coś z czym Fire też często miewała problemy. Ale dla hipnozy mogłaby wsadzić ją głęboko do kieszeni. W bibliotece panowało przyjemne milczenie przerywane skrobaniem ich piór oraz kaszlnięciami właściciela. Dear dłuższą chwilę pracowała nad utworzeniem symbolu runy wiązanej. Jakoś ciężko to było dobrze rozplanować. Nigdy nie miała smykałki do rysowani ani za bardzo rozwiniętej wyobraźni, więc dopiero po dłuższym czasie utworzyła poprawny wzór. Czy będzie mieć czas, aby to wykorzystać w praktyce? Wątpliwe. Ostatnio tyle się działo. Ale na wszelki wypadek zapisze sobie to w pamięci. Przysiedli znów do księgi, której stronice coraz ciężej się odczytywało. Kilka rozdziałów odnaleźli tylko w strzępach, nie do końca dało się zrozumieć przekazywany sens. Autor jednak ewidentnie sam był hipnotyzerem, tego już była pewna. I to takim sprzed paru wieków, do tego utalentowanym czarodziejem. Imponował rudowłosej, chociaż nie poznali jego imienia. Ostatni rozdział, gdy już go z trudem przetłumaczyli sugerował, dlaczego w ogóle utworzył to dzieło. Miało się przydawać innym żądnym zakazanej wiedzy. Wychwalał czarną magię oraz umiejętność kontroli, wspominając również o klątwie Imperiusa. Tematy bardzo dobrze znane Fire... czego oczywiście nie mówiła głośno, bo po co. Schowała stos notatek do torby, uśmiechając się do Tancreda zdecydowanie zbyt słodko. - Już nie będę Cię męczyć. - ostatni raz powiodła wzrokiem po cennej księdze.