Czternasty luty, dzień zakochanych? No chyba nie. Dzień Wariata to dużo wartościowsze święto, wszyscy o tym wiedzą. Wracając do tematu, Arlette dzień ten postanowiła spędzić ze swoim… Znajomym, niejakim Brandonem. Jak w ogóle do tego doszło? Tak szczerze, to nie wiadomo. Powiedzmy, że tak wyszło. Tak wyszło i na tym poprzestańmy dalsze rozmyślania. Dlatego też, aktualnie można było dostrzec pannę Blake siedzącą przy jednym z ognisk, ognisku numer cztery doprecyzowując. Tak jak przy każdym z nich, tak i przy tym leżała garść jakiegoś magicznego pyłu, który należało wrzucić do ogniska. Magiczny pył. Co za ściema. No ale, jak trzeba, to trzeba. Biorąc do ręki przeznaczony dla niej proszek nie miała zbyt zadowolonej miny, ale cisnęła go do ogniska chcąc jak najszybciej się go pozbyć. W powietrzu zawirowały magiczne spirale, odcinając się jasnym kolorem od płomieni. Nigdy nie była zbyt dobra z Wróżbiarstwa, dlatego też nie miała bladego pojęcia cóż mogło to znaczyć. Wzruszyła ramionami, kątem oka spoglądając na Ślizgona obok. Już miała coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. W ciemności, oświetlana jedynie nikłymi iskrami z ogniska pojawiła się straszna, chociaż młoda twarz. Pani Hampson z zaciekawieniem wytrzeszczała gały, wpatrując się w jej wróżbę. Powodzenia w czytaniu kółek i kresek z zawijasami. Jej obecność niemalże przerażała Arletkę, w sumie nie wiedzieć czemu. Kiedy wreszcie obróciła się w jej stronę, z typowym uśmiechem fanatyka, dziewczynę aż przeszedł dreszcz. Usłyszała również wróżbę „Uważaj! Twój towarzysz/ka wieczoru to nikt inny jak wieczny podrywacz. Lubi zbierać trofea i nie zawaha się, by dolać do ci miłosnego eliksiru do herbaty.” i mniej więcej po tym wydarzeniu więcej już jej nie widziała. Dobrze, bo gdyby napatoczyła się znowu pewnie dostałaby pięścią od młodej Ślizgonki. Co to za kiczowata przepowiednia? Po pierwsze, Arlette nie miała zamiaru pić dzisiaj herbaty. Nie jest brytolem, żeby pić herbatę codziennie. Po drugie, po Brandonie można spodziewać się wielu rzeczy. Po trzecie, Arlette zawsze jest uważna. Jest jedną z tych osób, których nie powinno się oszukiwać. Wywróciła oczyma, spoglądając na chłopaka. - To co, czy Ty też usłyszałeś jakąś dziwną przepowiednię z kosmosu? - zapytała z niewinnym uśmiechem.
Powód ich spotkania był bardzo prosty. Dzisiaj wypadały walentynki, dzień zakochanych, a on jako osoba nie zakochana szukał sobie innego towarzystwa, również osób nie obchodzących tego święta. Nie zamierzał bowiem siedzieć przy ognisku dla singli, oj nie! Nad tym miejscem wisiała taka dołująca aura, że nie zdziwiłby się wcale jakby w tą noc odnotowano by największą ilość samobójstw i to głównie w tamtym miejscu. Jakieś zbiorowe skakanie do ognia, czy otrucie się magicznym proszkiem. Więc kiedy dostrzegł również samotnie kręcącą się znajomą od razu obrał ją jako cel. Po prostu podszedł do dziewczyny i witając się z nią dopytał się, czy na kogoś czeka. Nie czekała, więc złapał Arletkę pod rękę i ruszył w stronę czwartego ogniska. Oczywiście nie miał zamiaru robić z tego żadnej randki, no ale na brodę Merlina! Ta cała atmosfera tak jakoś na niego działała, że czuł potrzebę odgrywania wielkiego dżentelmena. A aktorem był znakomitym, a już tym bardziej nie musiał się zbytnio starać by takowym być. Zaprowadził przyjezdną do ogniska i skierował ją na ławkę, która lekko się kołysała na wietrze. Zostawił ją tam, ale tylko na moment. Poszedł bowiem po kawałek drewna do ogniska, które już było przygotowane i aż się prosiło aby je wykorzystać. Dorzucił dwa kawałki do ognia i znów znalazł się przy ławeczce. Obserwował jak dziewczyna wrzuca nieco proszku do ogniska i wpatrywał się w to co się działo. A działo się wiele. Wpierw ogień zaczął trzaskać bardziej, zmieniać nieco swoją barwę, pojawiały się jakieś przebłyski, które następnie kurczyły się do postaci małych, świecących kropeczek. Dopiero później zrozumiał, że przedstawiają one gwiazdy, jakiś gwiazdozbiór, który powinien znać doskonale. Powinien, bo oczywiście to nigdy go aż tak nie interesowało i co najwyżej był w stanie powiedzieć jak nazywa się ta gwiazda, ale reszta pozostała enigmą. Gwiazdy zaczynały znikać, a zamiast nich pojawiły się dziwne napisy i tekst którego w ogóle nie był w stanie zrozumieć. Co go nieco zdołowało. Był przecież już studentem! A nadal nie potrafił takich rzeczy? Czego więc ich uczą w tej szkole?! Spojrzał się więc na dziewczynę, może to osoba która wrzucała proszek do ognia była w stanie tylko to zobaczyć, ale widząc jej minę zdała sobie z tego sprawę, że i ona nie jest w stanie tego przeczytać. Brawo Brandon! Nie jesteś aż tak głupi! Na pomoc nie musieli długo czekać i w zasadzie nawet o nią prosić. Profesor Hampson jak zwykle wciskała swój haczykowaty nochal w nie swoje sprawy. I jakby nigdy nic przeczytała wróżbę dziewczyny. Na całe szczęście się teraz nie widział bo pewnie by się zaśmiał głośno widząc jak siedzi z otwartą buzią i się gapi to na wróżbę to na kobiety. Opamiętał się jednak i szybko ją zamknął zmuszając się do niewinnego uśmiechu i krótkiego chichotu. - Widać nic się nie ukryje przed tym ogniem - powiedział niby to pół żartem pół serio. A co! Niech się zastanawia nad tym z kim to przyszło jej tutaj dzisiaj siedzieć. Zwłaszcza jeśli była w tej wróżbie pewna prawda, może i w drobnym stopniu podrywaczem był, ale raczej słabym. W szkole jest wiele innych facetów, którym można by było przypasować tą wróżbę. On jednak uwielbiał zbierać trofea i zapewne byłby w stanie dolać taką miksturę, a nawet o wiele gorsze niż amortensje. Tylko skąd by ją teraz niby wziął i jaki miałby w tym cel? Nie zbiera on bowiem tego typu trofeów. Dlatego pewnie ta wróżba pasowała do niego. - Hej daj trochę teraz czas odkryć nieco prawdy o tobie - rzekł do dziewczyny i chwycił nieco proszku, wrzucił go do ognia i powrócił na swoje miejsce. Wszystko się powtarzało, z tą różnicą, że on nie zobaczył dziwnych liter, a kwiat. Kwiat – delikatny i nieśmiały, zupełnie jak ty. Musisz w siebie uwierzyć i zrobić w końcu ten pierwszy krok. Nic nie stoi na przeszkodzie, więc dlaczego by nie spróbować? Przecież to taki wyjątkowy dzień. - znów usłyszał głos nauczycielki. To ona jeszcze tutaj była?! Zmrużył oczy, ściągając brwi i posłał jej to spojrzenie, dając jasno do zrozumienia by sobie szła bo im przeszkadza. Nie musiała przecież wiedzieć tego, że wcale nie byli tutaj jako para, ale możliwość pozbycia się jej osoby była o wiele lepsza niż nawet to by sobie tak pomyślała. - Jak widać wcale nie lepsza od twojej wróżby Arletko. Zdecydowanie przygotowali wróżby jedynie dla par - mruknął trochę zawiedziony, no ale z drugiej strony to czego się spodziewał po święcie którego ludzie kojarzą z wielkim, tłustym bobasem z łukiem?
Betty Hampson, to zdecydowanie nie była twarz jaką chciała oglądać tej nocy, a Wróżbiarstwo zdecydowanie nie było jej ulubionym przedmiotem. Kto lubi wróżbiarstwo? Astronomia? Okej, jest całkiem ciekawa. Nawet bardzo ciekawa. Ale jakieś czytanie przyszłości z fusów po herbacie to już całkiem inna sprawa. Herbata. Co Anglicy mieli do herbaty? Zwykły napój, więc czemu wszędzie było go pełno? Co zaś się tyczy tematu przekąsek, przy ich ognisku znajdowały się czarodziejskie bliny. Drobna zmiana w nazwie i byłyby to kibiny, danie przez pannę Blake tak bardzo znienawidzone. Arlette miała kiedyś wątpliwą przyjemność zjedzenia tego paskudztwa i od tego czasu nie może pozbyć się ich obrzydliwego smaku. Ciasto, okej, ale farsz... Nie. Nie, zdecydowanie nie. Natomiast blin nigdy nie miała okazji próbować, kuchnia ukraińska nigdy nie była jej ulubioną. No, ale raz kozie śmierć. Cienkie placki, prawdopodobnie słodkie, co może pójść nie tak? Bardzo dobrze, że nie siedziała w towarzystwie samotnych wariatów przy ognisku numer 2, bo jeszcze ktoś dosypałby jej lubczyku do tychże ciastek. Z zupełnie obojętną, uprzejmą miną podała Brandonowi część tego magicznego proszku i patrzyła, jak ogień po raz kolejny zmienia swoją formę. - No, no. Nie jestem pewna, czy przypominasz kwiatek, ale to ciekawa wróżba. - rzuciła dość obojętnie, z chytrym uśmiechem. W tym momencie właściwie wpatrywała się w płomień buchający z ogniska, mieniący się wieloma barwami i odcieniami. To tak właściwie można? Wziąć kupę drewna i podpalić, na środku Syberii? Nie będzie ich ścigał jakiś walnięty Minister Przyrody, czy jakoś tak? Czy w tej okolicy w ogóle jest Ministerstwo Magii? - To taki bezużyteczny przedmiot, na prawdę. Jak gdyby spirale tańczące w powietrzu miały mi cokolwiek o kimś powiedzieć. - mruknęła, przewracając oczyma. Niemalże bezdźwięcznie uderzała opuszkami palców w swoje kolana, ot taki tik, tudzież zajęcie. Jakoś niespecjalnie kupowała atmosferę serduszek, różowych świec i tłustego gościa z łukiem, który pewnie nawet nie potrafi go trzymać. - To ten. Skoro już zwialiśmy od tych samotnych frajerów, to co właściwie będziemy robić w ten wieczór? W sumie mogłabym zapytać, co tam u rodziny, ale nie jest to zbyt... Ciekawy temat jak wiesz. - dodała, przerzucając swój wzrok na Ślizgona. Wieczór, zaiste całkiem ładny. Niebo ciemne, ale nie czarne, gwiazdy na niebie. Czy w Londynie w ogóle widać gwiazdy? Niespecjalnie zwracała na to uwagę, w końcu nie spędziła tam wiele czasu. Pewnie nie, tak jak w większości dużych miast. Oczywiście, Hogwart to Hogwart, może sobie pozwolić na takie bajery jak czystsze powietrze i sklepienia z których widać planety. Czym ona sama byłaby dzisiaj zainteresowana? W sumie, to powinna teraz siedzieć i czytać książki, pewnie czułaby się dużo lepiej. Ale jak już została wyciągnięta na te walentynki, czy co to miało być, przez nauczycielską kadrę, to może i lepiej spędzić je w jakiś interesujący sposób? Nastraszyć jakiś głupich zakochanych? Wysyłać dziwne znaki dymne? Cokolwiek. Skoro już ugrzęźli w tej lodowej puszczy, to czemu by nie wykorzystać swoich umiejętności? Normalnie, widok irbisa, raczej nie jest codziennością, ale na Syberii pewnie by się ich trochę znalazło. Oczywiście, nikt przeważnie nie wiedział o tym, że dziewczynie mogą nagle wyrosnąć kły. Czemu miałaby komukolwiek mówić? Nie jest to jakiś super temat do chwalenia się. No dobra, może i jest. W czasie, kiedy oczekiwała na odpowiedź udało się jej coś przegryźć i - ku jej zdziwieniu - specjały ukraińskiej kuchni wydawały się całkiem smaczne. Jako napój, przytrafił się Dyptamowy Smakosz. Bezsenność na cztery godziny? Dobra, w sumie czemu nie. Jak szaleć to szaleć, w ciągu najbliższych kilku godzin sen raczej nie będzie jej potrzebny. A w innym wypadku i tak zaśnie z nudów, żadna kawa jej nie powstrzyma.
Astronomia rzeczywiście była ciekawą dziedziną, tak dobrze niby znaną, a jednak jak bardzo jeszcze nie poznaną. Spojrzał się na niebo zastanawiając się czy gdzieś tam żyje sobie taki drugi Brandon, co prawda zielonkawy, przypominający jakaś galaretę zmieszaną z pomyjami i z oczami na czułkach. I tamten Brandon patrząc w swoje niebo z trzema satelitami i zasnawia się, czy istnieje on, a może już się szykują na atak? No to się zdziwią jak oberwą klątwą. Bo pewnie obserwują tylko mugoli. Potrząsnął głową by pozbyć się tych głupich myśli. Zwłaszcza, że zmartwianie się tym czy zaatakują ich obcy było ostatnią rzeczą jaką by chyba na poważnie myślał. Co prawda nie byłby sobą jakby nie był przygotowany na takie rzeczy, ale serio, teraz nie miał czasu by o tym myśleć. Zastanawiał się raczej nad tym czy gdzieś tam jest jakaś gwiazda którą ktoś nazwał imieniem dziewczyny siedzącej obok niego. Pewnie nawet jakby była taka, to nie mógłby się pochwalić przed znajomą tą wiedzą, bo miał problemy z znalezieniem podstawowych rzeczy, a co dopiero z odnalezieniem tej jednej szczególnej kropeczki. Więc dla swojego dobra i spokoju zostawił w spokoju już to niebo i powrócił na Ziemię, na Syberię, do ogniska, ławeczki, a co najważniejsze do Arletki, która zresztą i tak coś do niego mówiła, więc wypadało wiedzieć o czym mówi. - I pomyśleć, że mugole uważają to za jedyny rodzaj magii jaką się jeszcze praktykuje. Co za głupcy. Nic dziwnego, że tylko wróżby im w głowach. Do tego nie trzeba mieć żadnych magicznych zdolności, by wymyślać jakieś bzdury i wierzyć jedynie w to, że ktoś da się na to nabrać i uwierzy w to co mówisz - odpowiedział i prychnął pogardliwie. Skąd o tym wiedział? Ojciec mu kiedyś opowiedział, że mieli taką sprawę, gdzie pewna kobieta miała zostać ukarana za to, że używa "magii" w świecie mugoli. Ta broniła się tym że tam co chwilę można znaleźć taką wróżkę i podobne usługi. Niestety nie została ukarana, a zastosowali wobec niej upomnienie - jakby to miało coś dać. Niedługo może zaczną alchemicy sprzedawać im swoje wyroby? Sugerując się tym, że i tamci mają swoje apteki. - To powinny być nie obowiązkowe zajęcia. Jedynie dla tych, którzy wierzą w takie głupoty. A my byśmy mogli pójść w tym czasie na jakieś poważniejsze zajęcia, czy chociaż do Hogs na kremowe piwo - dodał posyłając na końcu oczko do dziewczyny i uśmiechając się niecnie. - To już lepiej zmarnowany czas i z pewnością milej - powiedział po krótkiej przerwie. Słysząc jej kolejne słowa uniósł jedną brew nieco wyżej. Trochę w tym wszystkim nie pasowało mu nazywanie samotników frajerami. Zwłaszcza, że nie byli tutaj przecież jedną z tych par które ich otaczały. On był jednym z tych którzy to byli samotnikiem z wyboru. - No wydaje mi się, że najlepszym pomysłem będzie próba spędzenia tego wieczoru jakoś miło, to chyba nie za wielkie wymagania co nie? A zajęcia to się będzie wymyślać już w trakcie miło spędzonego czasu - odpowiedział i takiej odpowiedzi nie powstydził by się nawet polityk. Tyle się nagadać, a w zasadzie to nic nie powiedzieć. Ojciec byłby z niego dumny! Obserwował jak łapie za jakiś smakołyk i go zjada. On nie miał ochoty chwilowo na nic. Rozumiecie?! Brandon nie chciał jeść! Na szczęście nie był kobietą bo by mógł się zastanawiać czy to aby w ciąży nie jest, a tak to nie musiał się o nic martwić. Po prostu nie lubił aż tak jedzenia, które było przygotowane przez kogoś innego niż przez szkolne skrzaty. A jedenie takiego pochodzenia w ogóle wcale go nie zachęcało do spróbowania tego. Może później jeśli będzie pewny, że mu to nie zaszkodzi, to spróbuje. Widząc jednak napój jaki dostali uśmiechnął się. - No nie, moja rodzina jest nudna, więc rozmowa o niej nie może być ciekawa. - przyznał przyjezdnej rację i sięgnął do płaszcza i rozpinając ją pokazał dużą butelkę z przezroczystym płynem i zdecydowanie nie było to veritaserum.(Co to jest zostało opisane w przedziale 15) Chociaż po większej ilości spożyciu tego to działa bardzo podobnie co wspomniana misktura. - Na samym początku można dodać więc co nieco do kawy, coby bardziej przypominała smak tutejszych napojów - rzekł cały czas chowając butelkę za pazuchą grubego futra. Czekając już tylko na to co powie dziewczyna. Może należy do tych którzy nie piją w ogóle? To wtedy dobrał sobie babkę, bimbrownik Hogwartu z taką świętoszką.