Miłość, miłość, miłość. Zapach tego gówna roznosił się wszędzie. Fetor udawanego uczucia, najlepszy dla wrażliwych nozdrzy. Ironiczne serca, kwiaty, czekoladki. Na jakiej zasadzie ktoś miałby lubić tego rodzaju badziewia? Już nawet nie chodzi o stosunek Ethny do zakochanych. Zwyczajnie... walentynki to czysta komercja, zwykły dzień, który czarodzieje przebrali za święto zakochanych, żeby móc pokazać jak bardzo się kochają. Kupidyny, strzały, serca i cała reszta jakoś do niej nie przemawiały. Z resztą - chyba nigdy nie zakochała się tak naprawdę. Bez opamiętania, konsekwencji. Całe swoje życie była zajęta radzeniem sobie. Ratowaniem swojego kościstego tyłka lub szukaniem czegoś do jedzenia. Cud, że nauczyciele przejrzeli na oczy i postanowili zrobić coś, żeby ogrzać atmosferę. Większość posiniaczonych uczniów wciąż narzekała na to, jak im źle, a reszta jeździła na pseudo lodowisku, które swoją drogą nie wydawało się Caulfield aż takie przebojowe, żeby dołączyć do zabawy. Jedyne, co sprawiło, że zechciała pojawić się na walentynkowej polanie, było ognisko i możliwość wywróżenia swojej przyszłości. Fajnie byłoby wiedzieć... cokolwiek. Chociaż może to zepsuć całą zabawę. Gdy przybyła już na miejsce, usiadła na drewnianej ławce, oczekując wylosowanego tajemniczego partnera, w między czasie wdychając specyficzny zapach mentolowych Hogsów.