Tym razem czarodzieje z Hogwartu będą mieli okazję przez całe ferie mieszkać w przedziałach kolei transsyberyjskiej. Raczej nie jest to wymarzone miejsce do spania. Ogromny ścisk sprawia, że wszyscy mieszkańcy mieszczą się w środku dopiero wtedy, gdy każdy z nich siedzi na swoim łóżku lub ewentualnie stoją maksymalnie dwie osoby. Należy pamiętać, że trzeba było gdzieś upchnąć także szkolne kufry, na które nie było miejsca ponad głowami śpiących, głównie ze względu na to, że niektóre przedziały są wyposażone w dwupiętrowe prycze. Pozostało więc umiejscowić je tuż przy średnio miękkich materacach, nakrytych raczej cienką pościelą. Jeśli ogrzewanie nawali, potrafi być tutaj naprawdę chłodno, więc wszyscy magiczni pasażerowie już dawno wypracowali sobie odruch rzucania zaklęcia ogrzewającego na samym wstępie, jeszcze nim przyjdzie im do chociażby wściubienia nosa do środka.
Korytarzem kroczył wysoki, smukły młodzieniec. Ręce miał w kieszeniach spodni. Wyglądał na spokojnego - obrzucał obojętnym spojrzeniem, wszystko dookoła. Mruknął coś sam do siebie i sprawdził swój bilet. Przedział piąty, tak? Pewnie dokładnie taki sam jak wszystkie inne. Co on tu właściwie robił? Powinien wrócić na ferie do rodziny, czego nie zrobił. Jednej z ostatnich nocy przed przerwą, pokłócił się ze swoją siostrą i to dość mocno. Co znowu taką nowością nie było, ale tym razem mógł się od niej uwolnić, przynajmniej na te kilka tygodni. Rodzicom zaś powiedział, że im lepiej pozna mieszkańców Hogwartu, tym łatwiej znajdzie Alexandra. Co zresztą również było prawdą. Ale wracając, do poprzedniego tematu, o co poszło? Pod blaskiem księżyca, tej dziwacznej, bezwietrznej nocy oboje spotkali się na dziedzińcu i dosłownie zaczęli się na siebie drzeć. Zaczęło się tradycyjnie - od tematu młodszego bliźniaka, aczkolwiek skończyło na wszystkim, łącznie z tym, że włosy Edwarda opadają mu na twarz w niewłaściwy sposób. Taka była Atria i on doskonale o tym wiedział. Czy potrafiłby ją zrozumieć. Przecież znał ją już bardzo, bardzo długo. Jednakże, czy wiedział cokolwiek, o swojej rodzonej siostrze? Nie znał jej ulubionego koloru, zazwyczaj ich relacje były dość napięte. Ale to przecież przeszłość, czas wrócić do dnia dzisiejszego. Zgodził się na tę dziwaczną szkolną wycieczkę, chociaż swoim przyjaciołom powiedział coś zupełnie innego. Kiedy ostatnio rozmawiał z Elsą wyglądała jednocześnie na zachwyconą i załamaną tym faktem. Chwila. Czemu on właściwie myślał o tej szlamie? W sumie, była to pierwsza osoba, która przychodziła mu na myśl. Może i nie była arystokratką, może cały czas go zaczepiała i nazywała księżniczką, ale w sumie chyba się przyjaźnili. Gdyby postawić ich obok siebie - czy mieliby jakieś cechy wspólne? Czarodziej z najwyższego szlacheckiego rodu, wysoki, umięśniony, z idealnym wyglądem, używający czarów praktycznie do wszystkiego. A ona? Szlama, drobna, no i chociaż nie miała jego urody, to nie mógłby szczerze przyznać, że była brzydka, wręcz przeciwnie, różdżki w ogóle nie wyjmowała. A jednak czuł, że coś mimowolnie go w niej intryguje i przyciąga. W przedziwny, niezrozumiały dla niego sposób. Odczuwał już wiele uczuć, był bardzo wściekły, był w kilku osobach zauroczony, wiele dziewczyn bujało się także w nim. Ale przy niej czuł się w miarę swobodnie, zapominał o tym, że powinien być idealny i o tym, co wymagał od niego świat. Nie żeby miał się do tego przyznać. No i nic nie przynosiło mu większej radości, niż nabijanie się z niej w ten czy owy sposób, oczywiście z umiarem. Dlatego też kiedy zobaczył drzwi, pierwszym nazwiskiem jakie rzuciło mu się w oczy było Llewellyn, napisane nawet dwa razy! O Rience’u Hargreaves’ie również słyszał, chociaż niezbyt go kojarzył. Czy Haden nie była przypadkiem kapitanem? Chyba tak. Ostatnie być może słyszał kiedyś na lekcji, ale nie zwracał na to teraz uwagi. Na jego twarzy zagościł uśmiech na pół twarzy i dobrze, że nikogo tam nie było, bo chłopak szczerzący się do drzwi raczej nie wyglądał normalnie. Zbierało mu się na śmiech, aż dziwne. Ale w każdym razie, wszedł do dość ciasnego przedziału. Niby taki rozpieszczony arystokrata, ale przebywał już w dużo gorszych warunkach. I w dużo gorszych wagonach w pociągach. Ryzyko zawodowe, czy coś takiego. Usiadł na jednym z łóżek i nie mając co ze sobą zrobić wyjął książkę. Tylko, żeby Wam się nie wydawało, że tak po prostu sobie czytał. O nie, nie. Co prawda lubił to robić, ale tak na prawdę jedynie zakrywał sobie twarz i powstrzymywał śmiech. Starał się przywołać na twarzy obojętny wyraz, ale chciał już w tym momencie zobaczyć jak zareaguje panna Llewellyn. Czyżby znowu zamierzała zdzielić go w nos? Swoją drogą, taka drobna, przynajmniej przy nim, a bić się w miarę umie. Na tym akurat się znał, toteż mógł stwierdzić. Pomyślał, że nawet mogłaby mieć jakieś szansę z Atrią, a to już komplement wyższej wagi. Uspokoił się nieco. Drugi posiadacz tegoż nazwiska musiał być jej bratem, więc może lepiej żeby nie robił jej więcej kłopotów? Czemu w ogóle się nad tym zastanawia? Co się z Tobą dzieje Edwardzie?
Wakacje z Hogwartem, ferie z Hogwartem i na domiar złego, również mieszka w Hogwarcie. Szczerze? Nie miała po prostu innego wyjścia. Jasne, że po morderstwie ukochanego tatusia, znaleziono jego zakurzony testament - i co za niespodzianka! - wyraźnie w nim zaznaczył by władzę w rodzinnym biznesie objęła właśnie ona. Elsa Christabel Llewellyn. Ponoć była mądrą bestią i nie dawała sobą pomiatać. A co najważniejsze, nie była wcale kruchą, drobną dziewczynką jakich wiele. Stanton z kolei uważa, że jako najmłodsza z rodziny to musi zapewne od razu być głupia, ślepa i na domiar złego, głucha. Aby było zabawniej - pilnuje ją jak psa. Nawet na ferie także z nią jedzie! Według biednej, blondwłosej istoty tylko dlatego, by jej życie uprzykrzać i najzwyczajniej w świecie dręczyć swoją gębą. Nieco ją zmartwiło, że gdy się tylko oderwała od świstoklika, zmuszona była natychmiastowo usiąść na zimnym betonie peronu jedenastego walcząc z nieustępliwymi mdłościami. A potem gdy tylko zadarła łepetynę do góry i ujrzała przed sobą nieznane jej hieroglify (ponoć mówią na to cyrylica ale weź coś wmów temu uparciuchowi) - jęknęła donośnie i krzywiąc swoją mordkę, tylko naciągnęła na oczy swoją wełnianą czapkę jakby w akcie żalu, że nie spędzi ferii gdzieś w ciepłych krajach. Już wolałaby nawet Madagaskar a tutaj proszę ROSJA? Przybierając zbuntowaną minę, siedziała sobie tak na peronie z rozwalonymi klamotami wokół siebie i poczęła się usilnie zastanawiać jak z stąd nawiać. Niestety jej plany odnośnie wielkiej ucieczki poszły się kochać ponieważ, jeden z profesorów złapał zręcznie to dziewczę za kołnierz i ustawił do pionu niczym szmacianą lalkę. Już miała się odwrócić i posłać śliczną wiązankę ów natrętnemu belfrowi lecz dziwnym trafem głos jej ugrzązł w gardle, gdy jej pochmurne, błyszczące złością ślepia natrafiły na samego Dyrektora Hogwartu. - Uch. Rosja? - wymamrotała tak jakoś żałośnie do głowy Hogwartu i tylko skinięciem łepka podziękowała, że dyrektor w ramach dnia dobroczynności jednym ruchem ręki bez różdżki (!) wysłał jej klamoty do któregoś z przedziałów. Sama zaś się otrzepała niedbale, czekając aż ta hołota pierwsza się załaduje do pociągu. Westchnąwszy ciężko, w międzyczasie poprawiła na swojej szyi długaśny, wielobarwny szalik w kolorach każdego z hogwarckich domów i zmawiając w duchu wszystkie paciorki jakie tylko poznała za dziecka - wspięła się na pierwszy stopień ruskiej kolei. Zaciskając gniewnie wargi w cienką linię, ruszyła oczywiście w stronę przeciwną aniżeli do przedziału śniadaniowego i w połowie drogi przez korytarz, zaczęła grzebać po kieszeniach swojego płaszcza w poszukiwaniu biletu. Potargane, długie włosy, niestety za bardzo utrudniały jej to na pozór łatwe zadanie bo gdy tylko sięgnęła dłonią do kieszeni to musiała się nieco zgarbić i wtedy trach - niesforny kosmyk włosów uderzał ją po policzku bądź od razu cała jej lwia grzywa wpadała do ocząt. Tym sposobem dopiero za szóstym podejściem wyciągnęła pomięty kartonik i rozkładając go - wyczytała wszelkie potrzebne instrukcje odnośnie jej przedziału i tak! - ponownie go zmięła w dłoni. Znając życie to szkoła zrobiła dla innych idiotów rozpiskę na każdym przedziale. I o dziwo nie pomyliła się w swoim odczuciu. Urozmaicając sobie drogę, zaglądała innym do przedziałów i dostrzegając same pustki, zachichotała pod nosem złośliwie. Wszystkie grzeczne owieczki, grzecznie słuchają apelu? Wywróciła oczami i zaczynając odkręcać sobie szalik z szyi, nagle stanęła jak wryta. I to przy swoim przedziale! W przedziwnej pozycji przekręciła głowę do boku tak, że opadła jej niemal na lewe ramię i ze złością spojrzała na JEGO w SWOIM przedziale! Oby to był żart! Bardzo, bardzo głupi żart! Doskakując do tej piekielnej listy niemalże rozpłaszczyła swój nos na szybie i wtem z jej ust wydobył się bardzo zawodzący jęk. Za to do rozpaczliwego jęku doszedł i pisk grozy - gdy biedulka doczytała iż, ma siedzieć w jednym przedziale ze swoim bratem i tym .. tym.. bufonem. Jak głupia, stała tak przed tymi głupimi, oszklonymi drzwiami i wpatrując się niedowierzająco w tą makabryczną LISTĘ po chwili zrobiła bardzo głupią rzecz. Otóż z kopa sobie otworzyła ów przedział i nie siląc się na żadne powitania, wycelowała jedynie palcem w jego osobę i prychnęła niczym rozjuszony kot. - CO TY TU ROBISZ DO CHOLERY?! - krzyknęła z prawdziwym przerażeniem i zaczęła wymachiwać gwałtownie rękoma, ukazując tym samym całą pantominę pod zacnym tytułem jak to arystokrata od siedmiu boleści ma ruszyć swój tyłek i najlepiej wyjść z tego przedziału. Co gorsza, doskonale widziała jak ten tleniony, ukrywał swoją gębę zza książką i wtem ją trafił prawdziwy szlag. - Nie wierzę. Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę. To mi się śni! Przecież ja nie wytrzymam z Tobą aż TYLU TYGODNI. - zawołała z prawdziwą rozpaczą i na dowód swojego iście buntowniczego podejścia do życia, klapnęła na łóżko naprzeciw niego i posłała mu naburmuszone spojrzenie. Nie zawahała się także rzucić w niego tą całą listą i na znak dziewczyńskiego protestu skrzyżowała dłonie na piersiach. Szkoda tylko, że jej obecne odczucia zachowywały się jak na szaleńczej karuzeli. Owszem - była na niego niebotycznie wściekła a zarazem czuła jakąś minimalną ulgę, że nie będzie siedział w przedziale z jakimiś.. wypłoszami. Zaraz się jednakże, jeszcze bardziej nachmurzyła a samą siebie zganiła za tą głupią myśl. Ładna buźka to nie wszystko! On ma przecież iście diabelny charakter i Elsa całkiem szczerze podejrzewała, że nawet anioł - ba! archanioł nawet! - nie wytrzymałby psychicznie z tym arystokratycznym lwem w jednym zamknięciu. - Och i spróbuj użyć tylko na mnie tych wilowatych sztuczek a złamię Ci nos. - zastrzegała nieco obronnym słowem i w końcu ściągnęła ze swoich kudłów czapę i pozbyła się wreszcie z siebie szalika, który wyglądem przypominał kolorowego boa. Lecz wstyd się przyznać, że choć rzeczywiście na nią, jego hipnoza nie działa w stu procentach - to i tak, jednak przyciągało ją do tego czubka! I tego się właśnie najbardziej obawiała.
Widząc Elsę, najpierw wpadającą na szybę, a potem wyładowującą swój gniew na drzwiach nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Zakrył twarz książką, przybrał obojętną minę, rozsiadł się wygodnie i patrzył jak blondynka wpadła do przedziału jak burza. Włosy miała poplątane, prychała niczym kot i wskazywała w niego palcem. Edward rzucił książkę na łóżko. W sumie, czemu miałyby interesować go jakieś głupie rośliny? Czemu w ogóle wziął ze sobą taką książkę? Kiedy dziewczyna stanęła tuż przed nim i zaczęła wymachiwać rękami, wręcz jak typowa Włoszka, nie mógł już powstrzymać się od śmiechu. Wyszczerzył swoje idealnie białe zęby, w idealnym perlistym uśmiechu. - SIEDZĘ. - odrzekł, głośno, naśladując jej ton głosu. - Mi też miło Cię widzieć, kudłaczu. Chyba nie mogę wymagać od Ciebie zbytniej ilości manier, pewnie to standard u takich szlam. Przekrzywił głowę rzucając jej szelmowskie spojrzenie. Machnął ręką, tym samym tworząc pantomimę pod zacnym tytułem „jak jakaś chłopka od siedmiu boleści powinna przestać wyrażać swoje uczucia w tak wylewny sposób”. - Wiem, że byś beze mnie nie wytrzymała, dlatego specjalnie dla Ciebie tu jestem. Wygląda na to, że nawet przerosłaś moje oczekiwania, skoro nawet o mnie śnisz. A teraz tak na prawdę. Niestety przegrałaś w konkursie wkurzania mnie. Na pierwszym miejscu nadal pozostaje moja siostra. Widzę, że Twój starszy braciszek, przyjechał Cię pilnować. Denerwujące rodzeństwo, skąd ja to znam? Tylko, że zdaje się Twojemu nigdy nie wyrosły pazury, wątpliwe również, żeby był zimnym, kretyńskim, profesjonalistą. - mruknął, gładko kontynuując dyskusję. Na wypadek gdyby chciała mu przerwać, mówił w miarę szybko i składnie, nie dając jej dość do głosu. Ot, taki prosty trik. - Ja? - zapytał niewinnie. - Ja i wilowate sztuczki? Chyba sobie coś pomyliłaś. I w sumie prawda była taka, że Edward być wilą nienawidził. Tudzież pół-wilem. Zawsze starał się ukrywać swoją urodę, próbował nawet farbowania włosów. Niestety kolor nigdy nie trzymał się więcej niż przez kilka dni, a jego wygląd nie ulegał aż tak drastycznej zmianie. Dlatego też, zmarszczył brwi, na samą myśl, że mógł to wykorzystać. Owszem, latało za nim całe stado dziewcząt zauroczonych jego idealną aparycją, ale nie robił tego specjalnie. Inni mogli zmieniać się w zwierzęta, albo czytać cudze myśli. On mógł nawet podświadomie zmuszać ich do robienia tego czego chcieli. Fajne? Uwierzcie mi, że nie. Raz będąc dzieckiem, powiedział swojej nauczycielce, że jest głupią kurą - ot, takie dziecięce sformułowanie, posłyszane od kogoś tam - a ona nagle zaczęła gdakać. Jakkolwiek by to nie brzmiało, nie zbyt to się mu spodobało, a był także przerażony. Biedna kobieta, od tamtego czasu ma awersję do tych zwierząt. Czasami używał swoich zdolności specjalnie. Pewnie przeciętne dzieciaki kazałyby posprzątać komuś swój pokój. Ale on i tak tego nie robił. Wywoływał jakieś skandale. Wszystko, żeby zyskać trochę czasu i uwagi rodziny. Wtedy był głupi. Teraz widział jak bardzo. - Widzę, że bardzo chcesz stąd wyjść. Dobrze. - rzucił oschle. Mają pójść gdzieś indziej? Żaden problem. Ale na jego zasadach. Pomyślał sobie w duchu, że nie zachowałby się tak przy żadnej innej kobiecie. Może poza kilkoma drobnymi wyjątkami. Bez zastanowienia chwycił ją za nadgarstek, próbując wypchnąć z przedziału. Jak się można było spodziewać, Elsa zareagowała błyskawicznie i zaparła się nogami. Oczywiście. Skończyło się tak, że oboje rąbnęli w ścianę drzwi. Mruknął coś pod nosem i wykorzystując jej chwilę nieuwagi, położył jej dłoń na ramieniu. - Skoro tak bardzo chcesz zobaczyć sztuczki dziecko, to patrz i ucz się. - wyszeptał zmienionym głosem. Urok wili był czymś niesamowicie skomplikowanym. Opierał się nie tylko na oszałamiającej aparycji i magii, ale jego podstawą był odpowiedni głos. Należało wszakże utrzymywać kontakt wzrokowy, aby nić „hipnozy” się nie zerwała. Przewrócił oczyma, po czym zbliżył nieco swoją twarz do jej i wlepił w nią swoje ślepia. Błękitne tęczówki zawirowały jak w kalejdoskopie. Odbijające się od nich światło rozszerzało źrenice chłopaka. Zacisnął usta i cofnął szczękę, przez co w niemożliwy sposób stał się jeszcze ładniejszy. A może to tylko kolejna iluzja? Dłoń cały czas spoczywała na ramieniu. Był to dla niego jeden ze sposobów ułatwiających oczarowywanie ludzi. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić. Cały problem w tym, jak się mówi i o czym się mówi. Odpowiedni dobór słów również był kluczowy. Całą sytuację należało przedstawić w pewien sposób w superlatywach, wierzyć dokładnie w wypowiadane słowa. Edward niejednokrotnie zwał tą umiejętność „czaromową” ze względu na formę. W każdy wyraz przelewał swoje odczucia, nasycając go magią. Oczywiście - musiał się skupić. Przypominał sobie to, co wiedział o wilach. O sobie. Wile są kapryśne. Potrafią dzielić się wiedzą medyczną, sprowadzać dobrą pogodę, uprawiać pola. Ale także być złośliwe, wywoływać burze i niszczyć pola. Piękno jest niezwykle niebezpieczne. Tak zwykli mawiać wszyscy dookoła niego. Pomiędzy pięknem, a wojną jest tylko cienka granica. Powinien już coś powiedzieć, ale właściwie nie wiedział co. Ten raz w życiu. Czemu właściwie miałby ją zaczarowywać? Czemu w ogóle z nią rozmawiał? Zawsze mówili mu, że mógłby być kim tylko chce. Nawet jeżeli chciał być tylko sobą. Miała w sobie coś co go rozpraszało, a na dodatek była hipnotyzerką. Podwójna trudność? Potrójna. - IDZIESZ. ZA. MNĄ. - w te trzy słowa włożył odpowiednią ilość mocy, że ruszyłyby z miejsca słonia. Tylko czy słonie nie byłyby łatwiejszym wyborem? Obrócił się na pięcie, chwycił ją i korzystając z jej chwilowego otępienia pociągnął do najbliższego, pustego przedziału. Oj, coś tak czuł, że za chwile dostanie w twarz. I nawet jakoś specjalnie mu to nie przeszkadzało.
Od kiedy to Eter wybiera się na wypady zorganizowane przez szkołę? Od momentu kiedy w domu nie jest mile widziana i odkąd zabrakło jej starszego brata. Jakoś się zdarzyło, że nie była już mile widziana w rodzinnym gronie... Bywa. Nie zamierzała więc marnować wolnego czasu i siedzieć w Hogwarcie, bo co mogłaby tam robić? No właśnie. Nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy... Co również jest jakimś przejawem beznadziejności, w którą wpadła... Tak, przyznaje się. Znajdowała się w beznadziejnej sytuacji i jakoś nie zamierzała tego zmienić... Jakby nie miała siły albo jakby po prostu sobie odpuściła... Co do cholery. Przecież tak nie zachowuje się Eter... Wakacje zdecydowanie się przydadzą, bo zaczynała już powoli wariować. Czas na zmianę otoczenia, upicia się z obcymi ludźmi i zasmakowaniu zakazanego... To postawi na nogi każdego... Tylko kiedy i gdzie? Dwa pytania, których nigdy nie zadaje. Wszystko w swoim czasie. Nie była pazerna, a najlepsze przychodzi zawsze, kiedy się tego nie spodziewamy. Tak jak nie spodziewała się, że w drodze do swojego przedziału, dane jej będzie zmierzyć się z dwójką uczniów, którzy szybko wyszli z jednego z przedziałów. Jakby się paliło. Przysunęła się do ściany i klnąc pod nosem, weszła do pierwszego lepszego pomieszczenia, niewiele sobie robiąc z tego, że to zapewne nie jej... Życie. Dzisiaj zdecydowanie nie był jej dzień... Kurczę.
Rosja? Seeerio? Genialnie, w rzeczy samej. Jest na świecie tyle miejsc, gdzie nawet zimą temperatura oscyluje gdzieś w okolicach tej plusowej. Włochy, Hiszpania, albo inne Karaiby, ale oczywiście. Musieli wywieźć ich w ten cholerny mróz. Zaklął pod nosem i olewając po całości przemowę o tym, co wolno, a czego nie wolno robić, wzruszył ramionami i skierował kroki w stronę przedziału. Bądź, co bądź, chwila wytchnienia od nauki zawsze się przyda. W końcu ostatnimi czasy młody Llewellyn naprawdę dużo z siebie dawał i nawet przesiadywał, jak największy kujon, nad tymi wszystkimi książkami. Szedł korytarzem w swoich ciężkich glanach, które swoją drogą, zupełnie nie pasowały do jakże schludnej i ''grzecznej'' Hogwarckiej szaty, szukając po kieszeniach, swojego biletu. Cóż, trzeba się jakoś wyróżniać i nie zginąć w szarym tłumie, nie? Poszperał chwilę i znalazłszy przedmiot poszukiwań, dostrzegł na nim numer przedziału, jakim była piątka. Nieuważnie zgiął go w pół, prawie odrywając przy tym róg i schował z powrotem, a już chwilę później stanął przed drzwiami, nad którymi widniała wyżej wspomniana liczba. Omiótł jeszcze wzrokiem listę uczniów, na której nazwisko Llewellyn widniało dwa razy, uśmiechnął się lekko, po czym pewnym ruchem chwycił za klamkę i... - Chyba pomyliłaś przedziały, co? - Rzucił sucho, dostrzegłszy znajomą twarz. Czy oni naprawdę m u s z ą wciąż na siebie wpadać? Westchnął ciężko, starając się ignorować szybsze bicie serca, po czym runął na kanapę, rozsiadł się wygodnie i jeszcze raz zmierzył Eter wzrokiem. - Nie było tam twojego nazwiska. - Najpierw spotkanie na dziedzińcu, o którym już zdążył trochę zapomnieć, teraz to. Czyżby los się na niego, do kurwy nędzy, uwziął? Ciągłe spotykanie Ślizgonki w żaden sposób nie pomagało mu odciąć się od dawnych spraw i uczuć. Stanton nie miał w zwyczaju wchodzić dwa razy do tej samej rzeki i choć trzymał się tego stwierdzenia tak mocno, jak tylko mógł, już wtedy, kiedy ostatnio na siebie wpadli, czuł, że coś w nim pęka. Że to, co można by uznać za dawno zakończone – co więcej, z jego wyboru, wraca ze zdwojoną siłą. Ironia losu, doprawdy. Skrzyżował dłonie na karku i wbił wzrok w przeciwległą ścianę, jakby chcąc trzymać emocje na wodzy. Tak, Tone, łudź się dalej.
Ostatnio zmieniony przez Stanton Llewellyn dnia Czw 22 Sty 2015 - 0:29, w całości zmieniany 1 raz
Ona tam nic do Rosji nie miała... Nigdy tam nie była, choć kto wie, może ma tam jakieś korzenie? Kto wie, kim był człowiek, który spowodował jej pojawienie się na tym świecie... Fajnie jest się zagłębiać w korzenie. O ile jest coś ciekawego do odkrycia. W końcu mieli ferie... Fajnie by było zobaczyć trochę śniegu i temperatury na minusie w te dni. Choć Risvik nie należała do zwolenników zimy. Po pierwsze: jej kościsty tyłek nie wytrzymywał na mrozie. A co najważniejsze: co w taką pogodę można zrobić? Jedyne co przychodzi jej do głowy, to siedzenie gdzieś pod kocem przy kominku. I ewentualne sączenie czegoś ciepłego do picia. A jedynym zmartwieniem jest to, czy nie siedzi za blisko ognia i czy przypadkiem nie podpali sobie kocyka... Tak bardzo uroczy widok... I tak bardzo nierealny. Nie była osobą, która lubi siedzieć na tyłku i nic nie robić. To musi być strasznie nużące... No, nieważne. Zdecydowanie nie był to jej przedział. Nawet nie dlatego, że nie widziała kartki z jej nazwiskiem na drzwiach. Ale dlatego, że po prostu została tutaj wepchnięcia. Cicho westchnęła i starając się zachować resztki jakiejkolwiek godności skierowała się do wyjścia. A kiedy wpadła na ostatnią osobę, która znajdowała się na jej liście osób do spotkania... Postanowiła dłużej tutaj zostać. Dlaczego? Może to ton głosu Stanton'a, może chęć podręczenia jego myśli a może były to nudy. Kto to wie. Uniosła lekko brwi do góry i skrzyżowała dłonie na wysokości klatki piersiowej. Teraz zdecydowanie nie odpuści... Był jej jedyną rozrywką. I nie mogła odpuścić sobie okazji, to sprawdzenia... Ukhm. -Spostrzegawczość Ci się polepszyła, Stanton.-Powiedziała spokojnie. I co zrobiła? Nonszalancko zajęła miejsce obok niego. Jak gdyby nigdy nic... Jakby robiła to codziennie, a oni byli starymi dobrymi kumplami. A kim byli? Nie wiedziała... Nie potrafiła tego określić. A nawet nie chciała. Wrzuciłaby go do jakiegoś worka z napisem, a wiedziała, że to nie miejsce dla niego. Czemu podobała jej się ta wielka niewiadoma? To Eter. Lubiła skomplikowane, doprowadzające ją do szału rzeczy... A on właśnie taki był. Spojrzała na niego przez ramię, pochylając się lekko do przodu i opierając dłonie na siedzeniu.-Mam sobie pójść?-Spytała spokojnie. Nawet gdyby odpowiedział, że tak, że ma stąd spieprzać bo nie chce jej widzieć na oczy... Zrobiłaby to? Kwestie tego, że ze sobą zerwali bo tego chciał... Już dawno temu przerobili. Coś poszło nie tak, obydwoje nieźle się pogubili i narobili niezłego bagna... Tyle. Chowanie przed sobą pewnych rzeczy nie wyszło im na dobre, a co teraz? Przegryzła lekko wargę a kąciki jej warg drgnęły. W uśmiechu doskonale znanym przez wszystkich, tak jakby nic dla niej nie miało znaczenia. Bo nie powinno.
- Zawsze była na dobrym poziomie. - Odparł niemal natychmiastowo, a wzrok z przeciwległej ściany, przeniósł na Eter i uśmiechnął się nawet, prowokująco. To znaczy, tak zadziornie, tak po swojemu. Sam nie wiedział, dlaczego, ale najwyraźniej postanowił podchwycić zachowanie Ślizgonki i sprawiać pozory zupełnie wyluzowanego i zdystansowanego. Chociaż, znając życie, słabo mu to wychodziło, no bo błagam – Stanton i dystans? Przecież to totalny absurd, był Gryffonem, do diaska! Oni emocje przeżywają silnie, są gwałtowni, nie w ich naturze jest udawać, czy grać pozory. A już na pewno w naturze młodego Llewellyna, w którego głowie huczało od natłoku myśli. - A gdybym powiedział, że tak... - Uniósł brwi i oparł dłoń na podbródku, pochylając się nieco w stronę Eter. - Poszłabyś sobie? - W zasadzie, ciekaw był, co usłyszy. Choć wiedział dobrze, że nie powinien oczekiwać dosłownych, albo klarownych odpowiedzi ze strony tej nieprzewidywalnej Ślizgonki. Miewał czasami dziwne wrażenie, że ona lubiła trochę wszystko... Gmatwać. Tak, żeby druga osoba nie do końca mogła zrozumieć, o co chodzi. Żeby się ten człowiek zastanawiał, rozważał, głowił. Że lubiła być tajemnicza i... To go w pewien sposób kręciło. Nie była łatwa w sensie emocjonalnym. Nie była oczywista, aczkolwiek z drugiej strony, właśnie to Stantona skłoniło do rozstania. Nie mógł jej zrozumieć, nie potrafił. Była zamknięta w sobie i niewykonalne wręcz wydawało się przebicie przez te wszystkie warstwy jej osobowości, by dotrzeć do dna. Llewellyn z kolei był facetem dość prostym. To znaczy nie, że łatwo go ugłaskać, czy skłonić do czegoś. Co to, to nie! W końcu był buntownikiem z krwi i kości. Chodzi o to, że... On najzwyczajniej w świecie, nie doszukiwał się drugiego dna. Nie interpretował czyjejś wypowiedzi na pięć różnych sposobów, rozważając, co autor mógł mieć na myśli. Cóż, mężczyźni tak mają. Z reguły. Gryffon wstał na chwilę i przypomniawszy sobie, że wciąż siedzi z czapką na głowie i czarno-szarym szalikiem, szczelnie owiniętym dookoła szyi, począł zdejmować niepotrzebne warstwy ubrań (hehe). Jakkolwiek dwuznacznie to zabrzmiało, klął jeszcze przez chwilę pod nosem o cholernym śniegu, pieprzonej Rosji i mrozie, po czym z powrotem usiadł na łóżku. Skrzyżowawszy nogi w kostkach, westchnął cicho i utkwił spojrzenie ciemnych oczu w Eter. - Nie wiem, dlaczego musimy tak na siebie wpadać. - Rzucił, nie myśląc wiele, po czym wzruszył ramionami, jakby na potwierdzenie swojej wewnętrznej rozterki. Doprawdy, dlaczego ona musiała uczyć się akurat w Hogwarcie? Albo, dlaczego Stanton uparł się na tego Złotego Sfinksa? A może... Może tak po prostu musi być? Jakkolwiek banalnie to nie brzmi, może w myśl stwierdzenia, że przeciwieństwa się przyciągają, ta dwójka powinna przełamać opory i spróbować dokończyć to, co rozpoczęli? Może?
-Wiesz, że jeżeli Ty tak uważasz, niekoniecznie tak musi być naprawdę?-Uniosła delikatnie brwi i wzruszyła ramionami, jakby słowa te wypowiedziała od niechcenia. Bo przecież Eter to wyluzowana, mająca w głębokim poważaniu wszystko i wszystkich, dziewczyna. Czemu nie potrafiła się po prostu zgodzić, czy ominąć odpowiedzi na jego słowa. Specjalnie babrała się w tym gównie, bo chciała zobaczyć co takiego odpowie. Jakby doprowadzanie go do granic możliwości było pewnego rodzaju eksperymentem... Co takiego chciała udowodnić. To, że jednak miała na niego wpływ, że potrafiła zrobić na nim wrażenie... Ale dlaczego? Bo przecież nie była lepsza. Nie chciała czuć, że siedzi w tym sama. Po uszy, wciąż trzymająca się tego, że wcale nie wybiła sobie z głowy tego chłopaka. Nie była dziewczyną, która na siłę przytrzymuje przy sobie osoby. Chciał odejść, pozwoliła mu na to, bo wtedy uważała to za konieczność. Dobrze zrobiła? Uśmiechnęła się szeroko. Bardzo swobodny i szczery uśmiech, dlaczego teraz nie widziała powodu, dla którego miałaby mu odpyskować? Czyżby chciała... Oparła głowę o ścianę i lekko nią stuknęła... Jakby chciała coś sobie wybić z głowy.-Oczywiście, że nie. Zostałabym z Tobą.-Powiedziała i spojrzała na niego. Czy tym razem za jej słowami kryły się jakieś inne znaczenia? Czemu uważał, że z niej to taka skomplikowana osóbka? Okey, może była popieprzona. Na swoje sposoby. Jednak zawsze waliła prosto z mostu, mówiła, co ślina przyniesie jej na język. Nie dbała o to, czym prawdą i szczerością zraniłaby kogoś. Bo jak ktoś nie jest przygotowany na prawdę, to nigdy nie będzie. Jednak z Stantonem było inaczej. Jeżeli będzie coś ukrywała, w jego głowie będzie stworzyła się myśl i idea poznania tego, co starała się zataić... Bo chciała być w jego myślach. Chciała być jego częścią. Jednak nie, nie powie mu tego... Jeszcze czego! Gonić też za nim nie zamierzała! Bo niemiłosiernie ją irytował. A może to raczej chodzi o to, co takiego wywoływał? Ugh. Cholerny! Była zamknięta? Zostawił ją w momencie, w których właśnie niego potrzebowała. Jednak nawet o tym nie wiedział, więc czy mogłaby go obwiniać? Paranoja. Oczywiście, że nie. Przyglądała mu się spokojnie. I nagle, siedzenie z nim na jednym łóżku w pustym przedziale nie wydawało się takie dobre. Powinna iść. -Możemy sobie obiecać, że nigdy więcej do tego nie dojdzie...-Powiedziała.-Możemy spróbować udawać, że się nie znamy...-Spojrzała na niego. Co chciał przez to powiedzieć? Co chodziło mu po głowie.-Jak bardzo Ci to przeszkadza, to zniknę.-Mruknęła. jej brat zniknął, uciekł, jak tchórz pozostawiając po sobie cholerną pustkę. Niedostępna? Oschła? -Kurwa, co ja sobie w ogóle wyobrażałam.-Warknęła. Była na siebie zła... Co ona sobie wyobrażała? Nie mogli nawet normalnie porozmawiać? Cokolwiek?! To co było nie wróci, jasne, ale przecież mogło teraz być inaczej... Prawda? Chciała. Fuck.
- Eter, Eter, Eter... - Rzucił przeciągle. - Pozwól mi myśleć, że jestem taaaki spostrzegawczy i jeszcze bardziej błyskotliwy. - Puścił jej oczko, a na kolejne słowa Ślizgonki, poczuł dziwne uczucie gdzieś w okolicach żołądka. Taki gwałtowny skurcz, jakby to, co powiedziała wpłynęło na niego tak silnie, że wnętrzności Stantona również odczuły emocje, nim szargające. Zmarszczył lekko brwi i skierował spojrzenie w jej stronę, a kiedy ciemno brązowe tęczówki napotkały swoje zielone odpowiedniki, poczuł, jak emocje wręcz wirują w jego głowie. Takie b u m. Jakby świat obrócił się nagle o sto osiemdziesiąt stopni i nabrał zupełnie innych barw. Jakby coś pękło. Ten dystans, pozorny chłód i pewność siebie, została kompletnie przyćmiona słowami Eter. Zostałabym z tobą. Niezależnie od tego, jak bardzo banalne, proste i zupełnie przyziemne było to stwierdzenie, dla Gryffona okazało się czymś wielkim. Może dlatego, że dotychczas byli dla siebie zupełnie chłodni? A w tych słowach, wyczuwało się pewnego rodzaju ciepło. Niedosłowne, subtelne, ale jednak, ciepło. Kiedy zaczęła mówić coś o obiecywaniu, udawaniu, że się nie znają, uniósł wysoko brwi. - Nie. - Zaczął i poczuł, jak narasta w nim żal. Dlaczego? Powodów było wiele. Bo ją zostawił, bo wciąż coś czuł, bo nie potrafił nawet wyobrazić sobie, co byłoby, gdyby spróbował teraz zapomnieć. Udawać, że jej nie zna i po prostu żyć swoim życiem. Takim, jakie wiódł wcześniej, choć było szczęśliwe. - Nie, kurwa mać, nie! - Wrzasnął, po czym skulił się i ukrył twarz w dłoniach, które zacisnął na swoich włosach. Przez chwilę siedział tak, nie wykonując jakichkolwiek ruchów, by po chwili podnieść się i spojrzeć w te brązowo-zielonkawe tęczówki, których tak mu brakowało. - Pamiętasz, jak się spotkaliśmy przed dziedzińcem? - Rzucił, zachrypniętym z emocji głosem. - Na pewno pamiętasz, tak samo dobrze, jak ja. Pamiętam każdy szczegół. Już, kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że coś we mnie ruszyłaś. Próbowałem to wyprzeć i może nawet z powodzeniem, gdybyśmy nie spotkali się znowu. Wszystko wraca za każdym razem, kiedy cię słyszę i kiedy na ciebie patrzę, rozumiesz? - Z każdym słowem, mówił coraz głośniej. To, co kotłowało się w nim od jakiegoś czasu, wreszcie znalazło ujście i chciało jak najszybciej wyjść na powierzchnię. On nie potrafił tłumić emocji w sobie, nie był tym typem człowieka. On kochał całym sobą. Tak, jak nienawidził całym sobą. - Nie wiem, co ty na to, bo w końcu rozstaliśmy się z mojej winy. To ja zadecydowałem, że powinniśmy zakończyć związek i teraz żałuję. Cholernie tego żałuję, ale nie cofnę czasu! - Krzyknął i zacisnął na chwilę powieki, próbując zebrać myśli. - Nie chcę udawać, że cię nie znam. Nie potrafię. Przecież wiesz, że to jest, kurwa, niemożliwe! - Wyrzucił z siebie na jednym wydechu, po czym ze złością opadł na łóżko. Nie zastanawiał się nad tym, co będzie, jeśli znów nie będą potrafili do siebie dotrzeć. Nie myślał, zupełnie. On po prostu czuł. Kierował się chwilą, emocjami, porzucając cały swój rozsądek, którego, powiedzmy sobie szczerze, nie miał zbyt wiele. No bo w końcu, nie można młodego Llewellyna zaliczyć do ludzi bardzo rozsądnych, czy też myślących logicznie. Raczej do tych, którzy trzy razy zrobią, zanim pomyślą. Pozwolisz mi spróbować raz jeszcze?
-Przecież wiesz, że nie.-Zaśmiała się cicho. To było normalne. Będzie dążyć do tego, aby to ona miała rację. Bo przecież uwielbiała mieć rację, często czuła się nieomylna... Tylko dlatego, że miała do tego prawo. Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak jej słowa mogły zabrzmieć? Jak mogły na niego wpłynąć? Tak. Teraz znał jej stanowisko, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie było jej łatwo to powiedzieć, bo to oznaczało, że jednak nie zapomniała. Była jedynie człowiekiem, tak bardzo broniła się przed uczuciami i ludźmi a prawda jest taka, że nie ma się przed czym bronić. Bo ona już w tym ugrzęzła a wyjścia nie sposób jej było zobaczyć. Czemu tak na nią patrzał? Odwrócenie wzroku zyczajnie nie wystarczyło. Sami sobie byli winni, prawda? Uznali, że tak będzie lepiej. Iż trzymanie uczuć i myśli na wodzy spowoduje, że jednak uda im się uciec, może zapomnieć o tym co tak naprawdę czują. Podchodzili do tego źle, wręcz fatalnie... Co było z nimi nie tak? Nie. Podniosła głowę i zmarszczyła delikatnie brwi. Pewna część niej, może nawet jakaś nadzieja, której tak bardzo próbowała się wyzbyć... Powróciła. Czy gdzieś w środku liczyła, że tak się właśnie stanie? Dopiero teraz stało się to rzeczywistością... A ona nie potrafiła uwierzyć. Chciała otworzyć usta, powiedzieć coś... Może na niego naskoczyć, aby znów było jak zawsze. Kilka opryskliwych tekstów, szybkie wymaszerowanie i poczucie, że wszystko spieprzyła... Jakby specjalnie lubiła się dręczyć. Bo lepiej jest udawać, niż czuć prawdziwie. Tak, nie miałaby czego stracić... A teraz? Nic nie mówiła. Nie potrafiła. Nie mogła znaleźć słów... A uwierz, chciała mu przerwać. Chciała zaśmiać mu się prosto w twarz, powiedzieć aby nie robił sobie z niej jaj. Aby przestał kłamać, bo i tak mu nie uwierzy. Dlaczego? Bo wszystko co mówił do niej docierało, przewracało nią i uporządkowanym światem a raczej wyobrażaniem. Wszystko co stworzyła, mur, który zbudowała upadł... Za sprawą jakiegoś pieprzonego gryfona! Zakryła usta dłonią. Jakby obawiała się tego, co wyjdzie z jej gardła. Bo wiedział, jak to się kończy. Mowa nie była jej domeną, czyny... To nimi się posługiwała. Teraz? Postanowiła zrobić coś, co było całkowicie zgodne z jej osobą. Po prostu ponieść się chwili, temu co chciała zrobić, nie powstrzymując się przed niczym... Nie myśląc... Zbliżyła się do niego, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Szczerze? Już dawno chciała to zrobić. Po prostu ponownie się do niego zbliżyć, tak, jak nikt inny nie potrafił. Odsunęła się odrobinę i podniosła spojrzenie, spoglądając na chłopaka. -To była też moja wina... Potrafię spieprzyć sprawy...-Powiedziała cicho. Jednak jej wzrok skupił się na czymś zupełnie innym. Jej myśli zostały rozproszone już w momencie zbliżenia się do niego. Miał rację i nawet nie miała dobrego pomysłu na sprzeciwienie mu się. Tak jak to zawsze było w ich wypadku. On mówił jedno, ona za wszelką cenę musiała zaprzeczyć. Potwierdzić, że się mylił. Nie potrafiłaby zapomnieć, choćby chciała... W końcu próbowała. On również, i jak na tym wyszli? Kiedy Cię słyszę i kiedy na Ciebie patrzę, rozumiesz? Rozumiała, jak cholera. -Nie zapomnisz o mnie. Nie pozwolę na to...-Powiedziała cicho. I była pewna tego, o czym mówi... Nawet jeżeli to wszystko to jeden wielki niewypał... Wciąż chciała mieć przewagę, wciąż chciała czuć się pewnie. Bo w końcu przy nim nic nie było pewne, nawet to, jak się nazywa...
Bum. Czas zwolnił. W przeciwieństwie do serca Stantona, które teraz biło jakieś miliard razy szybciej, sekundy zdawały się zmienić w minuty. Jednakże te parę sekund, które wydawały się minutami, wciąż pozostawiało po sobie niedosyt, toteż Llewellyn postanowił przedłużyć tą chwilę, nie odrywając się od Eter tak szybko. To znaczy nie, żeby zaraz miał ją obmacywać, czy nie wiadomo, co robić, ale po prostu pozwolił sobie złączyć ich usta na trochę dłużej i bardziej intensywnie. On, wbrew pozorom być może, nie był facetem, który każdą formę bliskości traktował, jako swoistą zachętę do dalszych kroków. W całej swojej stanowczości i gwałtowności, potrafił pohamować instynkty, kiedy sytuacja tego wymagała, lub, gdy stwierdził, że powinien. Wtedy, można uznać, że oba czynniki miały miejsce. - Mamy prawo do błędów i całej reszty. Ważne, żeby później ruszyć dupę i spróbować jeszcze raz, no nie? - Posłał szeroki uśmiech w odpowiedzi na słowa Ślizgonki i bawiąc się końcówkami jej włosów, westchnął cicho. Nie było to jednakże westchnięcie, powodowane zmęczeniem, zrezygnowaniem, czy jakąś inną irytacją, a... Natłokiem emocji, a do tego tych pozytywnych. Czuł się, jak na przysłowiowym haju, a nie myśląc o konsekwencjach tej decyzji, był wręcz w swoim żywiole. No bo bądź, co bądź, podjął jakieś r y z y k o, zbliżając się do Eter po raz kolejny, a wszyscy wiemy, że r y z y k o, to coś, co młody Llewellyn uwielbiał prawie tak, jak jazdę na motorze. Z tego wszystkiego poczuł, że koniecznie musi zapalić i otworzywszy plecak, rozpoczął wielkie poszukiwania paczki fajek w tym całym syfie. Fakt, nie był może jakoś bardzo romantyczny, bo przecież po takim pocałunku, powinien powiedzieć coś super, zamiast szukać głupich papierosów, ale... Kto powiedział, że Stanton, to romantyk? W każdym razie, kiedy wywalił już połowę zawartości plecaka i wciąż nie znalazł zguby, zaklął pod nosem, by w końcu znaleźć ją w kieszeni i wywrócić oczami. - Zawsze zapominam, gdzie je chowam. - Rzucił tylko i zaoferował Eter fajkę, którą sam wsadził już sobie w usta. - I... - Zaczął, na jej kolejne słowa. - Wiem, że nie dasz mi zapomnieć. Wiem także, co potrafisz zrobić w mojej głowie, więc użyj tego i spraw, bym myślał o tobie, kładąc się spać i budził z twoim imieniem na ustach. Spraw, bym znów wpadł w to po uszy. - Mruknął całkiem niskim głosem i jeszcze zanim odpalił papierosa, pocałował Ślizgonkę po raz kolejny. Chwilę później, otworzył okno i usiadłszy po turecku na łóżku, zaciągnął się dymem. - Jesteśmy trochę... - Zrobił przez chwilę minę myśliciela, jakby szukał jakiegoś wykwintnego i doprawdy, powalającego swoją unikatowością, słowa, po czym rzucił pierwsze słowo, jakie przyszło mu na myśl. - Pojebani, ale wiesz co? - Po raz kolejny tego dnia, westchnął niesłyszalnie wręcz, po czym parsknął śmiechem. - Całkiem mi się to podoba. I, musisz bliżej poznać Elsę, koniecznie. Ona też nie jest do końca normalna, ale to wcale nie dziwne, w mojej rodzinie. Jest pozytywnie rąbnięta, choć łatwo można dostać od niej wpierdol. Za dzieciaka złamała mi nos, do tej pory jej to wypominam. - W zasadzie, nie miał pojęcia, dlaczego o tym mówił i ku czemu dążył, ale czy to było ważne? Czuł się tak napompowany pozytywnymi emocjami, że nic oprócz obecności Eter, nie miało większego znaczenia.
Co oni wyrabiali? Czyżby nie pamiętali, co było ostatnio? Ale cholera, przecież to było tak dawno temu. Zmieniła się... A przynajmniej tak jej się wydawało. Gotowa była po prostu z nim pójść, gotowa była powiedzieć mu wszystko, gotowa był walczyć o tego idiotę. Nie zamierzała go ponownie stracić... Za mocno za nim tęskniła, za mocno go pragnęła. Bo jeszcze nikt nie był jej taki bliski, jeszcze nikt nie sprawił, że zapominała o wszystkim i po prostu trwała w tym co mieli. Cholera, wpadła i to po uszy. Pamiętała, że to zawsze ona była powściągliwa... We wszystkim co działo się między nimi. Taka była już jej natura, była zdystansowana i odległa. Co nie było niczym nienaturalnym dla niej. Jakby z góry założyła, że to nie dla niej, że wiązało się to jedynie z cierpieniem i bólem. Może po prostu się przejechała, przez co odgrywała się na innych... Pięknie. W duchu dziękowała mu za to, że jednak jej nie pospiesza, że rozumiał a przynajmniej starał się to zrobić. Uśmiechnęła się do niego a dłonią delikatnie dotknęła jego podbródka. -Czy to nie Ty wyznawałeś przysłowie "Nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki"?-Mruknęła cicho i podniosła wzrok, przyglądając się mu. Cieszyła się jak ta idiotka... A przynajmniej jest to ten pierwszy etap, kiedy rozsądek jeszcze się nie odezwał. A może po prostu jeszcze do niej nie dotarło, co tak naprawdę przed chwilą miało miejsce. Zrobiła to, chciała tego, czy dawało to jakieś wątpliwości? Nie... I pierwszy raz od bardzo dawna prawdziwie się cieszyła, nawet nie starała udawać, że jest inaczej. Bo po co? Czy właśnie nie przez jej wcześniejszą postawę nie zostali poróżnieni? Kto powiedział, że Eter chciała romantyka? Czy sama była niespełnioną romantyczką, która marzy o księciu z bajki? Ble. Nigdy nie zrobiła listy swojego wymarzonego chłopaka, nie posiadała ideału, nie snuła planów na przyszłość... Nie wyobrażała sobie randki przy świetle księżyca, na plaży czy innych tego typu bzdur. Bo po z góry zepsuć sobie humor? Przyglądała się jak uporczywie szukał czegoś w plecaku, uniosła przy tym jedną brew i jakby doskonale wiedząc co robił, wyciągnęła z kieszeni papierośnicę. Uśmiechnęła się kiedy wyjął własnego papierosa. Sama pokręciła głową, jakby tak było jej dobrze. Nie chciała aby emocje z niej zeszły a tak zapewne by się stało... Chciała jeszcze przez moment w tym trwać, czerpać z tego jak najwięcej. Przegryzła lekko wargę i przymknęła na moment powieki. Jakby potrzebowała chwili aby przetrawić to, co właśnie jej powiedział. To straszne, jak bardzo zwykłe słowa mogą zamienić się w coś znacznie więcej. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, pewna siebie, może nawet arogancka.-Nie muszę się nawet starać... Jednak muszę wiedzieć, że sobie z tym poradzisz. Nie wycofam się, nie tym razem... -Powiedziała cicho. Chciała mieć po prostu pewność... Oparła się wygodnie o ścianę i przeczesała włosy palcami, na jej wargach wystąpił lekki uśmiech.-Popieprzeni?-Dokończyła razem z nim. Jakby wiedziała, co takiego chodzi mu po głowie. Spojrzała na niego i zaśmiała się cicho. Owszem, byli. I to było najzabawniejsze... W tym całym szaleństwie potrafili się odnaleźć. Kto wie co będzie później, może nie dadzą rady, może doprowadzą się do obłędu, wzajemnego zagubienie... A może nie? Nie czuła potrzeby zastanawia się nad tym czy analizowania. Niech będzie co będzie... -Elsę?-Zmarszczyła delikatnie brwi.-Czy to nie ona przed chwilą stąd uciekła z jakimś blondynem?-Spojrzała na niego.No tak, to dzięki tej dwójce tutaj wpadła. Kiedyś z pewnością jej za to podziękuje...-Tak? Zapamiętam i będę uważać na to co mówię.-Zaśmiała się.-Uważaj bo się jeszcze wkręcę do tej Twojej pokręconej rodzinki.-Powiedziała i lekko szturchnęła go ramieniem. Cóż, sama żyła w nieźle popranej rodzinie. Choć czy mogła ją tak nazywać? Rodzina to pojęcie względna bo ona już dawno uznała, że jej po prostu nie posiada... Bywa.
Wszystko trwało zaledwie chwilę, podczas której zgasły światła, rozmowy zostały przerwane, a drzwi oddzielające przedział od korytarza z hukiem zostały otwarte. Nagły powiew zimnego powietrza przyprawił o gęsią skórkę, u niektórych wywołując nieprzyjemny dreszcz. Czyżby miała nastąpić powtórka z rozrywki? Czy Lunarni nadal stanowili zagrożenie? Nie wiadomo. Sprawdź, co miało miejsce. Gdy światło ponownie się zapaliło, przedział został niemal przewrócony do góry nogami. Pościel oraz podręczne bagaże leżały na środku. Przez otwarte drzwi wypadło czyjeś łóżko, które najwyraźniej nie zostało dostatecznie mocno przytwierdzone do ściany. Dwa inne skrzypiały niebezpiecznie, jakby miały zaraz zapaść się pod ciężarem swoich tymczasowych właścicieli. A co tak naprawdę miało miejsce? Wylosuj jedną kostkę w odpowiednim temacie i sprawdź, jak potoczyły się twoje losy podczas gwałtownego hamowania:
1 - nie masz pojęcia, jak to się stało, ale - gdy zapadła ciemność - poleciałeś na okno. Rozbiłeś szybę, której odłamki wbiły ci się w rękę, a wystająca ze ściany śruba wbiła się w twoją nogę, uniemożliwiając ci jakiekolwiek poruszanie. Całe szczęście możesz wesprzeć się na drugiej kończynie, ale bez pomocy z zewnątrz się nie obejdzie. 2 - więcej szczęścia niż rozumu! Akurat, gdy wszystko się stało, padłeś na podłogę pod wpływem działających sił i jakoś przetrwałeś cały wypadek. Możesz udzielić pomocy wszystkim rannym. 3 - miałeś dość dużo szczęścia! Nim zgasło światło, trzymałeś się dość stabilnej części swojego łóżka i udało ci się zachowywać równowagę. Niemniej jednak nie uchroniło to twojej głowy, którą uderzyłeś w ścianę. Prawdopodobnie zostanie tylko niewielki guz, ale może warto byłoby zaopatrzyć się w jakąś doraźną pomoc? 4 - jesteś chyba najbardziej poszkodowaną osobą w tym przedziale! W momencie gwałtownego hamowania twoje łóżku oderwało się od ściany, przeleciało przez całą wolną przestrzeń, taranując osobę z kostką numer 5, i zatrzymało się w otwartych drzwiach. Leżysz w dość nieprzyjemnej pozycji. W szoku nie potrafisz się podnieść i musisz zaczekać na pomoc kogoś innego. 5 - miałeś wyjątkowego pecha! Oberwałeś w głowę czyimś łóżkiem i straciłeś przytomność. Musisz zaczekać, aż ktoś postanowi cię ocucić. 6 - chyba nie jest tak źle. W czasie całego zamieszania zachowałeś spokój, ale w tym wszystkim nie zadbałeś o własne bezpieczeństwo i uderzyłeś plecami w ścianę. Ból jest nie do zniesienia, nie dasz rady się wyprostować, ale wciąż możesz chodzić o własnych siłach.
Kostki 2 i 6 uprawniają do udzielenia pomocy rannym. Aby sprawdzić, czy udało się uratować kolegę/koleżankę z przedziału, rzuć dodatkową kostką: parzysta - niestety, nie udało ci się; zapomniałeś zaklęcia w ostatniej chwili i nie wiesz, co zrobić. nieparzysta - znasz odpowiednie zaklęcie i z powodzeniem rzucasz je na rannego, pomagając mu. Jeden rzut kostką oznacza jedną udzieloną pomoc.