Jak na standardy kolei transsyberyjskiej, jest to pomieszczenie całkiem nowoczesne, z którego zazwyczaj mogą korzystać wszyscy pasażerowie pociągu. Nawiasem mówiąc, idealne miejsce dla każdej jednostki, która chciałaby się gdzieś zaszyć, zmęczona rozgardiaszem panującym w przedziałach i na korytarzach.
Doprawdy, to było dziwne. Pisała do Utopii listy, a przecież mogły najzwyczajniej w świecie porozmawiać. Z drugiej strony rozumiała, że jej brudne sekrety nie mogły wyjść na jaw, nawet jeśli prała je w magicznym proszku od Archibalda. Ale nic nie mogła na to poradzić, poza przygotowaniem niezbędnych rzeczy do wróżenia z kredek oraz sprawnej różdżki. Swoją trzynastocalową pomoc trzymała w dłoni, kiedy opuszczała przedział razem z plecakiem w drugiej ręce. Nie opłacało się zarzucać go na plecy. Po drodze oczywiście zaliczyła widowiskowego orła, kiedy wpadła na jakąś rosyjską babuleńkę, która najwyraźniej nie mogła znaleźć swojego przedziału. Śpiewała coś pod nosem, co brzmiało jak jakieś dziwne zaklęcie, a to dla Psyche nigdy nie znaczyło nic dobrego. Ewidentnie babcia próbowała zgapić jej styl, ale nie zrobiła tego ze smakiem. Niestety. No i nie miała kapelusza z piórem. I całego zestawu dziwnych wisiorków brzęczących na jej szyi. Oczywiście nie zasznurowała glanów, toteż nic dziwnego, że wyłożyła się przed samymi drzwiami do łazienki. Na szczęście nikt tego nie widział. Nie musieli widzieć Psycho w akcji. Otwarłszy drzwi, poruszyła sugestywnie brwiami. Nikt się tu jeszcze nie gździ? Chyba zorganizowali sobie orgię w którymś przedziale. Weszła do środka i stanęła przed lustrem, żeby poprawić kapelusz pożyczony od Archibalda, po czym wyłożyła plecak, żeby wyciągnąć z niego cały zestaw sześćdziesięciu czterech kolorów, czysty kawałek pergaminu oraz znienawidzoną malinową kredkę. Szczerze wierzyła w urok rzucony na tę barwę i wystrzegała się jej w codziennym życiu, przy okazji ucząc, jak pozbywać złych zaklęć. Co oczywiście nie zawsze udawało się sprawnym rękom Blythe'ówny. Zwłaszcza, gdy próbowała jednocześnie malować jednorożca i rzucić zaklęcie na zajęciach. Chyba nie trzeba mówić, jak to się skończyło. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, odwróciła się do Utopii, opierając o umywalkę. Pociągnęła nosem, sprawdzając młodszą siostrę czy nie przyniosła ze sobą obrzydliwego zapachu kotów i wreszcie przemówiła: - Zaczaruj zamek. Nie potrzebujemy wścibskiej babci, żeby przerwała nam zaklęcie. - Chwyciła różdżkę, stając na środku łazienki. Zatoczyła nią krąg wokół siebie i Utopii, mamrocząc: - Muffliato. - Opuściła rękę, rzucając siostrze sugestywny ruch brwiami. - Więc, co to za brudy chcesz mi opowiedzieć?
Czy Psyche naprawdę wierzyła, że tak łatwo pozbyć się kociej sierści z ubrań? Mimo wszystko z małą pomocą kogoś, kto umiejętnie potrafił rzucać zaklęcia, wyczyściła się ze śladów Archemiaua i podążyła w stronę łazienki. Ruch na korytarzu był niemiłosierny, wszyscy przepychali się w stronę wagonu restauracyjnego, jak gdyby rozdawali tam kawior za darmo. Swoją drogą jak można było to jeść? Zresztą nieważne. Poczuła podmuch chłodnego wiatru. Jakiś idiota otworzył okno, nie mogąc się powstrzymać od palenia papierosów. Posłała mu groźne (tak jej się przynajmniej wydawało) spojrzenie i zapięła guziki swojego swetra w żyrafy. Nie chciała się przeziębić, bo wtedy będzie zmuszona przepychać się na drugi koniec kolei do pielęgniarki. Szkoda, że nie można się było teleportować, bo przez ciągły ruch pojazdu mogła wylądować gdzieś na zewnątrz. A przenoszenie się akurat zdołała opanować, choć sama nie wiedziała, jakim cudem. Wkradła się do łazienki, uśmiechając szeroko do siostry, która już tam była. Rzeczywiście, dziwne że jeszcze nikt nie okupował tego miejsca. - Ja mam rzucać zaklęcia? – Prychnęła i przekręciła zamek pod klamką. Przerabianie pociągu z mugolskiego do czegoś się przydało. Utopia nie musiała się przynajmniej wysilać. Zamknęła deskę od kibelka i usiadła na nim, wpatrując się z uwagą w Psychosis i jej kolorowe kredki. - Przecież mówiłam, że to nie brudy – obruszyła się. W rzeczywistości jednak starsza Blythe miała rację, ale po co jej to uświadamiać? – Arch gnębi moje sumienie, to straszne. On chyba nie rozumie, że lepiej mu będzie, jak nie wszystko będzie wiedział. Swoją drogą ładny kapelusz. Wyszczerzyła się do Psyche, doskonale wiedząc, że pożyczyła go sobie od ich starszego brata. Nie ona jedna zresztą lubiła szperać w jego szafie.
Miała ochotę prychnąć z wyjątkowo wymownym oburzeniem, słysząc słowa siostrzyczki. Jak przez tyle lat nie mogła nauczyć jednego prostego zaklęcia? Miała przecież tak dużo czasu, żeby przeczytać przynajmniej książkę zawierającą te podstawowe. Psyche nie wymagała od siostry znajomości zaklęcia wiążącego przysięgą, którą miały za chwilę złożyć. Sama nie była orłem w ukochanej dziedzinie Archibalda, ale to nie znaczyło, że się nie przykładała. Po prostu wolała patrzeć w pustą filiżankę po herbacie. I fusy. Albo cały dzień malować w jakimś cichym zakątku Hogwartu. Patrząc na Utopię zamykając drzwi ręcznie, westchnęła niemal teatralnie robiąc ten dziwny gest, po czym wycelowała różdżką w zapadkę i wymamrotała Colloportus. Jakby miało to w czymś pomóc. Ale zawsze to jakaś forma zabezpieczenia, gdyby młodsza Blythe dostała nagłe niedowładu rąk. Czy coś. Nerwowo zachichotała na samo porównanie, przesuwając palcami po rondzie kapelusza. - Ładny sweter. Pewnie z nowej kolekcji Szafa Archibalda? - Rzuciła tak typowym w jej stylu, nieśmiesznym żartem, patrząc na żyrafy. Wystarczyło jedno zaklęcie, by zaczęły się ruszać, lecz Blythe'ówna nie miała pewności, że podziałałoby tak samo jak na rysunki. Wzruszyła tylko ramionami, gdyż nie było najmniejszego sensu zastanawiać się nad tak teoretycznymi sprawami. To zajęcie dla Archibalda. Złapała kartkę oraz czerwoną i żółtą kredkę, pierwszą wciskają w ręce siostry. Usiadła na podłodze po turecku, położyła papier przed sobą, po czym zapisała Psychosis Delphia Blythe swoją kredką. Machnęła na Utopię, by zrobiła to samo, w międzyczasie mamrocząc, co do czego służy: - Kolor twojego domu powinien być odpowiedni, Tia. Wzmocni zaklęcie, ale przez całe ferie będziemy musiały pilnować tej kartki, żeby jej nie zgubić. Po powrocie do zamku wrzucimy ją do Pokoju Życzeń. Nawet my jej nie znajdziemy. A teraz pisz nazwisko. - Popędziła Gryfonkę, biorąc do ręki różdżkę. Stuknęła nią w swój zapis, a chwilę później uczyniła to samo z literkami siostry. - Kiedy wypowiem zaklęcie, zacznij mówić to, co ma być treścią sekretu. - Powiedziała, uważnie obserwując siostrę, po czym wycelowała końcem różdżki w twarz Utopii. - Conjuro Aperato - Formuła zaklęcia była wyjątkowo prosta i natychmiastowo wywoływała odpowiednie efekty. Może to przesadna wyobraźnie Psyche, ale ona sama słyszała delikatne dzwonienie, jakby unosiła się razem z gwiazdami. Delikatne zawirowanie powietrza smagało włosy opadające na ramiona, lecz ani trochę nie sięgało kapelusza. Wystarczyło tylko zamknąć oczy, a poczułaby się połączona z energią Kosmosu przepływającą przez tę uroczą łazienkę. Właściwie nie musiała tego robić, ale przymknęła powieki, wsłuchując się w głos siostry. Nie zamierzała o nic pytać, dopóki obie były pod wpływem zaklęcia. Na szczęście nie zostały przez nie ograniczone do całkowitego milczenia, ale posiadało dość mocy, aby pilnować obie dziewczyny przed chlapnięciem osobie postronnej, bo jedyne, czego Psycho się obawiał to myśl, że Utopię zaczną dręczyć wyrzuty sumienia.
To nie tak, że Utopia się nie przykłada, bo istniało całe mnóstwo zaklęć, które opanowała, o czym wiedział na przykład Quietus. Aquamenti szło jej wręcz cudownie, skoro wywoływała wręcz powodzie. Gorzej jednak z używaniem różdżki w takich klitkach, jak pociągowa toaleta. Przecież nie chciała zrujnować jedynego miejsca, w którym mogły się ukryć przed rzeczywistością – ani tym bardziej zranić siostrę lub siebie, a to było niestety możliwe. - Szafa Archibalda toleruje jedynie meduzy. Swoją drogą sweter w meduzy to całkiem dobry pomysł. Uszyjemy mu? Może lepiej, żeby te żyrafy nie poruszały się po jej swetrze. Jeszcze któryś z kotów w przedziale numer siedem uznałby je za niezłą przekąskę i rozszarpałby ulubione ubranko Utopii, chcąc złapać wcale nieapetyczną wełnę. Słuchała uważnie Psyche, co było dosyć trudne, bo jej starsza siostra dostała jakiegoś słowotoku. Aż dziwne, że one dwie mogły mówić bez przerwy, a jedyny męski Blythe ograniczał się do jednego słowa na ich pięćdziesiąt. Najwyraźniej obydwie nadrabiały za niego i to całkiem mocno. Czy oni na pewno byli ze sobą spokrewnieni? Chciała napomknąć, że ta czerwień jest całkiem podobna do przeklętej maliny, ale wolała już trzymać język za zębami. Jeszcze Psychosis zrobiłaby jej wykład na temat tego, jakich barw nie powinna używać. Całe szczęście, że sweter w żyrafy był granatowy, bo kusił ją znienawidzony przez starszą z sióstr kolor. A może Puchonka twierdziła, że to pechowe, dlatego że Utopia tak go uwielbiała, a była chodzącym nieszczęściem? Zawsze to jakieś nieszczęście. Utopia Eirene Blythe. Nabazgrała swoje nazwiska tuż pod tym swojej siostry. - Możemy ją schować do jednej z tych szkatułek, które sprzedają w wagonie restauracyjnym – zaproponowała. – Otwierają się tylko dla swojego właściciela, więc problem z głowy, bo nikt nie zobaczy kartki, a jaskrawe jajko trudniej zgubić. Musiałybyśmy tylko taką kupić. Skinęła głową na słowa Psyche, a gdy ta rzuciła zaklęcie, poczuła się jakoś dziwnie. Tak jakby zaczęła je łączyć jeszcze inna więź, niż ta siostrzana. Nie nazwałaby tego energię Kosmosu, bo nawet by na to nie wpadła, niezbyt zainteresowana układami gwiazd i innymi takimi. Jedyne, co w tej łazience płynęło, to woda, ale to tylko głupie myśli. W każdym razie wiedziała już, że mogła powiedzieć Psyche wszystko, a to z całą pewnością pozostanie tylko między nimi. Nie żeby nie ufała siostrze, ale nie mogła przewidzieć, czy nie wspomniałaby czegoś Archibaldowi, nawet przypadkiem lub – co chyba bardziej pewne – żeby po prostu chronić swoją młodszą, nieporadną życiowo siostrzyczkę. Nie wiedziała jednak, od czego zacząć. To wszystko nadal wydawało jej się takie nierealne. - Chciałaś wiedzieć, z kim mam ten szlaban i dlaczego – wybąkała w końcu. Przekręciła się nieco, żeby usiąść w wygodniejszej pozycji, ale i tak było tu strasznie ciasno i trochę wilgotno. Gdyby nie ogrzewanie, podłoga pewnie już dawno byłaby pokryta lodem. – Z Quietusem. Poszliśmy do Zakazanego Lasu, żeby zrobić krąg. No wiesz, taki jak się wywołuje duchy, ale nie do końca nam to wyszło. W każdym razie byłam zdenerwowana, bo ktoś mi zabił kota. Przecież sam by nie wlazł do jeziora, co nie? No i pomyśleliśmy, że się dowiemy dzięki kręgowi, o co chodzi. Bo z duchami to inaczej niż ze zwierzętami. Nawet jeśli wywołalibyśmy coś innego, to zawsze jakieś ćwiczenie do Złotego Sfinksa. Przerwała na chwilę, wzdrygając się na wspomnienie o demonie, którego głos nadal wydawał się być żywy w jej głowie. Ten okropny, ochrypły wrzask… - Zapomnieliśmy o szałwii, a przecież Magyar wyraźnie zaznaczała na zajęciach, że trzeba ją mieć przy sobie, bo odgania złe duchy. I pojawił się jakiś demon. Psyche, to było straszne, bo on chciał nas chyba pozabijać, ale uciekliśmy. Najdziwniejszy był wilk, którego widzieliśmy dwa razy, bo on wywrócił jeden z kotłów, jak gdyby wiedział, co się dzieje. Ale skąd wilk mógł o tym wiedzieć? Zamyśliła się na moment, starając jakoś poukładać myśli, ale i tak miała w głowie jeden wielki chaos, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Nadal, po tylu dniach to wszystko wydawało się tak wyraźne jak wtedy. Spojrzała na Psyche, która wciąż miała zamknięte oczy. Może zasnęła z nudów? - Trafiliśmy na dziedziniec i Ettréval-Revie nas przyłapał i dał nam szlaban. Oczywiście musiał napisać do Archibalda, bo jakże inaczej. A ja przecież nie mogę mu powiedzieć, że przywołaliśmy jakiegoś demona z piekieł, bo mnie udusi na miejscu. No i Ettréval dał nam jakieś eliksiry i odesłał do dormitoriów, ale jakoś tak wyszło, że tam nie doszliśmy… Oparła czoło o kolana, żeby Psyche nie dostrzegła, jak się uśmiecha na myśl o salonie wspólnym. Niby miała jej powiedzieć wszystko, ale jakoś nie potrafiła tego z siebie wydusić. Dalszy ciąg mówiła już trochę niewyraźnie, bo dźwięk niknął gdzieś w kłębku, w który się skuliła. - I stara Abney nas przyłapała, ale ona nie napisała do Archa. Pewnie zapomniała i całe szczęście. Nazwała mnie Ukropią, a Cichego Bożydarem. Zaśmiała się, przypominając sobie nauczycielkę eliksirów, która przyszła po swoje cukierki i nakryła ich śpiących na kanapie. Jej pewnie nie było do śmiechu, Utopii zresztą wtedy też, ale Quietus ją wtedy kompletnie rozbroił paplaniną o elfach. Podniosła głowę, by spojrzeć jeszcze raz na siostrę. Pewnie uzna ją za kompletną dziwaczkę. Chociaż czy to możliwe w przypadku Psychosis Blythe?
Nie wiedziała, czego oczekiwać po swojej młodszej siostrze. Wprawdzie niemal od zawsze były razem, ale bliskość między nimi uległa zatarciu, gdy Psychosis poszła do Hogwartu(a Utopia dołączyła rok później). Dalej mogły ze sobą rozmawiać, dzielić się wrażeniami przeżytych dni, lecz przynależność do dwóch różnych domów machinalnie powodowała zmiany. Na ten przykład, starsza Blythe zaczęła więcej czasu spędzać w miejscach, które uznawano za niebezpieczne. Wszyscy z jej roku mieli dziewczynę za nieporadną, nieżyciową istotę; jak wiecznie potrzebowała pomocy. Potrzebowała trzech lat, by udowodnić im swoją niezależność. Owszem, chodziła na wszystkie zajęcia, nawet te dodatkowe, ale nigdy nie zamierzała zostać Krukońskim kujonem. Czytała książki, pisała wypracowania, jak każdy, jeśli być całkowicie szczerym. Nie przejawiała żadnych szczególnych talentów, ale potrafiła dobrze się bawić na każdej lekcji. Na takim wróżbiarstwie potrafiła zaskoczyć samą nauczycielkę swoim tokiem rozumowania, sprawnie manipulując znanymi metodami przepowiadania przyszłości, z czasem poznając te mniej popularne, aż wreszcie dotarła do miejsca, w którym sama potrafiła wymyślić swoją metodę. Wróżenie z kredek, jeden z powodów spotkania z młodszą Blythe. Słuchając jej wywodu, cały czas patrzyła siostrze w oczy, sztywno zaciskając palce na różdżce. Możliwe, że Utopia nie poczuła tej szerokiej gamy barw i uczuć wirujących wokół nich pod postacią magii, ale ona widziała je pośród gwiazd, z których dwie zostały zawieszone między nosem Gryfonki, błyszcząc i wprowadzając Psyche w stan nieopisywalnego uczucia. Z uwagą słuchała wszystkich wypowiadanych słów, nie przerywając dziewczynie nawet na moment, gdyż skupienie się na słowach oraz utrzymywanie rzuconego zaklęcia odrobinę przerastały jej możliwości. Fakt, nigdy nie była najlepsza z przedmiotu wykładanego przez Archibalda, może nawet spokojnie nazwać ją ofermą, ale radziła sobie. Ktoś powiedziałby silna, niezależna kobieta. Phi, też coś. Całkowita bzdura, jeśli chodzi o samą Puchonkę. Nie postrzegała siebie w ten sposób. Nie chciała być wiecznie samotna. Nie chciała stracić nikogo ze swoich bliskich, nawet jeśli kłóciła się z Archem albo wytykała coś Utopii; a ponieważ była najmłodsza w całym rodzeństwie Blythe’ów, śmiało mogła wyciągnąć z niej te kilka tajemnic, zapewniając im odpowiednią ciszę. Żadna z nich nie chciała dręczyć sumienia imieniem Archibald. Troszczył się o nie. Psycho to doceniała, ale nie była już tą małą dziewczynką, która straciła rodziców i z przymusu musiała zamieszkać z bratem. Dorosła i czuła się gotować wspierać siostrę, nawet za cenę kichania, bo nie wytrzepała swetra z kociej sierści. Gdy Utopia wreszcie postanowiła skończyć zdradzanie swojego sekretu, jej myśli odwiedziły dziesiątki pytań, które chciała jej zadać. Oczywiście nie mogła tego zrobić ot tak, gdyż zapewne nie usłyszałaby więcej tej interesującej historii o jakimś chłopaku(możliwe, że mieli się ku sobie) z kadrą nauczycielską w tle. Westchnęła cicho, próbując dojść do ładu z własnym umysłem, po czym przesunęła różdżkę delikatnie w stronę kartki czując, jak moc zaklęcia zaczyna ją osłabiać. - To wszystko, co chcesz mi powiedzieć, Tia? – spytała, uważnie obserwując siostrę. Nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie; możliwe, że nawet jej nie dostanie, gdyż sama spłonęła lekkim rumieńcem, kiedy uświadomiła sobie, co zostało schowane w plecaku. - Też mam ci coś do powiedzenia – powiedziała, próbując wypełnić czymś tę niezręczną ciszę oraz wyjaśnić własne zażenowanie. – Te portrety... to moja wina. No, nie do końca! Bo ja wtedy szłam ze szkicownikiem i rysowałam m... nieważne, co. Ważne jest to, że jakiś portret zaczął na mnie wrzeszczeć, że mu przeszkadzam i kazał mi pójść. To był chyba Gromisław Krzykliwy, wiesz, ten polski łowca trolli karpackich z siedemnastego wieku. Chyba oburzył go mój rysunek, bo wtedy przyszła moja koleżanka i chciała wypalić dziurę u tego gbura, ale coś poszło nie tak i... i... i one naprawdę zaczęły latać, Tia! Ja nie wiem, co ona zrobiła, ale to było tak niesamowite, że zrobiłam kilka zdjęć, a potem rama któregoś obrazu uderzyła mnie w tył głowy i zniszczyłam swój aparat. Wiesz, ten, który Archibald kupił mi dwa lata temu na święta. No i zniszczyłam też jego ulubiony kapelusz. – Słowotok Psyche mógłby trwać i trwać, gdyby nie fakt, że z każdym kolejnym słowem brzmiała coraz ciszej, aż dotarła do ledwie słyszalnego szeptu. Gdzieś w jej głosie krążyły nuty smutku oraz żalu, ale nie to powinno martwić Utopię. Psychosis powoli zaczynała blednąć, choć próbowała nie dać po sobie poznać, że doskonale znała ten stan. Zaklęcie przysięgi wyczerpywało ją. Nigdy nie rzucała go na dłużej niż kilka sekund, aby zapisać sekret na kartce, lecz tym razem chciała spróbować czegoś nowego i bardziej zaawansowanego. Nie to, żeby próbowała zastąpić Archibalda – jego nie dało się zastąpić. Sprawdzała swoje możliwości, lecz najwyraźniej mocno przegięła. Ale da radę. Zawsze jej się to udawało. Zawsze docierała do celu, choć nie należała do grona najbardziej ambitnych uczniów ani studentów. - Tia... – wyszeptała, pochylając się do przodu. Szybko wyciągnęła dłoń w stronę siostry, łapiąc się za jej ramię, byleby nie upaść i stracić przytomności. Nie mogła zawieść swojej młodszej siostrzyczki. I nie zawiedzie. Prawda?
Więź między siostrami, nawet jeśli trafiły do zupełnie różnych domów, z całą pewnością nie mogła pęknąć. Łączyło je dużo więcej, niżby się mogło wydawać wszystkim, którzy patrzyli na to z boku. A Utopia – jako najmłodsza z całej trójki – podziwiała swoje starsze rodzeństwo, w jakimś stopniu starała się ich nawet naśladować w zachowaniu, podejściu do wielu spraw. Nie zawsze to zauważyła, uznając to po prostu za swoje typowe zachowania, ale kto by się przejmował? Podobno to właśnie naśladownictwo jest wyrazami najszczerszego szacunku, mimo że nie każdy lubi, kiedy się go kopiuje. Choć tym, co po części łączyło siostry Blythe, było dostrzeganie tego, czego nikt inny nie widział; szczegółów, na które zazwyczaj nie zwracało się uwagi, Utopia nie mogła dostrzec tych wszystkich barw i gwiazd. Pewnie to niewiarygodne uczucie, ale być może przeznaczone tylko dla osoby rzucającej zaklęcie. Albo niemożliwe do ujrzenia przez kogoś, kto był w złym nastroju i dzielił się sekretem częściowo po to, aby pozbyć się wyrzutów sumienia. Jeśli tak było, Gryfonka z pewnością przyznałaby gdzieś w duchu, że to złe podejście. Że ona sama stawała się taka, jaką być nigdy nie chciała. Nadal jej było przykro, że okłamała Archibalda i to wyłącznie dla własnej wygody. Mimo wszystko dzielenie się tajemnicami z Psyche jakoś ją podbudowywało. Gdy jej siostra zadała pytanie, miała ochotę zaprzeczyć, pokręcić głową, wręcz krzyknąć, że nie, bo tak dobrze jej się to wszystko mówiło. Wpadła w słowotok, który nie pozwalał jej przerwać, ale przecież nie mogła tak nadwyrężać Psychosis. Zwłaszcza że ta również zdawała się mieć coś do powiedzenia. To nie byłoby sprawiedliwe w stosunku do niej. Poza tym to, czym jeszcze chciała się z nią podzielić, nie wymagało żadnych czarów kryjących je przed Archibaldem. Słuchała z uwagą siostry, wpatrując się w nią. Mogła się domyślić, że te portrety to sprawka starszej Blythe. Przecież ona nigdy nie przechodziła obok sytuacji przypadkiem – zazwyczaj znajdowała się w samiutkim centrum. Słowa zazwyczaj głośnej Psyche zaczynały powoli cichnąć, co zaaferowało Utopię, że coś było nie w porządku. Puchonka prawie nigdy nie używała szeptu, a przynajmniej nie w obecności swojej siostrzyczki. Starsza Blythe zaczynała blednąć, podczas gdy młodsza była coraz bardziej przerażona tym stanem rzeczy, ale nie potrafiła przerwać jej wypowiedzi. Czy w ogóle mogła? Ta przysięga była jakaś dziwna, skoro tak bardzo wyczerpywała dziewczynę. - Skończ to zaklęcie – jęknęła, gdy Psyche oparła się o nią. Sama nie wiedziała, co począć. Przecież nie miała żadnego pojęcia na temat tego, jak to działa. Nauka historii i run nauczyła ją jedynie skupiania się na faktach i nazwach, nie brała pod uwagę zbytniej praktyki w wymachiwaniu różdżką. A pamięć fotograficzna nic tu nie dawała, bo co Utopii po nazwie zaklęcia, wypatrzone w księdze od Archibalda, skoro nie potrafiła wykonać odpowiedniego ruchu nadgarstkiem? Ani tym bardziej odpowiednio wypowiedzieć inkantacji czy wręcz skoncentrować się na tym. A oto jej bohaterka, jej starsza siostra, która zdawała się radzić sobie z przeciwnościami, na wszystko mieć jakąś odzywkę, ledwo trzymała się na nogach. Finite? Nie, to z pewnością nie podziała. Tu było potrzebne tylko i wyłącznie Conjuro Cohaere, które nigdy w życiu jej nie wyjdzie. Było zbyt skomplikowane. Poza tym czy w ogóle mogła, jeśli to Psychosis rzuciła zaklęcie rozpoczynające te tajemnice? - Psyche – wyszeptała, gładząc siostrę po policzku, żeby dodać jej otuchy. Były w łazience, mogła dać jej wody, ale nigdy nie wiadomo, co kryło się w tych kranach. Poza tym wolała nie próbować wyczarowywać szklanki, by użyć Aquamenti, bo przypadkiem transmutowałaby w nią szybę i by tutaj zamarzły. Ach, te problemy nieudacznika z zaklęć. – Dasz radę, wierzę w ciebie. Jedno zaklęcie i wszystko skończysz.
Łazienka w pociągu stanowi dość szczególne miejsce, toteż uniknęła typowym dla siebie przypadkom, ale najpierw jedyna lampa w tym pomieszczeniu zgasła, choć uciążliwie próbowała migotać jak szalona, by oświetlić znajdujące się tu osoby. Krzyki dobiegające zza drzwi oraz donośny głos z pewnością nie działały uspokajająco. Sprawdź, co miało miejsce. Trudno powiedzieć, co tu zaszło, gdy wreszcie wróciło światło. A może to była zapalona różdżka? Nie wiadomo nic poza tym, że coś się wydarzyło. Aby sprawdzić, co miało miejsce w łazience, rzuć jedną kostką w odpowiednim temacie:
1 - lampa wisząca pod sufitem zawisła tuż nad umywalką, rzucając złowieszczy cień, a kran nagle zaczął przeciekać, zawzięcie zalewając pomieszczenie wodą. 2 - szyba w przedziale niebezpiecznie chybotała, aż wreszcie wypadła, z hukiem roztrzaskując się o podłogę, przy okazji raniąc twoją dłoń drobnymi odłamkami. Chyba przyda się pomoc pielęgniarki. 3 - nie wiesz jak to możliwe, ale nagle na podłodze pojawiło się mnóstwo wody i wywinąłeś orła, przy okazji uderzając o drzwi oraz tracąc przytomność. 4 - umywalka pod wpływem wstrząsów oberwała się i dość mocno wbiła w podłogę. Z kranu wystrzeliły dwa strumienie zimnej oraz gorącej wody, tworząc w łazience dość osobliwą fontannę, zalewając wszystko wokół. 5 - nic strasznego się nie stało prócz tego, że w sedesie zieje wielka dziura i nie wiadomo, co stało się z resztą. 6 - prawdziwa katastrofa! Cała ściana łazienki odpadła, odsłaniając syberyjskie lasy oraz traktując swoich gości wyjątkowo dotkliwym zimnem. Śnieg szybko zasypał pomieszczenie, czyniąc je niezdatnym do użytku. I chyba ktoś tu złapał porządne przeziębienie.
Przez dłuższą chwilę siedziała w ciszy i obserwowała siostrę. Nie miała pojęcia, jak zareagować na to wszystko. Wiedziała, że Utopia święta nie była, z resztą tak samo jak i ona sama, lecz najwyraźniej przerastało to jej możliwości. Nie chodzi tu oczywiście o zdolność zrozumienia tego wszystkiego, co powiedziała dziewczyna, ale o umiejętność odpowiedniego zachowania się w takiej sytuacji. Przez zdecydowaną większość czasu była skupiona na utrzymywaniu zaklęcia we właściwym stanie oraz zapewnianiu właściwych warunków, aby przysięga działała dokładnie tak, jak sobie tego życzyły. Co prawda nie zamierzała zdradzać sekretów siostry w taki czy inny sposób, jednak nie mogła ryzykować wymsknięcia się choćby jednego niepożądanego słowa w obecności Archibalda. Najstarszy Blythe był wyjątkowo spostrzegawczy, a przede wszystkim niebotycznie wyczulony na problemy swoich młodszych sióstr, więc prędzej czy później nie umknąłby jego uwadze fakt, że dziewczęta coś przeskrobały. W tym przypadku chodziło głównie o Utopię, bo jej własne problemy z portretami miały się nijak do przywoływania demona. Pfu, pfu, pfu.... Zmęczenie powoli rozchodziło się po całym ciele. Psychosis ledwo kontaktowała ze światem zewnętrznym i – prawdę mówiąc – nie słuchała brzęczenia wydobywającego się z ust młodszej siostry od dobrych kilku minut. Co jednym uchem wchodziło, uciekało przez drugie. Mogła mieć nadzieję, że Tia nie będzie jej miała tego za złe, skoro wyraźnie dała znak, że nie jest z nią najlepiej. Nie chciała zawieść siostrzyczki, choćby miało się to skończyć jakąś katastrofą. Migoczące punkciki wokół Blythe’ówny wyjątkowo wolno zaczynały zbierać się w jednym miejscu. Niechybny znak, że magiczna moc Puchonki wymykała się spod kontroli coraz bardziej uświadamiał dziewczynę o uciekającym czasie. Nie mogła zawieść siostry. Po prostu nie mogła. Wierzyła w nią, zapewniając ją o tym swoimi słowami. Ufała, zdradzając tak poważny sekret, który przyprawiłby Archa o zawał albo samoistny zapłon. Polegały na sobie, ale to Psyche musiała być starszą, odpowiedzialną siostrą i zapewniać młodszej odpowiednie bezpieczeństwo. Nie mogła się poddać tak łatwo. I nie zamierzała. Skinęła głową, słysząc przyzwolenie na dopełnienie przysięgi. Resztkami sił wyprostowała się, palcami objęła różdżkę pewniejszym chwytem i wycelowała jej koniec w kartkę papieru z zapisanymi na niej nazwiskami obu panien Blythe. - Conjuro Cohaere Utopia Blythe – powiedziała cicho, gdyż na więcej nie mogła sobie pozwolić i zamknęła oczy, czując łzy ściskające się pod powiekami. Przecież nie zacznie tu płakać. Nawet nie miała powodu. Po prostu była tak zmęczona, iż jej organizm samoistnie zaczynał przejawiać odpowiednie symptomy. Jakby oczy wymagały odpoczynku, snu. Każda kolejna sekunda spędzona na utrzymaniu czaru zamykającego przysięgę wymagała kolejnych myśli całkowicie poświęconych temu, co obie chciały ukryć. Niewątpliwie ona sama ucierpi na tym najbardziej, ale to nie miało aż takiego znaczenia. W końcu nie pierwszy raz pakowała się w kłopoty ze swoją siostrą. I nie pierwszy raz ratowała ją z opresji, choć tym razem wyglądało to tak, jakby wszystko miało swój początek. Cicha melodia w jej uszach brzmiała złowieszczymi tonami, a migoczące wokół nich gwiazdki powoli układały się w rozmazane słowo. Ze wszystkich sił próbowała je rozczytać, ale nie dała rady. Była tak zmęczona, iż padłaby tu i teraz, co niewątpliwie wstrząsnęłoby Utopią, a ją wciągnęło w światło uwagi Archibalda. Nie zniosłaby tego. Musiała udowodnić, że sobie radzi w każdej sytuacji, nawet jeśli wymagała dość radykalnych środków. Tylko potrzebowała odrobiny odpoczynku. Kilka minut snu i kubek gorącej herbaty na pewno by jej pomogły. Gdyby tylko ktoś jej to przygotował. Gdyby tylko... och, nieważne. - Tia, zaklęcie zostało zawiązane – odparła półgębkiem, patrząc na zwijającą się kartkę papieru. Uwielbiała ten trick oraz towarzyszący mu odgłos. Zaśmiałaby się, lecz nie miała na to siły. Musiała odpocząć. – Wracaj do przedziału. Magia jest dość kapryśna i jeśli Archibald nadstawi uszy, może wyczuć, co właśnie zrobiłyśmy. Idź. Poradzę sobie – Podniosła wzrok, zabierając ciasno zwinięty rulonik. –Później zabierzemy go w bezpieczne miejsce. Obiecuję. I odczekała chwilę, aż Utopia opuści łazienkę. Kiedy usłyszała zamykające się drzwi, padła, rozkładając się na całej powierzchni podłogi, oddychając z niemałym wysiłkiem. Była taka zmęczona. Nie zastanawiał się wcześniej nad tym, jakie to zaklęcie było wyczerpujące. Może poszłoby jej lepiej, gdyby przed tym wszystkim przespała spokojnie całą noc zamiast siedzieć do wyjątkowo późnej godziny ze szkicownikiem w rękach, oglądając wszystkie rysunki testrali. Możliwość oglądania tych zwierząt zawdzięczała sobie dzięki wypadkowi w pociągu, tuż przed odesłaniem do Salem. Atakowali Lunarni, ktoś zginął. Nie wiedziała, jak to na nią wpłynęło, aż nie ujrzała tych żylastych koni po raz pierwszy. Niemal od razu poczuła z nimi dziwną więź, choć okropnie bała się do nich podejść. Doskonale pamiętała to wydarzenie, jak wszystko się potoczyło, lecz w tej chwili nie była w stanie sobie tego przypomnieć. Nadmierne użycie magii wywołało odrętwienie w całym ciele, uniemożliwiając poruszanie się. Oddychała powoli, wciągając chłodne powietrze przez usta, ale nie potrafiła odpędzić dziwnego uczucia, że coś się stanie. Nie bez kozery posiadała dar jasnowidzenia. A przynajmniej miała go we własnym mniemaniu. Jeszcze żadna wróżba jej nie zawiodła, więc gdyby tylko mogła rozłożyć kredki albo chociaż spojrzeć w fusy po herbacie, zyskałaby jedynie pewność co do swoich przypuszczeń. Dziwne dudnienie pod podłogą wagonu nie oznaczało niczego dobrego, a utkwienie wzroku w przesuwające się kredki sprawiło, że Psychosis wstrzymała oddech. Zielona i czerwona kredka skrzyżowały się ze sobą, tworząc niesymetryczny kształt litery X. Niebieska, zatemperowanym czubkiem wbijała się w koniec czerwonej, a biała właśnie spadła z umywalki i złamała swój piękny czubeczek. Ani razu jej nie użyła. To naprawdę zły znak. Oj zły. I wtedy to poczuła. Coś wstrząsnęło całą lokomotywą, wprawiając ją w ogromny rezonans. Nie miała pojęcia, co się działo. Wibrowała razem z całą podłogą, gapiąc się tępym wzrokiem w sufit i przymocowaną do niego lampę. Pozwoliła swoim myślom wędrować z dala od ciała, udając się między gwiazdy, by móc ujrzeć niepewną przyszłość. Gdzieś w oddali dostrzegała zarys własnej osoby, lecz był wyjątkowo rozmazany, jakby niepewny swojego istnienia. Nie wiedziała, jak to możliwe. Migoczące punkciki otaczały ją z każdej strony, nie pozwalając zrobić nawet jednego kroku, podczas gdy rzeczywistość nie obchodziła się z Blythe’ówną łagodnie, bowiem ściana łazienki została wyrwana w czasie całego hamowania, pozwalając zimnemu wiatrowi oraz potężnym ilościom białego puchu zasypać całą wolną przestrzeń, włącznie z jedyną osobą przebywającą w resztkach pomieszczenia.
Dla Utopii z/t, bo ją Psyche wygoniła, ale wątek trwa dalej. Tak w ramach informacji.
Zrzucanie własnych problemów na niewinną Psyche nie było chyba najlepszym pomysłem. Mimo wszystko Utopia potrzebowała czyjegoś wsparcia, a że najlepiej rozumiała się z siostrą – padło akurat na starszą Blythe. Wszyscy inni pewnie kazaliby jej się przyznać przed Archibaldem, że coś przeskrobała i potrzebuje pomocy, nawet jeśli to nie było konieczne. Zwłaszcza teraz, kiedy rzeczywiście dostałby samozapłonu na wieść o kreśleniu kręgów i czarnych mszach w centrum Zakazanego Lasu. O wiele gorszym pomysłem było jednak zostawienie Psychosis samej w toalecie, nawet jeśli wygnała ją, chcąc z niej skorzystać. Jako dobra siostra powinno poczekać pod drzwiami, aż tamta wyjdzie i odprowadzić ją z powrotem do przedziału. Przecież widziała, że nie było z nią najlepiej, a jednak wróciła do swojej – podobno – szczęśliwej „siódemki”, żeby zajmować się odkrywaniem magicznych szyfrów w książkach. Ale na co jej runy, kiedy nastąpił ten okropny wypadek? Do tej pory nie do końca orientowała się w tym, co się tak naprawdę stało. Pamiętała tylko nagłą ciemność, okropny ból, a potem nicość. Ocknęła się u pielęgniarki, z głową owiniętą bandażami. Wszędzie wokół kręcili się ranni ludzie, niektórzy leżeli, najwyraźniej również tracąc wcześniej przytomność. Ktoś krzyczał z bólu, gdy uzdrowicielka się nim zajmowała, ale Utopia starała się to ignorować. Nigdzie nie widziała Cichego, Echo i L’a, nawet Archibalda, ale podejrzewała, że nic im nie było. Jakimś dziwnym sposobem czuła to w głębi serca. Niepokój ogarniał ją tylko w momencie, gdy myślała o jednej osobie – o Psyche. Rozglądała się, poszukując wzrokiem jej jaskrawych ubrań, ale zniknęła. Wyparowała niczym bańka mydlana, która nagle pęka przez nawet najdelikatniejszy podmuch wiatru. Gdzie ona mogła być? Psyche? Psycholku! Siostrzyczko, gdzie jesteś? Co jakiś czas zatrzymywała się, opierając o ściany korytarza. Nie czuła się najlepiej, przed oczami pojawiały się jej mroczki, a głowa bolała jakby oberwała czymś ciężkim. Właściwie to chyba tak się stało. Przez chwilę miała przebłysk spadającej lampy, uderzającej prosto w nią i Quietusa. L siedział tak blisko nich. Nic mu się nie stało? Łazienka! Gryfonka przyśpieszyła kroku, niemalże biegnąc i przepychając się przez ludzi, by dotrzeć do odpowiedniego wagonu. Czemu od razu jej się to nie przypomniało? Miała ogromną nadzieję, że jednak nie zastanie tam Psycho, że nic jej się nie stało – albo że po prostu ktoś ją znalazł. Jednak gdy otworzyła drzwi, a silny podmuch lodowatego wiatru sprawił, że aż się zatrząsała, miała ochotę się po prostu rozpłakać. Nie mogła jednak na to pozwolić. Chociaż raz to ona musiała być silna. - Psyche – jęknęła, kucając i spychając z niej śnieg. Mimo że brakująca ściana wywołała u niej ogromny szok, wrzuciła ją gdzieś w odmęty swoich myśli. Jej siostra była teraz w nienajlepszym stanie – wręcz zamarzała z zimna. Sięgnęła do kieszeni swetra po różdżkę. Dziwne, że tam była, bo chyba trzymała ją w ręku, kiedy pociąg hamował. Może to Echo ją tam schowała, żeby Utopia jej potem nie szukała? – Calefieri – wypowiedziała, celując w siostrę. To dziwne, że zaklęcia wychodziły jej wyłącznie pod wpływem silnych emocji. A może to dobry sposób, by opanować całą resztę? Martwiła się o starszą Blythe i czuła ogromną potrzebę pomocy jej. To zadziałało. Była jednak zmuszona zabrać Psychosis do pielęgniarki. Gdy potrafiła wyczarować Patronusa, pewnie posłałaby go po Archibalda, ale w tym momencie mogła jedynie wołać, w nadziei, że ktokolwiek ją usłyszy. I na szczęście usłyszał. Nie spodziewała się jednak, że gdy tylko obie znów trafią do przedziału pielęgniarki, oberwie jej się za ucieczkę.