Takiej długiej przerwy w postowaniu to ja nie miałam od początku mojej egzystencji na tym forum, także od razu mówię, że nie wiem, czy coś konkretnego z tego posta wyjdzie! Ale zapewniam, że się postaram, zwłaszcza, że to, co działo się na tarasie przy Alei Amortencji, w Kamienicy 23 i mieszkaniu numer 18 stawało się coraz bardziej interesujące. Oczywiście dla zalanej Marceline nie było nic dziwnego w tym, że siedzi tam z najlepszym kumplem swojego byłego chłopaka (do którego czuła o wiele więcej, niż powinna), zwierzając mu się jakoś nieudolnie ze swoich problemów i utrapień, co sprawiało, że rozmowa ta z minuty na minutę stawała się coraz bardziej... intymna? Nie do końca wiem, czy to dobre słowo, ale uważam, że można byłoby to tak określić. Co do poziomu ich upicia, nie ma co tak naprawdę polemizować, bo najlepiej będzie, jeśli stwierdzimy, że oboje Kanadyjczycy byli po prostu w takim stanie, że otaczająca ich rzeczywistość stawała się coraz bardziej odległa. Rzecz jasna ta za ścianą, która toczyła się na imprezie. Teraz świat Marceliny ograniczał się tylko do tego niewielkiego balkonu, na którym siedziała otulona ogromną ilością miękkich poduszek. Iście królewskie warunki. No właśnie. Ciekawe, co stałoby się, gdyby ich stosunki nigdy się nie rozluźniły. Gdyby przez wszystkie lata szkoły ziomkowali się tak intensywnie, jak w dzieciństwie. Może wtedy nikt nie widziałby problemu w tym, że ona mu się w jakiś tam sposób podoba i teraz tworzyliby jakąś słodką parkę czy coś w tym rodzaju? Hehe, to mogłoby być ciekawe, naprawdę! Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny, tak więc i to, że teraz wszystko wygląda tak, a nie inaczej, musiało mieć jakiś cel. Panna Delacroix, jeśli dowiedziałaby się o tym, że Weatherly uważał ją za jakiś ideał, czy ze pociągała go chociażby fizycznie, to trudno byłoby jej w to uwierzyć. Dobrze się krył, to trzeba przyznać. A i ona nie zawsze miała nosa do takich rzeczy. Zatrzymała dłużej spojrzenie na jego niebieskich tęczówkach i przygryzła lekko wargę. Może nie mówiła aż tak nie do rzeczy? - Noooo, bardzo sprecyzowanych. Bardzo bardzo. - odpowiedziała, zamyślając się trochę, aby zaraz potem znowu się trochę ożywić. To świeże, angielskie powietrze dobrze na nią podziałało. No i potem on, kiedy odpowiedział na jej pytanie, wspomniał imię Jovena. A ona, zamiast wpaść w większą melancholię, to raczej się zezłościła. Na co? Czy na Quayle, czy na samą siebie, czy może na ten splot wydarzeń, który teraz tak często powodował, że myślała o przebywającym w Kanadzie chłopaku. - I właśnie. Jego nie ma. Cały czas, kurwa. - Mar nie miała w zwyczaju przeklinać, ale chyba wszystko, co dzisiaj zrobiła, nie było w jej zwyczaju. Zaciągnęła się swoim skrętem po raz ostatni, następnie zdeptała go zaś niedbale swoim czarnym balerinkiem. - Moich zwierzeń koniec. I poza tym, ja się ciebie poważnie pytam, interesuję, co tam słychać w twoim szalonym życiu, a ty nie potrafisz być poważny. To nie fair, no serio. - powiedziała, rzecz jasna głosem, po którym bez problemu ktoś inny poznałby, że jest po sporej ilości alkoholu. Takie tam pijackie pogawędki. - Nie chce mi się siedzieć tu na imprezie, chodźmy stąd. - co sprawiło, że po gorszych chwilach złapała ją taka żywa chęć do wyjścia z mieszkania, to ja naprawdę nie wiem. Cesaire jednak nie opierał się, gdy niepostrzeżenie wyszli przed Kamienicę. W sumie ciekawe, czy ktoś to w ogóle zauważył. Goście też byli już nieźle zmelanżowani i każdy raczej zajmował się sobą. Tak jak oni. Może i wybraliby się na jakiś krótki spacerek po Hogsmeade, a potem grzecznie wrócili każdy w swoje miejsce, ale pech chciał, że niedługo później, jak nieco się oddalili, z nieba lunął ulewny deszcz. Zbieg okoliczności? Po krótkim zastanowieniu i w zupełnie nieokreślonym dla Marcelinki czasie (bo ona to totalnie tej czasoprzestrzeni nie ogarniała!) znaleźli się w mieszkaniu, w którym jeszcze nigdy nie była. Warto wspomnieć, że przekraczając próg swoim jakże prostym i niezachwianym krokiem, hehe, potknęła się o niego i wsparła dodatkowo na super męskim ramieniu Cezara. Humor jej się poprawił. Chociaż trochę. - Ale się urządziłeś, no no no. - stwierdziła głosem eksperta, aby zaraz potem (rzecz jasna uprzednio ściągając przemoczone butki!) rzucić się na sofę w jakże elegancki sposób. - I jak tu cieplutko, no luksus normalnie. - mogli wziąć ze sobą butelkę wina z tego mieszkania Delacroix i Richelieu, no co za idioci, że tego nie zrobili. Ale może Weatherly pomyśli o tym samym, bo jestem pewna, że jakieś zapasy ma! Chociaż czyżby herbatka nie była lepsza na początek? Sama nie wiem. Nagle w jej głowie pojawiła się myśl. - Ej, nie pożegnaliśmy się na imprezie. W ogóle zmyłam się z melanżu na moją część. Jesteśmy niekulturalni, niegrzeczni, no FUJ!
Doprawdy urocza sytuacja, pod przeciągającą się w nieskończoność nieobecność Jovena, jego była dziewczyna, która wcale nie chce być byłą dziewczyną, o czym powiedziała nawet w listach niemalże wprost, choć Cezar oczywiście nie mógł tego wiedzieć, oraz najlepszy przyjaciel, doprowadzają się do stanu dalekiego od trzeźwości, bardziej z powodu szargających nimi przeżyciami niż opijania zwycięstwa, odbywają poważne rozmowy, chociaż główne tematy wplątują w tak zawiłe aluzje, że właściwie każde z nich mogłoby to interpretować inaczej, po czym wymykają się z imprezy, której jedno z nich jest organizatorem i udają się do pustego mieszkania nieopodal. Ciekawe, czy ktoś ich przyuważył, kiedy się ulatniali, bo coś takiego mogłoby zostać źle odebrane, a przynajmniej dość dwuznaczne, tak jak wcześniej chociażby raczył stwierdzić Filip, kiedy w cudowny sposób wtargnął na taras z najukochańszym ziomem Weatherly’ego, Percym, wyjebał wszyściusieńkie skręty na posadzkę, najwyraźniej nieświadomy tego, jak dobry towar próbuje zmarnować, po czym zaczął wypytywać jakie to niecne plany w stosunku do Marceliny ma Cezar. Nie miał żadnych, zapewniam, chociaż kto wie, co chorego może się zrodzić w jego głowie, kiedy wszędzie widzi puszki waty cukrowej i lejące się ściany. Właściwie gdyby Kanadyjczyk został zapytany o powód rozluźnienia się ich stosunków, które przecież były silne od najmłodszych lat, kiedy byli uroczymi szkrabami, podbijającymi razem swoje rodzinne okolice, nie potrafił by chyba udzielić sensownej odpowiedzi. Oczywiście zakładając, że w ogóle by próbował, zamiast na wstępie wzruszyć nieco obojętnie ramionami. Cytując klasyka, życie zmienia ludzi. W ich przypadku należałoby chyba uściślić i powiedzieć, że to szkoła zmienia ludzi, bo ich drogi zaczęły się rozchodzić właśnie w pierwszych latach od podjęcia nauki, a oni, jakby zadziwieni faktem, że wcale nie mają już aż tak wiele wspólnego, jakby wcześniej szło się wydawać, nawet nie wysilali się zanadto, by cokolwiek z tym faktem zrobić, pozwalając zamiast tego roztopić się resztkom ich zażyłości, jak kostce lodu wyjętej z zamrażalki. Zastanawiające jest to, które z nich bardziej się zmieniło w przeciągu kilku ostatnich lat. Trudno oczywiście mówić o czyjejś winie prowadzącej do rozpadu znajomości, bo wszystko stało się jakby za obopólną zgodą, wynikającą z milczenia i brakiem jakichkolwiek przeciwdziałań, jednak wydaje mi się, że takie sytuacje zawsze wychodzą wtedy, gdy ktoś się diametralnie zmienia i najprawdopodobniej w tym przypadku padło właśnie na Cezara. Bo w końcu nie od zawsze był taki… zobojętniały i nie od zawsze przyjmował postawę oczekującą, że wszystko w jakiś magiczny sposób pójdzie po jego myśli, a on nie będzie musiał nawet kiwnąć palcem. Cóż, najwyraźniej jego postawa była wysoce niewłaściwa, o czym przekonał się na przykład wtedy, kiedy oczekiwał jakiegoś zainteresowania Marceliny, nie mówiąc jej zupełnie o tym, że znaczy coś dla niego, może nawet więcej niż zwykła przyjaciółka z dzieciństwa. Doczekał się jedynie zainteresowania Jovena. I to Marceliną, a nie nim hehs. W ten oto sposób, świat nigdy się nie dowidział o szalonych przemyśleniach Cezara odnośnie Delacroix i w ten oto sposób chłopak ruszył do przodu, patrząc jak jego przyjaciel i jego chyba już nie przyjaciółka, która mogła być czymś więcej, ale nie będzie, schodzą się i są szczęśliwi. A potem z niezrozumiałych przyczyn rozstają się, mimo że nawet ślepiec by zauważył, że żadne z nich nie czuje się dobrze po zerwaniu. A na sam koniec Quayle jeszcze wyjechał, zostawiając za sobą same wielkie niewiadome, setki pytań i niezamkniętych spraw, w tym zagubioną Marcelinę. Trochę to straszne, że właśnie w takich dość ponurych okolicznościach pojawia się obraz Cezara bohatera i pocieszyciela, a stosunki Delacroix i Weatherly’ego mają szanse ponownie się ocieplić. Materiał wprost idealny na serial, nie rozumiem, dlaczego jeszcze żadna wytwórnia się tym nie zainteresowała. Kanadyjczyk nie był chyba pojęcia, jakim detonatorem może być imię jego przyjaciela wypowiedziane na głos, dlatego też trochę się zdziwił, unosząc przy tym brwi ku górze, kiedy dziewczyna zaczęła się złościć i nawet rzuciła przekleństwo, co w jej przypadku zdarzało się bardzo rzadko, o ile w ogóle. - Sam chciałbym zrozumieć co się dzieje, że go nie ma, ale wiem chyba jeszcze mniej niż Ty. – stwierdził odrobinę posępnym głosem, również gasząc dopalonego skręta, po czym spojrzał lekko nieobecnym spojrzeniem na Marc, słuchając jej następnych słów i usilnie zastanawiając się nad odpowiedzią, ale ta uparcie nie przychodziła do jego głowy. – Chyba na serio nic nie słychać w moim życiu. – chciał coś powiedzieć, coś konstruktywnego albo budującego, jednak rzucenie stwierdzenia, że nie lubi flamingów było chyba szczytem jego możliwości, kiedy uświadomił sobie, że tak naprawdę jego życie jest równie puste, jak jego głowa w tym momencie. I nie poczuł absolutnie nic z tego powodu, żadnego zaskoczenia, żalu czy irytacji, po prostu żył sobie spokojnie z dnia na dzień, nie przejmując się przesadnie niczym, robiąc to co musiał robić, czasami gdzieś się włócząc, ale całość była jak machina, która pracowała samoistnie bez jakiegokolwiek czynnika zewnętrznego, jakby z przyzwyczajenia. Żeby móc powiedzieć coś bardziej porównywalnego do zwierzeń Delacroix, musiał się naprawdę solidnie pogłowić. - Poznałem kogoś. Już dawno, praktycznie zaraz po przyjeździe. Potem w wakacje wpadliśmy na siebie kilka razy i nawet wydawało mi się, że mógłbym poczuć coś więcej. Ale to jakoś rozeszło się po kościach, nie widziałem od wyjazdu do Japonii. Takie już moje szczęście. – powiedział ostatecznie z lekkim wzruszeniem ramionami, wspominając przez krótką chwilę uroczą blondynkę z Ravenclawu, z którą siedział pierwszego wieczoru szkolnych wakacji nad jeziorem i która zniknęła mu już jakiś czas temu z pola widzenia. – No i nie wiem co z Cameronem. W sensie myślałem, że on nie chce nawet znać tej Add, ale już nic nie rozumiem, bo co jakiś czas dowiaduję się o ich spotkaniach. Ale od innych, nie od niego. Już nie wiemy o sobie wszystkiego, tak jak kiedyś. Tyle, jeśli chodzi o bliźniaczą więź. – dodał, kiedy już szli do jego mieszkania, bo jakoś tak naszła go myśl, gdzie się podziewa jego brat, jeśli nie przyszedł na świętowanie i nie raczył nawet dać znaku życia. Cezar oczywiście bohatersko podtrzymał Marcelinkę, kiedy ta się potknęła o próg i zaczął coś paplać o tym, że dziad jest niebezpieczny i wystający, bo sam już nie raz się o niego potknął. - Dzięki. W sumie fajnie, że większość Kanady mieszka w dwóch sąsiadujących ze sobą budynkach. – odparł, kiedy pochwaliła jego mieszkanko, które dalej nie wiadomo jak wygląda, bo nie mam siły szukać zdjęć. – Chociaż jeszcze średnio się urządziłem. – rzekł, mając oczywiście na myśli kilka kartonów nierozpakowanych rzeczy, które stały w pokoju i jakby na potwierdzenie swoich słów, o ironio, wpadł na jeden z owych kartonów, odbił się od niego i wylądował na szczęście na stojącym blisko fotelu, z nogami przewieszonymi przez oparcie, w tak nonszalanckiej pozie, że nie wiadomo, czy udałoby mu się to równie dobrze, gdyby było to działanie zamierzone. - O jak wygodnie, zostanę tu. – zaśmiał się jeszcze, po czym od niechcenia zrzucił ze stóp buty, nie przejmując się oczywiście ustawianiem ich w garderobie czy coś, yolo, niech sobie leżą na środku i grożą niewinnym ludziom wybiciem sobie zębów o podłogę przy potknięciu o nie. Ale długo oczywiście nie został na tym fotelu, bo ruszył do barku dość chwiejnym krokiem, co oczywiście głośno skwitował mówiąc, że niesamowite przeciągi są w tym mieszkaniu i stanął przed arcy trudnym wyborem odpowiedniego trunku. – Mam dobre wino, ale nie powinno się schodzić w dół z procentami, więc chyba zostaje nam Ognista! – oświadczył Marc, wyciągając butelkę i dwie szklanki i wracając do salonu, tym razem jednak siadając na puchatym dywanie przy sofie, na której usadowiła się dziewczyna i opierając się wygodnie pleckami o mebel. Taki z niego pijaczyna, nawet przez myśl mu nie przeszła możliwość picia czegoś bez alkoholu, jak poczciwa herbatka. - Jakoś muszą przeboleć, o. – skwitował jakże elokwentnie wzmiankę o tym, że wyszli bez pożegnania, po czym podał Kanadyjce szklankę wypełnioną whisky. – Wiem, że już pewnie nie chcesz o tym gadać, ale powinnaś wiedzieć, że… Joven jest dla mnie jak brat, ale muszę stwierdzić, że jest skończonym kretynem. Nie powinien nas tak zostawiać. Nie powinien tak zostawiać Ciebie. – podzielił się sowimi przemyśleniami już po upiciu łyka trunku, podnosząc głowę do góry, by spojrzeć na Marceline i klepiąc ją w pokrzepiającym geście po kolanku. I jakoś tak przez przypadek wyszło, że jego dłoń już została na jej nóżce, ale tego już oczywiście Cezar był nieświadomy.
Też jestem ciekawa, czy ktoś ich tajniackie wyjście przyuważył. Marceline na pewno by tego nie chciała, bo już samo to, że wypijając stanowczo za dużo alkoholu doprowadziła się do takiego stanu będzie powodem jej jutrzejszego kaca moralnego (i pewnie nie tylko takiego, life is brutal), a co dopiero, gdyby ktoś zaczął siać jakieś głupie plotki czy coś w tym rodzaju. Biedna jeszcze nie wie, że tego wieczoru jeszcze inne rzeczy, które się wydarzą to wszystko pogłębią. Ale nie o tym teraz! W owym momencie, leżąc na wygodnej kanapie w mieszkanku jednego z bliźniaków Weathlery wcale nie zaprzątała sobie głowy żadnym Percym czy Filipem. Była skupiona raczej na... sobie? No i oczywiście na siedzącym tuż obok Cezarze, i niewiadomocorobiącym miliony kilometrów stąd Jovenie. I na tym kończył się jej świat. Problemy innych nie zakłócały jej egzystencji, kiedy z niesamowitym wirem w głowie wzięła od bruneta jeszcze jedną szklaneczkę ognistej whisky. Trudno policzyć, którą z kolei w dniu dzisiejszym. Racja, życie zmienia ludzi. W ich przypadku to powiedzenie było bardzo trafne, oj tak. Marceline, zapytana, co konkretnego stało się, że jej znajomość z jednym z dwójki bliźniaków się rozluźniła, nie potrafiłaby na to pytanie odpowiedzieć. Bo jak? Znali się dosłownie odkąd pamiętała. Dom Weathlery'ch mieścił się niedaleko, a i jej rodzice bardzo szanowali panią Calypso, jak to dobrze tych chłopaków wychowuje. No i oboje byli czarodziejami, co było pewnie najważniejszą rzeczą zwieńczającą ich relację. Z łatwością w pamięci mogłaby odtworzyć, jak jako kilkuletnie szkraby jedli wspólnie naleśniki z czekoladą u niej w domu, potem jako nieco starsi odkrywali nieznane zakątki Toronto albo latali w ogródku za jego domem na dziecięcych miotełkach. To były inne czasy. Czasy, w których tak naprawdę jedynym poważnym problemem było to, że ktoś wyzwał kogoś od "głupich" albo rodzice, a w przypadku jego babcia dali szlaban za jakieś przewinienie. Wtedy na pewno nie zwierzali się sobie nawzajem z jakiś miłosnych problemów, bo zwyczajnie takich nie mieli. Ech, czy dzieciństwo nie jest najlepszym okresem w życiu człowieka? A jakąś jego część, może nawet dość znaczącą, stanowił dla szatynki właśnie czas, jaki spędzała z Cesairem. Zwłaszcza że, jak wiadomo, jej kontakty z rodzeństwem nigdy nie były szczególnie idealnie, także towarzystwo innych rówieśników było jak najbardziej wskazane. Szkoła faktycznie miała bardzo duży wpływ na tę relację, bo każde z nich poszło w inną stronę. Ona znalazła sobie nowych znajomych, on zresztą podobnie i jakoś naturalnie wyszło, że bez sentymentów ich kontakty zaczęły ograniczać się do zwykłego "cześć" na korytarzu czy paru zdań o niczym zamienionych podczas jakiejś lekcji. Więcej rozmawiać zaczęli, kiedy znaleźli się w jednej drużynie. Wiecie, elita szkoły i takie tam. No i jeszcze Cezar przyjaźnił się z Jovenem, co też było warte odnotowania. Nawet bardzo. Jak już wspomniałam, dziewczyna nigdy nie domyślała się, że brunet mógłby widzieć w niej kogoś innego niż tylko zwykłą koleżankę. Zawsze sprawiał dla niej wrażenie osoby obojętnej, jakby pozbawionej zainteresowania otaczającym go światem, co tym bardziej nie dawało powodów, aby się nad jego osobą jakoś szczególniej zastanawiać. Nie mogła powiedzieć, był bardzo przystojny i tym podobne, ale no... Po prostu jej i jego życie toczyło się swoim biegiem i nie zapowiadało się, aby miało się to w ciągu następnych lat zmienić. No ale nastąpił dzisiejszy wieczór! Kiedy byli jeszcze w trakcie zmierzania do mieszkania, jego odpowiedź na temat Quayle'go skwitowała westchnieniem, może nawet nieco teatralnym. W sumie na początku zamierzała to przemilczeć, ale jakoś tak wyszło, że zaraz potem z jej ust wyrwały się następujące słowa: - To nie tak, że nic nie wiem, korespondowaliśmy ze sobą i te pe, ale wiesz, on zawsze był taki tajemniczy. Ja do końca nie wiem co on faktycznie robi w tej Kanadzie i co go skłoniło, żeby tam pozostał. W sumie to nic nie ogarniam, hehe. Może miała nadzieję, że chłopak jako BFF Jovena wie coś więcej? Może zna prawdziwy powód przedłużającej się nieobecności Indianina w Wielkiej Brytanii? W końcu Quayle zawsze kochał Quidditch, może Wielka Brytania faktycznie mu nie odpowiadała, ale czy aż tak długo wytrzymałby bez tej wspaniałego rodzaju adrenaliny? To jednak chyba chodziło o sprawy wyższej rangi. Może znalazł sobie jakąś piękną Indiankę czy coś w tym stylu. Na Merlina, myśli Marceline były naprawdę irracjonalne, chociaż było to zapewne spowodowane tym, że i jej umysł w chwili obecnej nie działał tak sprawie i światło jak na co dzień. Z uwagą przysłuchała się jego krótkiej wprawdzie opowieści o jakiejś dziewczynie. - Jeszcze ją spotkasz, jestem tego pewna. W końcu nie mogłaby zapomnieć o takim super ziomku Cezarze z Kanady, no to byłoby po prostu niemożliwe. Serio! - jakoś tam niezdarnie wyraziła to, co faktycznie pomyślała, chociaż nie zastanawiała się dłużej chociażby nad tym, kim owa panienka mogłaby być. Zresztą, te angielskie dziewczyny były jakieś dziwne! Mogłyby mieć u swojego boku takich wspaniałych przybyszów z Kanady, a wybierają sobie jakiś innych, i tu rzecz jasna pomyślała o Lailii, która tak nieładnie potraktowała biednego Filipa. No cóż. - Ja to z Cameronem nie mam za dużo do czynienia, jeśli mam być szczera. Wiesz, jakoś tak zawsze, nawet jak byliśmy mali, to bardziej się z tobą trzymałam. A tej sprawy z Add to ja też zupełnie nie rozumiem, bo sama byłam przekonana, że on z nią to nie chce. No i poza tym mam jakiś dystans do tej dziewczyny. Wiesz, taka lojalność co do Mads, no nie. Jeśli chodzi o bliźniaczą więź i różne tam rodzinne problemy to nie do mnie z tym, wiesz dobrze, że nie jestem najlepszym przykładem oddanej siostry czy coś. - z drugim bliźniakiem Weatherly rzeczywiście nie miała do czynienia już dość długo. To znaczy, widywała go na treningach, ale nic poza tym. Może on też już za bardzo wsiąkł w to angielskie towarzystwie, nie wiadomo! To wszystko działo się jeszcze przed tym, jak znaleźli się w mieszkaniu, ale powracając do wydarzeń, które miały miejsce już tam, warto wspomnieć, że Mar to bardzo wygodnie siedziało się na tej kanapie! A jak doszła do tego jeszcze ognista to już w ogóle cud, miód i orzeszki! - I tak chyba nie byliśmy tam potrzebni. - odpowiedziała z uśmiechem, upijając kolejny łyk bursztynowego trunku. Niewygodny temat powrócił, czemu w sumie nie ma się dziwić. Widocznie niewyjaśniony brak Jovena nie tylko jej zaprzątał myśli. Dobrze wiedziała, że Cesair i jej były chłopak zawsze bardzo dobrze się dogadywali. Na głos nigdy nie wypowiedziałaby takich słów, jakie usłyszała przed momentem od bruneta, ale w tamte chwili wewnętrznie chyba się z nimi po części zgadzała. - Nie wiem, czy powinien, ale... mógł. Wiesz, mnie i jego nic już tak oficjalnie nie łączy. To znaczy rozumiesz, nie jesteśmy parą ani nic, ale to nie zmienia faktu, że nie lubię niedopowiedzeń. Baaardzo nie lubię. I myślałam, że będziesz wiedział coś więcej, ale niestety... Albo stety? Jejku, nie gadajmy już o tym. Może mu tam lepiej, nie wiem. - "bez nas", mogłaby dodać, ale się powstrzymała. Wypowiedziane słowa stają się prawdą, a ona nie chciała takiej ewentualności do siebie dopuścić. Chociaż pisał, że tęskni, że chciałby się zobaczyć. Ech, za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Nie spuściła wzroku ani nie przeniosła go w inny punkt, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wręcz przeciwnie. Szarymi tęczówkami wpatrywała się w niebieskie oczy Cesaira, nie zwracając uwagi na to, że jego ręka znalazła się tam, gdzie jeszcze przed chwilą jej nie było. To znaczy, poczuła ten gest rzecz jasna, jednak nie wydał się on jej dziwny, a wręcz przeciwnie. Poczuła się jakoś... lepiej? Myślę, że można tak to ująć. Uśmiechnęła się do niego lekko, może nawet trochę zadziornie. W sumie nieważne, bo pijani ludzie nie zwracają uwagi na takie szczegóły. A może zwracają? - Nie siedź na ziemi, kanapa jest wygodniejsza, a mi jest zimno. No choooooodź tu. - powiedziała do niego lekko rozbawionym tonem i jakoś tak chwyciła go za tą rękę i próbowała pociągnąć ku górze, co rzecz jasna się jej nie udało, bo nie dysponowała jakąś super mocami, a już tym bardziej nie po alkoholu, który jak wiadomo raczej temu nie pomaga.
Kac moralny, coś co wszyscy znamy i uwielbiamy, zdecydowanie. Ale nic, na to jeszcze pewnie będzie pora, bo nie uprzedzając faktów, dwójka Kanadyjczyków spędza właśnie drugą część wieczoru w sąsiedniej kamienicy, zostawiając za sobą (dość chwiejnym krokiem, ale jednak) swoich znajomych i całe to świętowanie, które teraz wydawało się być takie odległe i prawie że nierzeczywiste, kiedy nagle z niewiadomych powodów niesamowicie wyostrzony dźwięk nalewanej do szklanek ognistej rozbrzmiewał w głowie Cezara, który to uśmiechając się lekko do Marceline, nie miał w myślach zupełnie niczego innego poza tym, co zamykało się w otaczających go czterech ścianach. Reszta była odcięta, nieistotna, nierealna. Znali się praktycznie od zawsze, rodzice dziewczyny często rozmawiali z wychowującymi bliźniaków dziadkami, zachwycona Calypso nie raz powtarzała, jaka to zrównoważona i poukładana jest Marcelinka, to zapewne łut szczęścia sprawił, że nie postanowiła wyswatać do ustawionych zaręczyn Camerona właśnie Kanadyjki, tylko wybrała jakąś nudną Angielkę. To wygląda trochę tak, jakby się wyłamali z pewnego schematu, bo czy nie powinni rzuceni w wir tłumu obcych ludzi, natłoku obowiązków i zupełnie odmiennej rzeczywistości jeszcze bardziej się do siebie przybliżyć, traktując znajomość z dzieciństwa jako jedyną pewną i bezpieczną rzecz w nowej szkole? Najwyraźniej w takich okolicznościach możliwe były tylko dwa wyjścia, albo zacieśnienie więzi, albo jej zerwanie, a ta dwójka dzieciaków z Toronto wybrała nie do końca świadomie drugą opcję. Chociaż może to i lepiej? Czasami niektóre znajomości muszą na pewien czas ulec ochłodzeniu stosunków, by później w odpowiednim momencie przeżyć prawdziwy rozkwit. Albo może to tylko moje subiektywne odczucia, bo nie potrafię bezustannie zachwycać się ludźmi, których mam pod nosem non stop przez kilka lat, zupełnie jakbym wiedziała o nich zbyt dużo, więcej niż bym sobie tego życzyła, ale chyba jestem trochę socjopatą, więc nie można tego traktować jako normę. Chociaż Cezar też tak trochę jest socjopatą, więc chyba można to podciągnąć pod jego normę! Czy dzieciństwo naprawdę jest najlepszym okresem w życiu człowieka? Na pewno najmniej problemowym, kiedy to główne zmartwienia ograniczają się do tego, żeby równo podzielić cukierki z przyjacielem lub czy następnego dnia pogoda będzie wystarczająco dobra, by grać w chowanego w ogródku, nikt nie myśli o złamanych sercach czy egzaminach w szkole, bo żadne z tego typu spraw nie dotyczą dzieci, jednak czy ktokolwiek z nas zamieniłby teraz swoje życie na powrót do dzieciństwa? Pluszaki i cukierki idą w zapomnienie, wyparte przez butelki wina i mokre od łez chusteczki, jednak nic nie może się równać z cudownym uczuciem swobody, możliwości decydowania, wolności, czasem tylko pozornej lub absolutnie magicznego stanu, kiedy ktoś, na kim Ci zależy, odwzajemnia Twoje uczucia. Dorosłość nie cacka się z nami i wszyscy obrywają po głowach raz po raz, ale jednocześnie otwiera przed nami nowe, wcześniej niedostępne możliwości. Owszem, trzeba się trochę nabiedzić, żeby z nich skorzystać, niejednokrotnie podwija się przy tym noga, ale wszyscy uparcie twierdzą, że gra jest warta świeczki. Dobra, znowu włączył mi się tryb szalonych przemyśleń, wracamy do tematu głównego. Taki już był trochę wątpliwy urok Cezara, że do wszystkiego podchodził w dość zdystansowany sposób, ani nie tryskając euforią, ani nie pogrążając się w rozpaczy. Chyba wychodził z założenia, że im mniej ma się oczekiwań, tym mniej się rozczarowuje, dlatego też przyjmował różne sprawy takimi jakie były, nie kiwając nawet palcem, by cokolwiek zmienić. Postawa nieświadomie asekuracyjna aż do bólu. Może życie Kanadyjczyka mogłoby się toczyć zupełnie inaczej, gdyby przynajmniej czasami wyrażał otwarcie swoje pragnienia czy chociaż przemyślenia? - Taaak, wiem. – mruknął trochę niezadowolony, kiedy Delacroix wspomniała o tajemniczości Jovena. – W listach do mnie też nie był zbyt wylewny, wspominał tylko coś o pomaganiu rodzicom, a potem o chorobie. Ale zdziwiło mnie to, że przysłał Moragg z powrotem do Hoga, ja rozumiem sowi romans i te sprawy, ale w końcu ona zawsze mu towarzyszy. – dodał po niedługiej pauzie, pewnie trochę zawodząc Marc faktem, że pomimo tego, że był przyjacielem Indianina, nie wiedział nic więcej na temat jego przeciągającej się nieobecności. Już od jakiegoś czasu Kanadyjczyk przestał szukać możliwych scenariuszy, uznając dalsze rozmyślania za prowadzące donikąd. Jov kochał Quidditch, tak samo jak reszta, przecież to było głównym powodem, dla którego wyjechali z Riverside. W dodatku podczas kilku lat dni pełnych treningów, wyjazdów na wszelkiego rodzaju rozgrywki czy świętowania zwycięstw, cała drużyna naprawdę się zżyła i wytworzyła pomiędzy sobą specyficzne więzi. Gdyby reszta nie chciała wyjeżdżać do Hogwartu, Cezar też by nie wyjechał. Gdyby teraz wszyscy chcieli wrócić do Kanady, też by wrócił. Podobne zależności działały chyba w przypadku każdego z Reemów – dlaczego więc Joven wolał znajdować się na innym kontynencie, tak daleko od nich? Jedynym możliwym zachowaniem w tej sytuacji było czekanie na wyklarowanie się sytuacji. Może w odpowiednim momencie cierpliwość zostanie wynagrodzona i wszystko nabierze w końcu sensu. Jaka szkoda, że w tym momencie w głowie Wetherly’ego krążyły skrajnie odmienne myśli! Teraz potrafił się tylko pieklić na swojego przyjaciela, że go zostawił bez słowa wyjaśnienia, że zostawił też Marceline, z którą przecież miał się dogadać, że leci sobie w kulki kompletnie, a słowa Delacroix tylko podsycały owe myśli. - Jej strata, hehs. – oświadczył nieco lekceważąco, machając przy tym niedbale ręką, bo tak go wzburzyły rozmyślania o Indianinie, że obraz anielskiej blondyneczki w jego myślach rozmył się bezpowrotnie. Ale fakt faktem, angielskie dziewczyny były jakieś dziwne! Kanadyjczyk, który w tym momencie uznał, że powinien zostać patriotą i prawdziwie docenić uroki swojej ojczyzny, łącznie z jej uroczymi mieszkankami, pokiwał głową na słowa o swoim bracie, który był ostatnio niemalże takim samym tajniakiem jak Quayle. Uśmiechnął się jeszcze lekko na wspomnienie Bianki, która była kompletnym przeciwieństwem Marceliny, o czym też Cezar doskonale wiedział, bo ta młodsza zaledwie o rok Delacroix zapewne nie raz przewijała się gdzieś w pobliżu, kiedy Kanadyjczycy spędzali beztroskie chwile w Toronto. Relacje sióstr może faktycznie nie były idealne, ale tak przecież jest w każdym rodzeństwie, on sam też się kłócił z Cameronem, chociaż można uznać, że ze względu na bliźniaczą więź mieli większą zażyłość. Wzruszył niedbale ramionami, upijając łyk alkoholu. Nie odczuwał braku reszty drużyny, wiec dlaczego oni mieliby odczuwać brak jego? Było mu to wyjątkowo obojętne, jak zresztą wiele innych rzeczy! Już chwilę później gwałtownie pokręcił przecząco głową, nie zgadzając się ze słowami dziewczyny. - To nie ma znaczenia czy oficjalnie łączy czy nie, takich rzeczy się po prostu kurwa nie robi. – oświadczył dobitnie, nawet wplatając w wypowiedź drobne przekleństwo, jakby miało podkreślić moc jego przekonań. Ach urodzony z niego retoryk! Spojrzał bezradnie na Marc, po raz kolejny nie potrafiąc jej powiedzieć o Indianinie niczego więcej, czego by już nie wiedziała sama. – Może. Może nam w związku z tym też powinno być lepiej. – burknął, wypijając w kilku łykach resztkę bursztynowego trunku, jakby chciał zatopić tę niewygodną myśl. Może naprawdę Joven radził sobie dobrze bez nich, lepiej, niż oni bez niego. Może to był moment kulminacyjny, w którym każdy powinien ruszyć swoją drogą, nie trzymając się kurczowo sentymentów. Coś jednak było bardzo nie w porządku, sposób, w jaki miałoby się to wszystko zakończyć nie był satysfakcjonujący, a niedopowiedzenia wisiały w powietrzu, zatruwając atmosferę. Mimo wszystko jednak, jak długo można żyć w takim odrętwieniu i czekać niemalże na coś, co powoli stawało się porównywalne do gwiazdki z nieba? Mijały następne tygodnie, a nic nie zwiastowało powrotu Indianina, ani chociażby wyjaśniającego cokolwiek listu. Dlaczego nie można po prostu wyłączyć mózgu i dopływu natrętnych, męczących myśli? Chłopak wyjątkowo rozsądnie chwycił ponownie butelkę ognistej i nalał sobie następną szklankę, po czym niczym prawdziwy dżentelmen uzupełnił również braki w szklance Marceliny. - Okej, potrzymaj. – zgodził się jakoś bez kombinacji, wręczając jej swoją szklankę, gdy wykonywał ryzykowny manewr wstania z dywanu. Zanim klapnął na kanapę obok dziewczyny, przejawił jeszcze niesamowitą wręcz w jego stanie jasność umysłu i chwycił znajdujący się na wierzchu jednego z kartonów koc, którym to zamaszystym ruchem okrył Delacroix i samego siebie, żeby było im razem cieplej. – Survival, wiesz. – zaśmiał się jeszcze, jakby tłumacząc to dlaczego przysunął się tak blisko niej, chociaż jakoś nie spodziewał się, by nagle odskoczyła do tyłu z krzykiem, przecież nie był jakimś creeperskim gwałcicielem z krzaków. Pochylił się nieco, by odebrać swoją szklankę z rąk Marc i następne wydarzenia potoczyły się lawinowo. Cezara otulił słodki zapach dziewczyny, dostrzegł ciemniejsze plamki w jej tęczówkach i kilka jaśniejszych pasm we włosach, będących zapewne pozostałością minionego lata, szczegóły, których wcześniej nie dostrzegał, a które teraz sprawiły, że zastygł w pół ruchu, wpatrując się w nią i niewiele myśląc o tym, co robi, po prostu pochylił się jeszcze odrobinę. Z początku sprawiał wrażenie, jakby wcale nie chciał jej pocałować. Jego usta zetknęły się z jej ustami, dłoń, która uprzednio trzymała jeden z brzegów koca, przesunął, odgarniając kosmyk włosów Marceliny, by delikatnie ująć jej podbródek i dopiero wtedy wargi bruneta zmiękły, smakując jej ust powoli, mimo że ta chwila mogła być równie ulotna, co nierozważna.
W sumie to ciekawe, w jakim stanie mieszkanie Marceline i Madison po tej imprezie pozostało. W końcu z obu organizatorek została tam tylko jedna, albo i nawet nie, bo i Mads tajemniczo pojawiała się i znikała na imprezie, o czym w owym momencie panna Delacroix w ogóle nie myślała. A jeśli Filip znowu coś przewróci i stłucze? Biedny Taylor, musi znosić pijackie imprezy Kanadyjczyków, będąc tylko niemiejącym na nic wypływu kotem. Tak, to smutne! Racja, babcia bliźniaków miała dobre zdanie o Mar, czemu w gruncie rzeczy trudno się dziwić. Ona nigdy nie była dziewczyną, przed którą przestrzegaliby was wasi rodzice, a wręcz przeciwnie. Poukładana, spokojna, inteligentna, a w dodatku z pasją! No same zalety, naprawdę – patrząc oczywiście z perspektywy wiekowej już pani Calypso. Z tym wyswataniem to sprawa raczej niemożliwa do zrealizowania, bo rodzice Marceline pomimo wszystkich swoich wad nigdy by się na takie posunięcie nie zgodzili. Chociaż… matka miała swoje odchyły, ale gdyby ojciec chociażby o tym usłyszał to nawet jako wiecznie ulegający swojej żonie ostro wyraziłby na ten temat swoje zdanie. Oboje należeli do tej bardziej nowoczesnej części magicznego światka: nie odrzucali mugolskich produktów, uczestniczyli w nieczarodziejskim życiu i w ogóle byli tacy zbyt przeciętni. Może dlatego w ogóle za nimi nie tęskniła, zarówno wtedy, gdy przebywała jeszcze w szkole w Riverside, ani teraz, miliony kilometrów oddalona od domu. Dużo rzeczy można byłoby o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jej więź z najbliższymi była jakoś wyjątkowo silna. Wiadomo, kochała ich, ale… było jej lepiej tutaj, w otoczeniu drużyny. Czy to nie zbyt brutalne stwierdzenie? Moim zdaniem nie. Już od dawna wiedziała, że to właśnie oni: Mads, Joven, Filip, bliźniacy, Percy i cała, cała reszta stanowili dla niej coś w rodzaju opoki, w ich otoczeniu czuła się bezpiecznie i właśnie, jak w domu. Teraz myślę, że być może także jej podejście do tej kwestii sprawiało, że nie do końca, pomimo najszczerszych chęci, potrafiła zrozumieć tok myślenia najstarszego Quayle, dla którego jednym z powodów przedłużającej się nieobecności w Wielkiej Brytanii była właśnie, jak wywnioskowała, chęć przebywania wśród najbliższych i pomocy im. Ona tego nie rozumiała. Dalej będę się trzymać tego, że beztroskie lata dzieciństwa to wspaniały czas, ale nie ma co zaprzeczać, że Marceline dobrze czuła się będąc odpowiedzialną sama za siebie. Była dojrzała na swój wiek. Może aż za bardzo? Może nie powinna aż tak bardzo przejmować się tym co powiedzą inni, powiedzieć „YOLO” i po prostu zachowywać się tak jak Madison czy ktoś o podobnym usposobieniu. Ale taki już był chyba jej urok, sama nie wiem. No i właśnie, nawiązując do Twoich kolejnych przemyśleń, których rzecz jasna nigdy za wiele, bo są bardzo fajniutkie, to ja też myślę, że gdyby Mar miała inne podejście do swojego życia, otoczenia, również inaczej potoczyłoby się jej życie. Ona miała oczekiwania co do samej siebie i wszystkich wokół. I fakt, często się rozczarowywała, zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś owych oczekiwań nie spełnił. A życie jest niestety brutalne i nie jeden raz już się tak stało. Nie potrafiła się zdystansować, wszystkie słowa i gesty brała do siebie, co zdecydowanie jej nie służyło. Może gdyby miała tak wyjebane na świat jak Cezar, brylowałaby teraz jako gwiazda imprezy na własną cześć, a nie zajmowała kanapę kolegi z drużyny po ucieczce z melanżu z powodu swojego marnego samopoczucia spowodowanego tym, że sama już nie wiedziała, co ma o niektórych sprawach myśleć i w związku z nimi czuć. Smutek. - Myślałam, że tobie napisał coś więcej. Ale widocznie nie. Nooo trudno. - skwitowała, faktycznie będąc zawiedziona faktem, że Weatherly wie tyle co ona. Za dużo myślała o tym wszystkim. O Jovenie, o tym dlaczego wciąż nie może o nim zapomnieć. Chciałaby móc z nim porozmawiać, pośmiać się, jak wtedy w kawiarni, a potem w środku lasu. Dobrze wspominała tamten dzień, no i te kilka, które spędziła u niego w Hamilton podczas wakacji również. Nie stało się podczas nich nic w stylu tego, co zaszło wtedy w maju, ale… ona po prostu dobrze czuła się w jego towarzystwie, a im dłużej nie mogła go zobaczyć, tym bardziej o tym myślała. - Masz racje, jej strata! Nie ma co się brać za Angielki, w kanadyjskim gronie znajdziesz o wiele lepsze, hehe. – no jakaż to skromna była ta nasza Marcelinka. Romanse w drużynie może najlepszą rzeczą nie były, ale bądźmy szczerzy, gdzie one się nie zdarzają? Jakby przyjrzeć się relacjom w całej ekipie z Riverside to tak jak już gdzieś wcześniej wspominaliśmy, można byłoby nakręcić serial, którego fabuła niejednego by wciągnęła, naprawdę! - Ma znaczenie, bo nie mogę mieć do niego o nic pretensji. To jego wybór, Cezar. Chciał wyjechać to wyjechał, nikt nie może mu tego zabronić. A szkoda, bo… zresztą nie ważne. – chciała powiedzieć, że wcale nie powinno być mu lepiej bez niech, a już zwłaszcza jej nie jest lepiej bez niego, tak jak zresztą pewnie i reszcie drużyny. Każdy miał w niej jakieś swoje, niezmienne miejsce, a to, które zajmował Joven było teraz niezapełnione. Tak jak wcześniej zdecydowała, zakończyła już temat nieobecnego w Wielkiej Brytanii, ale wiecznie obecnego w jej myślach Indianina. Była zrelaksowana, bo wbrew pozorom wirujący świat stał się bardzo przyjemny. Zaśmiała się i pokręciła głową, kiedy chciał jej nalać jeszcze jedną szklankę Ognistej. - Ej, to za dużo, przecież ja tu zaraz padnę. – powiedziała, dalej rozbawionym tonem, spoglądając wesołym spojrzeniem na Kanadyjczyka. Miała o wiele lepszy humor niż… no właśnie, ile czasu minęło? Zupełnie nie orientowała się w czasoprzestrzeni. Upiła jednak porządny łyk, ale żeby to już z niczym nie przesadzić, odstawiła szklankę na pobliski stolik. Na razie wystarczy, bo i tak wiedziała, że dzisiejszego wieczoru totalnie przegięła. Teraz jednak oczywiście nie miała w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia czy czegoś w tym rodzaju, a wręcz przeciwnie! Była taka… zrelaksowana. Potrzebowała tego, zdecydowanie. Kiedy wspomniał o survivalu, przez ułamek sekundy w jej głowie pojawiło się wspomnienie, kiedy to razem z Jovenem obmyślali, jak to mogliby zamieszkać w lesie. A potem rzeczy stały się zbyt szybko. Jego twarz znalazła się tak blisko… Za blisko. Wszystko wyszło zupełnie naturalnie. Poczuła, jak jego miękkie wargi stykają się z jej własnymi, jak delikatnie ujmuje w swoje ręce jej podbródek, jak odgarnia jej samej niesforny kosmyk brązowych włosów z czoła. Gdyby była w stu procentach trzeźwa, na pewno w ogóle nie doszłoby do takiej sytuacji. Ba, pewnie nawet nie siedziałaby teraz w tym mieszkaniu. A jednak wydarzenia dzisiejszego wieczoru i stan, w jakim była doprowadziły do tego, że wbrew temu, co większość osób by się po niej spodziewała, oplotła rękami jego szyję i odwzajemniła pocałunek, przymykając lekko oczy. Nie myślała o tym, jakie konsekwencje będzie to miało, nie myślała o niczym innym, że było jej po prostu… przyjemnie? I to było egoistyczne uczucie. Ale nie przestała, przedłużając całą tą chwilę, żeby z ulotnej stała się o wiele bardziej trwałą. Jakoś odruchowo chciała wpleść ręce w jego włosy, ale... nie były one na tyle długie, jak u delikwenta, z którym do podobnych ekscesów dopuszczała się wcześniej. Na Merlina, tak trudno było się wyzbyć wszelkich porównań. To nie zmieniało faktu, że czuła się bardzo… fajnie. Tak, po prostu fajnie. Tak jak nie ona. I tak jak nie ona wciąż nie przestawała go całować. Dopiero po chwili oderwała swoje bladoróżowe usta od jego i spojrzała na niego może odrobinę pytająco, może nieco zaskoczona, ale byłby ślepy, gdyby nie dostrzegł w jej oczach takich specyficznych iskier. - Chyba jesteśmy za bardzo pijani. – powiedziała, uśmiechając się w jego stronę. A dystans jaki ich dzielił wciąż był niewielki. Zbyt niewielki.
Liczmy na to, że zaproszeni goście nie postanowią zbytnio szaleć lub też ktoś z Kanadyjczyków zapobiegnie ewentualnym nieszczęściom, ponieważ wychodzi na to, że mieszkańcy mieszkania numer osiemnaście tego wieczoru średnio sprawdzali się w roli organizatorów. Marceline opuściła własne przyjęcie, Madison pojawiała się na nim tylko okresowo, a Taylor najpewniej zaszył się w jakimś zakamarku, uciekając przed zgiełkiem i pijanymi ludźmi. Może to dla niego i lepiej, bo jeszcze ktoś wpadłby na genialny pomysł złapania go i odgrywania sceny z Lwiej Skały z Króla Lwa, kiedy to Rafiki pokazuje małego Simbę wszystkim zwierzętom zgromadzonym poniżej – byłam świadkiem odgrywania takiej sceny na jednym melanżu i przysięgam, że kot tak bardzo nie ogarniał co się dzieje, że nawet nie ruszał żadną z łapek. Może więc właśnie podejście rodziców Mar było powodem, dla którego nie doszło do ustawionych zaręczyn właśnie z nią? Pewnie już nigdy się nie dowiemy czy Calypso Weatherly miała cudowny plan wyswatania swojego wnuka z idealną kanadyjską kandydatką, w dodatku mieszkającą w okolicy, ale tak czy siak, Delacroix powinna odczuwać niewysłowioną ulgę, serio, małżeństwo z Cameronem, brrrr. Byliby tak okrutnie niedopasowani, że to nie miałoby racji bytu! Z Cezarem to już zupełnie inna sprawa, przecież on był chodzącym ideałem i te sprawy. A tak na serio, to coś czuję, że Cez poczułby się okropnie oszukany przez całą swoją rodzinę, gdyby w wyniku jakiś niesamowitych zrządzeń losu doszło jednak do zaręczyn jego bliźniaka z Marc i nastąpiłby koniec ery jego względnie dobrych kontaktów z apodyktyczną babką. Jezu, co za dramatyczne wizje. Niech Merlin ma w opiece Add i rodziców Marceliny. Zawsze się zastanawiałam, jakby to było być uczniem szkoły z internatem, spędzać cały rok szkolny z dala od rodziny i wracać do domu tylko na przerwy świąteczne i w moich wyobrażeniach zawsze było to czymś niewiarygodnie super, pewnie głównie dlatego, że jestem średnio rodzinną osobą, podobnie zresztą jak moje postacie. Mówi się, że rodziny się nie wybiera. Ale to prawda tylko w części, jeśli za swoją drugą rodzinę, z którą nawet jest się bardziej zżytym, uznaje się grupkę swoich przyjaciół. Chociaż i w tym przypadku ciężko mówić o świadomym wyborze, wszystko leży raczej w gestii wzajemnego dopasowania, przyciągających się różnic i cech, nie kolidujących jednak ze sobą i nie tłamszących siebie nawzajem. Brzmi cholernie trudno, ale coś takiego warte jest każdego wysiłku, a efekty magiczne i wynagradzające wszystko z nawiązką. Z tego też właśnie powodu Weatherly nie był w stanie pojąć motywów kierujących Jovenem, bo rodzina rodziną, ale przecież na miejscu w Hamilton byli jeszcze jego młodsi bracia, podczas gdy cała jego druga rodzina była w Wielkiej Brytanii. Gdyby Cezar się dowiedział, że tak naprawdę chodzi o leczenie problemów Indianina, o których istnieniu nie miał pojęcia, poczułby się strasznie. Po części dlatego, że najwidoczniej nie jest zbyt dobrym przyjacielem, skoro nie dowiedział się o czymś tak poważnym ani nawet niczego nie podejrzewał, a po części dlatego, że wyszłoby na to, że jest bezużyteczny, skoro jego bff nie ufa mu na tyle, by z nim porozmawiać o swoich problemach. Pewnie zarzucałby Jovenowi to, że zamiast wsparcia przyjaciół, woli sterylne otoczenie białych szpitalnych ścian i obcych ludzi w kitlach, którzy nie znają go ani trochę, ale próbują udowodnić, że jest inaczej, sypiąc na prawo i lewo książkowymi definicjami i kolorowymi tabletkami. Pewnie w dość egoistyczny sposób czułby się oszukany, tak jak w przypadku tajnych planów Calypso. Cały świat przeciwko Cezarowi. Chciałabym zobaczyć Marcelinę, która choć raz zapomina o wszystkich oczekiwaniach, nie bierze do siebie słów czy czynów innych ludzi, skupia się tylko i wyłącznie na sobie i swoich zachciankach, niestety jednak do takiego postępowania trzeba mieć pewne uwarunkowania i odporność, by po opadnięciu emocji nie zostać zniszczonym przez wyrzuty sumienia, tylko umiejętnie je zagłuszyć. I nie dopuścić do głosu. Nigdy. Weatherly rozłożył ręce na boki w geście bezradności, uważając jednak przy tym, by nie rozbujać za bardzo szklanki i nie wylać jej zawartości. Już sam nie pamiętał, kiedy ostatni raz rozmawiał z Jovenem tak jak rozmawiają przyjaciele, nawet ich sporadycznie wymieniane w wakacje listy były w pewnym stopniu bezosobowe, skupiały się na wydarzeniach z Hogwartu lub Hamilton, tylko zahaczając o zagadnienia osobiste. Podczas gdy śmierć Kai rozważyli na wszystkie możliwe sposoby, powody przedłużającej się nieobecności Jovena dalej pozostawały zatajone. - Los chce mi chyba przekazać, że powinienem zostać patriotą. – stwierdził wyjątkowo filozoficznie, zgadzając się z Marc co do wyższości kanadyjskich dziewczyn nad angielskimi. I w ogóle nad wszystkimi. Swoją drogą, to niewiarygodne, że przez tyle czasu, jaki spędzała razem ich drużyna, wykreowali niezliczoną ilość dramatów mniejszych i większych i jeszcze sobie nie pourywali łbów, a wręcz przeciwnie, potrafili ze sobą całkiem efektywnie współpracować. - Jasne, nikt nie może mu zabronić. Ale nie jesteśmy dla niego nikim, tak zupełnie, więc chyba zasługujemy na przynajmniej jakieś słowo wyjaśnienia, nie? – przecież nawet jeśli Marceline już nie była dziewczyną Jovena, co oczywiście było niesamowitym nieszczęściem, które powinno się skończyć jak najszybciej, dalej pozostawali w dość bliskich stosunkach, a Cezar przecież traktował Indianina jak swojego brata. Znowu te nieprzyjemne przemyślenia. Zmarszczył lekko brwi i upił sporego łyka ognistej, chcąc je uciąć. Bardzo rozsądnie, panie Weatherly, jak tak dalej pójdzie, utniesz nie tylko przemyślenia, ale i kontaktowanie ze światem. Chociaż nie powiem, lekko rozmazujący się i jakby pulsujący świat był świetny w tym momencie. - Daj spokój, raz na jakiś czas można trochę wypić! – zaprotestował, wymachując butelką niczym jakiś stary wilk morski. Oj bujało nim zupełnie jak na pokładzie statku. Co z tego, że granicę „trochę” już dawno przekroczyli, przynajmniej poprawili sobie nastój! Może aż za bardzo, patrząc na wydarzenia, które miały miejsce kilka chwil po jego wypowiedzi. Tak jak Delacroix, gdyby Weatherly był trzeźwy, w życiu by się do niej nie przystawiał. Na pewno nie w tak prostacki sposób, nie w sytuacji, w której wszystko wyglądało tak, że ściągnął ją do swojego mieszkania, spił napojami wyskokowymi i wykorzystał znacznie osłabioną asertywność i tęsknotę za pewnym niedobrym Indianinem, który opuścił Europę. Ale cóż, na tłumaczenie się przyjdzie czas później, kiedy już uświadomią sobie w stu procentach, jak bardzo narozrabiali. Cesaire nawet przez chwilę nie pomyślał, że mogłaby go odepchnąć. Nie pomyślał również, że mogłaby go do siebie przyciągnąć. Właściwie to nie myślał o niczym, a w głowie miał błogą pustkę, co jednak nie przeszkodziło mu w przyjęciu jej reakcji z zadowoleniem. Jeśli to były egoistyczne uczucia, Weatherly był największym egoistą świata. W tym momencie po prostu nie miał zamiaru wypuszczać dziewczyny ze swoich objęć. Jedna jego rączka przeczesała długie włosy Marceliny, kiedy pocałował jej usta po raz kolejny, nieświadomy dość oczywistych porównań, jakich właśnie dokonywała. Uśmiechnął się do niej uroczo, przejeżdżając przy tym delikatnie kciukiem po jej zaróżowionym policzku i wpatrując się w jej błyszczące oczy dokładnie z takiej odległości, z jakiej mógłby to robić do końca swoich dni. - Kochana, nie ma takiego stanu, w którym nie można by się napić jeszcze trochę. – wygłosił życiową mądrość, pod którą na swoje nieszczęście osobiście podpisuję się na prawie każdym melanżu, kiedy łapię stan już zbyt imprezowy. Może dystans między nimi był zbyt niewielki. Kwestia punktu widzenia. Dla takiego Cezara na przykład dystans ten był zbyt wielki. Dlatego też postanowił zmniejszyć go do zera, przyciągając do siebie Marcelinkę. A ponieważ musieli być dość dziwnie wykręceni na tej kanapie, wciągnął ją na swoje kolana. Tylko jednej rzeczy nie wziął pod uwagę, a mianowicie zabójczej grawitacji, w wyniku której odchylając się za bardzo, wylądował na kanapie leżąc na wznak, a że wszystko działo się zbyt szybko, by wypuścić Delacroix, pociągnął dziewczynę za sobą, ledwo w ogóle zauważając zmianę ich położenia, zbyt zajęty całowaniem Kanadyjki. Ach te pijańskie akrobacje.
Z góry przepraszam, gdybym powtarzała w tym poście jakieś rozważania, których dopuszczałam się już wcześniej, ale po prostu zupełnie nie pamiętam, na jaki temat zdążyłam już polać wodę, a na jaki jeszcze nie. Jeśli Cezar czułby się podle, dowiedziawszy się o prawdziwym powodzie nieobecności Jovena, to wolę nie myśleć, jakie uczucia targałyby Marceline. Nieskończone pytania: dlaczego nic nie zauważyła? Czy była aż tak beznadziejna, że nie potrafiła mu pomóc? Czy nie miał do niej wystarczająco dużo zaufania, aby o wszystkim powiedzieć? Może byłaby nawet zła, że tak wszystko zataił, z góry zakładając, że nie otrzyma pomocy od tych, którzy udzieliliby mu jej po prostu jako przyjaciele. Przynajmniej ona byłaby na to gotowa, bo… tak, oprócz tego, że byli parą, mogła nazwać go swoim przyjacielem. Nie wiedziała, czy tak samo wygląda to z jego perspektywy, ale na pewno cieszyłaby się, gdyby tak było. W końcu spędzili ze sobą tyle czasu. Z Weatherly’m zresztą też, ale jeszcze wtedy, kiedy byli zbyt mali, aby pojęcie przyjaźń definiować tak dosadnie. Szkoła z internatem w moim przypadku zawsze mnie przerażała, bo jestem chyba nieco bardziej rodzinną osobą niż Marc. Ale pewnie bym się przyzwyczaiła. Właśnie, to wszystkiego można się przyzwyczaić. Do kogoś obecności, jak i nieobecności również. Może ona za niedługo przyzwyczai się, że Quaylego obok nie ma i zacznie przywiązywać się bardziej do tych, którzy teraz częściej goszczą w jej życiu? I coś czuję, że kandydatem na to miejsce mógłby być właśnie Cesair. Cesair, uroczy Cesair! Niby tak bardzo znajomy, ale jednak nie na tyle, aby wiedzieć, co tak naprawdę działo się w jego życiu przez ostatnie kilka lat. To znaczy, zdawała sobie sprawę, z kim był, z kim kręcił, ale… to nie była większa zażyłość, zdecydowanie. - Oczywiście, że powinieneś zostać patriotą! Nie widzisz, ile u nas w drużynie pięknych dziewczyn? I w dodatku wszystkie wolne. No prawie. Nie mów, że nie chciałbyś być chłopakiem na przykład Teda. Bylibyście uroczą parą! – wymieniła pierwszą osobę, która przyszła jej na myśl i doszła do wniosku, że wybór był w gruncie rzeczy bardzo trafny, bo brunet i Manseley w jej głowie jawili się jako bardzo uroczy duet. - Ja cały czas liczę, że on się jednak odezwie. Wyjaśni to wszystko. Cieszyłabym się, no. – Cezar też przeżywał, że tak mało wiedzieli o tym, co akurat teraz może porabiać w Kanadzie Joven. Czy faktycznie pomagał rodzicom? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Westchnęła, ale zaraz potem zaśmiała się, słysząc jego głośne protesty. - Trochę?! Jesteśmy już tak pijani, że aż głupio. Sportowcy tak nie powinni. – stwierdziła z poważną miną, ale zaraz potem kolejny już raz wybuchnęła śmiechem. Alkohol faktycznie poprawił im nastrój. I to jeszcze jak! Dawno nie była tak wyluzowana, taka… szczęśliwa? Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że to tylko na chwilę, bo kiedy zbawienna moc procentów minie, z reguły jest jeszcze gorzej, niż wcześniej. I fizycznie, i psychicznie. Nie myślała jednak o tym, bo stało się to, co już w poprzednich postach wspaniale opisywaliśmy. Wodziła ręką po jego szyi, wciąż nie przerywając pocałunków. Dali się ponieść chwili i to w dosłownym znaczeniu. Nie podejrzewała, że to tak wszystko wyjdzie. - Ale na dzisiaj już wystarczy. Alkoholu rzecz jasna. – odpowiedziała, żeby moment później znaleźć się już w o wiele bardziej intymnej pozycji, leżąc na nim i nie przerywając tego, co zaczęli już wcześniej. To nie była ta Marceline, którą wszyscy znali. Była taka jakby… pewniejsza siebie? Nie poznawała samej siebie, ale to nie był czas na takie rozmyślania. Było po prostu fajnie.
Sama nie wiem, ile ich romantyczne ekscesy mogły jeszcze trwać, ale zapewniam, że poza, ekhm „niewinnym” całowaniem nie doszło do niczego poważniejsze. Warto zaznaczyć taką rzecz, bo nie wiadomo, co by sobie inni użytkownicy mogli pomyśleć! Marceline wraz z Cesairem zasnęli na kanapie, będąc wciąż w takiej odległości od siebie, że gdy o świcie obudziły ją jasne promienie Słońca i niesamowity ból głowy, wzdrygnęła się, jakby ktoś ją czymś oparzył. Co oni najlepszego zrobili? Weatherly jeszcze spał, a ona nie miała ochoty go budzić. Co by sobie powiedzieli? Pamiętała wszystko, chociaż i tak z ulgą stwierdziła, że jej ubrania są nienaruszone. W głowie jej szumiało, a wyrzuty sumienia z sekundy na sekundę stawały się coraz większe. Bardzo delikatnie wstała z kanapy i chwyciła położoną na ziemi torebkę. Powinna mu zostawić jakąś kartkę? Nie, nie miała do tego głowy. Przecież i tak się spotkają. Jeśli nie dzisiaj, to jutro. Albo za kilka dni. Ale na pewno za niedługo. Jeszcze nie wiedziała, że wychodząc z mieszkania kolejny raz zobaczy się z nim dopiero za parę tygodni. z/t
Nie spodziewała się sowy właśnie od niego. To nawet zabawne, że wymieniali ze sobą jedne z najbardziej erotycznych listów, obietnic pokrytych przynależnością, jednak kryły się w tym... Wyrzuty? Czymkolwiek to było, było to niezwykle dziwne. Przecież nie słynęli z okazywania uczuć, zwłaszcza względem siebie. Byli dla siebie jak manekiny, które rozumieją, chcą, potrzebują, pragną, ale nadal pozostawali kukłami, którymi pociąga ktoś za sznureczki. On ma pretensje. Ona ubiera seksowną bieliznę. On ciska gromy. Ona chce go przeprosić. On mówi przyjdź. Ona już klęczy gotowa. I mogą patrzyć na nią jak na zwykłą kurwę. Mogą myśleć, że coś jest nie tak. Mogą wszystko, ale powinni odpuścić. Nie mogą jej oceniać. To zabawne, że ludzie decydują się na niszowe głosy, tylko przez pryzmat tego co zobaczyli, albo przeczytali w durnym pisemku w postaci obserwatora. Sapph nie miała problemu w tym, żeby wylądować nawet w pierwszej notce tego gówna. Nie. To nie tak, że nie łechtało to jej ego. Uświadamiano ją w tym, jak wiele może zdziałać, obracając się w gronie Kanadyjskiej drużyny. I tak, tak zapewne będzie o tym myśleć gdy tylko ogarnie czarodziejskiego wizzboka, ale teraz? Odpuśćmy. Nie pozwólmy się zbałamucić. Nie możemy przejawiać sobą więcej niż jest to możliwe, to przecież abstrakcja gdybyśmy skupiali się na wszelkiej gamie skomplikowanych emocji, o jakich piszą Ci wszyscy nadpobudliwi ludzie. Bądźmy obojętni. Dla siebie. Dla świata. I ubrana w czarną sukienkę, opinającą jej żebra oraz biust, przez co ten mógł sprawiać wrażenie nieco pełniejszego niż w istocie był, przemierzała przez Hogsmeade, po drodze zahaczając o Miodowe Królestwo by zakupić Lukrecjowe Pałki, które uwielbiała ponad wszystko. Miała dość. Nienawidziła chodzić w obcasach, ale musiała wyglądać pięknie. Może odpuści. Może da jej dojść do słowa, nie gwałcąc już w progu dotykiem. Szczegóły. Drobne. Niewinne. Dobrze. Kurewsko dobrze. Szła do niego, po starciu z Reyesem. Minęły dwa dni? Może trzy? Nie wiedziała. Jednak wiedziała, że ma żal do tego, który mówił „kocham”. Nie miała odwagi przyznać się do wielu rzeczy, ale mimo wszystko dlaczego jej to zrobił? Dlaczego rzucił nią o ścianę. Dlaczego ściskał jej przeguby. Dlaczego bezczelnie uderzył jej drobnymi dłońmi o ścianę. Dlaczego znów ją pchnął. Dlaczego, kurwa… Przesadziła? Była pod wpływem amortencji. Nie miała świadomości swoich czynów. Nie chciała nawet myśleć, o tym co mogło się wydarzyć gdyby nie ten eliksir. Już pewnie wtedy by się pozabijali. A jednak – żyli. Oboje. Z wyrzutami sumienia. Z czymś w rodzaju… Niespełnionych ambicji, oraz nadszarpniętej dumy. Ona przyszła. On jej pragnął. Ona mówiła kocham. On odpowiadał na pieszczoty. Ona wulgarnie go oskarżała. On podnosił na nią rękę. I tkwiła teraz pod mieszkaniem numer pięć, które należało do Weatherlyego. Tkwiła tutaj. Nie wiedziała po co, ale tkwiła. Tak jak wtedy u Reyesa. Co ona robiła? Pogubiła się w tym wszystkim nie mogąc odnaleźć żadnej drogi, do konkretnego rozwiązania, ale tak było dobrze. Bez zbędnych pytań. Oskarżeń. Przyszła, bo chciała go zobaczyć. Przyszła, bo w jakiś sposób brakowało jej tej cholernej obojętności, którą jej dawał. Nie powinien odbierać czegoś tak fenomenalnego Sparks. Dla niej był zagadką, nie chciała wchodzić w jego umysł, ale nie dlatego, że nie była ciekawa. Zburzyłaby pewien fundament. Z Jackiem było inaczej. Wchodziła w jego umysł, bo musiała mieć pewność, że jest szczery. Nie był. Bardzo nieładnie się wtedy zachował. Podobnie jak ona. Bezczelne z nich stworzenia. Jednak wiecie co było dalej? Sparks nie czekała na specjalne zaproszenie. Wiedziała, że Cesaire na nią czeka. Wiedziała, że drzwi mogą być otwarte, po prostu nacisnęła klamkę i weszła do środka, jak gdyby nigdy nic. Musiał wiedzieć, że przyjdzie. On mówił. Ona była gotowa. Prosta transakcja. W tym był monopol. Czy byli na to gotowi? -Rozumiem, że dziś mam być uległa… Rozumiem, że… Mam być posłuszna… Zaproś mnie do miejsca, w którym zabierzesz mnie do gwiazd. – Rzuciła luźno, stając w korytarzu. Na pewno ją słyszał. Jej delikatny melodyjny głos. Aura kokieterii roztaczająca się wokół niej, zdążyła już zapewne wpaść do każdego zakamarka tego mieszkania. Jednak… Czy zdążyły już pobudzić Weatherlyego? Ciekawe. Doprawdy ciekawe… No dalej skarbie, nie ociągaj się. Jestem już gotowa, ale jeśli Ty nie, to… Ja poczekam.
Może nie powinien pisać, może nie powinien reagować w jakikolwiek sposób na zasłyszane rewelacje o wydarzeniach, które go pominęły, gdy przedłużył trochę pobyt w Kanadzie, ale umówmy się, to przecież był Cezar, który ze średnim poważaniem odnosił się do wszelkich konwenansów. On nie oceniał, nie osądzał, nie oskarżał o nic, po prostu chwycił za pióro i napisał pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy i która przecież była nieporównywalnie lepsza niż zameldowanie swojej ponownej obecności w Hogwarcie poprzez zdanie „Hej, kochanie, już wróciłem, co u Ciebie, przepraszam, mam nadzieję, że wszystko dobrze, tęsknię kosmicznie i nie mogę się doczekać, aż się zobaczymy, miliony buziaczków, Twój najlepszy nie-chłopak”. Może w ich mocno przesyconych podtekstami lub nawet bezpośrednimi wypowiedziami listach, dało się wyczuć jakieś wyrzuty, jednak z jego strony owe wyrzuty prezentowały się zupełnie inaczej. Przecież, na dobrą sprawę, jego niewiele obchodziło to, co pod jego nieobecność robiła dziewczyna, z którą spędził wyjątkowo upojną noc, a wszelkie przytyki czy gorzkie żale były prędzej żartem niż próbą wywołania poczucia winy. Weatherly zupełnie luźno przyjmował najnowsze doniesienia miejscowej „prasy” i krążące dookoła plotki na jego temat. Nie obchodziło go wcale czy nic dla niego nie znaczący ludzie uważają go za super sportowca, któremu wszystko się udaje, czy za bezdusznego ruchacza, którego specjalnością jest podbieranie dziewczyn byłych/obecnych/przyszłych swoich ziomków lub nie-ziomków z drużyny i nie tylko, właściwie podbieranie wszystkich dziewczyn bez żadnych oporów. Momentami artykuły w obserwatorze uznawał za doprawdy udane źródło rozrywki, z politowaniem patrząc na wszystkich czytelników traktujących gazetkę niczym świętą księgę. Nie miał pojęcia, że Kanada i historie z nią związane, w dalszym ciągu budzą tak ogromne emocje. Może gdyby znał od podszewki zawiłe relacje Jacka i Sapph, jego historia potoczyłaby się inaczej. Ale nie znał, żył w nieświadomości i właściwie było mu z tym bardzo dobrze. Tego dnia kręcił się po swoim mieszkaniu, wypakowując ostatnie rzeczy, które długo musiały czekać na jego łaskę i przestawiając niektóre meble, bo w końcu doczekał się odpowiedzi od Camerona i jego bliźniak niebawem miał z nim zamieszkać. Ale dzisiaj mieszkanie było wciąż tylko jego, więc zdecydowanie lepszym pomysłem było zaproszenie Sparks do siebie, niż wymienianie uprzejmości z jakimiś jej współlokatorami. Ostatecznie ubrany zupełnie normalnie w ciemne spodnie i t-shirt usiadł przy stole w kuchni, by wrócić do swojego porywającego zajęcia, jakim było skręcanie nowych skrętów, bo jakoś tak wyszło, że ostatnimi czasy jego papierośnica zaczęła świecić pustkami, a ciągle brakowało mu czasu na jej uzupełnienie. Oczywiście Cezar nie byłby Cezarem, gdyby w trakcie swojego zajęcia nie stwierdził, że jeden skręt nie wygląda najpiękniej na świecie i trzeba skrócić jego męki poprzez jak najszybsze zapalenie. Dobrze, że Sparks nie bawiła się w pukanie do drzwi, które i tak były otwarte, a on nie musiał jeszcze przez jakiś czas odrywać się od swoich bletek. Bo nie, wbrew temu co spodziewała się Sapph, nie zamierzał już od wejścia zrywać z niej ubrań, a jej pokuta wcale nie miała polegać na dzikim seksie na przeprosiny. Cesaire nie zamierzał się ruszyć z miejsca, nawet gdy usłyszał jej kokieteryjny głos i prowokacyjne słowa. Nie zamierzał zachowywać się jak prostak kierujący się zwierzęcymi instynktami. Przecież był ponad to. - Wątpię, żebyśmy się wybierali dzisiaj gdziekolwiek. – zaśmiał się, wydmuchując niespiesznie obłok mlecznego dymu i nie zaszczycając jej nawet przelotnym spojrzeniem. Nie widział ani obcisłej sukienki, ani obcasów, ani jej magnetycznych oczu, ani ciemnych włosów kontrastujących z jasną skórą. Nie zamierzał patrzeć na nią ani zachowywać się tak, jakby umierał z tęsknoty i cierpiał z każdą sekundą coraz bardziej. Właściwie nie zamierzał robić zupełnie nic i zobaczyć, dokąd go to zaprowadzi. Ach ten Cezar i jego chłodna obojętność.
Sapphire spotkała się z odrzuceniem. Dobrze. Bardzo dobrze. Cesaire podpisał na siebie wyrok śmierci. Jeszcze trochę, a dzisiaj… Dzisiaj ktoś zginie. I bynajmniej nie będzie to krukonka o szafirowych oczach. Obojętność jest dobra, o ile jest w rękach osób, do niej stworzonych. Możemy wtedy szydzić z ludzi, którzy nas otaczają, możemy śmiać im się w twarz. Możemy wszystko, bo nikt inny nie ma tego co jest pisane. Co należy do nas. Co jest naszą własnością. Ludzie mogą się pierdolić. Nie osiągną tego co my. Dwie dusze, w jednym miejscu. Dwa ciała, w jednym łóżku. Dobry wpływ wcale nie istnieje, Weatherly. Ze stanowiska naukowego każdy wpływ jest niemoralny (…) Bo wywierać na kogoś wpływ znaczy to samo, co obdarzać go swoją duszą. Człowiek taki nie posiada już wówczas własnych myśli. Nie pożerają go własne namiętności. Cnoty jego nie należą już do niego. Nawet jego grzechy, jeśli w ogóle grzechy istnieją, są zapożyczone od kogoś innego. Staje się on echem cudzej melodii, aktorem roli nie dla niego napisanej. Celem życia jest rozwój własnej indywidualności. Dać wyraz własnej swej naturze – oto nasze zadanie na ziemi. Myślisz, że to nas spotkało kochanie? Myślisz, że weszliśmy w posiadanie życia, które nie zostało nam wyreżyserowane? Powiedz. Powiedz. Zamknij się. Kurwa. Nic nie wiesz. Ja też nie wiem. Żyjmy w tej niewiedzy. Dobrze. Tak jest dobrze. Kurewsko dobrze. Obojętność roztaczają się w mieszkaniu sprawiła, że Sapph zwątpiła. Nie wiedziała czy dobrze robi. Nie chciała szukać na te pytania odpowiedzi. Nie chciała nawet tego analizować. Nie było takiej potrzeby. To było bezcelowe, bo uraził jej dumę. Doprawdy wierzysz w to, że zrobił to co powinien? Przegrał w tym momencie zapewne szansę na spokojny wieczór. Nie miał świadomości z kim zadarł, a podjudzona kobieta, jest naprawdę niemiłosiernie mściwa, o ile… Nazywa się Sapphire Sparks. Cesaire, biedny chłopcze, biedny – doprawdy – współczuję. I tak o to nie poddająca się krukonka przewędrowała przez cały korytarz, co jakiś czas zagryzając dolną wargę, byleby nie wybuchnąć. Spokój. Musiała zachować wewnętrzny spokój. Cisza i do przodu. Da radę. Zniszczy go, nie pozwoli się poniżać, ani nie da się sobą bawić, w końcu nie mógł. Nienawidzę wszystkiego co dotyczy Ciebie. Kocham Cię, ale nie rozumiem dlaczego. Dość, wyrzuć te myśli z siebie głupia dziwko. Przyszłaś tutaj do Weatherly’ego. Nie myśl o Reyesie. Nie jest tego wart. Uderzył Cię. Odpuść. Zabaw się. Pokaż, że nie można z Ciebie drwić. Cesaire to zrobił. Daj mu nauczkę, przecież Cię na to stać. I tak o to weszła do pomieszczenia, w którym siedział. Rozpięła swój beżowy płaszczyk, który rzuciła na jedno z krzeseł, a zaraz potem przeszła tuż za niego, dłonie kładąc na jego ramionach i zaraz przesuwała nimi wzdłuż jego ciała, nachylając się wystarczająco by na karku, poczuł rozpalony dekolt, który domagał się pocałunków. -Skarbie… Nieładnie tak witać gości, kiedy oni przychodzą niemal z sercem na ramieniu. Jesteś bezczelny. – Wyszeptała wprost do jego ucha, jedną dłoń kierując na jego rękę, by wydobyć z uścisku skręta, którym miała ochotę się zaciągnąć, i tak też zrobiła. Wzięła go, mogła. Teraz to jej własność. Skoro on chciał sobie zaskarbić Sapphire, to dlaczego ona nie mogła wziąć tak nic nie wartej rzeczy? Śmieszne, mogła. Nie oponował. Nie mógł. Miał jeszcze trochę w zapasie. Przeszła więc przed niego by oprzeć się wygodnie pośladkami o brzeg stołu, i byleby nie miał możliwości dotarcia do resztek, które na nim pozostały. Zaciągnęła się wiec skrętem, a zaraz potem wypuściła z płuc dym. Nie lubiła tego. Nie chciała się więc drażnić. Mimo, że karty zostały rzucone na stół, to zostało doprawdy dużo czasu. Bardzo dużo czasu. -Nieładnie się zachowujesz. Nie bądź taki… - Wymruczała, a po chwili wsunęła między jego lekko rozchylone wargi skręta. Wbijała w niego szafirowe tęczówki, poprawiła nawet czarne włosy, które okalały jej twarz. Potrzebowała jego spojrzeń. Dotyku. Słów. Mów Cezarze. Mów, że jest piękna. No dalej, co stoi na przeszkodzie?
Od razu wyrok śmierci, phi! Czy to nie właśnie za obojętnością tęskniła Sapphire? Wspominała Cezara właśnie z powodu tego, jak ją potraktował w momencie ich poznania i jak odnosił się do niej później, zachowywał się zupełnie inaczej niż inni, nie próbował jej do niczego namawiać ani wywiązywać więzi pomiędzy nimi, nie zalewał jej swoimi zwierzeniami ani nie prosił o pomoc w rozwiązaniu swoich problemów, nie oczekiwał od niej szalonych uczuć, ani – właśnie – nie wpatrywał się w nią, jakby była deserem, na który on ma cholerną ochotę. Zamiast tego wszystkiego, zostawiał jej furtkę do swojego świata, w którym zabawa mogła pozostać lekka i przyjemna, a nie wiązała się z przykrymi konsekwencjami czy absurdalnymi wymaganiami, niewidocznymi na pierwszy rzut oka, ale obecnymi w postaci małych kruczków w niepisanej umowie, będącymi przykrą niespodzianką do odkrycia w późniejszym terminie. A teraz właśnie Sapphire oczekiwała od niego żywego zainteresowania i była oburzona brakiem spodziewanej reakcji. Czyżby Krukonce towarzyszyła nutka hipokryzji? Obojętność jest dobra, zawsze i wszędzie, o ile jest się w stanie znieść jej skutki, a zapewniam, że tnie bardziej niż ostry nóż. Nie każdy potrafi z żelaznymi nerwami i bez mrugnięcia okiem wytrzymać obserwowanie oddziaływania na otoczenie swojej obojętności, swojego własnego, poniekąd, okrucieństwa. Skutki są spektakularne, a przekrój różnorodnych reakcji szeroki jak stąd do Los Angeles. Naukowcy nazywają podobne zachowania mianem biernej agresji, ale właśnie, czy można to nazwać w ogóle agresją? W końcu brak zainteresowania wcale nie musi być równoznaczny z chęcią umyślnego zranienia kogoś, chociaż faktycznie często się z tym wiąże – brak zainteresowania może być zwyczajnym brakiem zainteresowania, kiedy coś lub ktoś nie jest wart naszej uwagi. Naukowcy chyba po prostu lubią wymyślać fikuśne nazwy i dorabiać spiskowe teorie do dosłownie wszystkiego. Nie każdy wpływ musi być tak absolutny, znowu wszystko sprowadza się do odporności psychicznej i uległości, z jaką ktoś kroczy przez życie. Bo owszem, jeżeli ktoś jest człowiekiem-plazmą, który nie ma w sobie praktycznie nic tylko swojego, będzie przejmował wszystko od osób wywierających na niego wpływ w ten czy inny sposób, będzie gromadził cudze ambicje, cudze błędy, cudze opinie i powielał je w sobie w nieskończoność, stanie się czyjąś kopią. Jeśli jednak ktoś potrafi się oprzeć, inni mogą na niego wcale nie wpłynąć lub zrobić to w niewielkim stopniu, zaszczepiając mniej lub bardziej chwalebne nawyki czy plany, jednak nie stłamszą całkowicie indywidualności tej osoby. Może nasze życia są odrobinę wyreżyserowane, ale jeśli tylko mamy odpowiednio dużo siły, by nie płynąć po prostu z prądem, możemy chwycić za klaps i zadecydować, jak będą wyglądały poszczególne ujęcia. Predestynacja to jeden wielki chłam, wszystko jest w naszych rękach. Zwątpienie od czasu do czasu jest dobre. Każdy potrzebuje zimnego prysznica, bo zbyt pewni siebie ludzie w którymś momencie są skazani na zapędzenie się w kozi róg i spadnięcie ze szczytu wyznaczonego przez wielkość swojego ego. A przyznajmy, że prysznic, który w tym momencie Cezar fundował Sparks, był letni. Lepszy taki niż lodowaty. Och, nie tylko nie stracił w tym momencie szansy na spokojny wieczór, ale i zyskał szansę na ciekawy wieczór! To by było zbyt proste, zbyt schematyczne i zbyt nudne, gdyby po prostu padł z wrażenia, widząc jej seksowną bieliznę, w jego głowie pojawiłaby się błoga pustka, a później wyjawił swoje najskrytsze fantazje, które, w ramach rewanżu za niewywiązanie się z umówionej wyłączności, Sparks miałaby pomóc zrealizować. Chciał zobaczyć ją na niepewnym gruncie, odbierając już na wstępie możliwość kontrolowania sytuacji. Słyszał jej szybkie kroki, zbliżające się w jego kierunku, jednak dalej się nie odwrócił, paląc leniwie skręta i zwijając rulon z następnej bletki. Może jeśli oczekiwała stu procent uwagi i żywej reakcji, kończącej się pewnie następnym bliskim i gwałtownym spotkaniem ze ścianą czy półką oraz następną kolekcją siniaków, powinna była iść do Reyesa. Ale przecież wiedziała już czego może się spodziewać po Cezarze i cholernie logiczne było to, że godzi się na jego zasady, skoro pojawiła się w jego mieszkaniu. - Wchodząc bez pukania, nie zachowujesz się jak gość, więc nie będę Cię tak traktować. To nie bezczelność, to konsekwentność. – stwierdził, odchylając się wygodnie na krześle i przymykając lekko powieki, kiedy drobne dłonie Sparks przemknęły po jego ramionach. Rozluźniając palce, pozwolił jej bez oporów zabrać skręta, bo przecież był troskliwym gospodarzem i chętnie dzielił się ze swoimi gośćmi-nie-gośćmi swoimi specjałami. Biedny, gdyby tylko wiedział, że Sapph nie docenia wyjątkowości używki, którą właśnie trzymała w ręce! Uśmiechnął się do niej nieznacznie, kiedy w dość sugestywny sposób zajęła miejsce pomiędzy nim a jego roślinkami. - Jaki? Taki cezarowaty? – zapytał, jakby nie do końca rozumiejąc, o jakie dokładnie zachowanie mu chodzi. Och, Cezar, Ty aktorze! – Nie wiem na jakim etapie znajduje się Twoja edukacja duchowa i religijna, ale pokuta nigdy nie jest zbyt prosta. Na początek zazwyczaj następuje wyznanie win. – oznajmił, po czym wciągnął do płuc następną chmurę dymu ze skręta, ujmując przy tym dłoń, która go podała i przesuwając po niej niespiesznie palcami. Bo oczywiście, mógłby mówić dużo i szybko, mógłby ją zalać falą komplementów i niecierpliwymi palcami badać każdy skrawek jej skóry. Ale nie chciał niczego ułatwiać.
Nie ma sensu grać w tą dziwną grę. Nikt jej nie zrozumie. Nie. Nie podejmujmy już ryzyka. Nie zostanę tu, bo nie chcę płakać. Nie chcę tu zostać, bo wiem, że przyniesie to ból. Cierpienie, które nie da o sobie zapomnieć. Rozglądam się, ale nie widzę. Nie chcę tego widzieć. Nie chcę tego czuć, bo to dziwne. Nie rozumiem, bo nie potrafię. Nie potrafię, bo nie chcę. Ale tak. Obojętność jest dobra, bo jest pisana nam. Potrzebujemy jej, bo nic nie daje nam tyle satysfakcji, co właśnie obojętność. Myślisz, że to śmieszne? Nie. Nie umiesz mi tego dać, co daje mi Weatherly. To zabawne, że upominam się o coś abstrakcyjnego, ale jestem zmęczona natłokiem emocji. Pytasz, a ja nie chce odpowiadać. Potrzebuje się dać zniewolić, ale nie mieć wyrzutów, że to inny mnie posiada. Kocham Cię? Kocham, ale nie każ mi tego powtarzać. Ciebie już nie ma. Rozprawka z duszą? A może i z diabłem? Wiesz jak jest, skarbie. Szydzimy z nich, bo nie mają pojęcia. Lubimy to. Jesteśmy obojętni. Wbijamy wzrok w ludzi, którzy są śmieszni w swej sztucznej inteligencji, w swych myślach, które przelewają na czyny. W swych emocjach, które władają ich żywotem, ale nie sa dla nich stworzone, ani napisane. Dlaczego oni to robią? Nie potrafią żyć normalnie z głupoty i wrodzonej tępoty, czy po prostu kochają się sami wyniszczać? Przy takich ludziach jak my to logiczne, że popełniają samobójstwo. Nie będą w stanie funkcjonować, bo ich zniszczymy. Myślisz, że jesteś skurwysynem? Nie. Jesteś cudownym facetem. Przyjaciele to synonim skurwysyństwa. Nie mamy przyjaciół, bo ich nie chcemy do siebie dopuścić. Ludzie myślą ,że nas znają, ale tak naprawdę nie mają pojęcia kim jesteśmy. Próbują, ale nie mogą. Jestem zamknięta, bo nie potrafię się otworzyć, nie chcę i nie mogę. Nie odpowiem na pytania, które przekroczą pewną intymność. Musisz mi dać żyć. Potrzebuję oddychać. Nie mogę być zamknięta w złotej klatce. Nie pozwól mi na to. Nasz wpływ będzie destrukcyjny. Powoli, stopniowo będziemy zabijać wszystko. Pozbędziemy się każdego aspektu, który będzie… Ja wiem? Śmieszny? Dziecinny? Głupi? Nie. Po prostu każdy wpływ jest niemoralny, bo otwiera nam oczy i pokazuje twarz potwora, który próbuje nas opętać. Chcemy tego, ale z drugiej strony się boimy. Boisz się Weatherly? No Powidz, że nie. Nie możesz. Zamknij się. Dość. Nie. Pamiętaj o tym, co sobie opowiadaliśmy. Chcesz spowiedzi? Proszę. Dam Ci ją, ale musisz mi obiecać, że będziesz grzecznym chłopcem. Nie możesz być bezczelny. Nie możesz na mnie nic wymusić. Nie możesz. Nie pozwalam Ci. Nie chcę, bo to abstrakcja. Zrozum. Będziemy się uciekać do śmiesznych zagrań, ale na pewno nie zrobimy tego, na czym nam obojgu zależy. Zrozum. Musisz zrozumieć. Wiem, że potrafisz. Musisz mi to dać, bez tego nie pójdę dalej. Chcesz mnie przetestować? Kurwa, robisz to w tym momencie. Sprawdzasz moją wytrzymałość. Chcesz mnie upokorzyć? Wychodzi Ci to niemal perfekcyjnie, ale ja nie rozumiem dlaczego i po co. Nie krzywdź mnie. Nie każ cierpieć mojej dumie. Nie możesz tego zrobić, bo Cię zniszczę. Wejdę w umysł i zostawię pustkę. Musisz mieć tego świadomość. Należysz do mnie. Należę do Ciebie. To będzie trwać tak długo, jak nie będziesz katował mnie swoim zachowaniem. Obojętność, ale nie bycie Twoją suką. Nie. Dość. Przestań. Pamiętaj, że większość otaczających nas rzeczy jest chłamem. To śmieszne, ale tak jest. Niby uciekamy, ale nadal pozostajemy w tym samym miejscu. Musisz na to popatrzeć nieco inaczej. Musisz zobaczyć, że to wszystko jest abstrakcyjnie piękne, bo pchamy w to obojętność, której same chcemy. Musisz zrozumieć, że szydzimy ludziom w twarz. Szydźmy więc dalej. Oni też to zrobią. Będą dla siebie destrukcyjni. Myślisz? Sądzisz? Nie. Nie będą. Nie zaangażują się. Drgnęła gdy tylko dotknął jej dłoni. Drżała pod każdym jego muśnięciem, za którym tęskniła. Patrzyła na jego kuszące wargi. Błagała o to by należały do niej. Musiał jej to dać. Nie mógł powiedzieć, że nie, bo nie. On musiał jej to dać. Mogła to sobie wziąć, ale jeszcze nie chciała przyspieszać pewnego procesu, który mógłby się w tym momencie wydać nieczystym zagraniem, a przecież oboje chcieli być uczciwi, czyż nie? Właśnie. On dotykał. Ona patrzyła. Przygryzała dolną wargę, a on uśmiechał się kącikiem ust. Zaprosił ją tutaj. Na pewno wiedział po co. -Skoro nie jestem gościem dla Ciebie, to kim jestem… Zabrzmiało tak, jakbym byłam intruzem. Ranisz. – Wywróciła na swój charakterystyczny sposób oczami, a w głosie pojawiła się lekka nutka ironii. Igrał z nią, a robił to w iście niebezpieczny sposób. Mogła się wycofać. Mogła uciec. Stała. Nadal tkwiła przy nim. Na wprost niego. Oddzielając go od roślinek. A on? On wciągał raz po raz dym w swoje płuca, a zaraz potem wypuszczał tymi jakże grzesznymi ustami. Szlag. Ona miała jakąś obsesje. -Wyznanie win? Dobrze. W porządku. Należałam do innego, gdy Cię tu nie było. Inny wszedł w posiadanie mego ciała, duszy i umysłu. Ale wiesz... Musisz mieć świadomość, że lepiej iż to robił ktoś zaufany niż zwykła Hogwarcka gnida. Jednak jesteś tu, a ja…? Będę dziś skamleć i kajać się. Wiem, że tego chcesz… - Nie wiedziała. Jednak grała pewną siebie kokietkę, która sprzedawała mu teraz swój los. Usiadła więc na blacie stołu, a zaraz potem rozsunęła delikatnie nogi, jedną dłoń, układając między nogami, co by zasłonić materiałem sukienki miejsce jeszcze dla niego niedostępne. Nachyliła się ciut do przodu, wlepiając cały czas szafirowe spojrzenie w Cezarową twarz. Uśmiechnęła się sardonicznie, a zaraz potem, przejechała opuszkami palców po jego wargach. Nie mogła przestać o nich myśleć. To doprawdy chore. Został tam. Zapomniał o niej. Nie obiecywał gwiazdki z nieba, ale nie powiedział nawet wypierdalaj. Przynależność? Monopol? Powiedz jej, że ma należeć tylko do Ciebie. Chwyć ją za włosy, i patrząc w oczy mów, że jest tylko Twoja. No dalej. Potrafisz to.
Grajmy dalej. To, że nie rozumiesz zasad tej gry, ani nie widzisz jeszcze jej celu, wcale nie znaczy, że nie jest dobra. W pewnym momencie wszystko stanie się jasne i zobaczysz, że było warto rzucić się w wir bez żadnych gwarancji, jedynie ślepo wierząc w to, że się opłaci. Czysty hazard i to o wysoką stawkę. Może reguły gry są nieczytelne, ale wcale ich nie potrzebujesz, graj intuicyjnie. Graj, bo możesz wygrać. Graj, bo wygrana jest tego warta. Graj, bo nie da się przegrać. Graj, bo nie masz nic do stracenia. Zaciśnij pięści, aż zbieleją Ci knykcie, ale nie rzucaj kart na stół. Nie wychodź, trzaskając drzwiami, tylko dlatego, że nie masz jeszcze szerszego obrazu. Nie widzisz teraz, ale ujrzysz wkrótce. Zostań, bo będzie Ci tu lepiej niż gdziekolwiek indziej. Nikt inny nie może Ci dać tego, co ja. Rozrywkę, czystą i niczym nieskażoną, luźną i niezobowiązującą, nieprzytłaczającą, szczerą, niepodbarwioną fałszem, uzależniającą. Kiedy dasz się porwać, nic już nie będzie takie samo. Przy nikim innym nie znajdziesz takiej wolności, jak przy mnie. Nie ograniczam Cię niczym, ale Ty i tak do mnie wrócisz. Nie dlatego, że Ci każę, ale dlatego, że to będzie Twój wybór i zrozumiesz, że jest to najlepszy wybór, jakiego mogłaś dokonać. Nie ma żadnej złotej klatki, do niczego Cię nie zmuszam. Ale i tak, to właśnie Ty będziesz chciała przykuć się do mnie łańcuchami. W imię braku zobowiązań, w imię swobody, w imię niezatracenia własnego „ja”. Przy mnie możesz być sobą, możesz być kim tylko chcesz. Zniszczymy wszystko, co nie jest podobne do nas. To jest tak proste i wyraźne, że aż przerażające. Nie chodzi wcale o dręczenie i łamanie psychiki, po prostu w kontaktach z nami trzeba mieć odpowiednią odporność, by przetrwać. Schowaj się przede mną i żyj w strachu przed konfrontacją, już jesteś zniszczony. Skonfrontuj się ze mną i złam się, jesteś zniszczony. Nie ugnij się, błyszcz, a zostaniesz moim partnerem, kimś na równi ze mną, pójdziemy dalej w świat, niszczyć wszystko, co słabe. Ewoluuj lub zgiń. Przyjaźń to farsa. Praktycznie każdy rodzaj bliskości nią jest. Dopuszczasz kogoś do siebie, poznajesz go, a on poznaje Ciebie. Nawiązuje się więź, nawet radzisz sobie z oczekiwaniami, które bywają naprawdę absurdalne, ale robisz to w imię przyjaźni, z czasem odsłaniasz przed tą osobą coraz więcej wrażliwych punktów, dając jej w pewien sposób kontrolę nad sobą, bo oto ma wszelkie potrzebne narzędzia do tego, by Cię zranić. Nie boję się, jestem po prostu ponad to wszystko. Jestem lepszy od tych ludzi, którzy by przetrwać jeden dzień, potrzebują wsparcia miliona innych im podobnych. Jestem zamknięty, bo to mój świadomy wybór. Bo bliskość to marność i zniszczenie. Bo jestem samowystarczalny i nie potrzebuję nikogo. Bo jestem egoistyczny i nie chcę myśleć o nikim innym. Bo jestem hedonistą i nie chcę nigdy myśleć o tym, czy moja rozrywka nie odbywa się kosztem innych. Bo żyje mi się wygodnie w opcji solo. Bo jest mi dobrze, tak jak jest i nie mam życzenia niczego zmieniać. Spowiadaj się. Wyznaj wszystkie swoje grzechy i nie ukrywaj żadnego, bo wiem, że było ich wiele. Musiało być, przecież nie jestem naiwny, potrafię się poznać na innych. Może nie jesteś do końca taka jak ja, bo jednak jest wiele rzeczy, które dotykają Cię do żywego, kiedy powinny spłynąć jak po kaczce. Ale to nie ma znaczenia, może jeszcze się udoskonalisz, może wejdziesz na wyższy poziom. Mogę Cię tam zabrać, mogę Cię tego nauczyć, mogę Ci pokazać, jak to osiągnąć. Wszystko, co musisz zrobić, to wyznać winy. Wyznać je szczerze i bez zahamowań. Wyznać je, nie obawiając się reakcji. Bo kiedy się obawiasz, znaczy to, że się przejmujesz. Kiedy się przejmujesz, znaczy to, że Ci zależy. Jeśli Ci zależy, nie jesteś obojętna. Jeśli nie jesteś obojętna, nie wejdziesz wyżej. Ja z kolei mogę być bezczelny. Mogę mówić i robić, co zechcę. Nie pozwalasz mi? Jakby mnie to obchodziło. Liczy się tylko moje zdanie, sam ustalam swój kodeks i nie dam nikomu innemu wprowadzać do niego żadnych poprawek. Nie chodzi wcale o upokorzenie, musisz mi po prostu pokazać, że potrafisz grać w tej samej lidze. Nie chcę Cię poniżać, chcę Cię zmotywować. Jeśli Ci się coś nie podoba, wiesz, gdzie są drzwi. Szkoda, bo masz potencjał, ale pożegnamy się bez żalu. Sunął niespiesznie palcami po jej dłoni, kreśląc na niej niewidzialne skomplikowane wzory. Teoretycznie w jego dotyku nie było nic erotycznego, a jednak napięcie nie opadało. Obojętność, ale nie całkowita. Brak oczekiwanego zainteresowania, ale z jednoczesną niewinną obietnicą zmiany, która nie pozwalała odejść, nie w tym momencie. Kilka przelotnych spojrzeń, jakby nie zauważał szatynki. Gra, która nie mogła się skończyć zbyt szybko. - Byłaś oczekiwana, a wchodząc bez pukania i nie bawiąc się w konwenanse, zachowujesz się tak, jakbyś była u siebie. Dlaczego więc ja miałbym traktować Cię inaczej? – Sparks pasowała do jego mieszkania, a jej obecność w tym miejscu była tak naturalna, jak oddychanie. Daleko jej było do intruza, ale i daleko do zwyczajnego gościa. Mogła się wycofać, ale to by było oznaką słabości. I jednoczesnym końcem ich znajomości. Miała jednak wolny wybór, bo tylko ona będzie ponosiła konsekwencje swojej decyzji. - Zaufany? Moja droga, relacje interpersonalne w mojej drużynie były wystarczająco poplątane już wcześniej. – odpowiedział pogodnie, jakby mówił o jakiejś zupełnej głupocie, a nie o tym, że dramaty związane z romansowaniem w absolutnie pokręconych zależnościach wbijały się klinem pomiędzy Kanadyjczyków. – Przy wyznawaniu win zazwyczaj daje się wyraz swojemu ogromnemu ubolewaniu z powodu popełnionych błędów. Bez szczerego żalu nie można dostać szczerego rozgrzeszenia. – dodał lekkim tonem, zakończając kreślenie wzorków na skórze Sapphire. Pozwolił jej palcom wodzić po jego wargach, po czym obrócił skręta i włożył go sobie do ust od strony żaru, by wykorzystując niewielki dystans pomiędzy nim a Sparks, zrobić przepięknego shota i wydmuchnąć wąską strużkę dymu prosto w jej rozchylone wargi. Przynależność? Monopol? Kochanie, to jeszcze nie ten etap gry.
Dobrze, zatem grajmy. Dam Ci to, czego potrzebujesz. To nie kwestia tego, że nie jestem pewna czy powinnam. Wiem, że chcę. Ty chcesz to brać. Dam Ci to – bo o to prosisz. Myślisz, że nie widzę? Niby jesteś obojętny, ale nie wyrzucisz mnie z tego miejsca, do którego się wkomponowałam. Śmieszne, że ludzie mogą nas postrzegać jako parę kurwiszczy, ale jakie to ma teraz znaczenie, skoro jesteśmy tak blisko i możemy dosłownie wszystko. Ty chcesz wziąć, ja chcę dawać. Będziesz brał, a ja? Ja w tym czasie będę mogła szeroko się uśmiechać i zgadzać się na wszystko, dając Ci poczucie dominacji. Wiem, wiem że potrafisz. Umiesz to zrobić. Niby mogłabym wyjść, ale z drugiej strony dlaczego mam to zrobić, skoro Twój wzrok sugeruje mi coś zupełnie innego? Daj mi tą grę. Daj mi coś co jest nieskalane złem. Daj mi coś czego nigdy nie będziesz wymagać. Wierność. Ograniczenia. Po prostu mi to daj, bo tak jest dobrze. Zamilcz jeśli spróbujesz mnie oskarżyć. Nie masz do tego prawa. Sama muszę poczuć chęć zwierzania się z czegokolwiek. W tym momencie tego nie czuję. W tym momencie tego nie chcę. To nawet śmieszne, ale po prostu tak jest, że… Nie mogę Di dać obietnic bez pokrycia. Nie chcę Ci ich dać, bo czuję się w obowiązku minimalnej wierności, o którą powinieneś zabiegać. A może i nie? Sama już nie wiem, bo pogubiłam się w natłoku myśli. Jest to dla mnie absurdalne, ale doprawdy nie wiem co robić ze swoim życiem. Niby chcę, ale nie potrafię. Niby powinnam, ale się boję. To nie kwestia… Kocham. Zależy mi. Pragnę. To kwestia tego, że w pewnym momencie możesz się stać destrukcyjny dla mnie, a to będzie niczym podpisanie wyroku śmierci. Nie chcę umierać. Jestem za młoda. Muszę z tego korzystać. Nie ograniczaj mnie. Pozwól żyć własnym życiem, dając fascynację. Dając obojętność. Nie angażujmy się, tak jak jest – jest dobrze. Nie zaprzeczaj. Nie żyjesz w obowiązku ochrony mnie, ani tym bardziej dbania o moją cnotę, która i tak jest dość mocno do podważenia. Nie sądzisz chyba, że będę wmawiać Ci dziewictwo? Nie pozbawiłeś mnie. Nie muszę więc przychodzić tutaj z pretensjami. Nie muszę niczego, bo nie chcę. Abstrakcja. Fikcja. Sensualność. Daj mi to. Potrzebuję mieć świadomość, że do kogoś należę. Chcę wiedzieć, że wchodząc do mieszkania, bezczelnie od progu mogę wymagać tego by mnie ktoś rżnął. Nie chcę słuchać o miłości. Nie chcę pustych obietnic, w których usłyszę o byciu żoną i matką. Nie nadaję się. Nie jestem dobrym materiałem na to, ale to nic. Żadne z nas z tego powodu nie będzie rozpaczać. Ja mówię seks. A Ty jesteś już gotowy. Pasuje Ci taki układ? Wiem, że tak. Obojętność na emocje i uczucia jest piękniejsza, w momencie gdy seks zamienia się w dziką pasję. Daj mi to. Potrafisz. Lubię wracać wspomnieniami do tego co było. Do tego jak szydziliśmy z ludzi, którzy chcieliby przy nas trwać, ale my ich odtrącamy. Chcą nas stłamsić, wymuszając na nas swoje racje. Chcą byśmy byli im oddani, wierni i ulegli. Śmieszni, prawda? Dlaczego te tępe, ździrowate, nic nie warte persony nie potrafią zrozumieć, że nie damy im uczuć? Nie w takiej kompilacji. Nie kiedy jesteśmy razem. Może wtedy gdy byłeś daleko, pragnęłam uczuć. Może właśnie wtedy obudziła się we mnie potrzeba emocjonalnej przynależności, która dość szybko została pogrzebana. Ktoś wykopał mi grub i po prostu wrzucił mnie tam, zaraz potem zasypując piaskiem. Umarłam. A może umarliśmy nawzajem? Jak myślisz… Ile zostało w nas z człowieczeństwa? Czy może już zamieniliśmy się w dzikie bestie wyprane z uczuć, myśli i pożądania. Ale zaraz. Żyjemy. Czujemy. Reagujemy na bodźce. Myślimy. Nasze dusze są martwe. To najzimniejsza z nocy. W najciemniejszym pokoju. Niby razem, ale jednak osobno. Wszystko jest lepsze niż Ty, o ile zaczniesz zmuszasz mnie do emocji. Nie będą Twoją wierną suką, z której możesz drwić. Nie chcesz mnie w takim wydaniu. Potrzebujesz kobiety, która będzie uległa. Musisz mieć świadomość, że wiem kiedy zasługuję na karę, i tylko od Ciebie zależy, czy naprawdę ją dostanę. A co jeśli nie spełnisz moich wymagań? Wiesz co robić. Wiesz co lubię. Nie musisz dociekać. Po prostu zaryzykuj. Otwórz się. No dalej. Nie dawaj mi w tej chwili emocji. Nie każ mi płakać i błagać o wybaczenie. To będzie sztuczne i nienaturalne. Potrzebujesz mnie. Realnej. Prawdziwej. Nietykalnej. -Zatem skoro jestem u siebie i mogą żądać teraz wszystkiego. Jestem śpiąca. Gdzie mogę się położyć? Och, albo nie. Wezmę prysznic. Myślisz, że to dobry pomysł? Nie muszę prosić o pozwolenie, prawda? – Uśmiechnęła się szerzej, bo to było najodpowiedniejsze w tej chwili. Nie obchodziło ją kompletnie nic. Nic nie miało znaczenia. To nawet śmieszne, że odważyła się na coś takiego, ale przecież sam to sugerował. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Dawał jej poczucie wolności. Cudownie. Była zbyt wolna, by mogła stać się czyjaś. Nikt nie mógł z niej zrobić swojej własności, podcięłoby jej to skrzydła. Nikt przecież tego nie chciał. -Chcesz usłyszeć, że szczerze żałuję tego iż ktoś inny dbał o moje ciało podczas Twojej nieobecności? Nie mogę Ci tego powiedzieć, z bardzo prostego powodu… - Znów ten wredny uśmiech. Nie ugięła się. Nie cofnęła. Nie będzie uciekać. Miała nad Weatherlym przewagę, w jednym – jedynym aspekcie. On nie miał pojęcia jak do tego doszło, zatem była czysta. Mogła pokryć się białą farbą. No już. Właśnie teraz to zrobiła. Była wybielona. Zabawne, prawda? Doprawdy śmieszne, że w tak łatwy sposób potrafiła… No cóż. Pozbyć się grzechu, do jakiego można by ze spokojem rzec została zmuszona dzięki magii. Powiedzieć Ci jak do tego doszło? Dobrze. Zatem siadaj i słuchaj. -Nie byłam świadoma swoich czynów. Jeszcze na feriach dostałam list o dziwnej treści, a do niego była dołączona fiolka z eliksirem. Legenda głosi, że to była amortencja. Jedyne co mogę na swoje usprawiedliwienie dodać… Właśnie tak było. Uległam urokowi. Czy z Tobą nie było tak samo? Eliksir otwartych zmysłów… A dziś? Dziś rozumiem narkotyzować będziemy się tym czymś? – Nie kłamała. Sparks jak zawsze była szczera, otwarta i mówiła prawdę. Raz po raz z jej wnętrza wydobywały się szczere słowa, które miały na celu pokazanie Cesairowi, że nie jest znów taką złą dziewczynką, na jaką ją wszyscy kreują. Była doprawdy grzeczna, co najwyżej czasem… Zachowywała się w sposób dość mocno wyuzdany, ale on to lubił, prawda? I gdy tylko poczuła dym, który próbuje wpuścić do jej wnętrza. Gdy zrozumiała, że ta noc będzie bardzo, ale to bardzo długa, oblizała delikatnie wargi, które w jednej chwili stały się cholernie spierzchnięte. Miała nóż w krtani. Bała się? Nie. Nie wiedziała jaki obrót spraw przyniesie to spotkanie. Kurwa, nie możesz mnie nienawidzić. Nie chcesz bym mówiła, wychodzę. Wiesz, że mnie nie zatrzymasz. Z drugiej strony nawet palcem nie kiwniesz. Chodź. Wejdźmy na wyższy poziom. Jeśli nie zrobimy tego teraz… To nic. Ja będę tu stać. Będę tu stać i czekać, ponieważ kocham to w jaki sposób jesteś obojętny. Śmieszne. Kłamstwo. Kolejne w naszym przypadku. To żadna miłość, to jakaś chora obsesja, której nie chcę i nie potrafię zrozumieć. Myślisz, że powinnam? No dalej. Chwyć mnie za rączkę i poprowadź tam, gdzie będę musiała cierpieć karę za swoje przewinienia. Przynależność? Wiesz, że się wystraszę.
Problem w tym, że właśnie nie proszę. O nic. Wydaje Ci się, że to wszystko jest skomplikowane. Że oczekuję czegoś od Ciebie, tylko nie wyrażam tego werbalnie. Że wiążę Cię w jakiś sposób, nie mogąc sobie pozwolić na to, byś teraz się odwróciła i ode mnie odeszła. Że pod moją maską obojętności kryje się coś więcej, tylko nie chcę tego przyznać. Nie oceniaj mnie swoją miarką, bo różnimy się bardziej, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka. Daję Ci nowe możliwości i wierzę, że z nich skorzystasz, bo byłabyś głupia, gdybyś postąpiła inaczej. Nie ma tu jednak miejsca na głębszą filozofię – owszem, będę zawiedziony, jeśli wszystko nie pójdzie po mojej myśli, jednak rozczarowanie nie ma nic wspólnego z żalem. Nie w moim przypadku. Widzisz to z innego punktu, bo jesteś zbyt dumna, zbyt pewna siebie, żeby móc dojrzeć szerzą perspektywę w bardziej obiektywny sposób niż w ten, jaki byś sobie życzyła. Wyciągam w Twoim kierunku rękę, a Ty możesz ją albo otrącić, albo ująć i dać się porwać do świata, w którym wszystko jest proste. Tu zaczyna się Twój wybór. Tu powinnaś zadecydować, którymi z otrzymanych kart zagrasz. Spasujesz czy podbijesz stawkę? Nie chcę pozornej dominacji, którą mi dasz, śmiejąc się w duchu, bym wierzył, że z naszej dwójki to ja mam władzę, podczas gdy jest zupełnie na odwrót. Chcę kogoś równego mnie samemu, ale najpierw musisz udowodnić, że jesteś w stanie mi dorównać. Nie chcę Twojego rozgoryczenia. Twoich przemyśleń. Dylematów. Rozterek. Nie chcę Twojego żalu. Kurwienia na cały świat. Historii o gorzkich pożegnaniach i złamanych sercach. Opowieści o rozczarowujących ludziach. Nie chcę Twoich oskarżeń. Twojego oceniającego spojrzenia. Porównań. Wymagań. Nie chcę Twoich pustych obietnic. Twoich nietrwałych uczuć. Bliskości. Osaczającej obecności. W gruncie rzeczy nie chcę nawet Twoich zwierzeń. Twoich grzechów. Win. Nie obchodzi mnie Twoja przeszłość i moja też nie powinna obchodzić Ciebie. Jedyne czego chcę, to szczerości. Lub wiarygodnego kłamstwa, ale tylko, jeśli potrafisz naprawdę dobrze kłamać. To test pseudo zaufania, bo o prawdziwym zaufaniu w moim przypadku nie ma mowy. Nie czerpię patologicznej przyjemności z oglądania, jak się kajasz i gubisz, próbując dobrać najmniej inwazyjne słowa, by wyrazić to, co już wiem. Że masz za sobą historię. Wszyscy jakąś mamy. Nie znajduje się w mojej gestii to, by wnikliwie badać tę historię. Odetnij się od niej. Odetnij się raz, a dobrze, by nic Cię nie powstrzymywało w drodze na szczyt. Nie ciągnij jej za sobą, zacznij pisać nową. Nie wybiegaj jednak wprzód. Nie wpisuj mnie na odległe karty, nie wiedząc, czym zapełnisz wcześniejsze. Teraz jesteśmy tu oboje, ale za pięć minut wszystko może się zmienić. Obchodzi mnie tylko Twoja teraźniejszość. Możesz pojawić się u mnie o każdej porze, najwyżej Cię nie wpuszczę do środka. Bo, kochana, na nic się nie umawialiśmy. Nie mam obowiązku spełniać każdej Twojej zachcianki, jeśli nie najdzie mnie na to ochota. Możesz położyć się na moim łóżku i szeroko rozłożyć nogi, ale ja nie muszę rzucać w tym momencie wszystkiego i pędzić do Ciebie na złamanie karku tylko dlatego, że akurat w tym momencie chcesz się pieprzyć. To, że nasz seks jest dobry, wcale nie znaczy, że stracę dla niego głowę. Seks na zawołanie? Nie ma problemu, ale postaraj się choć trochę, zamiast traktować mnie jak prostaka, który myśli tylko tym, co ma pomiędzy swoimi nogami. Nie lubię pretensjonalnych panienek. Czasami myślę, że jednak trafiłaś pod zły adres. Że mylisz mnie z kimś, kto uzależni całą swoją egzystencję od Twojego być albo nie być, udając przy tym jednocześnie chłodną obojętność. Nie mów mi o szydzeniu, nie mów o śmiesznych ludziach i świecie absurdu, w którym żyją, o ich irytujących nawykach, chorych przekonaniach, paranojach, wierzeniach, nadziejach, uczuciach, o ich tępocie i hipokryzji, o ich przerośniętych ego i bezpodstawnych osądach, o owczym pędzie i intelektualnej katastrofie, o słabości. Nie wspominaj o nich więcej, bo dasz mi powody do sądzenia, że jednak się przejmujesz. Nie chcę nic o nich wiedzieć. Żal mi mojego czasu i nerwów, żal mi nawet pojedynczego uderzenia serca, które miałbym poświęcić na rozmyślania o tej ciemnej masie. Niech mówią o mnie co chcą. I tak nie mają pojęcia o niczym. Nie dotknie mnie to. Są zbyt nisko, by mnie dosięgnąć. Może spaliłaś cały ogród, ale zapomniałaś posypać ziemi solą, by upewnić się, że nic w nim ponownie nie wyrośnie. Żadne chwasty. Uczucia. Gdy tylko stracisz czujność i odpuścisz sobie, zacznie w Tobie coś kiełkować. Możesz to wybić, a możesz hodować z namaszczeniem. Możesz również pozwolić, by rosło na dziko, udając, że patrzysz w innym kierunku i nie zauważasz co się dzieje. To Twoja decyzja, czy będziesz słaba czy konsekwentna w dążeniu do ideału. Nietykalności. Nie było mnie tylko przez jakiś czas, a po moim powrocie widzę ogród pełen chwastów. Nie wmawiaj mi więc, że byłaś pilnym ogrodnikiem. Może umarłaś niedawno, może nie chciałaś umrzeć całkowicie. Nie mogliśmy umrzeć jednocześnie. Czy nie widzisz, że jestem martwy już od dawna? Nie będę Cię zmuszał do emocji i Ty nie próbuj również. Znowu patrzysz, ale nie widzisz. Znowu oceniasz mnie nie tą miarką, którą powinnaś. Gdybym chciał sukę, poszedłbym do schroniska dla zwierząt. Gdybym chciał drwić, wystarczyłby spacer po błoniach czy szkolnych korytarzach. Gdybym chciał uległej kobiety, wybrałbym którąś z szarych myszek stanowiących połowę okolicznej populacji. Gdybym chciał przedstawienia, poszedłbym do teatru. Nie traktuj mnie sztampowo, patrz głębiej, bo widzisz tylko to, co chcesz widzieć. Widzisz tylko pierwszą warstwę, a prawda jest ukryta o wiele głębiej. - Wątpię, by pozwolenie było tym, czego potrzebujesz, by robić to, co chcesz. – wątpię, wątpię, wątpię. Lekkie wzruszenie ramionami w pakiecie, a ich pseudo rozmowa błądziła we wszelkich możliwych kierunkach. Oczywiście Cesaire powinien w tym momencie złożyć jakieś pasjonujące propozycje nie do odrzucenia. Zaproponować inne użycie łóżka niż do spania lub namiętny gorący prysznic. Ale jaki był w tym cel? Sapphire bawiła się słowami, próbowała się bawić nim. A on nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Pozwolił jej słowom płynąć, owiewając ją chmurą dymu i obserwując rozżarzony punkcik migoczący na końcu jego używki. - Jakie to wygodne. Wiesz, że amortencja nakłania do wychwalania kogoś pod niebiosa i wyznawania mu szaleńczych uczuć, a nie do rozkładania nóg? Nie porównuj tego do mnie, miałaś wybór, nie wlałem Ci eliksiru do gardła, bo obawiałem się odmowy ani nie wlałem Ci go potajemnie do drinka w barze, żeby w ogóle Cię nakłonić do podejścia. A może już nie pamiętasz jak było, bo inni Twoi faceci też dawali Ci eliksiry i już nie pamiętasz który był który? Nie muszę się narkotyzować, żeby się bawić. Robią to co lubię i do niczego Cię nie nakłaniam. – wystarczyłoby, żeby do wypowiedzenia tych słów użył innego tonu i już całość brzmiałaby jak poważne oskarżenie lub byłaby jednoznaczna z nazwaniem Sparks największą dziwką 2013/2014. Ale to był Cezar, jego wypowiedź brzmiała gładko i lekko, jakby dotyczyła zupełnie czegoś innego i nie miała z nim nic wspólnego. Nie nienawidzę Cię. Ale też nie wielbię. Mów, jeśli chcesz. Nie mów, jeśli nie chcesz. Wyjdź, jeśli czujesz, że właśnie to powinnaś zrobić. Chcesz pasji, chcesz zaangażowania, chcesz traktowania, jakbyś była jedyną kobietą na świecie. Musisz poczekać. Musisz zasłużyć. Mogę Ci dać wiele, o ile będziesz tego warta. Nie kiwnę palcem, dopóki rozważasz możliwość wyjścia. Może zachowujesz się inaczej, ale widzę w Twoich oczach, że cały czas bierzesz to pod uwagę. Nie plączę się w niepewne inwestycje. W tym momencie, Ty jesteś niepewna. Przynależność? A świat myślał, że jesteś nieustraszona.
Nie prosisz, ale żądasz. Nie mówisz, ale wiem, że chcesz. To nie tak, że się boję, daj spokój. Wynika to raczej z kwestii tego iż nie popieram koligacji na wszelkich możliwych płaszczyznach. Czy ta sytuacja nie jest w tym momencie patowa? Popatrz. Możemy być szczęśliwi. Spójrz. Możemy dostać wszystko czego chcemy. Popatrz – nie musimy się ich pytać o zdanie. Spójrz, spójrz, no patrz. Widzisz, ale nie dostrzegasz. Będę Ci oddana, bo tego potrzebujesz. Utrzyjmy im wszystkim nosa. Nie musimy się na nich oglądać. To było. Tego nie ma już. Nie wracajmy do rzeczy absurdalnych. Nie dawajmy się ponieść emocjom. Zaraz. Jesteśmy przecież z nich sprani. Chcemy tego? Możliwe. Chodź. Podaj mi rękę. Nie oponuj. Nie mów, że jesteś zły, bo nie jesteś. Oboje możemy być rozczarowani, ale nie do tego stopnia. Pobłądziłam, wiem, że tak, ale nadal mimo wszystko jestem człowiekiem, który uczy się na błędach. Powinnam? Pozwól, że sama podejmę decyzję. Nie oponuj jednak jeśli wybiorę inną drogę. Dajesz mi szansę, ale pozwól, że sama zdecyduję czy tego chcę. Zrozum. Musisz zrozumieć. Wiem, że potrafisz. I chcesz żeby to szło po Twojej myśli? Po prostu musisz mi pozwolić. Nie ograniczaj mnie. Nie nakładaj schematów. Nie wsadzaj mnie do złotej klatki. Nie odbieraj mi powietrza. Proszę. Nie rób ze mną tego, co zrobili inni. Muszę żyć. Muszę oddychać. Potrzebuje tego. Popatrz. Wylewam na siebie białą farbę. Jestem wybielona. Nie dam im tego co daję Tobie. Nie będzie rozgoryczenia. Nie będzie łez. Nie będzie wspomnień. Pozwolę Ci nawet rzucić na siebie obliviate, a to będzie jedyne słuszne wybawienie, które przysporzy mi wiele sukcesów. Zrozum, że to będzie dobre. Zapomnę o wszystkim i nie będę dłużej zwracać uwagi na ludzi, który nie mają dla mnie znaczenia. Nie wynika to z kwestii jakiejkolwiek nienawiści. Wiesz co mnie spotkało, ale nie chcesz o tym myśleć. A może nie wiesz? To nie ma znaczenia, obydwie wersje mi się podobają. Musisz to dostrzec, że ślepo podążam za Tobą, ufając że tak jest dobrze. Nie może być źle, bo gdyby było źle, to miałbyś pewność, że świat jest cudowny i piękny. Nie chcę tego. Nic nie jest kolorowe. Wszystko zostało zburzone, a co za tym idzie – musimy odpocząć. Ludzie nas zmęczyli. Wykruszyliśmy się w swej wielkości. Zmaleliśmy, bo nałożono na nas ograniczenia. Krzyczeliśmy, ale oni nie słuchali. Nie chcę żyć życiem kogoś innego, to nie zostało napisane dla mnie. To dość dziwna sytuacja, ale przecież nikt nie nakładał na mnie kajdan, w każdej chwili mogłam się uwolnić. Czy właśnie tego nie robię? Owszem. Właśnie to robię, bo tego potrzebuję. Chcę poczuć to wszystko, ale tylko i wyłącznie dlatego, ze tak jest dobrze. Kurewsko dobrze i nie chcę z tego zrezygnować. Nie oddawaj im mnie. Nie mów, nie mów że mam wypierdalać, wiesz jak bardzo tego nie lubię. Rzygam tym wszechobecnym lizodupstwem. Rzygam wszystkim czemu się sprzeciwiam, dlaczego ludzie tego nie rozumieją? Nie jestem przecież marionetką, która pociąga się za sznureczki. Nie jestem osobą, za którą można podejmować decyzje. Czemu oni tego nie rozumieją? Czego ja od ludzi wymagam? No powiedzcie, czego wymagam. Spokoju. Pierdolonego spokoju. Sztampowości. Potrzebuję złapać oddech. Jest mi to potrzebne. Nie chcę uciekać się do niczego innego, tylko chcę zostać w tym co mi daje los. W tym co mi daje życie. Wieczne pretensje, że jestem sentymentalna. Tak, jestem i zapewne będę. Nie mogę tego podważyć, ale nie mogę też powiedzieć, że jestem kimś, kto pozwoli na to by się dać wyniszczać. Ludzie to głupcy. My jesteśmy ludźmi. Nie należymy do jednostek wybitnych, które mogą osiągnąć cokolwiek. Nie osiągniemy nic, bo ludzie próbują wsadzić nas do złotej klatki. Nie dajmy im szansy na to by nas wyniszczyli. Nie mogą nas wyniszczyć, to dość zabawne, ale po prostu nie mogą, a cały czas czuje, że właśnie to miałoby się stać. Patrzmy na ludzi. No patrzmy. Właśnie tu i teraz. Dlaczego na nich nie patrzymy? Dlaczego boimy się patrzeć? To śmieszne. Kurewsko śmieszne. Stańmy na wprost tego skurwysyństwa i spluńmy mu prosto w twarz. Nie będę już udawać. Nie będę kłamać. Nie będę owijać w bawełnę. Nie mam na to siły. Nie mogę i nie chce. Źle się z tym czuje. Tak jak jest, jest dobrze. Ludzie mówią, że jestem potworem. Pierdolą od rzeczy. Wiesz czemu? Nie znają mnie. To piękne. Nie znają Ciebie. To piękne. Nie znają nas, ale wiedzą wszystko lepiej. Czy to nie jest śmieszne? Spokojnie. Nie mam ogrodu. Nie potrzebuję chwastów. Nie potrzebuję niczego, by moje życie zostało zniszczone, ale wiesz co? Jestem silna. Nie ugnę się. Oni mnie nie złamią. W porządku, zgrzeszyłam, to moja bardzo wielka wina, ale nadal jestem człowiekiem. Nadal popełniam błędy. Nadal się gubię. Weź mnie za rączkę, jak małą dziewczynkę i poprowadź gdzieś. Gdziekolwiek.. Po prostu mnie weź, jakby świat się miał skończyć. Proszę o cokolwiek? Proszę, nie daj im mnie skrzywdzić. -Znasz mnie. Poznałeś na tyle, że mas świadomość, że zawsze robie co chcę. Potrafię być jednak wierna, jeśli partner da mi zainteresowanie. Nie potrzebuję uczuć. Wymagam atencji. Potrafisz mi ją dać? – Uśmiechnęła się szerzej, a po chwili zeskoczyła z blatu, przechodząc pod okno. Nie chodziło o to, że się odwracała, czy uciekała spojrzeniem. Przestrzeń. Tego jej brakowało. Nie mogła oddychać. Nie oskarżaj jej. Dosyć. Wystarczyło jej tego. Jack. Math. Wszyscy, którym zrobiła krzywdę, robili z niej potwora, ona nie mogła tego znieść. Nie chciała tego wytrzymać. Nie potrafiła wziąć się w garść, by po prostu poskładać pewne rzeczy w całość. Weatherly? Dawał jej to. Potrafił jej to dać. -Skarbie… Daj spokój… Amortencja dała to co miała dać, fakt, że przespałam się z tym chłopakiem to co innego. Nie potrzebuję eliksirów, by rozkładać przed kimś nogi. To był… Przypadek? – Tak, to był przypadek. Uległam mu. Nie żałuję, ale nie mogę powiedzieć, że pamiętam. To się działo. Na pewno było intensywne. Jednak czy powinnam żałować? Odpuść. Odpuść to. Popełniłam błąd, ale tak jak mówię, jestem tylko człowiekiem. Mogę popełniać błędy. Pozwól popełniać je z Tobą. Nie bądźmy nie zwyciężeni, ale nie karmmy się wyrzutami. Nie dawajmy sobie obietnic. Jeśli znikniesz. Zniknę razem z Tobą – tylko tyle mogę Ci obiecać. Odwróciła się w jego stronę, jak gdyby nigdy nic. Cały czas szafirowe tęczówki wlepione były w Cezarową twarz. Potrzebowała jego spojrzenia, atencji. Musiał jej to dać. Nie mogła odpuścić, dlatego podjęła się kolejnej próby. Ostatniej? Przedostatniej? Och, jak długo jeszcze będziesz ją katował? -Nie chcesz słuchać tego co mówię, ale musisz mieć świadomość, że eliksir, którym mnie raczyłeś miał tą siłę, której potrzebowałam tamtego wieczora. Mogłeś zrobić ze mną wszystko, a zmysły szalały. Pamiętam Twój dotyk, a na samą myśl drżę. Czy chcę to powtórzyć? Odpowiedz sobie sam… - Dłoń sunęła znów po jego ramieniu, paznokciami zahaczała o kark. Chciała tej bliskości. Potrzebowała jej jak niczego innego. Lubiła ten moment, w którym czuła się zniewolona przez własne rządze. Czy było to konieczne do tego by odkupić swoje winy? Zapewne tak. I nachyliła się w końcu nad nim, całując lekko w policzek, ale cały czas tkwiąc tuż za Cezarem. Ta bliskość magnetyczna była fenomenalna. -Powiedz słowo, a zniknę…
Tak, właśnie z Alexis same problemy, przynajmniej w przypadku Cezara. To właśnie widzimy na załączonym obrazku, jak i na wielu innych, wcześniejszych. Ale to wcale nie tak, że nienawidził Sky. Irytowała go, czasem doprowadzała do stanu graniczącego z apopleksją, kiedy trzęsły mu się ręce, nie myślał trzeźwo i zaczynał niszczyć pierwsze napotkane na swojej drodze rzeczy, dając tym samym upust swojej frustracji w wyjątkowo efektywny sposób, jak to było na lekcji zaklęć, kiedy pierwszy raz dał taki popis publicznie, ale gdyby ktoś postawił go przed wyborem zabrania na bezludną wyspę towarzysza w postaci Alexis Sky albo jakiegoś Puchoniątka czy kogokolwiek, kogo mógłby łatwo stłamsić, bez chwili namysłu wybrałby Sky. Ten wybór byłby dla niego banalnie prosty, oczywisty, niemalnże automatyczny. Z nią by się przynajmniej nie nudził. Wolał docinki i kłótnie mniej lub bardziej konstruktywne niż kompletną uległość. Była wyzwaniem, a te ostatnimi czasy były rzadkie i na wagę złota. I oczywiście w tym momencie poprawne politycznie byłoby zapewnienie, że chodziło tylko i wyłącznie o to wyzwanie, a nie również o możliwość zamknięcia jej ust w krytycznym momencie i znalezienia innego sposobu na danie ujścia wzbierającym się w tej dwójce emocji, niż robienie kompletnego rozpierdolu. Mogli ignorować fakty w nieskończoność, ale niestety prawdą pozostawało to, że działali na siebie nie tylko na płaszczyźnie wbijania szpilek. Cezar był doskonale świadomy tego, jak ogromne wrażenie wywiera na Sky każdy nawet najmniejszy kontakt fizyczny między nimi i byłby największym kłamcą świata, gdyby zaprzeczył, powiedział, że on zupełnie tak tego nie odbiera. Każdy kontakt z jej skórą, czy to poprzez dotknięcie jej dłoni czy muśnięcie policzka wywoływał u niego coś na kształt impulsów elektrycznych, ale potrafił to dobrze zamaskować i nie dać nic po sobie poznać. Pamiętał aż za dobrze wydarzenia z Pokoju Gier, pamiętał miękkość jej skóry, pamiętał jej zapach, pamiętał jej ciało, odsłaniane z niecierpliwością przez coraz to kolejne znikające ubrania. Pamiętał ją. Taką inną, milczącą dla odmiany, współpracującą, wbijającą się we wszystkie jego zmysły jednocześnie. Kilka chwil w Felix Felicis, kiedy przestał pilnować siebie aż tak bardzo, jak to robił na początku i wspomnienie powróciło, żywe jak nigdy, wypalające dziurę w jego mózgu i nie dające chwili wytchnienia. Jakkolwiek dziwny był brak jej protestów, Weatherly początkowo wcale nie miał zamiaru odstawiać jej na miejsce, święcie przekonany o tym, że Alexis tylko udaje spokój, by wywinąć jakiś numer. Merlin jeden wie, do czego jest zdolna ta dziewczyna po napojach wyskokowych. Zamknął drzwi, zabezpieczył je zaklęciami i mniej więcej wtedy Sky zaczęła majstrować przy krawędzi jego koszuli i wyrabiać z nią jakieś dziwne rzeczy. - Jeśli chciałaś, żebym się rozebrał, wystarczyło poprosić. - zaśmiał się, odstawiając ją na ziemię. Chyba dopiero wtedy, kiedy lekko się zachwiała i kiedy ponownie zaprzeczyła, już zupełnie innym tonem, zauważył dopiero, że jest bardziej pijana, niż mu się początkowo wydawało. Próbował zapytać, gdzie mieszka, żeby ją odprowadzić, ale blondynka, pochłonięta swoim własnym poalkoholowym światem, nie była zbyt pomocna w tej kwestii, Kanadyjczyk miał jednak niejasne przeczucie, że ta mieszka w Londynie, a wiadomo, średnim pomysłem jest teleportowanie się bez koncentracji. Jeszcze doszłoby do wypadku i miałby ją na sumieniu. Z drugiej strony nie mógł jej zostawić samej, pijanej na środku ulicy. Też miałby ją na sumieniu. Pomimo opinii publicznej, nie był chujem. Niewiele myśląc, przerzucił ją sobie ponownie przez ramię i zabrał ją w roli nieplanowanego gościa do swojego mieszkania, które znajdowało się dosłownie za rogiem. - Możesz spać na kanapie. Jeden jedyny raz, nie przyzwyczajaj się. - oznajmił, gdy już po wniesieniu jej na odpowiednie piętro, postawił ją we wnętrzu salonu, dalej asekuracyjnie podtrzymując ją ramieniem i spojrzał na nią uważnie, jakby chciał ocenić jakie jest prawdopodobieństwo, że ta poczuje się niedobrze i zarzyga mu całe mieszkanie.
Wypraszam sobie. I Alexis sobie wyprasza też. Nie było z nią problemów. Nigdy, przenigdy. To była wina samego Cezara, nie jej, że nie potrafił się z nią odpowiednio obchodzić. Fakt, żeby ogarnąć Sky potrzeba było wręcz anielskiej cierpliwości, ale co z tego, skoro było warto. Szkoda tylko, że Cezar tego nie widział. Jeśli już rozwodzimy się nad bezludną wyspą Cezar z pewnością niebyłby jej pierwszym wyborem. Jeszcze jakiś czas temu wzięłaby Noela. Był jej przyjacielem, wcześniej nawet z korzyściami, tylko że zachciało mu się zakochiwać. Zapewne więc nie byłoby z niego żadnego cielesnego pożytku i gdyby mili na nowo zaludnić planetę on wzbraniałby się, bo przecież kocha Eiv. Smutne. Teraz jednak, bez Noela, pozostawał Cezar, który ekscytował i zapowiadał coś, czego nazwać jeszcze nie umiała. Była dla niej jak jedna, wielka nieskończona zagadka. Pieprzona łamigłówka, której ona do tej pory nie potrafiła rozwiązać. Zazwyczaj szło jej szybko z przejrzeniem człowieka. Ludzie mieli to do siebie, że nad wyraz lubili gadać o sobie. Wszędzie i zawsze. A Sky słuchała, choć tego nie okazywała. I wiedziała. Patrzyła na wylot przez tych ludzi, byli bladzi albo szarzy, nigdy kolorowi. Nieskomplikowani. Cezar taki nie był. Wiedziała, że spostrzegł jej zachowania, choć starała je się starannie schować przed jego bystrym wzrokiem. Jednak czytał z niej szybko i poprawnie, choć gest ograniczony były do minimum. Mogła wrzeszczeć całemu światu, że jej nie rusza, że ma go gdzieś, ale gdy tylko jej dotykał cały świat nagle przestawał mieć jakieś znaczenie. Byli tylko oni. Sprawiał, że na jego widok czuła nagły przypływ niewyjaśnionej ekscytacji, a jego dotyk powodował, że na jej ciele pojawiała się gęsia skórka. Pod każdym dotykiem przechodził przez nią lekki dreszcz i wiedziała, że chciała go. Nawet nie wiedziała kiedy alkohol tak uderzył jej do głowy. Była drobna, to fakt, ale zazwyczaj nie przeszkadzało jej to w wlewaniu w siebie dużej ilości alkoholu i utrzymywaniu fasonu. Ciało jak zwykle zawiodło ją w najmniej dogodnym momencie. Przed Cezarem, jakby nie mogło to się stać gdziekolwiek indziej, tylko właśnie przy nim. Los jak zwykle postanowił sobie z niej zakpić. Gdy postawił ją znów przed sobą gadając jakieś bzdury zachwiała się, ostatkami sił utrzymując pion. Kręciło jej się w głowie i otoczenie docierało do niej w zwolnionym tempie, jego widziała jednak wyraźnie. Przystojnego, niczym młody grecki bóg, stojącego przed nią, na wyciągnięcie ręki. Więc to też zrobiła. Wyciągnęła dłoń i uplasowała ją na jego policzku pijane i teraz już rozbiegane spojrzenie wbijając w jego oczy. Pytał o coś, ale nie było to dla niej ważne. Chwilę później już ponownie zajmowała miejsce na jego ramieniu. Nie pytała gdzie idą, ważne było, że z nim. Chciała go. Pragnęła. Teraz. Od razu. Postawił ją na środku salonu. Czuła obejmując ją dłoń, która sprawiała, że czuła się bezpiecznie. Złapała palcami jego rękę i odciągnęła od swojego ciała na nowo dając sobie możliwość niekontrolowanego przez nikogo poruszania. Ruszyła do pierwszych drzwi, otworzyła je i z radością stwierdziła, że trafiła na sypialnię. Ściągnęła bluzkę i rzuciła ją na ziemie, zostając w kusych szortach i staniku. Chciała seksownie zawiesić się na framudze i dać chłopakowi niewerbalne zaproszenie. Chciała to dobre określenie. Bo gdy złapała za framugę i odchyliła się, by spojrzeć na niego coś poszło nie tak. Jej uchwyt ją zawiódł, a ona poleciała jak długa na podłogę. Brawo, pijana, uwodząca Alexis. To musiał być niezły cyrk
Tak tak, wszystko wina złego, bardzo niedobrego Cezara i jego braku anielskiej cierpliwości! Może po prostu ta druga sfera, ta pod tytułem "warto", nie przemawiała do niego zbytnio i nie przebijała się przez średnio miłą powłoczkę wiecznego lania kwasu. A co do tej bezludnej wyspy, Sky również nie byłaby pierwszym wyborem Kanadyjczyka, nie był aż tak ubogi w znajomości równie ciekawe albo ciekawsze niż te z blondynką. Może nawet wybrałby Marceline, nie zważając do końca na to, że teoretycznie wróciła do jego byłego najlepszego przyjaciela i pewnie już planują gromadkę dzieci. To właśnie obraz Marceline powracał do niego okresowo, razem z niemiłymi wspomnieniami kosmicznego rozczarowania i kompletnego nieporozumienia, które było tak opłakane w skutkach. Gdyby jednak miał do wyboru ją albo jakąś randomową obcą i średnio obiecującą osobę, wybrałby ją. Może nawet zaludniliby planetę, kto wie, hehe! Znowu wracamy do tematu ciemnej masy, jaką w porównaniu z dwójeczką naszych bohaterów była reszta gatunku ludzkiego. Ludzie ci byli przewidywalni aż do bólu, przezroczyści jak szyba. Patrzysz i widzisz wszystko, nic się nie ukryje i właśnie po pewnym czasie stwierdzisz, że nie ma na co patrzeć. Szyba nie kryje nic ciekawego, żadnej tajemnicy, nie pozostawia nic do odkrywania, niczego fascynującego, niczego wciągającego. Nikt nie lubi, jeśli coś jest zbyt proste, podane na srebrnej tacy. Jasne, część osób lubi mieć wszystko podstawione pod nos i nie wysilać się przy niczym, jednak druga część to część zdobywców. Coś, co osiąga się praktycznie bez żadnego wkładu własnego, nie jest dobrą rozrywką na dłuższą metę. Osiągasz coś i idziesz dalej, bo już masz lepszy cel na oku, ten, który jest prawdziwym wyzwaniem. Szybko zapominasz o przezroczystych ludziach. Taki już smutny los drobnych dziewczyn, że gdy ruszają się z miejsca, alkohol momentalnie przepływa do głowy, by siać spustoszenie, a umówmy się, że Alexis piła dziarsko, szybko i dużo. Naturalna kolej rzeczy. Weatherly nie lubił na ogół pijanych ludzi i zazwyczaj czuł do nich ogromną pogardę, bo sam nie rozumiał, jak można przekroczyć pewną granicę i doprowadzić do takiego upodlenia się, jednak w tym przypadku było inaczej. Sky nie przekroczyła jeszcze tej granicy, nie rzucała przekleństwami na prawo i lewo, ani nie znaczyła terenu niestrawionymi resztkami swojego dziennego menu i z niewiadomych przyczyn w tym wypadku Cezar czuł coś na kształt obowiązku zadbania o jej bezpieczny powrót do domu albo przenocowania jej w ludzkich warunkach. Nie naśmiewał się, nie szydził, nie czynił zbędnych uwag, po prostu niósł ją przewieszoną przez ramię, jakby była jego młodszą siostrą, która nie miała siły już iść. Nie protestował, kiedy Alexis odsunęła od siebie jego rękę, którą ją asekurował i tylko przez chwilę obserwował jej krok, dość chwiejny, jakby miał nagle włączyć tryb ninja i polecieć ją łapać, gdyby jednak postanowiła się przewrócić, jednak po chwili urwał swoje "nie nie nie, kanapa jest tu...", które właśnie wypowiadał, kiedy dziewczyna zaczęła się oddalać w stronę sypialni, zmarszczył brwi skonsternowany, bo właśnie ta blondynka, która jeszcze niedawno dość wyraźnie zakazała mu dotykać nawet swojej ręki, zaczęła robić striptiz w okolicach jego łóżka. Bogowie, miejcie go w swojej opiece, pijana Sky była chyba jeszcze bardziej kłopotliwa niż trzeźwa. I mniej więcej te słowa zostały potwierdzone, kiedy Alexis źle wymierzyła odległość, jaka dzieliła ją od framugi, którą próbowała złapać i runęła do tyłu na podłogę, szczęśliwie pokrytą mięciutkim dywanem. Cesaire rzucił na podłogę poduszkę, którą miał jeszcze kilka chwil temu położyć na kanapie, na której noc miała spędzić dziewczyna i podbiegł do niej, przeklinając pod nosem po francusku. - Zawsze w okolicy łóżka musisz lądować na podłodze? - zapytał jeszcze retorycznie w przerwie pomiędzy przekleństwami, które w języku Bagietkowców brzmiały całkiem ładnie, a nawiązywał oczywiście do wydarzeń w Indiach, kiedy to Alexis pierwszego wieczoru zemdlała w ich pokoju i gdyby nie on, uderzyłaby z impetem o twardą posadzkę łodzi. Weatherly, po raz kolejny odgrywając scenariusz menskiego menszczysny, wsunął ręce pod ciało Sky i podniósł ją nieco, przyglądając się jej bacznie, żeby sprawdzić, czy na pewno nie rozbiła sobie głowy ani nic podobnego. I dopiero po chwili uświadomił sobie, że właściwie wcale nie ma zamiaru jej tak szybko puszczać, że niemalże elektryczne impulsy, jakie przemieszczały się od jego rąk, wzdłuż kręgosłupa, po całym ciele, są zdecydowanie najprzyjemniejszą rzeczą, jaką czuł od jakiegoś czasu. Przedłużał więc trochę moment ratowania Ślizgonki i nawet przez myśl przeszło mu to, że odległość między nimi jest dalej nieznośnie duża, jednak szybko wyrzucił to ze swojej głowy. Sky była pijana. A on nie dobierał się do pijanych lasek, by później wysłuchiwać oskarżeń, że którąś niecnie wykorzystał. Znowu pokaz menskiego menszczysny!
Oczywiście, że to wszystko wina Cezara. I niech nawet nie próbuje odwracać kota ogonem czy wathever bo to i tak zawsze i po wsze czasy będzie jego wina. Miło, że ustaliliśmy sobie wszyscy, że żadne z nich nie wskazałoby drugiego jak swój pierwszy wybór. Bardziej byłby to pewnie ostatni dogodny i nie wlewający na ich głowy wizji całkowitej nudy i cholera wie czego jeszcze. Biedny Cezar, aż mu przez chwilę nawet współczułam, jak tak czytałam jakich to przeciwności losu doświadczył. Alexis pewnie tez by mu współczuła, gdyby w ogóle w miłość wierzyła. Jako że w nią nie wierzy, to pewnie perfidnie wyśmiałaby jego uczucia, nazywając go głupim, że wierzy właśnie w takie mrzonki. Tematu ciemnej masy, jaką byli ludzie ich otaczający nie ma co kontynuować. Zazwyczaj Alexis wykorzystywała takie osoby, a potem zostawiała na pastwę losu, gdy nie były jej już do niczego zdatne. Lexi lubiła mieć rzeczy podstawiane pod nos. Ale zdecydowanie bardziej lubowała się w zdobywaniu czegoś, gdy wymagało to od niej trochę pracy i zmuszało do myślenia. Z czasem rzeczy podawane na srebrnej tacy nudziły się i był le fu. Jeśli zaś chodzi o picie, Alexis lubiła się napić. Smakował jej alkohol u lubiła to, w jaki stan ją wprowadza. Na całe jej szczęście stwórca wyposażył jej organizm w jakiś magiczny licznik i intuicyjnie wiedziała, że jeden kieliszek więcej i będzie prezentować wszystkim swoją kolację. Dzisiaj jednak tego nie czuła, więc i Cezar nie miał się czego obawiać. Chociaż przyznać trzeba było, że wypity alkohol zszargał ją dziś bardziej niż zazwyczaj. Lexi nie planowała się wywracać. No górskie trolle wierzyć jej trzeba było. No bo na co komu wywrotki, jak się kogoś uwieść chce? Kompletnie niepotrzebne. A nawet wielce przeszkadzające wtedy są. No ale cóż, stało się. Wiedziała, że jego wzmianka dotyczy Indii, choć zanim to do niej dotarło zdążyła unieść jedną brew. Chwilę później była już w jego ramionach. Silnych i dużych, a przynajmniej na tyle pojemnych, że mieściły ją spokojnie. Czuła ciepło jego ramion na nogach i plecach i początkowe swobodnie puszczone dłonie podniosła i zaplotła mu na szyi. Ich spojrzenia się spotkały. A wtedy Alexis poczuła dreszcz rozpływający się po jej ciele, choć za cholerę nie mogła zrozumieć skąd się wziął i dlaczego. Nie miało to znaczenia. Była młoda, była chętna i chciała seksu. Z nim. Z Cezarem. Chciała znów go spróbować. Zasmakować w jego ustach. Poczuć go na sobie, pozwolić, by jego dłonie błądziły po jej ciele badając je, niczym jakiś pieprzony archeolog. Dlatego więc nie myśląc więcej, bo nie było nad czym, zrobiła to, na co miała już ochotę od dłuższego czasu. Przyciągnęła swoją twarz razem z klatką piersiową bliżej niego, rozplatając dłonie i tylko jedną zostawiając jako asekurację do podtrzymania się w razie w. Drugą dłonią zaś ponownie zakryła jego policzek, przejeżdżają powoli po nim kciukiem. Zbliżyła się jeszcze bliżej, tak, że ich nosy się stykały, a usta dzieliły milimetry. Ich oddechy mieszały się i Lexi wytrzymała tak kilka długich uderzeń pędzącego serca, by w końcu powiedzieć. -Weź mnie.
Nie ma czego mu współczuć. Popełnił błąd, ten jeden jedyny raz w życiu odpuszczając sobie i wierząc w to, że otwarta rozmowa może cokolwiek zmienić i będzie to miało lepsze skutki niż czekanie na łaskę z nieba. Wiedział, że to błąd już o wiele wcześniej, nie tak jak inni ludzie, którzy dopiero po pewnym czasie z zaskoczeniem łapią się na tym, że jednak inaczej ocenili sytuację. Mówił i już żałował tych słów, które wydobywały się z jego ust. Nie był głupi, miłość nie istnieje i wcale nie mylił tego z tą ułudą, po prostu odkąd tylko pamiętał, uważał Marceline za absolutny ideał, stojącego w hierarchii o niebo wyżej niż ktokolwiek inny i zbyt długo zachowywał to dla siebie, by móc mieć z nią szczere relacje. Nawet nie chciał jej mieć dla siebie, bo przecież nigdy nie przebiłby się przez hasła z cyklu "Joveline", po prostu chciał, żeby wiedziała. Musiała wiedzieć, żeby zrozumieć, dlaczego wcześniej ich drogi się rozeszły, mimo że tego nie chciał. To był błąd, którego nie zamierzał nigdy powielać i choć wywoływało to falę gorzkich wspomnień, trzymał tę myśl w głowie jako lekcję na całe życie. Kto nie lubił się napić? Jasne, na takie pytanie zaraz wyskoczy banda abstynentów z setką argumentów na "nie", ale przecież wszystko jest dla ludzi, trzeba tylko wiedzieć, kiedy przestać. Alkohol w odpowiedniej ilości potrafił zdziałać cuda, to już chyba wiedzą wszyscy, której takiej magii kiedykolwiek doświadczyli. Trochę katalizatora jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a szczerość, która pod wpływem procentów szerzyła się o wiele łatwiej, była tak naprawdę dobrą rzeczą, nawet, jeśli prowadziła do spięć. Po co męczyć się i tkwić w zakłamanych relacjach? Lepiej dowiedzieć się o wszystkim wcześniej niż później lub wcale, poprzeżywać trochę, pozbierać się i pójść dalej, niż ślepo wierzyć w to, że wszystko jest okej, kiedy jest zupełnie na odwrót. Całe szczęście tym razem w przypadku Alexis tylko odmawiał posłuszeństwa zmysł równowagi, a obyło się bez klasycznego zatrucia alkoholowego, które byłoby opłakane w skutkach dla przestrzeni mieszkalnej Cezara, po której aktualnie ta przemieszczała się dość ostrym zygzakiem. Wywracanie się zdecydowanie nie mieści się na liście top najlepszych ruchów służących do uwodzenia innych, ale cóż, zdarza się nawet najlepszym! Może jednak ta cała wywrotka nie była znowu taka zła, bo oto w o wiele krótszym czasie Sky znalazła się w objęciach Kanadyjczyka, który nie zamierzał zbyt szybko się odsuwać,szczególnie teraz, kiedy szczupłe rączki Alexis oplotły jego szyję, a jej ciepły, słodki zapach dotarł do jego nozdrzy. Patrzył na nią, jakby nie widział tej samej dziewczyny, z którą wykłócał się bez końca o największe głupoty świata, jakby ta drobna dziewczyna tuż przed nim, była kimś zupełnie innym. Patrzył w jej rozszerzone źrenice i jedyne, co czuł, to gorąca fala rozchodząca się po jego ciele w zatrważającym tempie. Żadnej irytacji, żadnych uprzedzeń, żadnej wściekłości, tylko czysto fizyczne pożądanie. Przez chwilę stał nieruchomo, kiedy blondynka zbliżała się do niego, lecz kiedy swoją dłoń umiejscowiła na jego policzku, a jego uszu dotarły jej słowa, z tak dobitnym i prostym przekazem, zamknął na chwilę oczy. Gdy je ponownie otworzył, a Alexis dalej znajdowała się zaledwie milimetry od niego, nie był w stanie wypowiedzieć już "nie, jesteś pijana", które miał na końcu języka. Zamiast tego, zamiast tych wszystkich rozsądnych i moralnych wyborów, które mógłby podjąć, uczynił najprostszą w tym momencie rzecz na świecie i pochylił się w stronę blondynki, by w zachłannym pocałunku zmniejszyć dzielącą ich odległość do zera i gdzieś tam w trakcie tego niewerbalnego wyrażania swojego pragnienia zrobić kilka kroków i wylądować na pobliskim łóżku, gdzie mógł już przenieść podtrzymujące dziewczynę jeszcze kilka chwil temu ręce na odsłoniętą skórę jej talii, właśnie w tym idealnym miejscu, by przyciągnąć do siebie Sky jeszcze bliżej, nie odrywając się od jej ust.
Każdy popełnia błędy, ale dla Alexis, która w miłość nie wierzyła, a zakochiwanie uznawała ze jeden wielki teatr ludzi przepełnionych pożądaniem, właśnie taki błąd był głupi. A właściwie nawet nie godny pożałowania. W tym byli podobni, oboje nie wierzyli w miłość i bardzo kategroycznie zaprzeczeli jakimkolwiek formą jej istnienia. Było przywiązanie, to fakt z którym nie zamierzała się kłócić. Sama przywiązała się do Noela, choć miała się do nikogo nie przywiązywać, teraz jednak nie wyobrażała sobie, by nie zobaczyć z rana krzywej mordy współlokatora. Była też wspomnie już pożądanie. Ale miłość? Ona była bajkom opowiadaną dziewczynką na dobranoc. Zawsze pojawiał się książę i księżniczka i mimo przeciwności losu miłość i tak zepchnęła ich na siebie. Gówno prawda. Wielka bajkowa miłość nie istniała. A Alexis wierzyła w to, może też dlatego, że nikt jej nie opowiadał na dobranoc bajek, a całe jej życie było pozbawione choćby najmniejszej ilości tego uczucia od kogokolwiek. Co do alkoholu znów, nie potrzebowała go, by wyzwalać w sobie szczerość. Chyba cały zamek wiedział, że nie będzie owijała w bawełnę, by nie zranić Twoich uczuć. Za nic je miała. Jeśli ktoś nie potrafił znieść prawdy, nie powinien w ogóle się do niej odzywać. I jak zwykle, nie przysparzało jej to wielu zwolenników. Nie było to już jej problemem, że ludzie nie umieli przyjąć słów prawdy i krytyki normalnie, tylko od razu brali to do siebie. No cóż, trzeba było przyznać, że dzisiaj Lexi nie była w posiadaniu pełni swoich uwodzicielskich mocy. Akurat wtedy, gdyby się to przydało. Ale może właśnie w ogóle nie było potrzebne? W dzisiejszym przyadku jej ciało odmawiało jej bardziej współpracy niż mózg, który pomimo lekkiego zaburzenie alkoholem nadal potrafił odpowiednio ocenić sytuację i jej pragnienia. A na tą chwilę, trzymana w ramionach mężczyzny miała pragnienie tylko jedno. Wypuściła z swoich ust dwa słowa. Jedno, proste, krótkie zdanie, które w całości zawierało jej wszystkie pragnienia na ten moment. Chciała go smakować, czuć jego dotyk i pocałunki, chciała być z nim i chciała by on był w niej. Mocno, aż do bólu pragnęła właśnie tego wszystkiego. A on posłuchał, choć widziała, jak zamyka powieki, by stoczyć na starcze już przegraną ostatnią bitwę. Była blisko, on był blisko, a Lexi czuła dreszcze, które zapowiadały zbliżającą się przyjemność. Gdy znów rozchylił powieki ułamek sekundy zajęło mu odnalezienie jej warg, które chętnie przed nim rozchylił. Dłoń z policzka przeniosła na kark, a smukłe palce wplotła w krótkie włosy. Chwilę później byli już na łóżku, dokładnie u celu swojej wędrówki w miejscy, gdzie miała odegrać się reszta akcji. Całował ją, a wspomnienia z Pokoju Gier odżyły na nowo. Znów mogła smakować jego usta z zachłannością, nie bojąc się, że ktoś jej wzbrania. Przesunęła dłoń przez jego klatkę po plecy, kończąc jej wędrowke odważnie na jego tyłku. Drugą wyplotła z karku i podążyła nią w te same rejony, przez chwilę właśnie obie dłonie trzymając na zgrabnym tyłku Kanadyjczyka. Zaraz jednak wprawiła je znów w ruch, ciągnąc do góry koszulkę, którą miał na sobie,. Chciała go blisko. Chciała czuć dotyk jego nagiej skóry na swojej, a koszulka zdecydowanie to uniemożliwiała. Trzeba było się więc jej jak najszybciej pozbyć. Pociągnęła ją sprawnie w górę, tylko na chwilę pozwalając by ich usta oddaliły się od siebie. Chwilę później jej ponownie przyciągnęła go do siebie, a sprawne rączki powędrowały ku klamrze od paska, by i z nią szybko i przyjemnie się rozprawić.
Niby każdy popełnia błędy i każdy powinien się na nich uczyć, jednak Weatherly preferował uczenie się na cudzych błędach, niż praktykowanie ich samodzielnie. W ten sposób, zaledwie obserwując uważnie, był w stanie wyciągnąć z danej sytuacji maksimum życiowych mądrości, nie eksponując się przy tym na średnio przyjemne przeżycia i gorzkie doświadczenia. Miłości nie było. Było tylko przyzwyczajenie, wygodnictwo, zależność od kogoś, wystawianie swoich czułych punktów na łaskę lub niełaskę drugiej osoby, aż ostatecznie cierpienie, rozczarowanie, zderzenie ideałów z rzeczywistością. To wszystko osłabiało człowieka, czyniło go kruchym i wrażliwym na wszystko, dokładnie takim, jakim Cesaire nie chciał nigdy być. Kanadyjczyk również nie potrzebował alkoholu, żeby być szczerym. Kiedy już coś mówił, mówił szczerze, więc właściwie jedynym, co można mu zarzucić, to fakt, że wiele rzeczy zatrzymywał tylko dla siebie i nie widział sensu dzielenia się z innymi swoimi przemyśleniami. Nie był zbyt otwarty, daleko mu do stanu, który można określić mianem „gadatliwości”, a w sposób bogatszy niż monosylaby, szpileczki czy sarkastyczna retoryka, komunikował się tylko z ludźmi, których po swojemu darzył sympatią. Chyba że miał dobry humor i dawał się trochę porwać melanżowi, w takich okolicznościach szczególnie z leniwie się tlącym skrętem w palcach był bardziej skłonny do uzewnętrzniania swoich czasem wręcz absurdalnych pod wpływem używek wypowiedzi. Ech coś mi się wydaje, że dzisiejszego wieczoru uwodzicielskie moce nie były potrzebne Lexi, bo oto do głosu doszły wszystkie te skumulowane od dawna emocje i instynkty. Zresztą Kanadyjczyka niestety nie tak łatwo było nagiąć do swojej woli i o ile nie miał życzenia współpracować, na niewiele się zdawały sztuczki, na które pewnie reszta leciała raz dwa. Przykład kilka postów wyżej, hehs. Dwa słowa wystarczyły. W sumie może nawet nie musiałaby wypowiadać nawet tych dwóch słów, tylko po prostu go pocałować, pewnie wyszłoby na to samo. To nie był w końcu jeden z tych przypadków, kiedy dziewczyna znajdująca się naprzeciwko niego była mu praktycznie obojętna. Może nie szalał za Sky w takim tego określenia znaczeniu, jak pojmował to ogół społeczeństwa, ale zdecydowanie nie byłby w stanie tak po prostu się wycofać. Nie teraz, nie po tym, jak już raz ich kłótnia przerodziła się w zrywanie z siebie ubrań przerwane w najmniej odpowiednim momencie. Teraz jednak byli u niego, w zamkniętym mieszkaniu i absolutnie nikt nie miał prawa im przerwać swoim wtargnięciem. Pomimo wszelkich wcześniejszych czatowych dywagacji na temat wyższości zlewu nad wanną i wanny nad łóżkiem, pozwolę sobie stwierdzić, że łóżko było idealnym miejscem. A już na pewno lepszym od kanapy w Pokoju Gier. Cesaire uśmiechnął się krótko, kiedy dłoń Alexis przejechała przez cały jego tors, by skończyć na jego tyłku. Niby mówi się o tym, że niewinne dziewczyny są cudowne, ale nie w tym przypadku, bo oto zapytany o zdanie Kanadyjczyk, odpowiedziałby z całym przekonaniem, że dziewczyna musi być pewna siebie i wiedzieć, czego chce. A to, że Sky wiedziała dokładnie, czego chce, nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Oderwał się na krótką chwilę od dziewczyny, by pozwolić swojej koszulce znaleźć się gdzieś na podłodze, po czym ponownie pochylił się nad blondynką, tym razem obsypując zachłannymi pocałunkami jej rozgrzaną szyję, kierując się w górę, aż do ust, w które wpił się zachłannie, przygryzając lekko jej dolną wargę. W tym samym czasie przesunął swoimi dłońmi po całym jej ciele, niecierpliwie badając zagłębienia pomiędzy jej żebrami, wypukłości kości biodrowych, mięśnie smukłych ud, by zaraz przejechać dłońmi w górę, chwycić krawędź szortów Alexis, sprawnie je rozpiąć i pociągnąć, by w kilka chwil podzieliły los jego koszulki.
Alexis nie miała tego problemu. Nie popełniała błędów. Znaczy popełniała je, ale nie jeśli chodziło o tę dziedzinę życia. Jako osoba wierna swojej ideologi w której miłość nie istniała, nie zagłębiała się w żane stosunki międzyludzkie głębsze niż znajomość. Jeśli miała ochotę na seks, to uprawiała go, bez zbędnego wyznawania sobie uczuć, których po prostu do drugiej osoby nie żywiła. Problem był, gdy zaczynało się to w drugą stronę. Śmiesznie było słyszeć od faceta, że czuje się wykorzystany. Przecież nic mu nigdy nie obiecywała. Chciała się zabawić, myślała, że on też, nie zamierzała zmieniać całego swojego życia i przekonań tylko dlatego, ze jakiś typ wyobrażał sobie za dużo i myślał, że jest w stanie ją usidlić. Niedoczekanie. Jeśli jeszcze zaczepimy się na chwilę o temat szczerości, jak już pisałam Lexi nie miała z nią problemu. Nie biegała też jednak jak głupia wykrzykując na głos wszystko co myślała. Właściwie wręcz przeciwnie swoje przemyślenia wolała zostawić dla siebie i użyć ich w momencie, gdy wydawały się przydatne. Taka już była. Dwa słowa wystarczyły. I całe szczęście, że ona dwa wystarczyły. Bo Alexis nie miała siły wypowiadać nic więcej. A właściwie nie miała na to ochoty, jedyne na co miała ochotę, to ten irytujący ją po końcówki włosów Kanadyjczyk. Od czasu zdarzeń w Pokoju Gier potrafił pokazać się w jej snach tak realny, że aż myślała czasami, że jest prawdziwy. Nie był, ale wspomnienie jego dotyku mocno zapadło jej w pamięć i nie dawało o sobie zapomnieć. Ubrania znikały z nich niczym za dotknięciem magicznej sztuczki, która skończyć nie miała się do czasu, aż oboje nie pozbędą się ostatniego kawałka tkaniny ze swojego ciała. Uniosła lekko biodra pozwalając by pozbawił ją szortów, w tym samym czasie majstrując przy klamrze, która sprawiała zdecydowanie za dużo kłopotu, jakby postanowiła zaciąć się i nie pozwolić, by Weatherly pozbył się dolnej części garderoby. W końcu straciła całkowicie cierpliwość i zmusiła Cezara swoimi ruchami, bo zamienili się miejscami. Chwilę później już to on leżał na łóżku, a ona na nim. Schyliła się i ponownie zatopiła swoje usta w pocałunku, jednocześnie ciągnąć go ku górze. Jedna z jej trzymała go za kark, gdy druga odważnie błądziła po każdej wypukłości jego boskiego ciała. Zahaczając o początek spodni nie zatrzymała się nie podjęła wędrówki ku górze. Wręcz przeciwnie, ruszyła dalej, bo dłonią odnaleźć jego skarb znajdujący się między nogami i nadal pod spodniami i zaczął go masować, nie przestając jednocześnie namiętnego pocałunku. Cała ona powoli zaczynała się poruszać w rytm nadchodzącego tańca ciał.
Faktycznie dziwne musi być słyszenie od faceta, że czuje się wykorzystywany. Zraniony, urażony, skrzywdzony, owszem. Wtedy następuje też łańcuszek innych wypowiedzi, w stylu nazywania kobiety oschłą, nieczułą, chłodną, bez serca, bezwzględną, może i doleci kilka przekleństw i mniej kulturalnych określeń, tak dla wzmocnienia przekazu, ale żeby jakiś facet powiedział, że czuje się wykorzystany? To prawie tak, jakby przyznał, że został zupełnie zdominowany i tak naprawdę od zawsze był tym słabszym i zależnym w relacjach. Ale pewnie zdarza się i tak, nie wiem! Szkoda tracić czas i siły na wypowiadanie następnych, zupełnie już zbędnych słów, skoro można zająć swoje usta czymś znacznie przyjemniejszym i pożyteczniejszym. Chyba oboje trochę dręczyły i trochę prześladowały wydarzenia z Pokoju Gier. Pewnie gdyby wtedy nie doszło do niczego pomiędzy nimi, sprawy wyglądałyby inaczej, a tak w pamięci Cezara wgryzało się wspomnienie rozgrzanego ciała Alexis stykającego się ściśle z jego ciałem, idealnie wykrojonych karminowych ust, smakujących tak dobrze i smukłych palców tworzących niewidzialne wzory na jego skórze. Pamiętał to wszystko zbyt dobrze, by móc na nią patrzeć zupełnie normalnie, bez natrętnej myśli, że wdzięczniej wygląda, kiedy nic nie mówi i ma na sobie co najmniej jedną warstwę ubrań mniej. Szorty Sky znalazły się na swoim należnym miejscu, czyli na podłodze, wyjątkowo szybko, ale jak się okazuje, nie wszystkie części garderoby miały ochotę współpracować na równi z innymi. Kanadyjczyk zaśmiał się cicho, kiedy zirytowana Alexis obróciła go na plecy, nie mogąc sobie poradzić z klamrą jego paska, ale naprawdę nie miał najmniejszego zamiaru wytykać jej niecierpliwości w obecnej sytuacji. Zamiast tego, uniósł się do pozycji siedzącej, odpiął nieposłuszny pasek i powrócił do całowania Alexis, wodząc przy tym dłońmi po jej ciele, by ostatecznie jedną z przesunąć po plecach blondynki i materiale jej stanika, znaleźć jego zapięcie i sprawić, by ów stanik znalazł się gdziekolwiek indziej, byleby nie na ciele dziewczyny. Gdy tak już się stało, Cesaire oderwał się od jej ust, by wyznaczyć gęstą linię pocałunków, biegnących poprzez szyję Sky, którą jeszcze wyeksponował, ciągnąc nieco za włosy dziewczyny, w które wplótł palce, aż do jej kształtnych piersi, które chwilowo miały zacne sto procent uwagi Kanadyjczyka. A umówmy się, że ciężko było mu się skupić, kiedy Alexis zaczynała wykorzystywać potencjał rozpiętych spodni. Niemniej jednak postanowił jeszcze trochę powstrzymać swoje stopniowo narastające zniecierpliwienie i przesunąć ręce na wyjątkowo zgrabne pośladki Sky, zakryte jedynie cienkim materiałem jej bielizny i zacisnąć na nich dłonie, wcale nie tak delikatnie, powracając tym samym do swoich przepełnionych pasją pocałunków. Bo, moi drodzy, delikatność i romantyzm to już w innej bajce.